Pamiętnik odchudzania użytkownika:
tomberg

kobieta, 52 lat,

172 cm, 72.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

14 kwietnia 2010 , Komentarze (8)


J
estem na rzeczonej ścieżce do idealnej wagi i stoję, rozglądam sie dookoła, czy aby jakiś skrótów nie ma. Rowerek raptem 15 km wczoraj przejechał, czyli kroczek do przodu. Ale potem w minutę cofnęłam się na poprzednie miejsce, kiedy wylizałam prawie całą polewę czekoladową jaka pozostała po zachciance Majki - lodach z torebki. Chociaż polewa to już był mój autorski pomysł. Po południu jeszcze bardziej ugrzęzłam, bo koniecznie musiałam uczynić pizze, której o dziwo nikt sie nie domagał, tylko znowu ja wylazłam przed szereg. Wszystko przez Tomka. Albo inaczej. Wszystko przez ziemniaki. Jeszcze przed świętami mój obrotny współmieszkaniec przytargał do domu ok setki jajek wraz z workiem 10-kilowym ziemniaków po islandzku kartöflur. I o ile z jajkami juz prawie sie uporalismy, w duzej mierze dzięki obdarowaniu nimi znajomych, o tyle ziemniaki pozostawiliśmy samym sobie wystawiając je na balkon. Marzły tam sobie i tajały na przemian zgodnie z aurą za oknem i jej kaprysami. Z niepokojem zerkałam na nie podczas wytrzepywania okruszkowych zasobów z kocyków Soni. Aż do momentu kiedy pojawiła się struzka ciemnej cieczy biegnąca z wora w kierunku balkonu sąsiadów z czwartego piętra. Wtedy chwyciłam wór i zawlokłam go do kuchni. Ziemniaki konały. Uratowałam te które jeszcze sie do tego nadawały obrawszy i ugotowawszy je w dwóch turach. Jeszcze gorące utłukłam na miazgę i umieściłam w dwóch miskach po czym wraz z nimi weszłam na wagę.  Miałam 6 kilo niemal czystej skrobii ziemniaczanej i duży problem co z tym fantem zrobic... Miałam równiez nieźle zobrazowane 6 kilogramów utraconej wagi.  To naprawdę dużo. Pomyślałam też, że gdyby mi tak naprawde mocno odbiło, mogłabym sie tymi ziemniakami obłożyć  na gołe ciało i błyskawicznie porównać jak wyglądałam przed utratą 6 kilo i po schudnięciu. Na szczęście zachowałam równowage umysłową i ziemniaki wylądowały w lodówce. I tak jestesmy w trakcie ziemniaczanego tygodnia, spozywając codziennie nowe cuda z tłuczonego kartofla wynajdywane przeze mnie w internecie. Były juz placki i ciasteczka, ziemniaczana tarta i oczywiście porcja kopytek jak dla konia. A wczoraj przyszła kolej na pizze na ziemniaczanym cieście.  No to teraz wiadomo skąd u mnie ten wewnętrzny imperatyw do uczynienia pizzy. Zostało jeszcze około kilograma ziemniaków.

13 kwietnia 2010 , Komentarze (4)


Chyba już czas uaktywnić się na nowo w pamiętniczku, raz że waga drgnęła w niewłasciwą stronę, dwa że powoli zbieram myśli do kupy... Sobotnia katastrofa dała mi po głowie, jak zresztą każda lotnicza wywrotka, o której co jakiś czas czytam przez zamknięte oczy. To moje prywatne straszydło. Boję się latać z zasady. Kiedyś bałam się również prowadzenia samochodu, ale tego potwora pokonałam. Każdy przelot przezywam z miesięcznym conajmniej wyprzedzeniem, włączam afirmacje i szukam pomocy w niebie a moja wiara nagle dostaje skrzydeł, podczas gdy normalnie drzemie sobie w letargu. Od czasu wyjazdu na Islandię nie śledzę wiadomości z Polski, jedynie gdy loguję się na swoją skrzynkę pocztową, przebiegam wzrokiem po newsach. Wczesniej, owszem, obserwowałam czynnie rodzima scenę polityczna, ale to było gdzieś za czasów afery Rywina... Dzis patrzę na zdjęcia ofiar katastrofy i jedyne co widze to ludzi, którzy zginęli w tragiczny sposób, moze jakieś 15 osób znam z telewizji, z okresu kiedy to jeszcze obcowałam z telewizja na co dzień. A teraz czytam w waszych pamiętnikach o tej wielkiej medialnej szopce... dawniej zaciekli oponenci okazuja się dziś przyjaciółmi... stadionie narodowym pod wezwaniem... hmmm, nic tylko czekać na beatyfikację... Nie, wcale mi nie do smiechu, ale po raz pierwszy cieszy mnie fakt, ze nie posiadam telewizora. Wolę zdecydowanie inteligentne podsumowanie jakie zamieściła w swoim pamiętniku jolajola1. A w głowie się kotłuje, że az para leci a też w nocy mózg nie odpoczywa tylko każe uczestniczyć w tajnym spisku majacym na celu wykradniecie trumny ze zwłokami prezydenta Kaczyńskiego i ukrycie ich w bezpiecznym miejscu. Jakby rzeczywiście zaginęły to... są u mojej mamy w piwnicy. Wracam na ścieżkę dla osób z nadwagą i zmieniam kierunek na właściwy.

9 kwietnia 2010 , Komentarze (4)


Przepraszam całą Islandię, wszystkich Islandczyków oraz inne nacje zamieszkujące wyspę, moich rodziców, rodzeństwo oraz narzeczonego, dzieci i sąsiadów za to, ze w poprzednim wpisie przepowiedziałam jesień. Prognoza się sprawdziła i mamy opady do spółki z porywistym wiatrem i temperaturę powietrza całkiem niewydarzoną. Aż się samo na usta ciśnie pust wsiegda budiet sonce... gdy za oknem zawierucha i czarne chmury. Taaa, może to i jest pomysł, pościągać jakiejś radosnej muzyki, nooo może niekoniecznie pust wsiegda. 
Tomaszko wczoraj poszedł sobie krecić dredy z tyłu czaszki. Ponad 2 godziny miziania we włosach( uuuuh! ja bym sie do tego nadawała, uwielbiam!) i wrócił z dwoma rogami a dziś zastanawia się czy kontynuować proces czy zaniechać... Siedzę sobie dzisiaj gapowato patrzę w monitor. Moja waga lekko poszła w górę i dobrze, bo dzieki temu stała się bardziej wiarygodna.  Bo ile to mozna jeść bezkarnie mazurków. Powinnam zacząć pilnować się z jedzeniem, stwierdziłam. Nie ma lekko, bo karmię teraz tylko na pół etatu, przeciez Sonia ma prawie 7 miesięcy i jest bardzo ciekawa innych smaków, więc testuje rózne zupki, kaszki i owocki i tylko popija mleczkiem.  Fajnie, fajnie, forsy nie ma, pogoda do kitu, trzeba przespać dzień, nie ma innego wyjścia. Niby piątek a maruder mi się włączył, tzw narzekaluch. Rower... hmmmm... trudnę pytanię...

7 kwietnia 2010 , Komentarze (7)


Nie wiem, nie orientuję się, może wielkanoc i śnieg za oknem to nie takie znowu hallo, w końcu kwiecień plecień. Cóż fakty są niezbite, wczoraj wiosna, dzisiaj zima, na jutro zapowiadają lato a już pojutrze jesień. I jak mówią najstarsi górale piekną zimę mamy tej wiosny, czyli jeszcze jeden kamyczek dorzucony do koszyczka z napisem  POWRÓT.  Co za tym idzie, bądz nie,  mój metabolizm świąteczny zwariował i pomimo iz miałam do czynienia z dwoma mazurkami oraz sernikiem jak również jajem w czekoladzie, moja waga spadła ! Nie zaszalelismy ze spozywką w tym roku, owszem były mięsa dla mięsożercy i słodkości dla mnie ale bez przesady. By tradycji stało się zadość odwaliliśmy też świąteczny spacer, który zaowocował wyłamanym zamkiem w drzwiach, bo gdy okazało się, że mimo słońca niezły chłodek i Tomasz wrócił po rękawiczki i czapkę a klucze zatrzaśnięte, ja rzucająca mięsiwem a Tomek z lekko podkulonym ogonem. Przejście z balkonu sasiadów na nasz surowo wzbronione. Telefon z nr do właściciela mieszkania zostawiony na stole. Na szczęście zaproszony na ciasto i zylca Miećka, z zawodu stolarz z łatwym dostępem do narzędzi, rozprawił się z zamkiem w kilka sekund. Dzięki niemu nie popadliśmy w koszta i małżeńską awanturę, bo już gotowa byłam toczyć ciężkie działa...  

W święta przeglądałam również własny pamietnik w ramach wspomnień i doszłam do szokującego odkrycia. Otóż moja obietnica złożona w zamian za rzucenie palenia przez Tomka, to nie zadne 68 kg jak sobie wydumałam i oznaczyłam na pasku, ale 62 kg!!!  co poniekąd wskazuje na moją niepoczytalnść gdyż ja raczej nigdy tyle nie ważyłam. Nooo może raz, zaraz po urodzeniu. 

31 marca 2010 , Komentarze (4)


Moja waga zachowała się wczoraj bardzo profesjonalnie. Trzeba jej to oddać. Obiecałam, ze za każdy satysfakcjonujący mnie wynik zostanie publicznie pochwalona (a za fatalne wyniki dostanie naganę ale o tym nie wie...  Co? może sprawdzi? ) Już kombinowałam nad wręczeniem łapoweczki, bo mój ślimak od tygodnia w jednym i tym samym miejscu się pasie i niestety wszystko wokół już ma wyżarte, ale waga najwyraźniej żądna pochwał więc zaniechałam. Zresztą nie mam pomysłu co takiej wadze można by podsunąć? Czekoladki (myślałam o "Merci")... kopertę... stanąć na niej z kwiatkiem... No nic. Wynik na pasku skorygowany, tyłek obmierzony, centymetr pokazał 108 . Nie jest źle. Pokasływania oraz katary, moje jak i Soni, niemal zażegnane. Dziś mamy środę, czyli tak jakby piątek, bo to ostatni dzień pracy przed świętami na Islandii, na dodatek dzień wypłaty jak również czas obmyślania jakiego by tu mazurka wyrzeźbić i w jaki sposób szynkę oporządzić, do tego zakupy: spożywka i nie tylko... uuuu ale fajny dzień! I jeszcze w niedzielę miałam wychodne, całe 2 godziny! pojechałam więc do centrum handlowego i spodnie kupiłam. Czarne a jakże w rozmierze 42! Fajne to odchudzanie. Lubię.

29 marca 2010 , Komentarze (5)

 
Amatorów wycieczki było kilku.
Jak lawa Tomkowi z reki jadła.
a w tyłek parzyło ze hoho

29 marca 2010 , Skomentuj


Ojojojoj... dzis chyba nic poza yyyyy... oraz eeeeeeeee... z siebie nie wykrzesam. Bez sił, bez ducha walki z nadwagą, bez sensu ale z zapchanym lub cieknącym nosem i samopoczuciem rozdeptanej glizdy.


Wiecie, że ten... tego... ten wulkan się uaktywnił u nas...lawy w Reykjaviku po kolana, ale jakie ciepełko daje! ziemniaczki z popiołu pierwsza klasa a okna czarne od pyłu. No nie, tak źle nie jest. To tylko czarna wizja mojej teściowej, która zaniepokojona wiadomościami zadzwoniła z pytaniem, czy was tam aby nie zalewa... bo jakby co to pakujcie walizy i do domu. Nie nie, niech się mama o nic nie boi, troszkę lawy jest ale tylko po kostki i nie wszędzie, łatwe do przeskoczenia. Tylko w niektórych miejscach po kolana. Ale to nic, takie specjalne szczudła tu mamy... dzieci w przedszkolu też dostały... nie, nie, no co mama! bardzo stabilne są!Dość! Żarty na bok! Wulkan to poważna sprawa i fascynująca zarazem. W weekend stał się celem turystycznego oblęzenia. Mój Tomek, nie przywykły do pieszych wędrówek, przeciwnie z fotelem kierowcy odcisniętym na chudym tylku w sposob trwały, stał sie jednym z amatorów tej ekstremalnej przygody. Wyprawa zajęła cała sobotę w tym tylko 4 godziny spędzone w samochodzie, reszta zaś marszem z buta bite 10 godzin. Wrócił późnym wieczorem, zmordowany, z wypiekami na twarzy i spuchniętymi nogami ale szczęsliwy i dzierżacy w ręku niczym trofeum aparat ze zdjeciami jak to mu lawa z ręki jadła. Przy czym oznajmiwszy, ze nigdy więcej z własnej nieprzymuszonej woli nie weźmie udziału w podobnej wyprawie spojrzał z politowaniem na moją smutna minkę i dodał Ania... i tak nie dałabyś rady... Cóż, pozostało pooglądać zdjęcia, wyzdrowieć do świąt i zmobilizować Tomasza do wycieczki samochodem, chociaz w pobliże, chociaz łypnąc okiem na dym, chociaz niuchnąć powietrza z okolicy....


Zatem podziwiajmy.

W drodze, trasa przez lodowiec.

Coś dymi.

Pierwsze fotki na tle.

Spotkanie z reporterem tvn24. Miećka uprzejmie sprawdza obraz w kadrze.




26 marca 2010 , Komentarze (13)


Oto dlaczego nie przykładam sie do zapisywania swoich wrazeń w pamiętniku. Powyciągałam z szafy ciuchy. Taka tendencja nastała na vitalii, zeby się wbijac w nowe, stare oraz bez i obfotografować  dookoła. To ja też w tym trendzie się umiejscowiłam. Nie chciało mi sie wydobywać aparatu, więc skorzystałam z kamerki w kompku. Na początek spodnie na lato, które powinny wisieć na biodrach a tego nie robią. Otóż i przykład książkowy jak się NIE nalezy ubierać. No chyba ze ktoś woli sobie dodawać centymetrów w obwodach. 

 Zdecydowanie lepiej w barwach kryjąco-maskujących gabaryty, takich jak czerń, którą lubię, ale wg Tomka wyglądam jak Czarna Wdowa. No i co... za to szczuplej.
 
Z przodu jakoś tak:
 A z boku, w opcji z lekkim przechyłem w ten sposób:

Potem zaczęło mi się nudzić, więc
oraz:
i musiałam iśc po Majkę, która po powrocie do domu razem ze mną, tyle że bardziej kreatywnie, kontynuowała sesję. Testowałyśmy m. in. za pomocą opcji lustrzanego odbicia, regularność naszych rysów twarzy:
Sonia:
jak widać bez entuzjazmu podeszła do sprawy. A Majka wręcz przeciwnie:
I jeszcze ja w wersji ufoluda:
Na koniec Majka postanowiła że musi zrobić pająka. Po kilku próbach, np:
takiej:
oraz takiej:
pająk wreszcie się ukazał:
No a ja, 37 letnie krowiszcze, nie mogłam odmówić sobie przyjemności zdublowania dziecka:
i podzielenia sie z wami na dobranoc efektem naszej zabawy.

26 marca 2010 , Komentarze (4)


Obudził sie we mnie drzemiący do ostatniej chwili obywatel podatnik. W piątek upływa termin rozliczeń a ja budzę się  i za Chiny Ludowe nie mogę dojść, czy dzisiejsza pobudka odbywa się w czwartek rano czy też w piątek. Leżę i myślę, jakiż to dzień tygodnia właśnie nastał... Telefon! tam sprawdzę, ale gdzie on? Nic. Poczekam aż Tomek zadzwoni. Komputer! ale najpierw siku. O! zobaczę w tabletkach. Acha... mamy czwartek, czyli najwyzsza pora wysłać upiora do wora. Klik. Poszło. No no. Łatwe to było, nie powiem ale Tomasz, szczęśliwy nabywca czterokołowego cacka, którego ślad w zeznaniu podatkowym pozostał odciśniety,  musiał najpierw piędziesięcioma telefonami nauprzykrzać mi dziś życie: a zadzwoń... a sprawdź... a upewnij się... a zapytaj... a olej to... a wysyłaj. To zamknęłam oczy i wysłałam. 

24 marca 2010 , Komentarze (6)

Waga polubiła 76. Od kilku dni pokazuje to samo. Wyrabiam się z kolacją do godz. 20, później już tylko herbata + woda. Udaję się na spoczynek po 24 wraz z akompaniamentem dobywającym się z brzucha i byle do rana, byle do śniadaniowych tostów. Bywa, że wieczorem łapie Tomka gastrofaza, a ze leń z niego pospolity i nie raczy się żywnością własnoręcznie skomponowaną, łapie tedy za ciacha, orzeszki, paluszki itp. delicje. Ja zaś siedzę z moim burczącym brzuchem, zaciśniętą szczęką i herbatą... A jeszcze potrafi przypadkiem postawić koło mnie otwarte pudełko z pachnącymi kalorycznymi orzechami, jasny gwint! Jakoś tam się toczy mój ślimak w jedynym słusznym kierunku a że pogoda dzis wiosenna nie zanudzam, ino idę z moim ślimakiem pospacerować oraz z Sonią, lat 0,5. Parampampa pogoda nie jest zła!