Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

[2014-05] Biegacz amator, apostoł sportu i aktywności fizycznej. Na Vitalii jestem teraz po to, aby motywować innych i pokazać im, że droga sportowa nie jest za trudna dla nikogo. [__Ważne linki__]: [_1_] Mój manifest: http://vitalia.pl/inde
x.php/mid/49/fid/341/d
iety/odchudzanie/w_id/
8479119
[_2_] Polityka dot. znajomych: http://vitalia.pl/inde
x.php/mid/49/fid/341/d
iety/odchudzanie/w_id/
8419862
[_3_] Moje Endomondo: http://www.endomondo.c
om/profile/14544270
[_4_] Jak zostałem biegaczem: http://vitalia.pl/inde
x.php/mid/49/fid/341/d
iety/odchudzanie/w_id/
8468537
[_5_] Warsztat biegowy: http://vitalia.pl/inde
x.php/mid/49/fid/341/d
iety/odchudzanie/w_id/
8498857

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 49907
Komentarzy: 870
Założony: 16 lutego 2014
Ostatni wpis: 26 lipca 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
strach3

mężczyzna, 47 lat, Warszawa

174 cm, 70.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

28 kwietnia 2015 , Komentarze (5)

Sprzęt naładowany, żele wciśnięte w szlufki pasa biodrowego, kupon na posiłek podpięty do numeru startowego, zapasowe buty i koszulka (paranoja mode ON) spakowane, jedzenie też – no to myk do auta i jazda na dobrze znany parking nieopodal Skaryszaka. Dalej tramwaj i o 8:45 jestem pod Stadionem. Trochę wcześnie, nie lubię korzystać z depozytów ze względu na kolejki i zawsze przychodzę gotowy do biegu czyli ubrany lekko… niby bardzo zimno nie było, ale 45 minut moknięcia to trochę za dużo. Ech, a miałem wziąć worek na śmieci do ubrania. Ale już za późno.

Na starcie organizacja perfekcyjna – bogaty sponsor sypnął kasą w ręce ludzi, którzy wiedzieli, jak ją dobrze wydać. Kieruję się na Wybrzeże Szczecińskie. Po drodze zjadam banana, dopijam izo i już jestem przy strefach startowych. Jest ich 10. Pierwsza to tradycyjnie Elita, druga – harpagany trójkołamacze. Ja wchodzę do trzeciej „3:00 – 3:30” – jako debiutantowi jest mi diablo miło tu stać :D. Na razie luźno, hula lekki wiatr i marznę, ale stopniowo strefa się wypełnia. Pytam pacemakera, jak będzie biegł – mówi, że równo. No okej, niby chciałem negative splitem, ale też i bałem się tego na debiucie. Odpuszczam pomysł zrobienia tego samodzielnie, wolę biec za zającem. Nawet na półmaratonie w pewnej chwili myślenie się wyłącza i ciągnie się już tylko resztkami woli za grupą. Dziś zasoby energetyczne uszczuplą się jeszcze bardziej, a paliwem mózgu jest przecież glukoza, więc pewnie na 35-tym km zapomnę nawet, jak się nazywam. I będę tylko umiał biec za chorągiewką.

O 9:00 ruszają zawody wózkarzy na 20 km (niezły sprzęt mają ludzie, carbonowe błyszczące "cuda techniki". Potem rozgrzewka (w tłumie więc statyczna, ale jest cieplej). O 9:30 rusza bieg Oshee na 10 km i chwilę potem maraton. Ledwo zdążam włączyć endo i włożyć telefon w bas biodrowy. A więc to już… i dzieje się naprawdę.

Pierwszy kilometr baaardzo wolno, taki tłok. Potem nadrabiamy. Ciężko się biegnie za pacemakerem, za którym na wąsko wytyczonej trasie jak gęsty czop tkwi grupa, którą prowadzi. Nie można ciągnąć swoim optymalnym w danej chwili rytmem, bo nie ma jak wyprzedzić. Trzymam się 20 m za chorągiewką - może nie ma tu jeszcze luzu, ale jak cię mogę, a większej straty robić nie chcę. Następnym razem ustawię się tak, żeby przekroczyć linię startu 50 m za zającem (tym razem przekroczyłem równo z nim). Niektórzy klną na czym świat stoi, że org ma ambicję robić wielki maraton, a nie zapewnił dobrej trasy. Ja nie narzekam, biorę co jest, ale w tym tłoku w końcu sam źle stawiam stopę i przez kolejne 100 m strach czy nie trzeba będzie zejść zaraz na starcie. Na szczęście ból mija. Później na trasie dwa razy zdarzają się niespodziewane przewężenia, w których ludzie wpadają na siebie. Rozcięgno dokucza od samego początku, ale nie bardziej niż zwykle. Potem przestaję o nim myśleć. Puls za wysoki, ale jeszcze na progu tlenowym (160) więc luzik. Kropi deszczyk, taki akurat. Jak na początek może być. Ale to dopiero pierwsze kilometry. Co się wydarzy na kolejnych, a zwłaszcza jak bardzo sponiewierają te ostatnie, tego dopiero się dowiem. Na razie z nadzieją sunę równo do przodu.

27 kwietnia 2015 , Komentarze (5)

Dziś wreszcie przyszedł dzień, kiedy miałem położyć na wadze ostatnie 3 miesiące przygotowań i dowiedzieć się, ile są warte… mój debiut maratoński. Sport jest wysoko na liście spraw ważnych w moim życiu, a w całej „karierze” sportowej maraton to największe jak dotąd wyzwanie. Wielki dzień. Gdy zacząłem biegać, by zgubić nadwagę i poprawić formę, marzyłem o przebiegnięciu dychy. Gdy to zrobiłem, pojawiło się marzenie by zostać maratończykiem - gdzieś daleko na horyzoncie, nie od razu. Ale nie napinając się zbytnio, w tym kierunku dążyłem. Pierwsza próba w ub. roku – jesienią miałem łamać 4h. Ze względu na kontuzję wtedy nie wypaliło. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze – od razu nastawiłem się na kolejny sezon. Skrót przygotowań jest w poprzednim wpisie, nie będę powtarzał. W ich trakcie wyniki tak się poprawiały, że rewidowałem cel z 3:50 na 3:40 i wreszcie na 3:30. Wprawdzie trenerka sugerowała wręcz 3:25, ale nie chciałem na debiucie umierać za niewiele dające 5 minut (3:20 to byłoby co innego). W każdym razie - na ten dzień długo czekałem.

Patrząc na wpisy Ggeishy, spodziewałem się jakichś nerwów w temacie startu, ale nic z tych rzeczy. Może dlatego, że głowa była zajęta czymś innym. Trochę tylko niepokoiła mnie prognoza pogody – miało być gorąco. I puls, który ostatnio dziwnie podskoczył. Rozcięgno też mogło nawalić, ale spodziewałem się że przynajmniej 30 km przebiegnę normalnie, a resztę może zagryzając wargi. W tygodniu starałem się więcej spać, ale jak to u mnie – wyżej nerek nie podskoczysz, po 6h budzę się jak automat przed budzikiem. Ale przynajmniej nie robiłem zaległości. W piątek rozpisałem sobie szczegółową logistykę i harmonogram minutowy na poranek, w sobotę wszystko przygotowałem na parapecie i poszedłem spać.

W niedzielę rano jak zwykle pobudka przed budzikiem, wyspany i rozluźniony. Za oknem deszczyk! No dobra, wiedziałem o tym już wieczorem, bo przez ostatnie 4 dni sprawdzałem prognozę co 6h. Nawet trochę się martwiłem, że jak będzie padać za mocno, to poza ochłodą buty mi zamokną co może dać w kość stopom. Prysznic, ryżanka na śniadanie, mniejsza porcja niż przed półmaratonem za to dobrze posłodzona daktylami i syropem klonowym :)

Aby zapewnić jak najlepsze chłodzenie ubrałem singlet. Odpuściłem ulubione dopasowane krótkie getry na korzyść luźnych spodenek (lepsza wentylacja i nie trzeba dodatkowych majtek bo są wewnętrzne z siatki). I nawet zrezygnowałem z opasek kompresyjnych na uda, które zakładam na długie wybiegania. Tylko te na łydki, one zawsze bo mam tendencję do shin splints. Wszystko co się da, oby było chłodniej.

cdn.

25 kwietnia 2015 , Komentarze (14)


Data Zadania Km Ocena
2015-04-20 Pn
regeneracja


2015-04-21 Wt R 1 km / 3km w temp 4:50+3km w temp 4:40/10min S2. Puls bardzo wysoki, nie wiadomo dlaczego
9.0
Źle
2015-04-22 Śr regeneracja


2015-04-23 Cz 20min S2+6x(100m szybko/100m spokojnie). Puls wciąż za wysoki.
5.4
OK
2015-04-24 Pt regeneracja


2015-04-25 So 5 km tempem maratońskim - poza planem, niech to serce sobie przypomni jak powinno bić. Wciąż trochę za wysoko.
4.8
OK
2015-04-26 N Orlen Warsaw Marathon
42.195
się zobaczy :)

aktywności 4, kilometraż: 61.4

Podsumowanie. Za mną solidnie przepracowana zima. Od listopada powrót do regularnego biegania po kontuzjach. Najpierw bieganie dla przyjemności, od lutego rzetelnie zrealizowane 12 tygodni indywidualnie rozpisanego planu. Przebiegnięte prawie 600 km, średnio 50 na tydzień, w porywach do 65. Jakieś krótkie przerwy kontuzyjno-profilaktyczne wprawdzie się zdarzyły, ale całościowo był to dobry biegowy czas. Ta praca zaowocowała życiówkami na 5, 10 i 21 km znacznie powyżej oczekiwań. Teraz czas zagrać o najwyższą stawkę - mój pierwszy maraton. Jesienią ub. roku chciałem na debiucie łamać 4h, wiosną 3:50, teraz podbiłem stawkę na 3:30. W niedzielę karty na stół. Trzymajcie kciuki za moje rozcięgno, z pulsem i upałem jakoś sobie poradzę. A teraz wracam do leniuchowania, pardon regeneracji :)

EDIT: chyba wszystko gotowe :)

20 kwietnia 2015 , Komentarze (8)


Data Zadania Km Ocena
2015-04-13 Pn
regeneracja stopy


2015-04-14 Wt R/8x(1km w temp 4:45, odp 1km w temp 5:35)/schł
18.2
Dobrze!
2015-04-15 Śr regeneracja stopy


2015-04-16 Cz R/3x(6km w temp 4:45, odp 6min trucht)/schł
22.5
OK
2015-04-17 Pt regeneracja stopy


2015-04-18 So regeneracja stopy


2015-04-19 N S1 50 min. Pierwszy raz od dawna w lesie, po ciemku zaliczyłem niezłą glebę aż się poturlałem, ale na szczęście wszystko całe
8.8
Dobrze!

aktywności 3, kilometraż: 49.5

Podsumowanie. Tydzień bez historii. Kilometraż już mniejszy, bo tapering. Rozcięgno nie odpuszcza, ale pod kontrolą i do maratonu powinienem dociągnąć. Przede mną ostatni tydzień z dwoma króciutkimi wybieganiami, których celem będzie dać nogom odpocząć ale nie zapomnieć przy tym, jak się biega. Co miałem zrobić, zrobiłem. Niczego już nie poprawiam. Zostało uważać na siebie, nie przeziębić, dobrze wysypiać i może naładować węglami (choć mam coraz mniej na to ochoty). Treningowo jestem gotowy.

12 kwietnia 2015 , Komentarze (4)


Data Zadania Km Ocena
2015-04-06 Pn
Ostatnie długie wybieganie przed maratonem, przerwane dzień wcześniej przez pogodę. Drugie podejście - pełen sukces. Pierwsze 10 km w tempie 5:07, drugie 10 po 5:00 i trzecie 10 po 4:48.
30.2
Dobrze!
2015-04-07 Wt regeneracja. Zafundowałem pokancerowanym paluchom pedicure, a co! :)


2015-04-08 Śr 40min S2 + 10x(100m szybko/100m spokojnie)
10.8
Dobrze!
2015-04-09 Cz odpuściłem trening z klubem - po ostatnim treningu problem z rozcięgnem podeszwowym :( W przerwie uskuteczniam masaż piłeczką tenisową


2015-04-10 Pt przerwa cd


2015-04-11 So przerwa cd


2015-04-12 N 10min S2+ 3x (5km w temp 4:45,odp 5min trucht). W trakcie biegu ok, po biegu średnio. Ciekawe, co z tego będzie.
19.2
OK

aktywności 3, kilometraż: 60.2

Podsumowanie. Długie wybieganie przesunięte z ub tygodnia na poniedziałek dałoby w efekcie rekordowy kilometraż, ale przez rozcięgno wyszedł ciut mniejszy. Generalnie powinien to już być czas zmniejszania objętości i fazy tzw. "ostrzenia". Do maratonu zostały 2 tygodnie, teraz już nie ma miejsca na kontuzje, trzeba na siebie uważać. Głupie przeziębienie 3 dni przed może być tragiczne w skutkach.

8 kwietnia 2015 , Komentarze (2)


Data Zadania Km Ocena
2015-03-30 Pn
regeneracja


2015-03-31 Wt jeszcze nie zregenerowany na trening z klubem, więc samopas zrobiłem dyszkę w S2
10.7
OK
2015-04-01 Śr regeneracja

2015-04-02 Cz kompletnie niewyspany, nie dałbym radę zrobić treningu z klubem. Na szczęście jest hotline do prowadzących, dostałem pracę domową 45 min S3. Ale tempo wyszło jak przy S2 - o 20 s/km za wolno :(
9.9
Słabo
2015-04-03 Pt regeneracja

2015-04-04 So 20 min S2 + 20 min S3. Dziś już wyspany, wyniki wróciły do normy
8.7
Dobrze!
2015-04-05 N Po strawieniu świątecznego śniadania poszedłem zrobić ostatnie długie wybieganie przed zawodami. Niestety pogoda pokrzyżowała szyki, zamieć deszczowo-śnieżna na 7. km zamiotła mnie na amen. Halo IMiGW, śmigus dyngus to jutro, ja tu się lekko ubrałem! Kompletnie przemoczony uciekłem na stację paliw i wezwałem ekipę ratunkową. Udało się nie przeziębić i przerwać na tyle wcześnie, żeby zdążyć się zregenerować na powtórkę w dniu kolejnym.
9.5
Źle

aktywności 4, kilometraż: 38.8

Podsumowanie. Kilometraż w tygodniu zmniejszony na rzecz weekendowego długiego wybiegania, które zakłóciły siły przyrody. To nie był wyjątkowo udany tydzień, ale nie każdy może być najlepszy, prawda?

6 kwietnia 2015 , Komentarze (13)

[Na wstępie wybaczcie zwłokę z ostatnim odcinkiem, został na drugim komputerze]

Skręt w Konwiktorską, a potem Bonifraterską. 2 km do mety. W głowie tylko jedna myśl – chcę przestać biec. Ale trzeba wytrzymać jeszcze 9 minut. Na Miodowej mocny doping, ale przez @#$% dokanałowe słuchawki nic nie słyszałem. Wreszcie Krakowskie, tu doping zawsze sięga zenitu. Interwał sprawdzania „ile jeszcze” spadł do 300 metrów, a oddech przeszedł w 2-1, masakra. Puls 185, od 40 minut ponad progiem beztlenowym…

Ostatni kilometr. Zając gdzieś za mną, więc jednak złamię te 1:35, ale już mało mnie to obchodziło, chciałem tylko przestać biec. Ostatnie paręset metrów, można włączyć dopalacz, przybliży to chwilę ulgi. Prułem poniżej 4:00 i wpadłem na metę z rękami w górze. I wtedy dotarło do mnie, że właśnie zrobiłem to, co wcześniej uznałem już za niemożliwe…

Tym razem na barierce wisiałem dobre 5 minut. Przy okazji rozciągnąłem łydki, choć tylko ja wiem, że nie o to w tym ćwiczeniu chodziło. Zaczęło wiać, więc zdjąłem mokrą koszulkę i założyłem suchą zawiązaną na biodrach, a mokrą na wierzch. I jeszcze żółtą folię ochronną, dostępną na mecie. Zanim świat przestał kołować i odstałem swoje w kolejkach po pomidorową i prezent od sponsora (saszetka biegowa, przyda się), zdążyłem trochę przemarznąć więc założyłem jeszcze pod spód worek na śmieci i buffa.

I po zawodach, po emocjach. Bolało jak diabli, kryzys był ciężki. Ale dałem radę, a w ciągu roku poprawiłem się o 18 minut!

Skoro zawody odhaczone, to teraz czas… na trening :) W planie do maratonu na ten dzień miałem pobiec półmaraton na maksa, a potem dobić do 30 km dystansu tego dnia. Pierwszy raz miałem zrobić taki hardkor i byłem ciekaw, jak to się skończy. Najpierw więc do auta po banana, a potem za rzekę jednym mostem i z powrotem drugim (wiało!). Ludzie dziwnie jakoś patrzyli na gościa z numerem startowym (nie zdjąłem), który po skończonych zawodach wciąż nie miał dość :D

W drodze do domu początek regeneracji – izo i belvita z pakietu startowego jako kolejny posiłek regeneracyjny – im szybciej się zje, tym lepsza regeneracja. W domu wszystko przygotowałem przed wyjściem, więc po powrocie starczyło włączyć kuchenkę i czajnik, żeby 20 minut później z gorącym talerzem makaronu i lapkiem móc się udać do wanny.  A tam rozkosz - 30 minut moczenia nóg w lodowatej wodzie jedząc obiad, zgrywając dane z zegarka itp.

Straty w ludziach – otarty lewy achilles, parę pęcherzy i paznokci, w łydach standardowy ból jak po 30stce… wieczorem przywitałem się z rolką do masażu :( a potem we wtorek zamiast trening z klubem tylko lekkie wybieganie. Energetycznie - spalone 2000 kcal, spożyte dodatkowo 1000, w tym wypite 1.5l izo… no nie dopinał się dzienny bilans. Nie było rady. Chciał nie chciał, mogła pomóc tylko duża porcja chałwy i czekolady :D Trudno, czasem trzeba się poświęcić dla dobra sprawy ;)

Dziękuję za uwagę. Tu jeszcze jeden film z biegu https://www.youtube.com/watch?v=wUcrqeIEzOI i jeszcze jedna relacja: http://warszawskibiegacz.pl/10-polmaraton-warszawski-czesc-1-relacji/  I w ogóle polecam obu tych Panów bardzo.

A w tym miejscu miałem Wam życzyć wesołych świąt ;)

2 kwietnia 2015 , Skomentuj

Data Zadania Km Ocena
2015-03-23 Pn
przeziebienie


2015-03-24 Wt trening z klubem: rozbieganie 3.7 km, siła, 6x (1 km 4:25 (półmaratońskie -0:10) /1km 5:20 (półmaratońskie +0:45)
15.6
Dobrze!
2015-03-25 Śr regeneracja


2015-03-26 Cz tapering: 50 min S2
10.6
Dobrze!
2015-03-27 Pt tapering: 30 min S2 + 10x(100m szybko/100m spokojnie)
8.8
Dobrze!
2015-03-28 So regeneracja


2015-03-29 N Półmaraton Warszawski (1:34, hurraa!), plus trochę przed i po
31.2
Super!!!

aktywności 4, kilometraż: 66.2

Wszystko udało się na czas: zaleczyć przeziębienie, zrobić tapering, złapać ciut więcej snu… i efekt jest :D Tylko problem z butami - na długich lub szybkich biegach paluchy cierpią.

Podsumowanie. Mimo taperingu, niedzielne zawody i "przedłużka" dały całkiem przyzwoity kilometraż. Forma dobra i piękna życiówka! Nawet gdyby coś potem poszło nie tak na maratonie, to z tym wynikiem sezon będzie można uznać za udany.

1 kwietnia 2015 , Komentarze (6)

Kilometry dłużyły się. Zmęczenie ograniczyło percepcję i pole widzenia tak bardzo, że ze wzrokiem utkwionym w plecach widocznych przede mną kolejny punkt odżywczy zarejestrowałem dopiero czując zapach bananów.

Wreszcie dotarliśmy do tunelu na Wisłostradzie. Nie znoszę go, bo GPS gubi sygnał i tracę kontrolę tempa, muszę ją oprzeć na wyczuciu. Nie jest to niby trudne, zwłaszcza że na tym etapie cała grupa biegnie równo, ale na wylocie wszystko się fałszuje i zegarek nie daje jasnego wskazania, jakie tempo trzymać w perspektywie pozostałego dystansu. Trzeba patrzeć na międzyczasy kilometrowe i przeliczać w głowie, a jest to ostatnia rzecz, na którą mam w tej chwili ochotę. I właśnie dlatego biegłem za zającem – to jego zadanie :) Wbiegliśmy w mrok tunelu, rozpraszany pomarańczowymi jarzeniówkami i ograniczona percepcja przeszła wręcz w dezorientację. Chcę do domu.

Na wylocie z tunelu podbieg… jeszcze nie najgorszy na tej trasie, ale dobił mnie porządnie. Aby ten trudny moment złagodzić, org ustawił dobrze widoczne już z początku tunelu ekrany z napisem: OGIEŃ! Duży plus :) Ale i tak chcę jak najszybciej do domu. Zostało 5 km, może jakoś dam radę. Wezwałem telepatycznie mojego anioła stróża, wciągnąłem drugi żel z kofeiną i wkrótce metr po metrze zacząłem odzyskiwać dystans do pacemakera. Bolało…

Kolejne kilometry ze słońcem w plecy. Co jakiś czas ożywcze powiewy nadrzecznego wiatru… za rzadko, tu się org mógł lepiej postarać ;) Odkryłem, że łatwiej mi się biegnie, gdy kaleczę technikę odmachów rękami. Znając moje szczęście, na pewno właśnie wtedy złapał mnie ktoś z ekipy fotomaratonu ;) Ale chrzanić zasady, ja tu już tylko wracam do domu. Stopniowo jednak męczarnia przeszła w umiarkowaną udrękę, a niebieska chorągiewka znów zbliżyła się na 50 metrów. Strata na rozwiązanej sznurówce była odzyskana. Oczywiście kosztem słabnących sił.

Wreszcie podbieg na ul. Wenedów – łagodniejszy niż ten dobrze znany na Sanguszki, ale za to długi i zacząłem się bać, że to będzie mój łabędzi śpiew. Podbiegi wolę biegać szybko, bardziej męczy ale mniej boli, więc ku swemu zaskoczeniu dogoniłem pacemakera! Tak jest, dogoniłem go, choć 5 km wcześniej wydawało się to już marzeniem ściętej głowy. Tylko, że nie miałem już sił biec, a do mety zostało jeszcze 2.5 km…

cdn.

1 kwietnia 2015 , Komentarze (13)

Biegu Puławską nie pamiętam, jakby go nie było. Odłączyłem się. Przy Politechnice konkretny zbieg – i tam spotkało mnie coś nowego. Zawsze byłem mocny na zbiegach, wyciągałem nogi bardziej niż moi sąsiedzi i nadrabiałem. Tym razem spostrzegłem, że mimo to chorągiewka ani trochę się nie zbliżyła, a wręcz oddaliła, będzie już z 50 metrów… Cóż, zając wyciągał odnóża jeszcze dalej niż ja. Sorry no bonus...

Po dość stromym zbiegu trasa dalej wyraźnie opadała w dół, aż do mostu. Parę razy mijałem się z kolegą z klubu, ale nie mieliśmy siły nawet się klepnąć. Za nami było 13 km, a ja już miałem bardzo konkretnie dość. Odrobienie rosnącej straty do zająca odłożyłem na potem, starałem się już tylko nie odpaść bardziej. Estakadą zbiegliśmy znów szybko w dół i tu zaczęło się płasko. I nagle ZONK… rozwiązane sznurowadło! Nie ma rady, trzeba było się zatrzymać i zawiązać. Kosztowało to 12 sekund, co przekłada się na 50 metrów straty, więc łączna strata do zająca wzrosła do ok. 100 m. Zacząłem się przyzwyczajać do myśli, że na jednoznacznie opadającej fali więcej tu dziś nie pokażę, a trenerka miała rację co do 1:37… Zmęczony jak diabli, z kotłującymi się myślami o zejściu z trasy, jednak jakoś musiałem wrócić do auta. Ale auto zawsze stawiam po przeciwnej stronie mety niż ta, z której będę nadbiegał, ot tak żeby nie prowokować głupich myśli :) Od tej chwili przestałem się skupiać na wyniku i biegłem już tylko do domu. A żeby męczarnia nie trwała za długo, to nadal biegłem szybko ;D Serio, czułem że musiałbym naprawdę dramatycznie zwolnić, żeby poczuć się lepiej, więc już mniej niż perspektywa powolnej agonii bolało mnie utrzymanie obecnego tempa. Taki paradoks, kiedyś go rozgryzę.

Do mety została 1/3 dystansu, perspektywy czarne, chciałem już tylko przestać biec...

cdn.