Pamiętnik odchudzania użytkownika:
tomberg

kobieta, 52 lat,

172 cm, 72.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

22 lipca 2010 , Komentarze (7)


Nawet miałam dzisiaj jakieś refleksje dotyczące diety, którymi zamierzałam się podzielić ale skoro mi Tomasz sprzedaje pyszne cukiereczki z rana, to czort z moimi przemyśleniami...  Wolę porozdawać słodycze.
Budzik w telefonie ustawiony regulaminowo na 6.35. Kilkanaście minut drzemki, po której wstaję jako pierwsza. Tomek ma pobudkę zaraz po mnie. Dziś wyjątkowo obudził go dzwięk dzwonka zamiast moich poszturchiwań do wtóru ze słodkim (he he) "Tomek wstawaj". Dziś, także nietypowo, to on pierwszy  odezwał się do mnie tymi słowy: Śniła mi sie moja była dziewczyna z podstawówki. Potrzebuję jeszcze  10 minut, żeby ją pyknąć. Aha. Przepraszam. W takim razie nie śmiem przeszkadzać.
Po kilku minutach mój niewierny narzeczony podnosi się z łóżka i rytuałów porannych mamy ciąg dalszy. Jednakowoż czuję, że należą mi się jakieś wyjaśnienia. Patrzę więc nań znacząco w oczekiwaniu relacji. Podczas kiedy ja konsumuję poranną owsiankę Tomek opowiada swój sen. 
"W domu była impreza. Ty też tam byłaś, ale nie jako moja kobieta. Po imprezie została moja była dziewczyna z podstawówki. Twoja imienniczka zresztą.  To mówię do niej: masz tu zeszyt i porysuj sobie. Ja w tym czasie poszedłem naprawiać jakiś samochód. Wracam, a ta pokazuje mi pół zeszytu zapisanego jakimiś zadaniami matematycznymi."
Ufff... nie jest źle. Nie pyknął jej. Raczej potraktował jak małolatę.

Moja owsianka nadal w trakcie zajadania a Tomek w tym czasie spędza czas w kibelku. Właściwie to wiem gdzie jest i co tam najprawdopodobniej porabia, mimo to wołam: 
- a ty co tam robisz?
- sprawdzam zadania




20 lipca 2010 , Komentarze (5)


Jak to miło kończyć wcześniej pracę. Całą okrąglutką godzinkę, którą mam teraz dla siebie, kompka i mocnej zabielonej. Aha. Dokańczam wątek pana Harego Kriszny. Był sobie  pewien poniedziałek, kiedy to nasze szefostwo rozpoczęło swój letni urlop i w ten to dzień tygodnia Hary przyszedł niewytrzeźwiały. Z jednej strony cieszył sie na myśl o wyjeździe do  Isafjordur a z drugiej nie mógł przeboleć, ze został wylany. Relacje między nim a bossami były zawsze bardzo ciepłe. Z racji tego ze jest samotny był przez nich zapraszany na święta, codziennie podwożony do pracy i generalnie wszystko cacy. Wspominał, ze jadąc rano z Kalem opowiadał jak dobrze mu się ze mną pracuje, co za wydajność i jakaż miła atmosfera przy tym (hłe hłe to o mnie ). A dzień później  takie bęcki... Rozżalony był straszliwie. I Hary wykombinował.  Popędził po pracy co tchu do swojej spelunki, ochlawszy się wina czy co on tam sobie na krechę zamawia, nie wiem... doznał natchnienia.  Postanowił dobyć oręża jak przystało na pacyfistę i zawojować piórem. Wykrzesał z siebie dwa limeryki wycelowane w szefową Valentynę.  I nie zawaham się zakląć dosadnie: to żeś Hary odpierdolił! 

A teraz to muszę pomknąc po dziewczyny. Oczywiście dieta i te sprawy... to i śmo, ćwiczeń nie ma ale nie przytyłam. 

c.d.
Teoria niedorzeczna jaką Hary ukuł polega na tym, ze firmie ciut lepiej się wiedzie i Vali w związku z tym odbiło. Poczuła powera i ubzdurała sobie, by jako szefowa ot tak, dla zachcianki zwolnić pracownika.  Padło na Harego, jak stwierdził, za twarz, czyli bezpodstawnie. W świecie potrzebna jest równowaga, toteż Hary postanowił Valentynę ukarać za krzywdę ktorej  doznał i uderzyć w jej czułe miejsce. Coś w stylu "ona w środku jest mała, więc trzeba dać jej psztyczka w nosa, by go nie zadzierała". Do tej pory jestem w stanie pojąć. We wtorek jednak Hary wytoczył działa, jak na moją wrażliwość  zbyt okrutne. Napisał, mianowicie dwa limeryki, z czego jeden odnosił się do bardzo osobistej przypadłości Vali - do jej bezpłodności.  Hmmm... jakoś nikt się z nich nie śmiał, oprócz rzecz jasna samego Harego. Nie wiem, może refleksja przyszła zbyt późno ale od środy Hary już się nie pokazał w pracy, choć miał zostać do końca tygodnia. Limeryki wisiały na naszej "gazetce  ściennej" do środy. Wtedy to przeczytała je Nina z biura, prywatnie przyjaciółka Vali, zdjęła je ze ściany i poinformowała o wszystkim szefową przez telefon. Nie chciała jej przeczytać limeryków ale Valentyna uparła się żeby poznać ich treść. Reakcją na nie był śmiech i podejrzenie Harego o jakieś choróbsko z dziedziny niesomatycznych.    
        
Koniec.
Obrazki proszę sobie we własnym zakresie i według uznania dorysować.                            

17 lipca 2010 , Komentarze (2)


Z opalania wyszły nici. Przyjdzie mi raczej wstawić blade girki do piekarnika niż wygrzać je na balkonie... Nim zasiadłam przy kawie i książce,  musiałam ubrać bluzę i długie spodnie, bo powiewało.  Nasz balkon robi na codzień za palarnię Tomka, więc chcąc spędzić na nim parę chwil w słońcu, musiałam go najpierw posprzątać. Zalegający na balkonie od urodzinowej imprezy  dywanik w kolorowe paski krył w środku  prawdziwą wylęgarnię kiepów razem z gniazdem-popielniczką. Wszystko to cierpliwie czekające na swoją kolej do sprzątnięcia już od półtorej miesiąca. Popielniczki to nie moja domena ale dziś już nie wytrzymałam i z zatkanym nosem i ustami wytrzepałam cały ten smrodek. Teraz balkon jest przytulny i sympatycznie nieśmierdzący więc posłużył za czytelnię. Oj! jakie to miłe, taki balkonik i ciepełko. Roślinek na nim trochę brakuje ale ja niestety nie mam ręki do zieleniny. Jeszcze do niedawna stał tam biednie uschnięty zeszłoroczny szczypiorek ale chyba Tomek go zutylizował lub wyrzucił. 

Nie pojmuję. Jak dziecko może grzecznie zasnąć w okolicach 8.30 dając mi wytchnienie i błogość wieczorną, po czym po 45 min budzi się  i  ani myśli o spaniu.  Wszystko przez to słońce za oknem rozregulowujące mózgi. Tata już pochrapuje a dzieci jakby po wiadrze red bula...
Nic nie rozumię. Mam dziś asymetryczną fryzurę: lewa strona w normie a prawa...kompletnie zrujnowana. Podobnie się czuję. Z jednej strony chcę aby wszyscy sobie poszli i dali mi spokój oraz prawie chce mi się płakać a z drugiej tak mi miło na balkonie dzisiaj i zupełnie bez histerii. Ale jak Sońka kwiczy to mnie jednak denerwuje, no i to, ze Tomek sobie beztrosko śpi w tym czasie. 

17 lipca 2010 , Komentarze (1)


Ok. Kilka minut dla vitalii. Bo jak podzielić całe półtorej godziny, zeby odpocząć, wypić kawę, zrobić pranie, upiec ciasto, które łazi za mną krok w krok od środy... i jeszcze się nacieszyć tymi ledwie 90 minutami kiedy to zostałam w domu sama samiuśka. Właśnie wylazłam na balkon, bo jak czytam o tych wszystkich 30 i więcej w cieniu to mi się zachciało złapać kilka stopni ciepła na tą moją bladość. Ale jeszcze z pół godzinki zanim balkon stanie w słońcu o temp... jakiś 19 stopni w cieniu. Taki żar z nieba, ze hohohoho.  

Nasze pompiradło z samochodu właśnie w drodze na wakacje do Polski. Tomek zaczął się orientować w kosztach naprawy i zamarł z miną pełną trwogi. O takich cenach świat jeszcze nie słyszał. Naprawa wyniosłaby równowartość średnio zużytego samochodu. Pozostało wysłać pompę do kraju znacznie niższych cen.  I trzeba było działać szybko, bo upatrzony mechanik w niedalekiej przyszłości zaczyna urlop. Z ciekawości sprawdziliśmy ile krzyczą za przesyłkę 9 kilowej paczki firmy kurierskie. Tu niespodzianka, bo okazało się że za tą kwotę można osobiście zawieść paczkę samolotem i jeszcze miło spędzić czas czekając na naprawę. Pompa poleciała więc w zwykłej pocztowej paczce. Przed nami jakieś kolejne 2 tygodnie bez samochodu. Przynajmniej na paliwie zaoszczędzimy.

Teraz nie mam czasu ale niebawem dopiszę ciąg dalszy wątku o Harym.
O wadze ani diecie nie piszę nic. Diety nie ma a ciężar mój  dokładnie taki sam jak tydzień temu i dwa i trzy... 
O! już lezą... wracają ze spaceru i sklepu. Oby kupili coś słodkiego.

12 lipca 2010 , Komentarze (6)


Odchudzanie zatamowane. Stanęło na 72.  Tak sie zastanawiam... mnie się po prostu dalej nie chce. Dobrze mi z tym 72. Nooo... może to nie jest figura plażowa, ale czy my tutaj mamy jakies plaże w Reykjaviku? Nie wspomnę o tej jednej, sztucznej, na którą tak czy siak się nie wybieram. W ubraniu natomiast czuje się komfortowo, znaczy nie grubo, normalnie. Nie objadam się.  Może zbyt dużo węglików w mojej diecie... gdyby tak bardziej białkowo sie odbywało, rezultat jakiś pewnie byłby... Poza tym  finansowa kompromitacja w tym miesiącu i dieta uzależniona poniekąd od skromnego budżetu... Trzeba gromadzić środki na naprawę samochodu. Dziś wreszcie zdiagnzowano co go boli: pompa paliwowa wymagająca reanimacji. Troszkę to potrwa i pokosztuje nas. 

Co do Harego. Kompletnie padło mu na głowę. Przyszedł dziś do pracy pod wpływem alkoholu. Nie zdążył wytrzeźwieć. Tak świetnie się bawił przy oglądaniu finałowego meczu, że oglądał go do rana. Boki zrywał, ze przecież dwa razy nie mogą go z roboty wylać. Ale. W pracy pojawił się zmarnowany jedynie z wyglądu, nieogolony i mgliste oczka za to cały dzień radosny i świergolący bo oto Hary poznał kobitkę!  I to mieszkankę Isafjördur, do którego w przyszłym tygodniu wylatuje! Podśmiewywał się, ze trochę za stara dla niego ta dziewczyna, bo już 45 latek dzwigająca. Sam ledwie dwa lata temu 50-tkę ukończył. Ponoć sama go poderwała, trzy razy prosząc go do tańca. A on się migał, bo niby taki niepląsający i zaambarasowany. O matko! Co za przedszkole... Najbardziej jednak spodobało się Haremu, że śmiała się głośno z jego dowcipów, które bardzo często bawią jedynie autora. Jednak, mimo wszystko, na trzy cztery ściskamy teraz piąstki nie wypuszczając kciukowych kłykci i trzymamy mocno za szczęście Harego i jego nowopoznanej panny. W weekend to ja może i nawet za to chlusnę lampeczkę.

11 lipca 2010 , Komentarze (4)


Tak to juz jest jak sie na bieżąco wpisów nie robi. Wszystko pozapominane.  Majka od piatku ma wakacje. Będzie je spędzać razem z siostrą u opiekunki. Nic nadzwyczajnego takie wakacje ale ona i tak sie cieszy, ze nie musi chodzic do przedszkola. Nie będę zamarudzać o problemach z dojazdami, dośc powiedzieć ze nerwówkę mam przez to niezłą i powroty opóźnione o jakąś godzinę. Przychodzę więc do domu  jedynie z chęciami do spania. Odbębniam domowe obowiazki, sprzątanie zostawiam na weekend, gotowanie mam w nosie, dbam jedynie o dzieci i troszkę o siebie. Tomek na końcu. Duży jest, poradzi sobie. 
W pracy małe przetasowania. W czwartek szefowa zwolniła mojego Harego. Kompletnie zaskoczeni. I on i ja. Zapytałam go, czy podała jakiś powód. Odpowiedział, ze prawdopodobnie przez jego picie i że potrzebuje w pracy kogoś z prawem jazdy.  Fakt, Hary po pracy sporo czasu spędza w barach i ,jak twierdzi, jest uzależniony od alkoholu. Ale nie ma to zupełnie wpływu na jakość jego pracy... no może poza poniedziałkiem, kiedy trochę mniej sie wypowiada. Ku mojemu zaskoczeniu w piątek Hary przyszedł do pracy tryskający humorem i rozpierany energią. Pytam go, skąd taka jakościowa nagła zmiana po wczorajszym przygnębieniu, spowodowanym kiepskimi wiadomościami. On na to, ze doszedł do wniosku że został zwolniony za twarz. A tak poważnie to uważa ze to my teraz jesteśmy w gorszej sytuacji, bo on wyjeżdza do Isafjördur, gdzie dostanie prawie dwa razy wyższą pensję za dużo lżejszą pracę. Zaoszczędzi pieniądze, bo na tym zatyłku maja tylko jeden bar i takie tam. W sumie jest szczerze zadowolony z takiego obrotu spraw. Tak powywracał kota ogonem, ze nic tylko mu zazdrościć wylania z roboty. Cały Hary. 

Dietetyczna stabilizacja: co zgubię w tygodniu, to nadrabiam w weekend. Waga sterczy.

6 lipca 2010 , Komentarze (5)


Z moich dzisiejszych kalkulacji wynika, ze powinno mnie tu i ówdzie ubyć. Zapakowałam bowiem 130 kg jedzenia we wiadra , worki i kartony plus wyniosłam z zamrażarki dokładnie 708kg albo 709 kg żarcia w kartonach pakując to wszystko po kilkakroć na wózek po czym wnioslam do zamrażarki  270 kg innego papciania w kartonach i poukładałam ślicznie w trzy prawie równe rządki. Oprócz tego spaliłam mnóstwo kalorii pochodzenia stresowego wjeżdzając tyłem po równi pochyłej samochodem dostawczym zerkając ino w boczne lusterka przy czym było dość wąsko a z obu stron ściana. Ależ zuch ze mnie! Bo to mój pierwszy raz na poważnie z dostawczym i do tego tyłem... Troszkę to całe dzwiganie odczuwam w plecach... Samochody nadal czynią nas udupionymi a dodatkowo kółko od wózka Soni odpadło i się połamało a my wszyscy bęc...

3 lipca 2010 , Komentarze (1)


Coś się pospieszyłam z ogłaszaniem nabytego kilograma. Następnego dnia już waga wróciła do normy, czyli przedziałka między 72 a 73. Nuuuuda. Ale przynajmniej wiem, ze w utrzymywaniu stójki wagowej jestem mistrz. W tym tygodniu zarzuciłam poranną owsiankę, bo się skończyła a wewnętrzny leniuch mówił mi "po co ci owsianka? lepiej sobie posiedz na Vitalii. Chce ci się owsiankę gotować? ". Fakt. Nie chciało mi się.  Wróciłam tez do pieczenia normalnych ciast. Bo. I dlatego, ze Maja chciała zebym jej coś upiekła. Wyszedł zakalec. Przy okazji odkryłam, ze jak się zakalca porzadnie wysuszy, konkretnie  schowa na tydzień do piekarnika, to robi sie z niego całkiem znośny sucharek. 

 Sprawy motoryzacyjne nie wyglądają najlepiej. Tomek nadal pracuje nad nimi. Lepiej mi przemilczeć temat o którym nie mam pojęcia. Ja tylko od czasu do czasu zapytuję: ile? i kiedy?  

Zdążyłam sie już oswoić z koniecznością codziennego bywania w pracy. Na pociechę mam pyszne jedzonko o nie tak strasznej kaloryczności za to zdrowe i bardzo cieszące moje kubasy smakowe. Dziś podrzuciłam Tomkowi do pracy lazanię z dodatkami warzywnymi a on się skrzywił, ze bez mięsa ale mimo to spróbował. Co prawda podczas drogi wszystko w pojemniku dokumentnie sie wymieszało ale bez przesady... żeby od razu podziobać i wyrzucić. W imieniu moich pracodawców poczułam sie urażona. I jeszcze gorzej. Otworzyłam pojemnik z kiełkami przy Tomku a ten każe mi to szybko zniknąć z jego pola widzenia, bo zwiastuje mu to rychłe wymioty. Normalnie histeryk. 

Jutro wybieramy sie spacerkiem nad rzekę, bo łososie hopsają.  Pewnie kilka fotek z tego bedzie. 

Miłego wekeendu. 

Ps. Sońka posiadła umiejętność podciągania sie do stójki przy meblach. 

29 czerwca 2010 , Komentarze (3)


Obawiam się, ze wraz z pożywieniem przysposobiłam jeden kilogram masy tłuszczowej. Ja nie jestem pewna ale moja waga wyświetla zdecydowanie więcej niż ostatnio. Jak to się mogło stać, no jak... Chyba tak cięzko fizycznie nie pracuję jak mi się początkowo wydawało. Powinnam zmienić pasek, tylko ze mam tyle zajęć różnych... ważnych...

Jutro ostatni dzień urlopu Tomka. Od czwartku Sonia pierwszy raz na cały dzień zostanie u opiekunki. Co gorsza coś rypnęło w samochodzie i pozbawiło nas płynności w przemieszczaniu się z miejsca na miejsce. Opel dalej stoi bez blachów. Tomek uwija sie w  smarach, bo musi zdążyc z naprawą  a ja nie widzę siebie z rana jadącej w dokładnie trzech autobusach do pracy, łącznie z przystanikem na dostarczenie Soni. Taka sie zrobiła ze mnie królewna, że w zepsutym samochodzie widzę dramat osobisty. Bywa.

Od czwartku powracam do diety. Nie mam ochoty na dalsze tycie.  Wydawało mi się, że jadam racjonalne ilości i utrzymuję wagę. Tak było do wczoraj, kiedy to zobaczyłam jak łazienkowa grozi mi czarno na białym swoim elektronicznym paluchem.  
Tyle właściwie miałam do przekazania, ze przytyłam kilo. O! Nie ma co się wymądrzać. Od czwartku nowy jadłospis. Czy od środy... zależy kiedy zasilą konta... Kiepsko coś z moim pismiennictwem, gdyż pracuję zawodowo a także zajmuję się dziećmi oraz domem w wolnych chwilach pochłonieta jestem lekturą oraz kinematografią. Srali muchy będzie wiosna.  

26 czerwca 2010 , Komentarze (4)

Uhhh! Piatkowa noc jako taka.  Stało sie tradycją wspólne w jednym łóżku spanie "na zakładkę" z piątku na sobotę. Nawet się wyspałam w tym tłoku ale chyba tylko dzięki świadomości, ze przede mną wolna sobota. W tygodniu sypiam fatalnie, jak jakiś gryzoń, niemal z otwartymi oczyma. Przebudzam sie koło czwartej w gotowości udania sie do pracy, bo jasno za oknem... W efekcie przychodzę do domu i jak śnięta ryba snuję się i ziewam :o, przy czym kompletnie nic mi sie nie chce. Jak już coś trzeba zrobić, tak koniecznie trzeba, to się robię nerwowa panienka i nawet się brzydko wyrażająca. A fe...


Teraz o odchudzaniu.





Cisza... Odchudzanie zaniemogło. Powiedzmy... że wyjechało do sanatorium... Jak nabierze sił, odpocznie sobie, odzyska na nowo witalność, zdrowie to przygarnę, z otwartymi ramionami powitam. Gdy nadejdzie właściwa pora. Póki co staram się nie chudnąć i nie tyć. Bardziej to drugie. Trzymać wagę, linię i nerwy na wodzy. Zołza ze mnie, zwlaszcza domowa sie zrobiła. Wykańczam Tomka niestety. Dzieci oszczędzam jak na razie. Ojej, zeby minęło, oby przeszło.

Jak wspomniałam, diety nie ma, opuściła mnie. Rowerkowania nie ma, bo czy kto widział śniętą rybę pedałującą na stacjonarnym... no chyba że u Salvadora ewentualnie. Aktywność inna jest. W pracy trochę kroków czynię i stójek przy maszynie do pakowania jedzenia oraz ćwiczenia takie jak: podnoszenie oraz przesuwanie cięzarów czy  trening z przyrządami wagowymi, operowanie łopatką i plastikowymi pojemnikami. A! jeszcze ćwiczenia z taśma klejącą i kartonami  jak również wymachy długopisem i mazakiem! Powalająca różnorodność. Trenuję również mięśnie brzucha, te konkretnie które uczestnicza w moim głośnym rechocie do wtóru z rechotem Harego.  Tak  się bowiem składa, że razem z moim bezpośrednim współpracownikiem tworzymy hermetyczny tandem z bardzo spójnym poczuciem humoru. Cicho bywa jedynie w poniedziałki, kiedy to głowę Harego męczą resztki niestrawionego w weekend alkoholu...