Pamiętnik odchudzania użytkownika:
tomberg

kobieta, 52 lat,

172 cm, 72.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

22 września 2010 , Komentarze (4)


że waga w stójce, mieszkanie błyszczące, siostra z rodziną doleciała wczoraj, przede mną dlugi weekend z wyjazdem na letni domek, Sonia nadal lubi pociumkać, obecnie czytam
 Historię zadziwiającej miłości Vallgrena, włosy podcięłam w sobotę, pracy mam opór, kiedy ja odpocznę, chciałabym chodzić na kurs islandzkiego, październik miesiącem oszczędzania, jesień w trakcie, samochód w dobrej kondycji, Maja nie odróżnia blondynki od biedronki oraz że mamy na stanie używanego konia na biegunach.

10 września 2010 , Komentarze (2)


Pozdrawiam wszystkie pozdrawiajace w ten piątkowy wieczór z pełnym brzuszkiem.
Ciężki tydzień za mną a jeszcze gorszy przede mną.  Mam wrażenie że zatrudniłam się na siłowni. Pakuję, o żesz... dosłownie pakuję!!! i w przenośni też pakuję!!! ale masy mięśniowej nie przybywa... czuję się tłusto i napuchnięto. 

Sonia niech się lepiej nie odzywa. Cały czas mi dokucza, jak nie w nocy to wieczorem. Nie daje wytchnienia. Postanowiłam skończyć z dokarmianiem dziewczynki przy pomocy własnego piersięcia. Co gorsza cycka ona tylko z prawego, przez co pół nocy leżę na jednym boku. Ja już nienawidzę spać na prawym boku. Jestem pokręcona i wszystko mnie boli. Punkt pierwszy, najważniejszy, odciąć glizdę od dostaw z mleczarni.

21 września odwiedza nas moja siostra z mężem i córeczką. Przyjeżdzają na dwa tygodnie. Rozumiecie, że wraz  z Tomkiem, narzeczonym, muszę tu wszystko do tej pory ogarnąć, posprzątać, wyprać i przemeblować? A skąd wziąć moce? Skoro nawet chęci brak...

Oto jaki obraz się wyłania z mojego powszdniego chaosu. 

5 września 2010 , Komentarze (5)

Nieskora do stałych, ba nawet okazjonalnych wpisów, bo bo bo...
Żeby to ując obrazowo, powiem tak: jeśli ja jestem tu, to mój vitaliowy pamiętnik jest gdzieś hen hen na Seszelach. Ale pracuję nad tym. Pozdrawiam, mam się dobrze

20 sierpnia 2010 , Komentarze (4)


Zjadłam owsianku z rodzynkami. Wypijam pierwszą herbatę. Obudziłam się o 7, bo ten Nieszczęsny nie zorientował się, ze to dla niego budzik podrynduje. Zdziwiony, ze ja nie wstaję i mu dziecka gotowego, zapakowanego w fotelik nie wręczam o 7:45. Że on to musi sam i osobiście. Trudno. Przynajmniej dla mnie dłuższy dzień będzie. 

Majka i Matka-Polka nadal śpią. 
Zobaczymy, co dalej...

Eeeeh... zrobiłam jedno pranie. Nic wielkiego i z egoistycznych pobudek, bo potrzebuję czarnych spodni. Mieć czystych. Jutro noc kultury i chcę wyjść na miasto.
A dla Majki naleśniki. Bo niby tydzień temu obiecałam.
Tomek nic nie wie, że Matulka dzisiaj w spoczynku i dzwoni z pytaniem, czy jakiś fajny obiadek szykuję, bo by chetnie wpadł. Hihihihi. Obiadek... buuuuhhahaha. Owszem, odmrażam SOBIE rybkę, co ją potem właduję w folię i w piekarniku przytrzymam.
Byłyśmy w banku a pózniej u opiekunki na kawce. Najbardziej zależało mi na czytaniu a tu, jak na złość, przysnęłam, szalona.
Zadałam sobie trud zliczenia wszystkich com zjadła kalorii. Trud to właściwe słowo. Wyszło mi ponad 1700. Albo zawyżam albo za dużo jem. Z pewnością 3 naleśniki z dżemem zaważyły na wyniku. Ale, normalnie, zjadłabym dwa razy tyle. Nie wysilałam się fizycznie. Nie sprzątałam, nie prasowałam, nie piekłam a żyję. 

20 sierpnia 2010 , Komentarze (2)


Przedszkole zamknięte. Mamy z Majką niemal cały dzień dla siebie. Pośpimy, oj pośpimy sobie. Odpoczniemy. Fura do prasowania, podłoga do zmywania... czy ja aby jestem w stanie to zignorować? 

A juz na pewno zrobie porządek z dietą-przykładnie nawcinam się zasobów warzywniakowo-nabiałowych. Mam taki plan, żeby spacerem ruszyć do banku, więc będzie nawet trochę ruchu. A resztę wolnego dnia z nosem w książce, bardzo się postaram. Czasami miewam problem z organizacją czasu wolnego. Na czoło peletonu wysuwa sie wówczas Matka-Polka i zapieprza w czynach społecznych pucując i pitrasząc. I kiedy czas wolny dobiega końca okazuje, się ze nie zdążyła odpoczac i zregenerować motorka. Jutro, takiemu postępowaniu mówimy stanowczo: wała! Będę siedzieć na balkonie, popijać herbatę i czytać aż mi się po prostu znudzi. Będę razem z Majką uczestniczyć w jej malowankach i próbach kaligrafii. Jeśli zechce, nauczę ją pisać słowo 

m a r c h e w k i.  Może, powtarzam może upieczemy ciasto. Właściwie czemu nie marchewkowe?  Pójdziemy na spacer i po odbiór Soni. A ze sprzątania wyłącznie dieta! Spocznij!


Ps.

 Marchewki są u nas na topie odkąd zafascynowana pisaniem Majka przyniosła mi kartkę z własnoręcznie nabazgrolonym zbitkiem liter: M F K I. Domagając się głośnego odczytania tego co niniejszym napisała, entuzjastycznie oznajmiła "prawie napisałam marfefki! co nie, mamo? prawie mi się udało!!!"


15 sierpnia 2010 , Komentarze (3)


Na przykład teraz. Oni śpią a ja mam czas wolny od wszystkich. Ale z drugiej strony chcę do wyrka. I tak w kółko. Statystyki wskazują, że lada moment powinna rozedrzeć się Sonia. Zawsze to robi jak mam chwilę dla siebie.

Znowu mam wewnetrzny przymus, żeby codziennie śledzić wydarzenia na łazienkowej. Dzisiejszego ranka powróciła tendencja siedemdziesięciodwójkowa. Cieszy. Chcę, pragnę wrócić do stacjonarnego pedałowania, przynajmniej w weekend. Może coś jeszcze wskóram z tym odchudzaniem. Póki co dominującymi uczuciami są: przed pracą - niewyspanie, po pracy - zmęczenie. Naprawdę, nie chce mi sie dodatkowo katować odchudzaniem. Ale z drugiej strony... 68 kg to byłoby COŚ. 


Poza tym same jakieś takie brednie i ból głowy. Jestem w niebezpieczenstwie. Do ostatniego dnia zwlekałam z wizytą u lekarza w sprawie kolejnych opakowań tabletek antykoncepcyjnych. Poszłam a tam cała przychodnia na urlopie. Stąd mam miesiąc przerwy... a Tomek juz czyha na okazję zmajstrowania chłopczyka. Mam nadzieję, ze tylko żartuje. Takie śmiechy, co Tomek?

Idę spać, koleżanki, bo to to to... 


9 sierpnia 2010 , Komentarze (3)


Udało się! samochód odpalił! Tomek potwierdził swoją renomę. Należy się dyplom uznania dla mechanika samouka, który złożył wszystko do kupy. 

Zatem samochód działa. Musiałam odnotować, bo to dla mnie bardzo ważne. Tomek potwierdził, ze w tej dziedzinie jest ambitny jak szatani. Dłubał, konsultował, śledził fora internetowe, rozpruł bebechy Patrola, dumał dniami, śnił nocami aż w końcu osiągnął sukces. Kupił piwko i chciał ze mną świętować ale był tak wymęczony, ze po jednym browarku zasnął w fotelu. Wyobrażam sobie, ze poczuł się jak po zdanej maturze, kiedy można odetchnąć pełnym płucem i poczuć, ze wreszcie są wakacje. 

Czekałam w pracy w napięciu na ten najwazniejszy dziś telefon, kiedy mi wykrzyczy w słuchawkę: słuchaj Anka! odpalił!!! Zanim to jednak nastąpiło otrzymywałam pokrzepiające wiadomości typu: dobrze rokuje, bo pierdnął albo że właśnie puścił dymka z rury wydechowej. 
Cały dzień był zresztą ostemplowany czterema kółkami. Najpierw ja minęłam się z siąsiadami, z którymi zabieram sie do pracy. Niby czekaliśmy na siebie przy tym samym sklepie i o tej samej porze ale jakoś słońcem porannym oślepieni czy co... Mniejsza z tym. Spóźniłam się do pracy tylko 21 minut. 
 Ledwo ochłonęłam a tu telefon od Tomka i taka historia:
Po nieprzespanym weekendzie, ledwo przytomny i, podobnie jak ja, 20 minut opóźniony wchodzi Tomasz w progi swojego warsztatu. Każą mu wsiadać w służbowy samochód i podskokiem podjechać po  części do magazynu. Wysiada z samochodu, odbiera zamówienie, wychodzi ... a samochodu brak. Myśli Tomek - ktoś mnie z rana w ch... robi. Takie żarty przecież się zdarzają. No bo co innego? Ukradli? Z magazynu na stację nogami jest jakieś 5 minut. Wraca więc Tomek na piechotę. Rozgląda się po garażu, śmieje do kolegów i głupawo pyta gdzie schowali ten samochód. Potem powrót do magazynu i cała akcja z policją, w tym przeglądanie kamer, na których widać jak jakiś nietrzeźwy agent idzie sobie, dochodzi do samochodu i... tyle ich widzieli. Co on będzie rano nogi forsował, skoro stoi otwarty samochód a w nim kluczyki? Przecież głupi nie jest... A może i jest? Reykjavik to nie żaden Nowy Jork a samochód czerwony jak krwisty lakier do paznokci i z jebitnym, białym logo po bokach.

No. Taka historia z odchudzaniem w tle. Bardzo dalekim tle. Za górą.

5 sierpnia 2010 , Komentarze (4)


Wyraźnie rozmijam się z chęciami do pisania czegokolwiek. Co dziwniejsze, mija mi również przymus codziennego wchodzenia na wagę.  Jakoś nie boli nawet, kiedy nie sprawdzam z rana co się dzieje z moim aktualnym BMI. 
Zauważyłam, ze niektóre pamiętnikarki wyprowadziły się z Vitalii z powodu zmian w regulaminie... Przez moment wrzało też na głównej z powodu obżarstwa... Hmmm... czuję, żem aspołeczna czasami i brak chęci na wyrazanie własnych opinii. Ja w tym czasie angazowałam się bardziej w zwalczanie  własnego wzmożonego kasłania. Tomek nawet mnie wspierał podtykając pod nos gripeksy i pedałując na rowerze do sklepu po zapasy miodu, cytryny i imbiru.  Tak czy siak już nie kaszlę. Potwierdziło się natomiast zamulające oddziaływanie na mnie wymienionego gripeksu, bo zaczęłam zwracać się do członków rodziny per koleżanki ( "macie tam może koleżanki kawałek papieru do smarkania?"). 

Dziś ten szczęśliwy dzień nastał, ze wróciła do nas zregenerowana pompa paliwa. Tomek właśnie podjął walkę o umiejscowienie jej właściwe. Majkę oddałam chwilowo na wychowanie do wujka Rafała. Tylko na jeden, dwa dni. Szkoda mi jej, ze takie nieciekawe wakacje odbywa. Najgorsze, ze nie polubiły się z córką opiekunki i ciągle się o coś kłócą, skarżą wzajemnie, stoją w kącie, raz nawet się dziewczynki pobiły... Rety! jakaś kara a nie wakacje. Sonia śpi, Tomek montuje, Majka na przechowaniu... uszy kwitną od tej błogiej ciiiiszy. Błogo mi. Zakańczam niniejszym. 




30 lipca 2010 , Komentarze (1)


Coś mi się widzi, że mój ślimaczyna zaliczył cofkę. Niewielką ale jednak. Jutro lub po piątku udaję sie na jakieś rozsądne dietetycznie zakupy i chyba naprowadzę zwierzaka na cel, bo inaczej zemrze mi bidulek. No! Jak się zaczęło to trzeba dokończyć! Zawsze to powtarzam Tomkowi a teraz czuję, ze nie błyszczę wcale przykładnie. Ale zbieram się powoli do diety. Oby tylko to zmęczenie minęło. Przede mną długi weekend, z poniedziałkiem włącznie. Może uda się odpocząć...  Wyjechało by sie gdzieś za rogatki... ale nasz środek transportu nadal stoi i czeka na na lepsze czasy. 

Komiczne pobudki sie na razie skończyły. Owszem, pierdoły sie zdarzają, kiedy człowiek o poranku całkiem jeszcze rozkojarzony, patrząc w lustro zanotuje, ze bluzka na lewą stronę ubrana a do tego na własnej szczoteczce ulokował pastę o nieznanym smaku i dlaczego ona w gwiazdeczki? A! Bo dla dzieci od lat 2-6... Do tego starsze dziecko wdziało sukienkę w kwiatuszki i prosi o zawiązanie paseczka w kokardkę. Mamie się zdawało, że  prawidłowo error uchwyciła, bo kokardka winna znajdować się z tyłu dziecka. A wypada z przodu... mama chwilę główkuje, po czym przekłada paseczek i supełki wiąże już prawidłowo... Tylko czemu pod szyją taki dekolt nikły? A na karku nie za duże to wycięcie? Łeee... tył do przodu założyła mała gapcia. Zaś mama trochę większa. Nic wartego odnotowania... 

I żeby jutro był fajny piątek. 

27 lipca 2010 , Komentarze (7)


Historie poranne to ostatnio mój ulubiony wątek w pamietniczku. Sońka coś za bardzo fika w naszym małżeńskim łożu. Często jej sie zdarza robić fikołki w środku nocy. Tomek w ogóle nie reaguje na nocne szwędania Soni. Ja, owszem, próbuję zachecić do dalszego spania własną piersią. Choć ostatnimi czasy bardzo ostrożnie, bo mi Sonia biust podgryza regularnie. Obchód całego łóżka połączony bywa z wynajdywaniem różnych dostępnych zabawek. Jedną z ulubionych jest mój telefon, który dziecko zapamiętale obsługuje, jednak rzadko kiedy odłoży na miejsce. Raczej szmyrgnie gdzieś pomiedzy poduchy i śpi sobie dalej w najlepsze. Tak uczyniła mała zołza również wczorajszej nocy. Ale raptem, w samym środku jeszcze tylko troszkę białych nocy, słyszę dźwiek sms-a, który, jak to drzewiej bywało z telegramami, wprawia mnie w jakieś złowieszcze podenerwowanie. Próbuję natychmiast zlokalizować komórkę. Nie ma. Macam wszystko dookoła kląc pod nosem. Wreszcie pieprzę ten interes i śpię dalej. W końcu rano i tak odnajdę telefon po dzwięku budzika. Następuje pora wstania. 6:35 pipipip pipip. I ja próbująca nieprzytomnie to nieszczęsne pipipi wyłączyć. Tylko gdzie to do cholery jasnej pipka. Mam! Jest między ścianą a stelażem łóżka! No co za pech! Ześlizgnął się! I jak ja teraz włączę sobie drzemkę! Będzie mi pipkał, to nie zasnę... Nie ma  mowy. Trzeba go wydobyć. Bardzo rozczochrana i tylko półprzytomna idę do łazienki po mopa. Jest 6:37 kiedy majtam tą ścierą na kiju pod łózkiem i wydobywam: tumanek kurzu, ulotkę reklamową oraz Tomkową skarpetkę. A komórki ni ma! Marszczę czółko z niedowierzaniem, odnoszę z powrotem środki czyszczące i znowu słyszę przytłumione pipipi. Mam za złe Soni, ze nie odłozyła na miejsce telefonu... nu nu... dziewczynko, szykuje ci się mandat. Z obłędem w oczach oraz uszach przewracam całą pościel i wszystkich jej użytkowników. Przecież skądś dobywa sie to pipkanie. Mam! znalazła się w okolicach naszych półdupków. Odczytuję sms-a: wszystkiego najlepszego w dniu imienin... coś tam coś tam... Mama. Tylko czemu o 5:46 mamusiu?

Ps. o odchudzaniu jakoś nie bardzo...
Ps. dziękuję za miłe komentarze...