Dieta WO to nie tylko dieta ciała, ale i dieta ducha. To co teraz dzieje się w mojej głowie, te wszystkie myśli, tematy, "rozkminy". W pracy piszę jak burza. Tu artykuł, tu wzmianka, tu jeszcze komentarz piszę, piszę, piszę. W domu biegam jak opętana. Gotuję dziennie 2 obiady, na siłce spędzam do 2,5 h (chociaż dziś przeszłam samą siebie), ćwiczę, ćwiczę, ćwiczę.
Mam tyle energii, że czuję, że budzi się we mnie Słońce!
Drogie moje. Ostatnio bardzo poważnie myślałam o swoim życiu. O mojej pozycji weń. I myślę sobie jaka jestem szczęśliwa: cudowny mąż, stabilna praca, pełna wyzwań, kredyt się spłaca, mieszkamy u siebie. Więc? Więc co jest nie tak? Co powoduje chęć mojej izolacji, co tak bardzo mnie OGRANICZA?
To ile ważę.
Byłam (tak, piszę już w czasie przeszłym) sobie takim malutkim jabłuszkiem. Kiedy ważyłam 72 kg... Pamiętam, pamiętam, buzia jak pączek w maśle, zanikał mi uśmiech!
I potem długo 68. Za długo. Nagle, pod koniec kwietnia 66! Mało nie spadłam z wagi!
No i podjęłam walkę: raz doprowadź coś do końca! To jedyna rzecz, która psuje Twoje życie! Chcesz przez kolejne lata myśleć: szkoda, że nie zaczęłam wcześniej, tyle lat przegapiłam!
Jejku, jak dobrze, że ktoś przypomniał mi o Dąbrowskiej! Jak dobrze, że dawny znajomy instruktor namówił mnie by kupić karnet na siłkę!
Jak dobrze, że tak kategorycznie zaczęłam!
Jest cudownie!
Zaczynam czuć siebie, zaczynam czuć lekkość!
Chcę więcej i więcej!
Dziś ćwiczyłam równo 2,20 h!
Spaliłam 600 kcal!!!
A tak bardzo chciałam zrobić chociaż 500 (dotychczasowy rekord - 400). I dziś... I dziś myślałam, że nie wyjdę z tej siłowni, gdyby nie to, że musiałam lecieć do pracy, a przecież jeszcze prysznic i ogarnianie.
Jestem coraz bardziej świadomą siebie kobietą.
Dziwny stan.
Akceptacja.