Reasumując to wszystko było pięknie.
U Maksa było bardzo miło, choc jego rodzinka to taka trochę postrzelona jest. Mama mnie uwielbia, ale kojarzy mi się z mamą Bridge Jones, która wciąż mówi do swojego (w tym wypadku) syna: "Nie bądź niemądry kochanie. Przecież ja wiem, że tylko tak mówisz, a w rzeczywistości myślisz zupełnie inaczej." a on tylko: ''Mamo, mówię, co myślę". Ona: "Napewno nie".
Ojciec za to, to jest ewenement na skalę światową. Z jednej strony nawija non stop o polityce, pieniądzach, giełdzie i głupocie polskiego społeczeństwa, co kończy słowami: "Tak, tak i ja jestem głupcem". A z drugiej w 30sekund rozkręca jakiś zboczony temat, aż dostaje wypieków.
U mnie w domu też było miło, pomijając wredne uwagi mojej kuzynki i babci, typu:
-Ojej, Maks, ale ty ją musisz trenowac, że tak schudła (ja już zapadałam się pod stoł)
-Jak tak będziesz chudła, to cię zostawi, bo jak ty dzieci urodzisz? (nakryłam się mentalnie dywanem)
-Wy jesteście tacy DYNAMICZNI. (wtapiałam się w parkiet)
Na koniec, gdy już sama gadałam z babcią dostałam szereg wskazówek i dowiedziałam się, że żyje byle jak:
-Ty w ogole myślisz o swojej przyszłości? Żyjecie jak dzieciaki, a macie po 30 lat!!! (ja mam 24, maks 26)
-Takiego chłopaka (babci chodziło, że w taką urodą i z takiego domu), to trzeba pilnowac. Ty wiesz co robisz? Znajdzie sobie kochankę, zobaczysz! A ty zostaniesz sama z dziecmi.
-Będziesz dalej chudła to on cię zostawi, zobaczysz. Nawet jak ty dzieci urodzisz? No jak?
I znowu...
-jejku, jak ty zmizerniałaś. Skóra i kości. Taka byłaś DZIEWCZĘCA
i do mojeje mamy:
-Seks!!! To napewno seks!!!
Szumiało mi w glowie i starałam się nie przyswajac tego co mowi babcia, ale i tak mnie to szczerze mówiąc (i wulgarnie): wkurwiało. No sorry...
Moja babcia była kiedyś wspaniała osobą, bardzo inteligentną i ciepłą. Po śmierci dziadzia nagle zrobiła się zgorzkniałą egoistką. Rodzina jej nie poznaje, całe jej serce jak gdyby zamarzło i nawet rozumiejąc jej tragedię, nigdy nie zrozumiem jak można byc samym z siebie podłym człowiekiem...
Tymczasem dzisiaj obudziłam się we własnym łóżeczku, sama w domu i odetchnęłam z ulgą. Kocham mój chaotyczny tryb życia, kocham byc sobą, chodzic do późna w piżamie, jeśc tam gdzie mi wygodnie, a nie kulturalnie przy stole w jadalni, uwielbiam robic głupie miny do lustra w przedpokoju, kręcic hula hopem, bądź robic inne wygibasy w rytm muzyki...
Moja idealna rodzina przez lata mnie bardzo ograniczała. Choc miałam wspaniały dom, to było trochę sztwno... Tego nie wypada, tamto jest gorszące, no i co ludzie powiedzą...
Dali mi gruntowne wychowanie, ale żyłam w poczuciu wstydu, bo chciałam zawsze jak najlepiej wypaśc, żeby ich znajomi mogli powiedziec: ale wam się córka udała, magda to taka wspaniała dziewczyna...
Kumulacją tego była bulimia a w konsekwencji depresja, z którą borykałam się przez lata.
Kiedy uwolniłam się spod jarzma sztucznej formy, zaczęlam wychowyc się sama. Przede wszytskim nauczyłam się siebie... Nauczułam się okazywac emocje, czego skrzetnie oduczał mnie tatu. Jako prawnik uważa, że człowiek powinien miec twarz pokerzysty, a okazywanie uczuc jest wstydem. Może dlatego jestem wiecznie niedopieszona;p
Zrozumiałam, że jestem oddzielnym człowiekiem... Że mam prawo życ tak, jak chce, i odkrywac siebie każdego dnia... Wkońcu nie mogę byc marionetką, wytresowaną przez rodziców...
Ulżyłam sobie tym wpisem:)
Jak dobrze byc dorosłym człowiekiem, który wie czego chce:)