Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Zabiegana na zakręcie życia. Człowiek renesansu. Wiele zainteresowań, młoda dusza, coraz starsze ciało. Od ponad dwudziestu lat aktywna zawodowo, matka, żona. Dużo zmian w życiu, sporo wyzwań, niemało osiągnięć. U progu kolejnej dużej zmiany kierunku :). Optymistka zmotywowana na cel.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 56110
Komentarzy: 1923
Założony: 13 września 2021
Ostatni wpis: 28 listopada 2022

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mantara

kobieta, 45 lat,

172 cm, 84.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

5 listopada 2021 , Komentarze (14)

Zacznę od ważenia piątkowego, wprawdzie od wtorku straciłam jedynie 100 g ale porównując do zeszłego piątku to już 1,3 kg. I nie ma się co dziwić, że skoro od piątku do wtorku straciłam 1,2 kg to potem waga stanęła. Zobaczymy jak będzie w ten weekend i co waga pokaże we wtorek. 

Dzisiaj kolejny zabiegany dzień, ciekawe kiedy będę mogła napisać, że było spokojnie i pomału. Cały dzień pada, dziś syn ma przeniesione z wczoraj zajęcia z instrumentu, więc rano autem go odwiozłam, żeby wiolonczela nie zmokła. Do szkoły na 9.40 więc rano ogarnęłam odkurzanie i mycie podłóg. Potem do Urzędu Miasta złożyć wniosek o odpis aktu małżeństwa. Mam założony profil zaufany, składałam kilka miesięcy temu za pośrednictwem e-puap wniosek o dowód i było ok. Wczoraj ponad dwie godziny próbowałam złożyć wniosek o odpis, ale nic, wszystko szło dobrze do momentu podpisu i aplikacja do podpisu kwalifikowanego się wieszała, blokowała itp. Więc dzisiaj rano do UM złożyć zapotrzebowanie papierowe. Masakra. Wracając do domu, autem 😭pojechałam na zakupy bo dzisiaj mamy gości i parę rzeczy chciałam dokupić.

Potem na 13.00 do szpitala do poradni chirurgii ręki (już pieszo prawie 4 km w jedną stronę) na wizytę, czekałam tylko 1,5 miesiąca bo CITO. Dostałam skierowanie na operację (termin oczekiwania ok rok) i skierowanie na rehabilitację aby do operacji jakoś funkcjonować.

Zachcianki, no tak, ostatnio mam smaki na różne rzadko jadane przeze mnie rzeczy, stąd wczoraj fasola po bretońsku (bez sosu tylko w pomidorach), dzisiaj na imprezę zachciało mi się sałatki ze śledziami. Wczoraj ugotowałam 3 ziemniaki a dziś rano  dokroiłam ogórki kiszone, matiasy, cebulę, plus 2 łyżki majonezu na sporą miskę i łyżka musztardy i na śniadanie o 8.00 sałatkę jadłam, do wieczora się przegryzie. Żona jednego z kolegów, którzy dziś będą jest na diecie KETO, więc postanowiłam standardowo kilka rzeczy pod nią zrobić i upiec ciasto KETO. Ciasto jogurtowe, z mąką kokosową i owocami, słodzone słodzikiem. W przepisie truskawki, u mnie jeżyny bo sporo mam zamrożonych. Przed chwilą wyjęłam z piekarnika. Jest OK. Najważniejsze, że spokojnie można do kawy jeść bo mało węglowodanów jak to keto. 

Przepis oczywiście znalazłam w necie, wybrałam najmniej skomplikowany. Jednego składnika musiałam poszukać, właśnie mąki kokosowej.

Na chwilę obecna, a nie ma 16.00 mam na liczniku: 14 127 kroków, 733 kcal spalone aktywnie i 20 pięter.

Uciekam do kuchni szykować resztę specjałów.

4 listopada 2021 , Komentarze (10)

Dzisiejszy dzień w biegu jeszcze bardziej niż planowałam 🤪 Rano syna na 8.00 do szkoły odprowadziłam  stamtąd pieszo do kosmetyczki. U kosmetyczki trzeba było trochę pocierpieć. Laser podkręciła aby jaśniejsze włoski też złapał, potem oczyszczanie manualne, kwasy a na koniec masaż twarzy - ten był super. 

Rano mąż do mnie, że zadzwoniłabym do przychodni zarejestrować go, bo on nigdy nie może się dodzwonić. Taa bo to nie prosta sprawa. Pół godziny drepcząc wybierałam połącz - zajęte- rozłącz i tak w kółko ale się dodzwoniłam. Pomyślałam, że skoro jego rejestruję to i sama pójdę, mam skierowanie na rehabilitację od neurologa, prywatnie to pójdę do doktora pierwszego kontaktu żeby przepisał, już za wizyty u specjalistów płacę to przynajmniej rehabilitację zrobię na NFZ. Tak też zrobiłam, doleciałam po kosmetyczce do przychodni i siedziałam godzinę bo obsuwa była. Potem zakupy, szybkie więc o kilku rzeczach zapomniałam, syna odebrałam ze szkoły i do domu. Godz. 13.30. A ja śniadania rano nie zjadłam miało być po kosmetyczce. Wróciłam z kilkunastoma tysiącami kroków masakrycznie głodna. 

BŁĄD, Zjadłam miskę fasoli białej gotowanej, kiełbaskę, dwa plastry boczku, kilka mandarynek, 2 gruszki... Tak poniosło mnie. Na kolację grzanka pełnoziarnista z dżemem 100 % z owoców, wiśniowym. Jak to policzyłam to kcal nie przekroczyłam ale całe popołudnie mnie głód dalej męczył i męczy. Piję herbatę i wodę. A no i spacer popołudniowy jak dzieci na judo zawiozłam.

Dzisiaj:

20 913 kroków

1013 kcal aktywnie spalonych

39 pięter w górę i 39 w dół 😁

Jutro ważenie Vitaliowe. W piątki aktualizuję wagę na portalu a we wtorki podsumowuję pełne tygodnie :), mam nadzieję, że z 1 kg ubyło mnie od zeszłego piątku, albo chociaż pół kilo 🤔 zobaczymy.

3 listopada 2021 , Komentarze (16)

Dzisiejszy dzień zaliczam do bardzo udanych. W końcu wróciłam do rutyny, po 11 dniach wybicia z rytmu. W tym czasie cztery dni spędziłam w pracy a pozostałe byłam "uziemiona" przez kwarantannę mojego siedmiolatka. Przez ten czas miałam małe, jak na mnie spalanie aktywne, ok 500-600 kcal, a nie zakładane ok 1000 kcal. Kroki były ładne powyżej tysiąca, dieta utrzymana ale brakowało mi ustalonego porządku, rutyny, czasu na aktywność.

Dzisiaj wróciła do planu. Rano odprowadziłam syna do szkoły 2 km w jedną stronę, potem w domu wzięłam się za porządki w szafie w przedpokoju ogólnie całe wejście ogarnęłam. Poroznosiłam nagromadzone tan rzadko używane rzeczy (kilka past do butów, impregnatów, sterta bejsbolówek, gaz do zapalniczek, kreda do rysowania itp.) oddzieliłam czapki od kominów i maseczek, pogrupowałam i poskładałam. Powynosiłam swoje torebki do garderoby, zostawiłam dwie: listonoszkę i dużą zakupową, wyniosłam trzy swoje swetry zostawiłam kurtkę sportową i płaszczyk wełniany. Podobnie z rzeczami dzieci, pozostawiałam po kurtce i bluzie, resztę do szaf w pokojach. Od razu zrobiła się pusto, schludnie, po prostu ładnie. Ponad połowa wieszaków pusta.

Potem po syna do szkoły, czyli znów 2 x 2 km. Obiad, ćwiczenia z instrumentem, czytanka, kolacja, usypianie dzieci i na koniec po kąpieli jeszcze lodówkę wymyłam 😁

Kroków było dzisiaj - 20 143

Spalonych aktywnie kcal - 936

Dzisiaj zadzwoniłam też aby umówić się do kosmetyczki na oczyszczanie twarzy i depilację laserową (na początku roku wykupiłam karnet na trzy depilacje a byłam tylko raz), myślałam, że standardowo tydzień do trzech poczekam a tu pani mówi, że u mojej kosmetyczki (to spora klinika dermatologiczno-kosmetyczna) zwolnił się termin jutro na 9.00. Więc jutro rano zaprowadzę młodego do szkoły, stamtąd do kosmetyczki i powrót do domu. Z buta. Będzie pewnie ok 8 -9 km. Zobaczymy. Potem zakupy, odbiór młodego, obiad no i judo dzieci czyli mój godzinny spacer 😁 Taki jest plan, napięty dość. 

Teraz zmykam spać bo pobudka  5.30 a u mnie 8 h snu to podstawa energii dnia następnego.

2 listopada 2021 , Komentarze (33)

Zacznę od liczb w ostatnim tygodniu ubyło mnie 1,9 kg czyli przez 7 tygodni straciłam/spaliłam 11,8 kg 😁 cyfry nadal nie chcą być okrągłe ale nic to, waga spada, a to najważniejsze. Jestem mega dumna z wyniku. Wyglądam dużo lepiej i zaczynam dobrze się czuć w swoim ciele. 

Prawie 12 kg, to 8 butelek 1,5 litrowych. O tyle mniej mnie teraz jest i o tyle lżej mi się chodzi. O dziwo nie jem wcale dużo mniej, jem za to bardziej rozważnie. Pogodziłam się z tym, że nie dla mnie białe pieczywo, makarony, kluski śląskie, bułeczki drożdżowe, nawet jak mieszczą się w limicie. Pogodziłam się z tym, że nawet łyżeczka miodu do białego sera szkodzi mi, odeszłam od mojej ulubionej owsianki na śniadanie (40 g płatków + banan + 100 ml mleka). Spożywanie prostych węglowodanów powodowało, że mój organizm odkładał wszystko, blokowało spalanie tłuszczu. Mój organizm przeszedł na tryb magazynowania i nie oddawania tego co było zmagazynowane. Jadłam żywność nie przetworzoną, dużo warzyw i owoców, bez napoi, soków, itp. Gotowałam dla całej rodziny zdrowo, oni szczupli a ja.... coraz grubsza. Nic to nie dawało. 

Dopiero lekarz stwierdził oprócz niedoczynności tarczycy, którą leczę od 6 lat, insulinooporność i hiperinsulimie, i nadmierną produkcję kortyzolu. Moje hormony zaczęły szaleć 7 lat temu, po drugiej ciąży. Pomimo ćwiczeń, treningów, aktywnego życia, zdrowego (takiego jak wcześniej) odżywiania przybierałam na wadze. Byłam zmęczona, poirytowana, i co dziwne, bo jestem niskociśnieniowcem a zaczęło mi skakać ciśnienie. Rano i do południa standard 110/75 ale np. popołudniu nagle skok do 165/95. A do tego cukier w normie, jak zawsze. Lipidogram idealny, cholesterol niski, w dolnych granicach normy. Jak cukier i cholesterol ok to nikt się nie spodziewał, że to insulina. Dziwiłam się doktorowi jak kazał robić testy obciążenia glukozą i produkcji insuliny.

Potem doktor kazał ograniczyć do minimum węglowodany proste, jeść węglowodany ale złożone. Zakazał intensywnych treningów, bo one w moim przypadku zaburzają gospodarkę węglowodanowo-insulinową. Tętno max 135. (a ja trenowałam w przedziale 145-165). Chodzenie i pływanie. Siłowe umiarkowane. No i unikanie stresu, wyciszenie. 

Zadziałało, jem ok 1900 - 2400 kcal dziennie i powinnam tracić ok 0,6 kg tygodniowo a tracę dużo więcej. Jem pieczywo, pełnoziarniste, nie jem białego, makaronów, ziemniaki tylko w zupach, jem więcej mięsa chudego, ograniczyłam owoce, nie jem bananów, jem jabłka, gruszki i śliwki. Zdarza się, no dobra zdarzyło się dwa razy, że zjadłam kawałek ciepłego ciasta drożdżowego. To nie tragedia.

Duża zmiana nastąpiła nie tylko na wadze, znów wróciłam do niskiego ciśnienia i ... o wiele mniej spalam. Wcześniej na spacerze spalałam np. 300 kcal teraz tylko 100. Tak samo przy innych aktywnościach. Po części zrobił to spadek wagi po części spadek ciśnienia. Tak myślę.

Jest wiele osób wygłaszających komentarze, że trzeba ograniczyć spożycie kcal i włączyć aktywność prowadząc do dziennego deficytu 1000 kcal i wtedy kilogram tygodniowo musi spaść. NIE U WSZYSTKICH TO DZIAŁA. To jest reguła i niestety jest od niej sporo wyjątków. 

Są kobiety i mężczyźni pewnie też, u których organizmy, z przyczyn zdrowotnych mają zaburzenia i nie reagują standardowo.

Jakiś czas temu mój mąż powiedział cyt.: "zacznij jeść więcej im mniej jesz tym bardziej tyjesz". I tak było. mój metabolizm zwolnił.

Nie ma co się poddawać, trzeba szukać przyczyny tycia, jeśli wiemy, że się pilnujemy, ćwiczymy, nie jemy ciastek, cukierków, chipsów, nie pijemy napoi i soków itd. ale schudnąć nie możemy, zróbmy badania, poszukajmy mądrego lekarza i walczyć, nie poddawać się. Szukać przyczyny i klucza do swojego zdrowia i swojej wagi.

1 listopada 2021 , Komentarze (25)

Dzisiaj znów mój wewnętrzny zegar obudził mnie o 4.30, nie usnęłam już ale wzięłam swojego ukochanego Kindle'a w dłoń i dwie godzinki zleciały nie wiadomo kiedy 😁 Nie chciałam wstawać i po domu się kręcić jak wszyscy śpią. Najmłodszy syn ma czujnik, że mama wstała i od razu jest: "mamo chodź się poprzytulać". Cieszę się z tego przytulania bo wiem, że wiecznie trwać nie będzie.

Wczorajsze wypieki i test foremek. Moim zdaniem się sprawdziły, szkoda tylko, że nie udało mi się znaleźć tych w wersji większej. Faktycznie sylikonowe trzeba tak ułożyć na blaszce aby miały ograniczenia i nie rozrastały się w szerz wypychając, rozciągając boki.

Moje chlebki tak wyglądały po wyrośnięciu:

po pieczeniu tak się prezentowały:

Wyszło mi 2,5 kg chlebka pełnoziarnistego pszenno-żytniego, chlebek pięknie wyrósł, chrupiący na zewnątrz i miękki w środku. Koszt to mąka 4,00 zł plus prąd 😁 smakuje lepiej niż kupny w wiem co w nim jest. Piekę z mąk pełnoziarnistych w różnych proporcjach. 

Oprócz tego wczoraj obiad dla rodzinki też z częściowo z piekarnika, kalafior z wody:

Oprócz tego były ostatnie torby do rozpakowania, przejrzenia i porozkładania.

Po obiedzie wybrałam się na spacer, 1,5 h godziny dreptania. 

Dzisiaj w domku trochę przekładania, układania. Wybierzemy się pewnie z chłopcami na cmentarz zapalić znicze pod krzyżem. Groby naszych bliskich daleko, 700 km i 400 km. Odwiedzamy je nie będąc w rodzinnych stronach, a na Wszystkich Świętych przesyłam pieniądze na znicze i kwiatki i rodzina w naszym imieniu zapala a my odwiedzamy cmentarze w naszych aktualnych miejscach zamieszkania. 

31 października 2021 , Komentarze (23)

Obudziłam się standardowo o 5.30 czyli na dziś o 4.30. Z kotem w łóżku. W nocy najmłodszy standardowo zawędrował do nas, i swoim zwyczajem się rozpychał więc poszłam do niego spać. Gdzieś w nocy młody kot też się wpasował w brzeg łóżka. W nocy miałam jeszcze jedna pobudkę, średni syn znów miał problemy z oddychaniem i podawałam mu leki i robił inhalację. Kto ma dziecko z alergią i astmą ten wie o co biega. 

Tak wiec wstałam o 4.30, cały dom śpi. Pozamykalam im drzwi do pokoi, w nocy są pouchylane, żebym słyszała jak któryś kaszle albo mamę wola albo wstaje 😉, zważyłam się - tak ostatnio robię to codziennie i waga codziennie ciut spada. Dzisiaj jest 85,4 Wagę na Vitalii aktualizuję tylko w piątki za to w moim zegarku codziennie. 

Pomimo wczorajszej pizzy zanotowałam spadeczek o całe 0,4 i tak się zastanawiam co wczoraj jadłam.

Wiedziałam, że będzie pizza to bez szaleństw.

Śniadanie: mała miseczka rosołu z makaronem, jabłko, dwa plastry wędzonej polędwicy, pomidor.

Obiad: pizza (150 g ciasta) przecier pomidorowy (łyżka), zioła, ser żółty ( dwie duże garści), 3 plastry szynki parmeńskiej, 2 łyżki oliwek, dwie papryczki chilli.

Kolacja: 200 ml jogurtu nisko węglowodanowego, 3 plastry polędwicy wędzonej, pomidor.

Dzisiaj, a 6.00 jeszcze nie mamy, jedno pranie w pralce już się pierze, dywaniki łazienkowe susza się w suszarce, a ciasto drożdżowe rośnie w piekarniku. 

W planie na dziś mam właśnie to ciasto drożdżowe z jabłkami, chleb pełnoziarnisty (mam nowe foremki - będziemy eksperymentować), pieczeń ze schabu.

No i spacer jakiś koniecznie, szkoda, że nie rodzinny, ale najmłodszy syn do dzisiaj ma jeszcze kwarantannę więc jest uziemiony. 

Miłej niedzieli.

Edit

Oto ciacho z piekarnika wyjęte i chlebki do rośnięcia gotowe.

30 października 2021 , Komentarze (9)

Tak jak przewidywałam, zeszły tydzień był w biegu, maga intensywny, bardzo pozytywny. Dużo kroków od poniedziałku do piątku, bez spacerów. Wszystkie kroki wydeptane w budynkach, pomiędzy piętrami, kancelariami i w domu. 

Wczoraj zakończyłam etap rozliczeń i pożegnań w mojej pracy. Było bardzo miło. Naniosłam ciasta z najlepszej cukierni w mieście i ... nie złamałam się, co więcej nie miałam nawet na nie ochoty, wszyscy jedli zachwycali się a ja piłam kawę, wodę, kawę z mlekiem, wodę, kawę ... Opiłam się niesamowicie. Wczoraj spakowałam resztę rzeczy i przywiozłam do domu. Wcześniej musiałam poprzenosić rzeczy w domu aby dla tych znaleźć miejsce. Mam jeszcze 3 duże torby podróżne, 2 plecaki i dwa kartony do rozpakowania. Jeden karton to same herbaty, kawy i osprzęt kawiarniany. Mam dużo książek, które trzymałam w pracy, encyklopedie, poradniki, itp. Materiały z wielu kursów. Do tego pamiątki, ryngrafy, deski, medale pamiątkowe, certyfikaty, listy itp. Dużo dokumentów, które muszę przejrzeć - w większości ustaw, decyzji, rozporządzeń. Kilkanaście tzw. TEW czyli kalendarzy/notatników, muszę powyrywać kartki zapisane i spalić albo zostawić bo to dokumentuje wiele lat. Rzeczy sportowe z pracy, nie wspomnę już o koszulkach, skarpetkach, ocieplaczach, butach mundurach. Dużo tego, wszystko do przejrzenia i segregacji. 

Przepustki zdałam, teraz w listopadzie będę jeszcze wisieć na ewidencji ale, że przebywam na urlopie zdrowotnym to pozostało mi 30 listopada pójść do kadr po odbiór dokumentów. Od pierwszego grudnia będę oficjalnie żołnierzem rezerwy nie zawodowym.

A tak na poważnie, rozważam kilka opcji, mam kilka planów zawodowych dalszych. Jak już będę po operacji, wrócę do sprawności, ogarnę kwestie zdrowotne, to cóż myślę o nauczaniu a raczej wykładaniu (mam uprawnienia) ale z małą ilością godzin lub własnej działalności tak aby moje hobby zarabiały. Mam też dwa lata na wykorzystanie środków na przekwalifikowanie zawodowe (to część naszego zabezpieczenia socjalnego) to prawie 10 tyś. zł na kursy lub studia, oni opłacają kurs a ja płacę od tego podatek dochodowy. Też mam kilka pomysłów. Ale powoli. Co do wykładania, to dostałam pewną wstępną propozycję "czy jeśli byłaby taka potrzeba to czy chciałabym wykładać, kilka godzin w miesiącu". Za godzinę wykładu 200-300 zł. Według mnie kasa bardzo duża nawet jeśli to brutto, a nie spytałam. Jestem jednym z niewielu specjalistów w kraju w pewnej dziedzinie, mającym wiedzę teoretyczną i doświadczenie praktyczne, odbyte kursy zakończone egzaminami i certyfikacją w szkołach zagranicznych, w języku angielskim. Fajnie by było móc wykorzystać tę wiedzę. Zobaczymy co z tego wszystkiego wyniknie. Może coś a może nic 😛 Nie nastawiam się na nic. 

Dietowo tydzień prawie idealny. Było za mało kalorii, ale jedzenie dobre składnikowo i jakościowo. Dwa posiłki obiad warzywa, dużo białka i trochę dobrych węglowodanów. Kolacja mała pod tabletki, np. jedna kanapka z grillowanym kurczakiem i pomidor, albo tost pełnoziarnisty z serem żółtym. Waga spada w tym tygodniu codziennie troszkę. 

Dziś robię pizzę domową i mam zamiar zjeść :) mją odchudzoną wersję. Ale w kcal i tak się zmieszczę.

Miłego weekendu.

27 października 2021 , Komentarze (23)

Spóźnione wtorkowe podsumowanie, pisane na raty.

Mamy 9,9 kg spadku przez 6 tygodni czyli w ostatnim tygodniu straciłam 1,6 kg. Zaklinałam wagę aby było równe 10 kg ale nic z tego, kilka ważeń i nadal 9,9 kg. Dla mnie wynik marzenie. 

Wiem, z drugiej strony, że spadek 1,6 kg w tydzień to dużo. Może mi to namieszać, spowolnić metabolizm. Wiem, że za mało węgli, za mało jem. Ostatnie trzy dni (od poniedziałku) w ogóle idę po bandzie. Rano herbata z cytryną i do pracy, i bieganie, załatwianie, w pracy kawa, dwie kawy, głodu nie czuję więc nie jem, nic ze sobą nie biorę. Jem obiad w domu ok 14.00-15.00 i małą kolację ok 19.00. Obiad rozsądny dziś np. kurczak z grilla duża porcja i sałatka z samych surowych warzyw. Wiem, że to nie zgodne z zasadami, wrócę na dobre tory jak już się rozliczę i pożegnam, w piątek, w weekend. Teraz jestem skupiona na zakończeniu tego etapu. W piątek urządzam w pracy pożegnanie, kawa, ciasta. I to będzie godna okazja aby po 6 tygodniach zjeść coś słodkiego. Jeśli będę miała ochotę, bo mnie nie ciągnie. Zobaczymy.

Wczoraj cały dzień biegałam i zbierałam podpisy, spakowałam dwie torby duże i walizkę i to przywiozłam do domu. Wczorajszy dzień w cyferkach wyglądał tak:

Ogólnie jestem zmęczona jak koń po westernie. W dwa dni zebrałam 52 podpisy w kilku lokalizacjach, z tyloma osobami rozmawiałam, zdałam cały sprzęt, było naprawdę pozytywnie, w większości to ludzie z którymi przez ostatnie lata tak czy inaczej współpracowałam. Naprawdę to były dobre, męczące dni i ja padam z nóg, szczególnie, że jak mnie syn dziś obudził o 4.00 to już nie mogłam zasnąć. Coś więcej skrobnę jak już odpocznę i skończy się u mnie to zamieszanie.

25 października 2021 , Komentarze (10)

Wczoraj odetchnęłam, poukładałam sobie wszystko głowie i spojrzałam łaskawszym okiem na swoje plany :) 

Wychowano mnie wkulcie pracy. Zawsze pracowałam dużo, nie było zadania, wyzwania czegokolwiek w pracy, żebym się poddała, zrobiła "po łebkach". Czasem nazywano mnie pracoholiczką. Stąd może u mnie takie poczucie teraz, że przecież jak można nie pracować, odejść w takim wieku na emeryturę.

Zawsze mówiłam, że kobiety w domu pracują, że mam na etat to ciężki kawałek chleba. Mówiłam tak o innych kobietach. A o sobie nie potrafię tak. Stąd też moje przeświadczenie, że to objaw lenistwa 🤪 mimo, że będą c w domu nie mam kiedy włączyć TV (no dobra nie lubię TV) ani seriali ani innych takich. 

Rano dzieci wyprawiam do szkoły, najmłodszego odprowadzam 2 km. Wracam ogarniam kuchnię i powierzchnie płaskie w domu 😁 teraz czas na obiad, pieczenie chleba, pranie. Potem lecę po syna, 2 x w tygodniu uczestniczę z nim jako obserwator w lekcjach gry na instrumencie. Wraca średni syn, lekcje, powtórki, kąpiel, kolacja, usypianie dzieci, ogarnianie kuchni. Czas nie wiadomo kiedy mija i tylko cyferki na krokomierzu się zmieniają 😁. To więcej niż etat, ale to uwielbiam, to jak starszy syn po powrocie ze szkoły opowiada mi co robił, co było na lekcjach, jak wracając z młodszym zatrzymujemy się w parku i zbieramy kasztany, bo mamy czas itp. W końcu mam czas na spokojne rozmowy, to co robiłam po pracy i w weekendy teraz robię do południa. A popołudnia i weekendy mam czas dla rodziny i siebie też 😁

Wczoraj kroczki ładnie ponad 10 000, kcal spalone też ładnie ponad 1 000. Na obiad zjadłam schabowego a na kolację kromkę chleba pełnoziarnistego z dżemem 100%  wiśniowym i szklanką mleka, tak mnie strasznie naszło na ten dżem, ale zmieściłam się w dziennym limicie kcal. 

Dzisiaj zaraz jadę do pracy, chciałbym zdać elektronikę, komputery, drukarkę, telefon służbowy, spakować i przywieść książki. To plan na dziś 🙂

Czas na zmiany. 

A to próbka moich wczorajszych "robótek ręcznych".

Jedna z moich pasji: robienie kartek.

EDIT.

Plan prawie zrealizowany. Zdany sprzęt komputerowy,  kamizelka, apteczka, zamówione asygnaty na pozostały sprzęt z wyposażenia osobistego. Książki, pieczątki zdane. Telefony jutro zdam. Z pakowaniem gorzej, nie było czasu więc to też jutro. 

23 października 2021 , Komentarze (14)

Dziś na poważnie. Podjęłam świadomą decyzję. 

Troje dzieci w domu, najstarsze na progu dorosłości, najmłodsze zaczyna naukę w szkole. Trudno nam już było w latach poprzednich, połączyć pracę z wychowywaniem dzieci, dyspozycyjność, mieliśmy zaufaną nianię, dobre prywatne przedszkole. Dwa razy do roku pomoc babci, przyjazd na dwa tygodnie jak musieliśmy razem z mężem brać udział w jakimś ćwiczeniu. My jak jesteśmy na ćwiczeniu albo w pracy, nie mamy ze sobą telefonów, namierzenie nas w sytuacji kryzysowej zajmuje od godziny do kilku godzin. Jak oboje jesteśmy nieosiągalni to ja czuję się niekomfortowo. W zeszłym roku - Corona - nauka zdalna. Najstarszy w domu ze średnim, młodszy w przedszkolu, nawet jak były obostrzenia nasze dziecko miało zapewnioną opiekę. To wszystko kosztem czasu dla rodziny i swoim. Praca, dzieci, dom - to dopiąć i na nic nie zostawało czasu. 

Praca kiedyś spełnienie marzeń, wyzwanie, przygoda życia. Z każdym awansem, coraz dolej od ludzi od pola a coraz głębiej w dokumentach. Coraz poważniejszych. Sprawdzałam się ale tylko ja i moja rodzina wie jakim kosztem. Dużo nauki, sprawdzania, kursów on-line. Popołudniami i w weekendy też trzeba było coś przeczytać przygotować. Tak byłam w tym dobra. Co roku z opiniowania najwyższe oceny, nagrody itp. Ale już dawno przestało mi to sprawiać przyjemność, praca za biurkiem, w mundurze ale już daleko od "pola". Na pole też już nie mam zdrowia i stopień nie ten. Ten czas był. To miejsce i czas dla młodych a żołnierze starzeją się szybko. Zużywają, pisząc kolokwialnie, organizmy, stawy, kości, nerwy i inne. Moje badania sprzed 20 lat i aktualne pokazują jaki to miało wpływ na moje ciało. 

Stres ogromny. Najtrudniejsze momenty to np. sytuacja sprzed 15 chyba lat. Wiecie co mówią żołnierze wyjeżdżający na misję swoim bliskim: "nie oglądajcie wiadomości ale jeśli będzie gdzieś informacja, że zginął żołnierz to nie ja" dlaczego? Bo mamy niepisaną umowę z mediami, nie podają informacji o śmierci żołnierza dopóki nie powiadomimy rodziny. Więc kiedyś leżę w internacie wieczorem i odbieram telefon, z pytaniem: "jest pani na miejscu?', odpowiadam "tak", odpowiedź na kwadrans proszę być w gotowości, ubiór polowy. Jechały dwie ekipy. Jedna do rodziców druga do narzeczonej. W jednej dowódca w drugiej zastępca, w jednej lekarz w drugiej psycholog. Plus ktoś z pododdziału. Ja jechałam w do narzeczonej. Jechaliśmy tak aby w obu miejscach być w tym samy czasie. Jak otworzyła drzwi już wiedziała. I wiecie co? Kilka lat później sama założyła mundur i służy do dziś. Wyszła za mąż, za żołnierza.

Pomagałam kilka razy w organizacji pogrzebów, żegnałam kolegów. Wspierałam rodziny. Kiedyś pojechałam do Warszawy jako opiekun z ojcem poległego oficera, był uhonorowany pośmiertnie wpisem do księgi honorowej ministra. Matka nie była w stanie pojechać. To był jedynak, skończył szkołę rok przede mną. Wieczorem siedzieliśmy w barze, z ojcem nad piwem, a on powiedział: "niech Pani nie robi tego swoim rodzicom, niech się pani nie zgłasza, jeśli pani nie będzie musiała niech pani nie jedzie". Miałam jechać, raz zanim założyłam rodzinę, w ostatniej chwili nas nie uruchomili, może tak miało być.

Ale nie o tym miało być. 

Posypało mi się trochę zdrowie, z mojej winy, problemy zaczęły się kilka lat temu ale ja nie miałam czasu, wiadomo dzieci, praca, nie było czasu aby pójść do lekarza, a jak na wizytę miałam czekać 3 miesiące to dawałam sobie spokój.

4,5 roku temu przenieśli nas na drugi koniec Polski. 2 lata temu osiągnęłam wiek emerytalny. Ale co to za emerytura gdzie będę otrzymywać 40 % pensji. Planowałam posłużyć tak do skończenia 50 lat. 

Przed wakacjami podjęliśmy z mężem doszliśmy do wniosku, że to wszystko jest kosztem dzieci, zdrowia domu. Nie damy rady dłużej tak funkcjonować. Czekać na kolejny awans, stanowisko tu albo gdzie indziej? Kolejne ćwiczenia, certyfikacje, konferencje, wyjazdy krajowe i zagraniczne. Babcia, po siedemdziesiątce już nie bardzo może te 400 km za kierownicą siedzieć, dzieci potrzebują przynajmniej jednego rodzica na miejscu, pod telefonem.

Mi lekarze wypisali szereg zaleceń, które nijak nie dadzą się pogodzić z wymaganiami mojej pracy. Wiadomo każdy dodatkowy rok służby to prawie 3% do emerytury ale PIENIĄDZE TO NIE WSZYSTKO.

Ponad 2 miesiące temu złożyłam wypowiedzenie z prośbą skrócenie okresu wypowiedzenia i zwolnienie mnie z dniem 30 listopada. I tak jestem teraz na urlopie zdrowotnym. Rzadko się zgadzają na skrócenie okresu wypowiedzenia, odzewu zero więc założyłam, że odejdę w marcu. 

W piątek odbieram telefon, że przyszły na mnie rozkazy. Do końca października mam się rozliczyć, oficjalnie odchodzę jak chciałam z dniem 30 listopada.

No i mną tąpnęło. Serio. Ja wiem, ja chcę, to ten czas. Dla mnie i dla rodziny więc skąd to poczucie straty? No i standard mam pięć dni, żeby wszystko pozdawać, komputery, sprzęt, sporo rzeczy, każda do innego magazynu. I zebrać kilkadziesiąt podpisów. Przyszły tydzień będę biegać z obiegówką. 

To zmiana wielka przemyślana ale zmiana. Tracę coś co przez wiele lat w pewien sposób mnie definiowało. Moja emerytura to będzie 50% tego co zarabiam aktualnie. No i po raz pierwszy w życiu będę miała mniejsze dochody niż mój mąż 🤪