Pamiętnik odchudzania użytkownika:
tomberg

kobieta, 52 lat,

172 cm, 72.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

11 maja 2010 , Komentarze (3)


Boląca głowa - sztuk jeden
Bolący cycek - sztuk jeden
Dzieci w domu - sztuk dwie
Poziom energii - bliski zeru
przy czym obowiązuje piękna pogoda, więc idziemy na spacer mając w nosie obiad i bajzel do posprzątania. 
Byłyśmy wczoraj przyglądać sie jak nasz tatulek antysportowiec na codzień, wyciska z siebie wszystkie poty w pogoni za piłką nożną, bo postanowił wząć udział w meczu jaki jego fabryka organizuje ku uciesze gawiedzi. Stworzyli 4 drużyny na chybił trafił i Tomasz węszy awans, bo trafil do teamu szefów... eeehehehe... Rano ze zmęczenia mięśni nie zawiozł Majki do przedszkola i teraz dziewczyna na okrągło mi trajkocze nad obolałą głową, więc muszę ja wyprowadzic na plac zabaw.  Apetytu nie mam i dieta dzisiejsza na pewno będzie zachowana. Miałam ochotę na wędzona makrelę, zjadłam i juz nie mam ochoty na nic. 
Przyglądałam się dziś widokowi z naszych wschodnich okien i coś mi się widzi, że tam ewidentnie dymi z daleka... hmmm... czyżby wulkan...

10 maja 2010 , Komentarze (6)


Nieładnie zaniedbuję wpisy... nu nu...
Wszystko idzie zgodnie z przepisami ale waga podskoczyła dziś rano nawet do 74. Na szczęście  centymetr był na tyle miły, że się ze wskazaniem łazienkowej nie zgodził. My z centymetrem nie będziemy się przejmować jakimiś babskimi humorkami. Swoje wiemy i niech sobie nie myśli. Ma sie za wyrocznie, czy co? Wiemy także, ze zjedliśmy wczoraj przy okazji ładnej pogody i majówki w terenie 2 kiełbasy zwyczajne opieczone na jednorazowym grillu, które nie należą do wędlin chudych, o jakich wspomina w założeniach nasza dieta. Zdajemy sobie sprawę również z tego, ze wizyta w polskim sklepie, która zaowocowała wydaniem masy gotówki i wzbogaceniem naszej lodówki o treści rybne, w tym rolmopsy, które zjedliśmy sztuk jeden nie zapiwszy odpowiednio niczym, mogła sie przyczynić do zwiększenia masy mojej o wspomniany kilogram. (Mowa tu o słonym śledziu i o tym, że bardzo mało piłam, w sumie to przez cały weekend.) Centymetr bardzo mnie wspierał podczas niedzielnej wycieczki, kiedy to świeże powietrze i tym samym dotlenienie mojej osoby znacznie wzmogły apetyt na absolutnie zakazane pieczywo, które wraz z kiełbasa i sałatką znalazło sie na wyposażeniu koszyka z wiktuałami, nie licząc ciastek, na które nikt oprócz mnie nie miał ochoty, więc opakowanie pozostało fabrycznie zamknięte. I to się nazywa mieć farta, bo nie ręczyłabym za siebie. Raczyliśmy się tedy smakołykami w pięknych okolicznościach przyrody. Wszystko uwiecznione na fotografiach cyfrowych, które tu wkleję wkrótce. Wczoraj zjadłam też podwójną dawkę gorzkiej czekolady, czyli 4 kostki, czego absolutnie nie żałuję. Powiem więcej, jestem dumna że poprzestałam tylko na czterech, bo takie miałam, kurna, cisnienie na słodycze, że huhu...

Na marginesie  wczorajszej rozmowy Majki z babcią Tereską.
Tomkowi udal sie wczoraj pewien żarcik słowny. Pierwszy nie wypalił, taki troche obrzydliwy ale...  Kiedy Majka poleciała siku, Tomek stojąc koło komputera, tak żeby babcia go nie widziała ale słyszała mówi  coś takiego: Maja obgryź tatusiowi paznokcie u stóp. O tak, dobrze. Nie... te małe nie...tylko ten duży. 
Niestety babcia albo zignorowała albo nie usłyszała.
Drugi żarcik juz odpalił. Babcia miała w zasięgu kamerki Sonię siedzącą na podłodze w otoczeniu swoich i siostry zabawek, które testowała smakowo. W pewnej chwili znalazla w tej rupieciarni kawałek jakiegoś slonego paluszka. Na co babcia zwróciła uwagę i pyta Tomka: a co Sonia tam sobie wkłada do buzi? Tomek niedbale odpowiada: a... nic... taka bateria do zegarka. Babcia: co? bateria? Tomek niby się przygląda dokładniej: a nie to nie od zegarka, to paluszek...

6 maja 2010 , Komentarze (8)


Zasilam powoli grono szczęśliwie odchudzonych. Przede mną 6 dzień diety south beach. Zaczynałam w sobotę z poranną wagą 75,1 a dzisiejszy wynik to 73,3! Conajmniej pociąg pośpieszny. A ponieważ nie jestem zwolenniczką odchudzania na wyścigi, bo 2 kg w tydzień to moim zdaniem sporo, zwiększyłam swoje racje żywnościowe, oczywiście w dozwolonych ramach. Powiem szczerze, iż chwilami wydaje mi się, że ja się zwyczajnie obżeram. A może po prostu jem do syta. Co najważniejsze, mój pociąg do słodyczy wypadł z torów. Normalnie się wykoleił!!! Przez te 5 dni nie zaszło nawet najmniejsze ciasteczko. A kręci się tego po naszym mieszkaniu sporo. Fajne jest to, że kiedy Tomek wcina słone paluszki ja bez żalu mogę pochłonąc swoje słone orzeszki. Do kawy (zabronionej ups...) mam najulubieńszy ze słodokści sernik i gorzką czekoladę. Jak się okazuje nawet nie codziennie korzystalam z czekoladowego przywileju, a dokładniej w te dni kiedy zjadałam filiżankę mocno kakaowego jogurtu przepisowe 2 kosteczki nie były mi do pełni szczęścia potrzebne. Cały swój jadłospis codziennie notuję w kajeciku, stąd mogę teraz poczynić tego typu obserwacje.

Wczoraj Tomek wziął dzień urlopu i spędziliśmy całe popołudnie jeżdząc w sprawie opla. Wszak niedługo będzie mi potrzebny do rozwożenia dzieci i dojazdu do pracy, niestety.  Nie mogę przecież jeździć bez tablic. Się okazało bardzo skomplikowane wszystko. Samochodu nie można ponownie ubezpieczyć, bo jego legalny właściciel jest od 1,5 roku w Pl. Ponadto żeby odzyskać tablice trzeba samochód ubezpieczyć i zrobić przegląd. Bez tablic dojechać na przegląd? Do tego potrzebna jest laweta lub... osłona nocy lub... pozyczone tablice... Dobrze że jeszcze zostało trochę czasu.

Mogę jeszcze opowiedzieć co wczoraj pojadłam:

-jajecznica na oliwie z 2 jajej i 2 plasterków szynki
-200 ml odchudzonego jogurtu z kakao ii płatkami migdałowymi i słodzikiem
-1,5szkl soku wielowarzywnego i orzeszki słone, w sumie duża garść ( a można w ograniczonej ilości, jakieś 20 szt albo 30, nie pamiętam)
-wieprzowina duszona z grzybami, zielona fasolka, żółty odchudzony ser i kubek kefiru
-sernik i kawa
-2 sardynki w oleju i sałatka: jajo, sałata lodowa,pomidor, ogórek, cebula, marynowane pieczarki 

 Przejechałam na rowerku 18 km plus matka karmiąca, będzie jakieś 800 kalorii.

Ps. Teraz to już na 100% wiem, czemu odchudzam sie na vitalii a nie w domu. Zaraz po moim pierwszym wpisie, ze zaczynam dietę sb, miła vitalijka tracy261 zaproponowała przesłanie mailem książki ze zgromadzonymi przez rózne osoby z sieci przepisami pierwszej fazy tej diety. To jest wsparcie co się zowie! Jeszcze raz dziękuję!

3 maja 2010 , Komentarze (3)


Spanikowałam! Moja dzisiejsza poranna waga pokazała 73,9! To oznacza, ze wyczekiwane od przynajmniej miesiąca 74 przeleciało ze świstem jak pociąg ekspresowy relacji Gdynia Głowna - Warszawa Centralna. Najpierw dla niezorientowanych wyjaśniam, że skrótem zapisane SB to dieta south beach, która nie ma nic wspolnego z owocami cytrusowymi ani drinkami z parasolką. Dieta składa się z trzech etapów. Pierwszy trwa 2 tyg.i  polega na wcinaniu białek i niektórych węglowodanów a nie trzeba liczyc kalorii. To akurat lubię.

Wskazane: chude mięsa i białe sery, ryby, jaja, orzechy, grzyby, serek tofu, warzywa o niskim indeksie glikemicznym (poniżej 60).
Niedozwolone: pieczywo, ryż, ziemniaki, makaron, tłuste sery, masło, tłuste mleko, jogurt, ciasta 
i słodycze, alkohol, owoce i soki owocowe.
14 dni bez cukru i mąki normuje produkcję insuliny. Dzięki temu maleje ochota na słodycze. 

To ostatnie zdanie powtarzam sobie jak mantrę. Oczywiście lekko modyfikuję swój jadłospis np. wczoraj poszła kawa i przy niej raczej pozostanę, same ziołowe herbatki też nie za bardzo mi odpowiadają bo ja lubię herbaty we wszystkich odmianach i kolorach tęczy. 

ETAP DRUGI - wzbogacasz menu, a waga nadal spada

Sama ustalasz, jak długo potrwa - najlepiej do uzyskania wymarzonej wagi. Kilogramy będziesz teraz tracić nieco wolniej, powinnaś jednak swój codzienny jadłospis wzbogacić o nowe produkty.
Wskazane: razowe pieczywo, pełnoziarniste kasze, brązowy ryż, niektóre owoce, gorzka czekolada.
Niedozwolone nadal są: ziemniaki, pszenny chleb, buraki, marchewka, kukurydza, lody, dżemy, z owoców: arbuz, banany, brzoskwinie, ananas.

ETAP TRZECI - trzymasz wagę, ale uważasz na to, co jesz

Tak naprawdę ten etap nie jest żadną dietą
. Znowu możesz jeść prawie wszystko. Ważysz już przecież tyle, ile chciałaś. Teraz najważniejsze, żebyś odżywiała się według zasad, których nauczyłaś się w pierwszym i drugim etapie. Dania główne mogą być bogatsze, nie trzeba również rezygnować z deseru - ważne jest tylko, abyś posiłki komponowała z produktów o IG poniżej 60.. Od czasu do czasu możesz nawet sięgać po złe węglowodany, ale powinnaś nauczyć się je neutralizować. Jeśli masz ochotę np. na bagietkę czy marchewkę, jedz ją z dodatkiem sera lub oliwy z oliwek - to spowolni przetwarzanie cukrów. Jeśli jednak zbyt często będziesz ulegała pokusie i zauważysz, że waga niebezpiecznie idzie w górę - wróć na tydzień do pierwszego etapu, a po odzyskaniu dawnej wagi łagodnie przejdź do trzeciego.

Jak widać z lenistwa skopiowałam część informacji.
W sobotę, czyli pierwszego dnia diety, byłam taka podekscytowana, że obudziłam sie już o 5 rano. Obwieściłam wokół że jestem na diecie i najlepiej żeby nie wyskakiwac teraz z zaproszeniami wiążącymi się z obżarstwem typu urodziny czy grill. A propos... w piątek kupiłam w sklepie z używanymi rzeczami korkową tablicę ogłoszeń... która zawiśnie na ścianie, jak Bóg da. Pierwszy dzień bez słodyczy, pobudzaczy i zapychaczy wydawal mi się szalenie długi. Miałam wrazenie że niczym się nie najadam. Na śniadanie zrobiłam sobie jajecznicę z 2 jajek i 2 plastrów szynki, zjadłam i patrzę... co? już? talerz pusty? a ja dalej głodna. Dopełniłam 2 herbatami i dopiero wtedy poczułam się najedzona (powiedzmy). Trochę przeżywam, co? Ale fakt, ze pierwszego dnia miałam wrażenie ciągłej pustki w żołądku. W nagrodę w poranek niedzielny zobaczyłam 74. I już w niedzielę miałam poważny słodyczowy kryzys, więc pożyczyłam od dukanek przepis na serniczek.  Po nim uśmiech wrócił na lico a w ustach pozostał posmak słodzika  brrrrr.

A dziś na śniadanie pół kilo serka wiejskiego. Nie powiem, jestem syta.

30 kwietnia 2010 , Komentarze (3)


Cały dzień stał na głowie. Maja zamiast w przedszkolu, została w domu, bo placówka nieczynna. Tomek zostawił mi autko a sam pojechał do pracy z sąsiadami. W sensie, że podrzucili go a nie że do ich pracy. Dysponując samochodem, pół dnia spędziłam na mieście i załatwianiu jednej sprawy oraz masy sprawunków. Jestem na dobrej drodze do odzyskania blach od opla, czyli tablic rejestracyjnych, które policja była uprzejma ściągnąć, bo samochód nie miał ubezpieczenia. Wreszcie moje konto bankowe zostało doszczętnie zalane gotówką. I do tego mój dzisiejszy jadlospis, jakby świat miał się jutro skończyć. A ja tylko od jutra przechodzę na dietę. Nie wypiłam ani kropli wody! Ale za to uraczyłam się szklanką coca coli popychając hamburgera i frytki z sosem majonezowym. Wszystko to ok godz. 19 oklaski! Później wypiłam pół puszki guinnessa i prawie całą puszkę jasnego piwa zagryzając garścią czipsów. Po tej dawce alkoholu mózg mi się zagotował, bo w okolicy godz. 22 zrobiłam sobie idealną kawę i zjadłam ostatni kawalek czekoladowego ciasta. Chociaż tak dokładnie to nie wiem czy to piwo było przed kawą czy po niej. Jedno jest pewne. Dziewczynki śpio a Tomek dzisiejszy wieczór spędza na balu samców, skąd, jak mniemam, wróci sponiewierany dostatecznie. A ja mam ciszę i spokój i wolny wieczór. Juhu! Jutro odpalam dietę SB. Tak wykombinowałam. Dziękuję za uwagę i dobranoc.

29 kwietnia 2010 , Komentarze (4)


Definitywnie zakończyłam odchudzanie  samoistne związane z produkcją mleczka. Karmienie jeszcze w fazie aktywnej ale waga już nie spada.  Powinnam zatem przystąpić do analizy jadłospisu, bo do tej pory jadłam wszystko jak leci z lekkim tylko ilościowym ograniczeniem. Zamierzam to uwzględnić w liście jutrzejszych zakupów. Zapcham zamrażarkę zapasem warzyw i ryb tak, żeby nie starczyło juz miejsca na kolejnego tłustego świniaka. Oprócz tego wybieramy sie rodzinnie do jakiejś hamburgerowni, zeby po raz pierwszy od 3 miesięcy zjeść frytki i temu podobne rarytasy. I zapić pepsi. A potem już tylko rozwaga i rozsądek w menu a w ślad za nimi spadek wagi. Tak bym to widziała. 

26.04.2010 muszę koniecznie odnotować sobie tą datę, bo wtedy to Sonia po raz pierwszy roześmiała nam sie w głos. Nie za sprawą łaskotania po brzuszku ale z powodu Majki, która latała z gołym tyłkiem po mieszkaniu ociągając się z wejściem do wanny. Gdy starsza siostra na golasa turlała po podłodze korkowe podkładki pod gary, Sonia nagle zaczęła rechotać. Tomek migiem poleciał po aparat, zeby krótkim filmikiem to udokumentować. Wszyscy zaczęliśmy wtórować Soni i niemal zagłuszyliśmy pierwszy spontaniczny śmiech dziecka. Gapy.
A teraz wsiadam na rower i jadę z tym koksem, bo Twin Peaks czeka a Sonia ucina drzemkę.

26 kwietnia 2010 , Komentarze (2)


Waga wcale nie spada. Ale i tak mam fajnie, bo stoi uparcie w  miejscu.  Powinnam slimaka zamienić na osła. Sprawdziłam, nie ma osła. A szkoda... Wstawiłam  zamiast tego ciasto, które wygląda jak stodoła, w której trzymam swojego osła.  

Majka od czwartku nie chodzi do przedszkola. Dziś tez siedzi w domu, a to za sprawą porannego lenistwa Tomka, który mogł dzięki temu pospać kilkanaście minut dłużej. Majka upodobala sobie ostatnio pogwizdywanie. Wyrastają jej górne jedynki z przerwą pomiędzy i tworzą naturalny gwizdek z dzwiękiem dokładnie takim, jaki wydaje para wydobywająca się z czajnika. Sonia natomiast zajada się chlebem z masłem i chrupkami kukurydzianymi.  Jej pokazowy numer na chwilę obecną to uprzejme kiwanie gółwką, niczym dobrze wychowana panienka w odpowiedzi na dzien dobry. Poza tym Sonia dysponuje zakatarzonym nosem i cięzko jej usiedzieć spokojnie w miejscu. Pewnie dzięki energii czerpanej z omawianego chlebka. Majka właśnie skończyła oglądanie bajki  o Alladynie i lampie, po czym poszła przetestować nasz dywanik pod kątem jego możliwości transportowych w powietrzu. Potem zaczęłyśmy fantazjować, jakby to było fajnie, gdybym przylatywała po nią do przedszkola razem z Sońką na dywanie. I jakie zdziwione miny miałyby wtedy inne dzieci...

Odchudzanie, odchudzanie... chyba przestało mi na nim jakoś bardzo zależeć. Albo inaczej. Okazało się, ze Tomek cichcem powrócił do nałogu  i ja w związku z tym      odstępuję od umowy! Owszem, pali mniej ale PALI!!! Próba rzucenia  bardzo mu się udała. Teraz nadszedł czas by palenie faktycznie rzucić. 

No nic. Idę się dalej odchudzać.

23 kwietnia 2010 , Komentarze (6)


Tak. Zgadza się. Mam znowu dzień nieroba i do tego chodzę z miną, która wprost stwierdza, ze wszystko dookoła mi śmierdzi.  Wczorajszy islandzki pierwszy dzień lata wolny od pracy spędziliśmy w rozjazdach. Pojechaliśmy do centrum handlowego po skakankę dla Majki i polarek a później do Rafała i Kariny na obiad. Skakanka wypaliła a polarek nie, gdyz Tomek i Majka chcieli koniecznie, zeby był identyczny z tym jaki posiada Sonia a w tym celu należy udać się do outletu. Zjedliśmy więc lody. Z kolei na proszonym posiłku Tomek przybarszczył. Rafał przygotował jedzenie a jego dziewczyna w tym czasie zadbała o siebie i przywitała nas w nienagannym stroju oraz makijażu. A Tomek rozsiadł się w fotelu niczym panisko i wypalił: A ty gdzieś się tak wystroiła? Wychodzicie gdzieś? Zaraz ja i Rafał wsiedliśmy na niego, że  burak i zamiast pochwalić ze ładnie dziewczyna wygląda to takie żenujące dialogi wstawia. Później zaś zasmakowałam w cieście i zjadłam dwa kawałki, po czym Majka wylała Tomka kawę i tacy z nas goście.
Dzisiaj pozwoliłam Mai zostać w domu. Trochę z lenistwa, bo nie muszę po nią biegać a troszkę dlatego, ze później, jak wrócę do pracy, nie będzie okazji do przedłuzania weekendów. Męczy mnie teraz dziecko, żeby z nią robić ciastka, bo chce w końcu spróbować jak działają foremki i wałek w komplecie z blaszką, które jej kupiliśmy w Ikei. I wiadomo, że będę te ciastka jadła jak nienormalna. Promocja samego zła w czystej postaci. Klops.

20 kwietnia 2010 , Komentarze (9)


Ja to mam fajnie! Waga mi spada, dzieci zdrowe, chłop mnie kocha tylko ten wulkan troszkę niepokoi... ale spodziewam się że zabierzemy sie stąd nim na dobre  z Islandii zrobi Murzynię.  He he w niniejszym temacie dostałam wczoraj  wiadomość od znajomego na gg, mniej więcej tej treści: przestańcie wy wreszcie w tej Islandii trzepać te dywany bo cała Polska już w kurzu!!! 

Tak. Poza tym nie mam czasu, bo oglądam Miasteczko Twin Peaks, serial którego nigdy wcześniej nie widziałam, więc jestem tu szczęśliwą swieżynką i błagam niech mnie nikt nie oświeci. Tomek, mistrz matactwa, dał mi  wczoraj podpowiedź  ale w jego wersję to ja akurat nie wierzę, choć dopuszczam mozliwość, ze przewrotnie wyjawił mi prawdziwe zakończenie.  Dziś zaczynam drugi sezon. Ustawiłam nawet rowerek przed kompem, tylko strasznie zwalniam tempo przy ogladaniu. Może polecicie mi jakiś dobry serial? Przyznaję, ze kiedyś nie oglądałam seriali wcale, bo wkurzało mnie że musiałabym czekać na następny odcinek cały tydzień.

Wczoraj usmażyłam na obiad mielone, do tego surówka i ziemniaki pure, do których dodałam troszkę curry. Kurcze, mówcie co chcecie ale dla mnie takie zwyklaki są genialne, nie mogłam oderwać się od jedzenia. Majka też, tylko  ze ona zajadała sie ziemniakami, jakby jej było mało kartoflanego tygodnia. 
Sonia do perfekcji opanowała juz sztukę wierzgania nogami oraz ćwiczenia z pogranicza jogi, jak wąchanie i smakowanie paluszków u stóp, teraz odkryła że na nogach można również stanąć.
Tomek w pracy, w samym środku sezonu wymiany opon. Bidul wraca umęczony, bierze kapiel i zasypia z padem w dłoni. 

19 kwietnia 2010 , Komentarze (3)


Zaczynam od zmiany wagi , bo do jutra nie wiadomo co się może z nią porobić. Znowu chodze w kółko wokół jednego kilograma, ale tym razem niewiele zostało żeby wyświetlacz pokazał 74 i hak. W sobotę miałam wpadkę i samopoczucie, jakbym weszła bosą nogą w gówno. A wsadziłam głowę w paczkę czipsów i one mnie atakowaly, atakowały a ja  zamiast się bronić dzielnie, skapitulowałam. Otwierałam posłusznie pyszczek i bezmyślnie chrup chrup i chrup robilam.  Zeby to chociaz rannym świtem było z szansą na spalenie gównianej treści!  Ale gdzie tam! Wieczór albo późne popołudnie, nie wiem, bo taka byłam zajęta konsumpcją   że nie zwracałam uwagi. Ale w nauczkę bolał mnie potem mocno brzuch i ze skruszona minką popijałam miętową herbatkę, też z pretensją do Tomka, czemu tych czipsów nie zabrał mi sprzed nosa, no czemu? Jakbym własnego rozumku nie miała. A w niedzielę taki mega zdrowiuśki obiadek po zakupach w Ikei: 2 hot dogi ze wszystkimi dostępnymi sosami i prażoną cebulą plus lody w czekoladzie i kawa! I temu dzisiaj szybko zmieniam wagę. Jutro może być gorzej.