Pamiętnik odchudzania użytkownika:
tomberg

kobieta, 52 lat,

172 cm, 72.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

20 listopada 2010 , Skomentuj


Melduję znad miski porannego musli,  że żadne mięśnie rowerkowe mnie nijak nie pobolewają. Myślałam ze znalazłam przyczynę nie działającego  komputerka , bo odkryłam poluzowany kabelek. Sprytnie sobie dopasowałam klucz nr 14, pokręciłam w słuszną stronę, zdemontowałam trzonek od kierownicy i kabelek umieściłam we właściwym miejscu wraz ze słowną naganą, zeby mi to było ostatni raz, takie wybryki.  Uczucie triumfu kiełkujące w kształtnej piersi szybko niestety skisło. Nie tędy droga, nie ta przyczynowość gdyz komputerek pokładowy w dalszym ciągu pozostaje bezużyteczny. Dobrze, już dobrze. Dziś pojadę na czas, powiedzmy, ze pół godzinki popedałuję. Więcej nie przewiduję, bo ja człowiek przemęczony jestem.
A dieta całkiem dobrze. i zgodnie z planem. Sporo jajek i ryb, kasza gryczanka i warzywa, zupa pieczarkowa. Oparłam sie naleśnikom, choć młodsze dziecko uparcie ładowało mi fragmenty swojej porcji do buzi. 

19 listopada 2010 , Komentarze (2)


Wczorajsza dieta wzorowa! bez zachcianek, napadania, podjadania ani tęsknot. Nie będę wyliczać co tam zmiotłam z talerzyków, ważne, ze wszystko było policzalne, w sensie, ze z pamięci wieczorem moge odtworzyć ile i czego zjadłam. Z aktywności fizycznej było krzątanie się wokół zagrody i ogólne porządki wraz z myciem podłogi a trochę tego jest... Co do rowerka, mojej stacjonarki zapomnianej... yyyy... no nie wyszło. Ale: w miejscu śrubki umieściłam drewniany kołek, zasiadłam wylewną doopką na siodełku i sprawdziłam wytrzymałość materiału, który podołał moim 74 kg o czym uroczyście powiadamiam zainteresowanych.  Nalawszy wody do wanny umieściłam w niej dwie dziewczynki i udałam się na kilkuminutową przejażdzkę. Popedałowałam z nieukrywana przyjemnością ze 2 minuty, gdy z łazienki rozległo się wołanie mojej pierworodnej: mamoooo! a Sonia cały papier toaletowy zniszczyła! 
Zeszła z rowerka lekko rozdrażniona, ze dziennej kilometrówki nie dadzą wyrobić i poszła sprawdzić, co z tym papierem, który ledwo co przed kąpielą nową rolkę umościła na uchwycie.  Patrzy, a tam białe wstęgi sowicie skumulowane na podłodze i tylko resztka smutnie zwisa i powiewa... Noszszszsz...  i czemu to dziecko dopiero teraz o interwencję zabiega, kiedy dosłownie cała rolka na zmarnowanie poszła małą rączką pracowicie ku posadzce ciągniona? Czemuż?! Troszkę się wydarła, może niepotrzebnie, na Majkę :(  Warknęła i wyszła zwój papieru zabierając ze sobą. I tak swój cenny czas miast na pedałowanie poświęciła na ponowne rolowanie taśmy sralniczej. Do dupy.

18 listopada 2010 , Komentarze (8)


Zdecydowałam, ze jednak będzie mi się chciało. Muszę dobić do nowych spodni w 40 rozmiarze. KROPKA. Kto chce śledzić mój słomkowy zapał?! Decyzja zapadła zanim wstałam z łóżka a tak się pięknie składa że była godzina grubo po 10 rano. Tak, ja dziś nie wychodzę z domu w celach zarobkowych. Ani jutro ani w sobotę i niedzielę. Maja smarka i pokasłuje więc MUSZĘ pilnować dziecka. I dobrze się składa, bo mi się chce posiedzieć w domku te 4 dni stosując dietę  przykładnie. i nawet odpalę rowerek już nie przejmując się brakiem śrubki. Po prostu wsadzę tam cokolwiek np długopis we fragmencie albo ołówek z Ikei albo choćby własny palec. Odkryłam już dawno ze jakchodze do pracy to za dużo wcinam. Bo na śniadanie jest chleb i ja go potrafię w ilości do 4 kawałków pojeść. On się wydaje taki nietreściwy, niemal przeźroczysty w strukturze i nie zapychający. Więc jem i jem i ciągle czuję się głodna. I tak dochodzę do 4 kawałków. Obiadki są za to bardzo wrzywne plus np. ryż lub buffy. Dość monotonnie ale przecież w dobie kryzysu finansowego i deficytu czasowego nie będe się wysilała z pichceniem specjalnie dla siebie jedzenia do pracy... No a teraz mam całe cztery dni i czas na przygotowanie posiłków. Szczupłości w rozmiarze 40 przybywaj!!!
Zaczynam od 73,7 i 107 w dooopce. Czemuż mi się wszystko właśnie tam osadza? 

Kroniki rodzinne pozamykane z powodu niechęci ogólnej. Napomykam, ze Tomek odbył jedną rozmowę w sprawie pracy ale... bezowocnie. Nikt nie płakał. Tomek będzie miał teraz trochę czasu na odpoczynek i regenerację sił. Że znajdzie pracę, w to jakoś nie wątpię. Kwestia kiedy, jaką i za ile... Spodziewam się także, ze w czasie wolnym posprząta, kurka, komórkę. Nie wchodziłam tam od pół roku aż wreszcie poszłam poszukać doniczki i ziemi. Istną hurtownię Tomkowych rupieci zastałam, nosz ledwie się przecisnęłam do środka... też z powodu grubej dooopki ale głównie bo tam nawrzucał wszystko co tylko się dało. Tak oto Tomek robi porządki: karton, do niego bez żadnej selekcji wrzuca wszystko co potrzebne, nieprzydatne i do wyrzucenia a następnie karton ewentualnie worek zanosi do komórki i tak zostawia. A potem mówi ze go Miećka wkurza, bo swoje graty zostawil w naszej piwnicy i teraz nie ma jak się tam ruszyć... Ja tam widziałam z Miećki dobytku karton z płytami i gazowego grilla w czarnym worze... 
A! bajzel robi się dlatego, ze póżniej w tych worach i kartonach trzeba koniecnie coś znaleść i wszystko ląduje tu i ówdzie...

Dokumentacja zdjęciowa. Spodnie napięte do niewyobrazalności.
Jak ja się w nie zapakowałam?!!!

15 listopada 2010 , Komentarze (4)


Chciałam napomknąć, ze internetu zabrakło przez ostatni tydzień, tzn. był ale słabiuśki niebożę. Wczoraj z wieczora moja waga dobiła do niemal 75, szalona. Chyba za sprawą mojej niechęci do wszelkiej surowizny. W Islandii zimno, ciemno i do d...  i samopoczucie takież. Wielka smuta... żyć się odechciewa... Mimo udanych zakupów i ugruntowanego rozmiaru 40 u góry i 42 w posadach... Kupiłam sobie nawet jedne spodnie w rozmiarze 40 bo taka taniość, ze głupio nie kupić, mimo że za małe... a co tam, na wyrost... może kiedyś dogonię ulubioną 40. Póki co... szczerze wątpię. 
No. Nie mówiłam ze nic ciekawego?

6 listopada 2010 , Komentarze (2)

Zakupowy nastrój sprzed tygodnia został zdominowany przez pulsujący boleśnie siekacz w górnym rzędzie.  Miła profesjonalistka okiełznała bolącego do nieprzytomności zęba i skasowała moją nadwyżkę finansową przeznczoną na nowe stroje. Tak czy inaczej nagroda za dzielność się należy i za zmniejszone porcje żywieniowe również. Nabrałam wody z powodu comiesięcznej przypadłości ale waga pozostała taka sama. Jestem dobrej myśli, tzn. myślę ze schudnę. Uzbierałam troszkę paproszków i wybieram się na zakupy a dawno nie miałam tej przyjemności, więc radocha nieziemska. No i idę bez dziewczyn, ino z koleżanką. Juuupi!
A teraz idę matkować i sprzątać oraz gotować.

31 października 2010 , Komentarze (4)


W ogóle same zmiany. Wczoraj Tomek przyszedł po pracy z listem w ręku. Dwa zdania o podzękowaniach za współpracę. Tym samym za miesiąc Tomek dołącza do szczęśliwego grona bezrobotnych na sutym zasiłku. Może już pisałam, może nie... ale szef Tomka to wyjątkowy nerwus z tendencją do wyżywania się na pracownikach. A mój Tomasz do potulnych nie należy i mamy konflikt murowany. Po którejś kolejnej awanturze i krzykach Tomek poczuł ze zdenerwowania ból w mostku i przyszedł z pracy tak naładowany ze postanowił, ze w następnym tygodniu pójdzie po poradę do związków zawodowych. Pojechaliśmy razem. Pewien sympatyczny pan z oburzeniem wysluchał naszych zalów i uznał za najlepsze rozwiązanie telefon do kogoś ponad upiardliwym szefem. Przez dwa tygodnie atmosfera w pracy zmieniła się diametralnie, co potocznie nazywamy ciszą przed burzą. W poniedzialek zamierzam powiadomić pana ze związków jaki świetny skutek odniosła ta jego delikatna presja. Po trochu obawialiśmy się takiego obrotu sprawy, Tomek nawet żartował, ze ktoś poleci na pewno, tylko jeszcze nie wiadomo kto. Od wczoraj wszystko jest przejrzyste: szefa stołek należy do solidnych. Wiadomo, otrzymanie takiego pisemka to  nic przyjemnego ale otworzyły się przynajmniej nowe perspektywy. Tomek już poobdzwaniał wszystkich znajomków i prace poszukiwawcze są w toku. Dewiza Tomasza od dzisiaj to, jak  zwykł mawiać pewien znany sportowiec: TANIO SKÓRY NIE SPRZEDAM!!!

A w sprawie tej drugiej, ważniejszej, vitaliowej. Od ostatniego wpisu nie zrobiłam ABSOLUTNIE NIC w celu utraty wagi. Nie znalazłam śrubki, ba! ja jej nawet nie zaczęłam szukać! Nie zmieniłam nic w diecie. Czyli ani aktywność fizyczna nie wzrosła ani aktywność żuchwowa nie zmalała. Można powiedzieć, ze osiągnęłam coś w sprawie obeznania się z bilansem energetycznym po zaprzestaniu produkcji mleczka, bo łazienkowa stoi w bezruchu, czyli potrafię utrzymać wagę bez problemu. Nieustannie wpatruję się w cel na pasku i mimo wszystko do niego się zbliżam. Na razie tylko mentalnie. Chociaż... właśnie z powodu bólu zęba nie mogę spać ale również nie mogę jeść, co najwyzej popijać. Widzę tu dla siebie szansę. Byle do poniedziałku i wolnego terminu mojej dentystki. Auć!

18 października 2010 , Komentarze (10)


Od ponad roku mamy na stanie dwie córki.  Od dziś młodsza pociecha dołączyła do tej części rodziny, która posiadła już umiejętność poruszania się o własnych siłach na dwóch kończynach. Dodam, ze nie chodzi tu wcale o ręce. 
Stan nabytych kilogramów wynosi 73 w porywach do 74  i ja , Tomberg, podjęliśmy decyzję o ewentualnej zmianie wagi docelowej na bardziej realną. Ustaliliśmy, ze sensownie będzie za cel uznać sumę 68 kg, która wydaje się być całkiem spoko oraz w zasięgu naszych możliwości. Tak. Lubimy ważyć 68!
W związku z zamknięciem mleczarni już odnotowaliśmy wzrost naszych sił witalnych dzięki poświęceniu czasu na odpoczynek, w tym sen,  adekwatnemu do zapotrzebowań. Znaczy, że w końcu za mną dwie  w całości przespane noce! Postanowione zostało, ze  zostanie wygospodarowany czas na rowerek stacjonarny, o ile znajdzie się śrubka umożliwiająca regulację siodełka. Lub jakakolwiek, zebym nie musiała siedzieć z kolanami powyżej dooopki co by mi bardzo ułatwiło pedałowanie.  Ponadto uznaliśmy, ze należałoby pomajstrować przy jadłospisie wzbogacając go o produkty pochodzenia roślinnego przy jednoczesnym ograniczeniu węglowodanow prostych.

Podpisano: Szef wszystkich szefów oraz zastępca i kierownik
Tomberg

Ps. Kurna... przecież ja już zmieniłam pasek na 68! Tylko kiedy...?

15 października 2010 , Komentarze (8)


Uprzejmie informuję, że rzuciłam karmienie! Od środy dołączyłam do grona niekarmiących i z tej okazji napiję się bimbru!  Sonia  trochę bardzo rozpaczała, zwłaszcza pierwszej nocy ale ostatecznie jest dzielna i wykazuje wiele zrozumienia. Szczególnie dla własnej matki. Decyzja o odstawieniu zapadła błyskawicznie tuż po ataku wkurwu, kiedy to usypianie wieczorne dziecka zakończyło się niepowodzeniem o godzinie 23.10.Wyszłam z sypialni z piana na ustach (od wkurwu) i Sonią na rękach. Wręczyłam dziewczynkę Tomkowi i oznajmiłam, ze właśnie skończyłam z karmieniem i proszę bardzo, możesz się wykazać. Noc była ciężka, Sonia uparta a ja konsekwentna jak nigdy dotąd! Dziecko darło się, kwiliło i zawodzilo zawodowo! Ja tymczasem użalona nad samą sobą, bo oto noc późna, ranek bliski, dzień roboczy na horyzoncie a ja nie mogę, bidulka spać przez tą małą kozę. Kolejny dzień rzucania upłynął ze łzami w oczach matki i dziecka po równo.  Bo złapałam doła z biadoleniem, ze to już koniec i może już nigdy więcej i jakie my obie nieszczęśliwe a na dodatek ja z bolącym cyckiem. Dzisiaj już się uśmiechamy, bo przecież mamy piątek i pozytywne aspekty niekarmienia kuszą z butelki schłodzonego bimbrowego likierku. No i trzeba by się zorientować jak to teraz  będzie z codzienną dietą i poborem energii u karmiących inaczej...

9 października 2010 , Komentarze (4)

Pojechali. Myślę, ze rodzinne spotkanie można zaliczyć do udanych. Integracja szwagrowska się ostatecznie dokonała za sprawą procentów oraz wynajdywania wspólnych tematów i pasji, jak na ten przykład gra w tysiąca. Nie było nawet jakoś specjalnie męcząco we wzajemnych relacjach, ba, całkiem sympatycznie. I mamy oto przed sobą pierwszy od trzech tygodni wolny weekend bez rodziny, nie licząc Tomka który na cztery godzinki poszedł powymieniać różne różności w samochodach, za co płacą extra, bo sobota. I dobrze bo i kiesa opustoszała, ze tylko paproszki na dnie widać.

Bilans mój wagowy wypadł korzystnie, raczej za sprawą bólu żołądka, który uniemożliwił spożywanie przez prawie 2 doby. Załatwiłam się na cacy. Podejżewam że za sprawą nie pierwszej świeżości brzoskwinki. Czekałam na uczciwe przeczyszczenie w kibelku ale niestety summarhus trzeba było opuścić do południa.Powrzucałam w siebie lekkie herbatki, bo inne treści powodowały skęcanie wnętrzności. Prawie 10 godzin w samochodzie i tyleż przyglądania się pięknu naturalnemu islandzkiemu. Zjadłam 2 porcje węgla zeby zabezpieczyć się przed zanieczyszczaniem, też naturalnym, tych zieloności i szaroburości rozległych. A jeszcze zza pagórków te zezowate, bezczelne spojrzenia wszędobylskich owiec... 

Nie, dziękuję. Raczej dowiozę do domu. 

 


29 września 2010 , Komentarze (6)


Coś nie za tego... a wręcz wkurzająco się porobiło. Zzuwając dzinsy po pracy weszłam  na wagę a tam... 75.  Wcale nie mam poczucia obżerania się. Raczej jem , bo potrzebuję energii. Fakt, słodyczy nie unikam. Ale 75?!!! to nie uchodzi... Ciekawe, czy coś się da z tym zrobić...

Chwilowo jestem sama w domu, nie licząc Soni. Generalnie mam zapierdziel i bardzo niewiele wolnych sekund, które mogłabym przeznaczyć dla siebie. Tłumaczę sobie zwięźle, ze siedziałam prawie 10 miesięcy w domu robiąc to i owo, na wszystko mając czas, ze teraz nadeszła pora na zycie w sprincie. 

Byliśmy na tych domkach. Super, komfortowo i tanio. Hot pot w deszczu to jest to! Robiłam za marchewkę. Majka wzięła kijek i udawała ze łowi ryby w jakuzzi. Jak już ich miała dosyć to tym samym patykiem symulowała mieszanie zupy rybnej a mi kazała być marchewką. W niedzielę po skromnym śniadaniu, bo prawie skończyły nam się zapasy, wsiedliśmy w naszego jeppa i ruszyliśmy na małą przejażdzkę. Sklepu po drodze nie zauważono, drogi popier...ono i zrobiło się 7 godzin jazdy po bezdrożach w deszczu i wietrze, aż urwało wycieraczkę, z dwójką malutkich dzieci i bez wody i jedzenia. Czy mam jakieś refleksje? Ano... Faceci nie znają się na mapie a w gps nie wierzą. Mówię o naszych facetach, moim i mojej siostry. Siedziałam skulona  na samym końcu samochodu próbując ignorować niekończące się podskakiwanie, potrząsywanie i obijanie oraz afirmująca w myślach: byleby sie nie schawtować. Nawet nie zareagowałam kiedy usłyszałam Tomka konsultującego nasze położenie z kolegą - ratownikiem  górskim. Chciał wiedzieć, jakby co, jak wzywać pomoc... Na szczęście wszystkie trzy dziewczynki nie sprawiały akurat problemów wychowawczych. Dwie malutkie sprawiały nawet wrażenie zadowolonych z niemijającego bujania i sporo spały a Majka, cóż, odrobinę się nudziła i narzekała ale zasugerowłam jej, ze to taka troszkę karuzela i że niby jest suuuuper. Akurat.