Pamiętnik odchudzania użytkownika:
tomberg

kobieta, 52 lat,

172 cm, 72.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

24 października 2009 , Komentarze (3)


Uwaga! 
Dziś w trakcie walki dwóch osiłków grafik mój przewiduje Czas wolny. Zajęcia na komputerze. Będę czytać, pisać i odwiedzać. Przedstawię moje spostrzeżenia dotyczące diety protal, będzie coś o pewnym podkopie a także o całowaniu. Generalnie to co mi ślina na język przyniesie lub które literki pod paluchy napatoczą. Zapraszam.
                                                                           Tomberg


23 października 2009 , Komentarze (3)

Dziś tylko wpadam i wypadam. Tomasz i jego wirusy oblegają komputer, ograniczamy tym samym kontakty do minimum. Bardzo byśmy z małą dziewczynką nie chciały się rozłożyć. Zarobiona jestem po uszy, a to kanapeczki a to herbatki plus obie glizdy pod opieką i tak do poniedziałku włącznie. A później zamierzam przykuć się do kompa i okopać. Nie oddam. Tomasz ma się już znacznie lepiej, kryzys minął, humor powrócił. Wspomniał coś nawet, że chyba trzeba by zorganizować jakąś imprezę wyzdrowieniową. Słyszał ktoś o takiej?

Od wczoraj mam w końcu wózek dla małej pożyczony od mojej szefowej, którą serdecznie z tego miejsca pozdrawiam oraz zdrówka życzę. Fakt, długo kazała na niego czekać, ale po moim drugim telefonie delikatnie sugerującym, że hmmm hmmm przydałby się, Vala wreszcie się zmobilizowała i oto jest. Mogę więc spacerować do woli i na ile pogoda pozwoli. Dziś trochę siąpi ale mnie to nie zniechęca, ponad miesiąc siedzenia w domu robi swoje. Spadam więc bo to i tamto.

20 października 2009 , Komentarze (7)


Tym razem Tomkowe zdrowie się posypało, jakieś grypopodobne cholerstwo go dopadło. Ojojoj! Lekko nie będzie. Dodatkowo w pracy sezon i już 2 pracowników na zwolnieniu, więc aż strach powiedziec Bjatniemu że on, Tomasz, jako kolejny szykuje się do nokautu. 
Wczoraj po przyjściu z pracy zarządził zmasowany atak na choróbsko. Z pozostałości czerwonego wina zrobił sobie grzańca. Zaraz po nim gorące mleko z miodem, masłem i czosnkiem. Ponoć pomaga, tak twierdzi Tomka dziadek. Jak dla mnie wypić coś takiego to jakiś absurd i katorga. Zjem najbardziej obślizgłe paskudztwo, podołam różnym eksperymentom kulinarnym za wyjątkiem oczu, jąder oraz tej mikstury. Choć mam wrażenie że jakieś tam baranie jądra jadłam na nieświadomca w salcesonowatej mieszance. Co tam jeszcze Tomasz sobie zaordynował... Wiadomo, piguły, polopiryny i inne a także odpowiedni strój pajaca do łóżka. Do piżamy narzeczony mój jeszcze nie dojrzał i takowej nie posiada. Ad hok sporzadził więc sobie pizamkę z tego, co akurat znalazł w szafie tzn na glowę czerwona bandamka z logo N1, czyli swojej firmy, na tors bluza porozciągana na wszystkie strony świata, jakby na dwóch Tomków szyta w kolorach blue, na nogi bojówki moro a na stopy grube i długie po kolana góralskie skarpety. I w tym stroju położył się do łóżka, bo go łamało w kościach. Nic dziwnego, że potem przez pół nocy bredził cos przez sen. Nawet pofatygowałam się żeby drzwi otworzyć do sypialni co by lepiej słyszeć ale tym razem bełkotał uparcie nie dbając zupełnie o dykcję i komfort słuchacza. A miało być tak fajnie.

19 października 2009 , Komentarze (8)


Ja wiem, dla tych co pracują zabrzmi to niczym bluźnierstwo ale dla mnie wieczór piątkowy nie różni się niczym od niedzielnego. Tak, tak pamiętam różnica jest ZASADNICZA ale ja jej nie odczuwam. I to jest najpiękniejsza rzecz pod słońcem. Chwała pomysłodawcom urlopu macierzyńskiego! Nobel!

Majka jako tako wykurowana radośnie pomaszerowała dziś do przedszkola. Obyło się nawet bez wizyty u lekarza. Żurawinki, malinki, imbir, miód i żyworódka wystarczyly. Gloria!

W nawiązaniu do poprzedniego wpisu i zbliżającego się terminu wyprawy do Polski, podjęłam już pewne kroki. Rozpoczęłam mianowicie prace wykopaliskowe w naszej przepastnej zamrażarce. Zostały bowiem niecałe 2 miesiące na jej opróżnienie i odłączenie od mrozodajnego żródełka energii. Ma pozostać akustyczna, bez prądu albo przynajmniej powinnam ją odmrozić. Mam naturę chomika (teraz np. robię minę niczym królik wcinający marchewkę, co w moim mniemaniu miałoby symbolizować chomika) i gromadzę zapasy żywności. Na wypadek wojny czy klęski żywiołowej. Wykopałam jakieś 2 kawałki ciasta drożdzowego i ukulałam pizze. Choć jeden z tych kawałków był podejrzanie słodki i mógł być jakąś niedorobioną strucelką Maryjko! czyżby od świąt?!  Nic to. Zgniotłam obie części, słodkość ze słonością  zmieszały się i zagonilam Majke do krojenia i układania cześci wierzchniej. Ona uwielbia ze mną gotować, praktycznie więc sama przyszła.Na końcu okazalo  się, iż nie posiadamy sera. Co najwyżej jego wspomnienie w formie żółtego ogarka wielkości sporego palca.  Po wyjęciu naszego wyrobu z piekarnika, pachnącego cudnie, glodna niczym wilcy popadłam w refleksję. Czy ta pizza aby jest dla mnie właściwą strawą? Przypomnialam sobie, jak będąc mamą karmiącą Maję po spożyciu pizzy właśnie wywołałam dramat dziecka w postaci nocnej kolki. Przez niemal pół nocy płakaliśmy razem z Mają. Dziecko usnęło dopiero, gdy Tomasz wsadził ją w fotelik i zrobił rundkę dookoła bloku samochodem. Oj, pomyślałam, nie zrobię tego Soni. Zjadłam najmniejszy na świecie kawalątek pizzy, tylko na otarcie łez po niezaspokojonym apetycie. Jak na mnie był to prawdziwy wyczyn. Brawa!

17 października 2009 , Komentarze (6)


Z początkiem grudnia wybieramy sie do Pl. Realizujemy nasze plany! Tomek podzielił swój trzymiesięczny urlop na dwie części, po to właśnie, żeby drugą z nich spędzić w Polsce w sielsko rodzinno świątecznych klimatach. Podstawowa i najwazniejsza część tego planu, czyli zakup biletów lotniczych jest juz za nami... yyy... znaczy w połowie, bo nie mamy jeszcze powrotnych. Rzecz jasna nie warto tym sobie głowy zawracać teraz. Pewnie samo sie załatwi. 
Co do pobytu w Polsce... Cieszę sie na spotkanie z rodziną oraz znajomymi i oczywiście sam pobyt w Trójmieście to dla mnie juhuuu!!! sama radość. Z drugiej strony z małą przy biuście to ja mogę sobie powywijać jedynie wróbelki. Ponadto taki niemal dwumiesięczny pobyt w gościach musi być mega męczący. Prawda, u moich rodziców mamy małe samodzielne mieszkanko już odświeżone i wyczekujące na nas ale mimo wszystko nie będziemu u siebie. A my na przykład ludki temperamentne jesteśmy i wrzeszczące w porywach co może być różnie odbierane, że niby awantury, przemoc w rodzinie.  I już widzę, cała rodzina za ścianą, te oczy i uszy wybałuszone, co tam się u nich dzieje dociekają. Wczoraj na przykład. Tomasz w trakcie swojej przerwy na lunch zrobił zakupy i przywiózł je do domu. Ledwo go zobaczyłam, włączył mi się okres napięcia przedmiesiączkowego, ni stąd ni zowąd. Samoistnie. Bo okazało się że jego paszport znajdował sie w mojej torbie. Pewnie włożyłam go wtedy, gdy wybieraliśmy sie do konsulatu, zeby wyrobiś dokument dla Soni. A on mnie pyta Co mój paszport robi w twojej torbie? A co ma robić? Lezy. Tak mnie tym pytaniem rozsierdził, ze dostał tym swoim zapyziałym paszportem. I lezę do sypialni, staję przy oknie i sterczę. Majka biegnie za mna i usłużnie dopytuje się Mamo, czy ja mam trzasnąć drzwi? Po chwili wchodzi tez Tomek z głupawym tekstem O! widziałem jak zerkasz, czy wchodzę. Akurat, wcale nie zerkałam. Napięcie rozładowane, znowu się kochamy. No, ale rodzina za ścianą tylko wrzaski usłyszy a nie, jak sie za chwilę chichramy. Trzeba będzie głośny śmiech potrenować.

16 października 2009 , Komentarze (2)


Dziś pora na coś w cięższej tonacji a to za sprawą wczorajszego zdarzenia.
Leżałam już w łóżku z małą i jej trzecią kolacją tego wieczora. Było juz kolo północy. Tomek swoim zwyczajem włączył jakiś mało pasjonujący film na komputerze. Tym razem fonię podkręcił zbyt głośno ale mimo to zdołał już zasnąć. Nagle usłyszałam za oknem jakieś krzyki, kobiecy i jak mi się zdawalo, męski. Odniosłam wrażenie, że coś musiało się stać albo że ta kobieta jest w niebezpieczenstwie. Leżałam nasłuchując, choć dzwięki filmu dochodzące z głębi mieszkania niemal wszystko zagłuszały. I wtedy ponownie usłyszałam straszliwe jęki tej kobiety. Jednocześnie słychać było trzaskanie drzwi na klatce i tupot nóg sąsiadów mieszkających nad nami biegnących w stronę okna. Jak z procy wystrzeliłam z wyrka. Uchyliłam żaluzje i ujrzałam jakieś zbiegowisko pod sąsiednim blokiem. Sporo ludzi w czarnych ubraniach z odblaskowymi emblematami oraz kilkoro gapiów. Na trawniku leżała ta kobieta. Właśnie lokowali ją na nosze a ona cały czas jęczała z bólu. Krzyknęłam do Tomka, zeby szybko wstawał. Okropnie się przestraszyłam. Tomek wyjrzał przez okno z drugiej strony budynku. Na parkingu pełno było samochodów policyjnych oraz karetka. Do końca nie wiemy co się stało, czy wyskoczyła czy wypadła przez balkon. Po chwili pogotowie odjechało a my zobaczyliśmy policjantów kręcących się po mieszkaniu na 4 piętrze. Właściwie jeśli liczyć z parterem to było to piętro 3. Z takiej wysokości samobójcy się nie rzucają... za nisko na pewną śmierć. Może więc wypadła, choć barierki są przecież dość wysoko. Przez okno nie można wyskoczyć bo okna nie otwierają się na oścież, mają takie klamki na dole, ze można je jedynie nieco uchylić. Widziałam wśród gapiów opiekuna naszego bloku, on na pewno będzie coś wiedział. Kobieta w każdym razie musiała się mocno połamać przy tym upadku. 
Dramatyczne cholerka wydarzenie. Musiałam Wam opowiedzieć.

15 października 2009 , Komentarze (5)


Przypomnialo mi się, bo to również obiekty latające były. Zrobiłam kiedyś zapiekankę, nic specjalnego, ziemniaki, warzywa i mięso mielone plus starty ser. Syte i nie przerobiliśmy całości, więc resztę w naczyniu owiniętym folią spożywczą umieściłam na balkonie. Po przyjściu z pracy chciałam sobie podgrzać odrobinkę i... tu się troszkę wściekłam na Tomka. Bo okazało się że najprawdopodobniej w nocy dopadła go gastrofaza i wyżarł znaczną część zapiekanki i to beszczelnie tą najsmaczniejszą warstwę z góry z serem i mięsem. Oj! wkurzona na mojego nieślubnego byłam ale i głodna, więc DOJADŁAM smętne resztki. Tomka po przyjściu z pracy czekała mini awanturka, bo w końcu mógł zjeść, ok, ale czemu nie ukroił sobie normalnie, JAK CZŁOWIEK?! Bo, bo ja wariatka jestem, przeciez on niczego w nocy nie jadł! Oo... I tu moja uwagę zwróciły latające w pobliżu balkonu mewy. Duzo mew. Że też nie podpadła mi ta folia dziwnie ROZDZIOBANA...


15 października 2009 , Komentarze (2)


N
a dobry początek dnia
POZDROWIENIA Z KRAINY LATAJĄCYCH DYWANÓW, wycieraczek, dywaników łazienkowych, śpiworów, gaci i co kto nieopacznie zostawi na balkonie.
Wczoraj dzwonek zaświergolił a ja siedząc ze 3 metry od drzwi drę się niczym lekarz z gabinetu proszszszsz! i nikt nie wchodzi więc krzyknęłam dla odmiany Tomeeek! A tu sąsiadka z dołu przyniosła nasz latający dywanik. Podziekowaliśmy ślicznie uśmiechnięci i już nie zdziwieni, ze nie zareagowala na moje proszszszsz! , bo skąd niby miała wiedziec co ja tam pokrzykuję. Dywanik łazienkowy tez nam kiedyś odleciał. Sama go wyrzuciłam na balkon w celu później wytrzepania i zapomniałam o nim. Zorientowałam sie po kilku dniach, ze w łazience czegoś brakuje ale było juz za późno. Innym razem Miećka zaobserwował latający śpiwór. Komicznie to wyglądało bo śpiwór typu mumia czy kokon napompowany w całości powietrzem wyglądał jakby w środku ktoś spał. Zatrzymał sie dopiero w ogródku u sąsiadki. Gdzies po 3 dniach zniknął zagarnięty przez ową panią, widać Islandczycy hołdują zasadzie co przyleci to moje. My ze swej strony oczekujemy nadlatujących banknotów, papierów wartościowych, szlachetnych kruszców, biżuterii etc etc...


14 października 2009 , Komentarze (3)

 
Dziś dziewczynki samobytujące w domku, co oznacza ni mniej ni więcej, ze Tomasz wreszcie udał sie do pracy.


Moja mała ciumkajka tak mnie zaangażowała w swoje zaspokajanie nocnego apetytu, ze sen mój niespokojny i przerywany i co gorsza nie pamiętam, zeby mi się cokolwiek śniło. Banały jakieś w temacie karmienia tylko, ze niby cycki wielkości arbuza mam na wysokości pasa...  Albo, co ciekawsze, już jestem na plaży, niebo w błękitach, ciepło, wiatr we włosach i puszczam latawca i wszystko takie realne a tu nagłe tąpnięcie do rzeczywistości bo kwilenie, że dawać mi tego cycka słyszę. Ale dziś w nocy przyśniło mi się coś z kanonu sennych marzeń, czyli powrót do szkoły. Tym razem był to jakiś egzamin na studiach, chyba z historii, pisemny i rzecz jasna nie trafiłam z pytaniem. Przez 2 godziny siedziałam nad pustą kartką głowiąc się nad tematem, i tu naprawdę nie zmyślam, choć to tylko zarys, Hiszpańskie niechlubne obyczaje i ich wpływ na sytuację polityczną w Europie powiedzmy XVI wieku i coś tam jaki to ma związek ze współczesnością. O Maryjko! Kapitulacja na całej lini. Przebłysk geniuszu nie nastąpił, nie wymyśliłam kompletnie nic. A pózniej przyszłam na ogłoszenie wyników i jakiś natrętny kolega mnie nieodstępował na krok i straszliwie mnie to wkurzało. Mówię więc zeby trzymał dystans bo te jego ręce i kolana są za blisko i ja nie ręczę za siebie. A kolega jeszcze należący do tych niskopiennych małych facecików... Masakra. Zle się skończylo, wyżyłam się na nim waląc go butelką piwa po kolanach. Normalnie nie jestem agresywna. Agresywność 0. Pozdrawiam serdecznie kolegę.

13 października 2009 , Komentarze (4)

Tomasz wcisnął wagę po znajomości do swego super napiętego terminarza. Trzeba przyznać, że szybko się z nią uporał, tyle że rezultat marny. Ważydło zakichane pokazuje albo 87, nawet gdy Maja na nią wchodzi, albo jakieś chińskie krzaczki. W takim razie ja juz szanownej wadze podziękuję  i z niecierpliwością zerkam ku nowemu nabytkowi, który gdzieś tam na mnie czeka pachnący nowością w sklepie z miłą obsługą. A tej starej kij w wyświetlacz!!!
Dzis nerwowy dzionek mam. Maja została w domu, bo podziębiona i gorączkuje, co chyba skłoniło Tomka do podkręcenia większości kaloryferów a ja to fatalnie znoszę. Już skręciłam grzejniki, ale nadal gorąco jak w piekarniku. Zimne napoje dawać! Dobrze, że woda w kranie lodowata i pyszna.

 Różowa panienka nadaje i nadaje a mała panienka siorbie i siorbie. Ratunku!