Pamiętnik odchudzania użytkownika:
bozenka1604

kobieta, 60 lat, Sanok

158 cm, 59.90 kg więcej o mnie

bozenka1604 schudła na diecie: Dieta IgPro


Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

12 stycznia 2016 , Komentarze (4)

Wtorek, 12 stycznia 2016

Stara jestem. Nieprzespaną noc z soboty na niedzielę odczuwałam jeszcze dzisiaj. Mój organizm regeneruje się w żółwim tempie. 

W pracy dopadł mnie totalny leń, zaplanowane na dzisiaj obowiązki wykonałam w połowie. W drodze do domu dręczyły mnie wyrzuty sumienia.

Po przekroczeniu progu domu ostro zabrałam się za siebie. Napaliłam w kominku, odkurzyłam, ugotowałam zupę na jutrzejszy obiad, uprzątnęłam kuchnię, poczytałam chwilkę Wasze pamiętniki i.... wskoczyłam na rowerek. 40 minut pedałowania zrobiło swoje. Rozkręciłam się na maksa. Wróciła radość życia. Chyba taka stara to ja jeszcze nie jestem :)

11 stycznia 2016 , Komentarze (8)

11 stycznia 2016 

Diabeł wygoniony ]:>. W sobotę przyjmowaliśmy przyjaciół na parapetówce. Nie mogli się doczekać tej imprezki, dlatego pomimo kilku nieogarniętych spraw należało zorganizować spotkanie. Oj, działo się, działo :D. Przygotowałam pyszne jedzonko, a moją największą nagrodą za trud były słowa "poproszę dokładkę". I to nie z powodu małych porcji, zapewniam Was :) Serwowałam zupę krem z zielonych warzyw (nudle), dorsza pieczonego na batatach (polecam, pyszny) (losos), karkówkę w sosie pieczeniowym (stek) z zestawem smakowitych surówek i pieczone mięso drobiowe (dla dbających o figurkę) (kurczak). Zimna płyta z przekąskami pomiędzy ciepłymi posiłkami. 


Kolega Marek, jeden z uczestników imprezy to wirtuoz muzyczny. Doskonale gra na akordeonie, którego i tego wieczoru nie zabrakło. Komplet śpiewników przygotowany na okoliczność biesiadowania pozwolił wszystkim uczestnikom pośpiewać do woli. Bawiliśmy się cudownie :D.


Po obfitym jedzeniu nie mogło zabraknąć fitnessu. Tańczyliśmy do 3 nad ranem popijając to i owo. Ciężko było się rozstać, ale zdrowy rozsądek podpowiadał, że czas na wypoczynek. 


Nie przypuszczaliśmy, że na zewnątrz marznący deszcz pokrył wszystko lodową skorupą. Najgorsze były schody, wprawdzie tylko dwa, ale to wystarczyło, by trójka z biesiadników upadła i porządnie się poobijała. Marek ucierpiał najbardziej. Przygniótł go ciężki akordeon. Ale to nie koniec lodowej przygody. Taksówkarz ledwie dojechał po moich gości, a potem miał problem z wjazdem na mini górkę. Goście musieli opuścić taksówkę i pieszo pokonać przeszkodę. Dziewczyny na wysokich obcasach miały nie lada problem z utrzymaniem się na nogach, a co dopiero przejść kilka kroków. Nawet pomoc partnerów na niewiele się zdała. Pół godziny prawdziwej drogi przez mękę. 


Tej nocy już nie zasnęłam. Zabrałam się za porządkowanie domu. Skończyłam, gdy słonko wstawało. Chciałam koniecznie dowiedzieć się, czy moi goście szczęśliwie dotarli do domu, ale na telefon było zdecydowanie za wcześnie. 


Niedziela upłynęła pod znakiem błogiego lenistwa. Polegiwałam na kanapie, buszowałam w internecie,  o śnie nie było mowy. Nie potrafię w dzień odespać zarwanej nocy. Taki typ. 


O właśnie - internet ! Od soboty mam już zainstalowany w domu internet. Na razie bezpłatnie na próbę. Zaprzyjaźniona firma, z której usług korzystam zaproponowała mi taki układ. I dobrze, wypróbować trzeba, zanim podpisze się umowę.


Przed momentem odebrałam telefon, że moja operacja kolana zaplanowana jest na 25 stycznia 2016. Miała się odbyć trochę później, ale zwolnił się wcześniejszy termin. Może to i dobrze, wydobrzeję do wiosny i będę mogła zająć się pracami w ogrodzie. 


                                                                Pięknego dnia :) 

6 stycznia 2016 , Komentarze (17)

Środa, 6 stycznia 2016 

Tak, jak obiecałam pokażę zdjęcia, które są nieodzownym elementem mojej pracy. Może w ten sposób pomogę Marcie w dokonaniu wyboru aparatu fotograficznego. Wprawdzie moje zdjęcia to fotografia produktowa, przedstawiająca różne przedmioty i daleko odbiega od zdjęć, które robimy sobie przy okazji rodzinnych spotkań, ale pokazuje jakość zdjęć zrobionych lustrzanką.


Mój aparat to Nikon D5100 z obiektywem VR18-105mm. Zdjęcia robię  wykorzystując ustawienia manualne w zależności od potrzeb i fotografowanego obiektu. Poniżej kilka przykładów...

Metalowe autko o długości ok. 15 cm - zabawka dla małego rajdowca :) Sory za logo, ale w taki sposób zabezpieczam zdjęcia przed kopiowaniem i innych nie posiadam. 

                             

Lalka 55 cm - śliczna, w realu taka sama jak na zdjęciach :) Uwielbiam robić zdjęcia lalkom, to bardzo wdzięczne modelki :)

                                     

I jeszcze bez nakrycia głowy - fryzurka obłędna, a ciuszki sama rozkosz (chyba dziecinnieję) :) 

                                   

Zabawka plastikowa - kasa sklepowa

                               

Chodzi o to, że bez względu na materiał (metal, guma, tkanina, plastik), przy wykorzystaniu odpowiednich ustawień i światła każdy produkt jest wdzięcznym obiektem do fotografowania. U mnie bardzo ważne jest tło, a raczej jego brak. Aparat i oświetlenie ustawiam w taki sposób, by uzyskać niewidoczne, białe tło. Jedynym "bohaterem" moich fotografii powinien być produkt :) Długo pracowałam, kombinowałam, próbowałam, by uzyskać taki efekt i chociaż jeszcze daleko mi do ideału, już nie jest źle :) 


W przypadku fotografowania ludzi niezastąpionym atutem są uchwycone obiektywem emocje, a to już inna bajka :) 


            Buziaki na dobry, świąteczny dzień. Kto może niech solidnie                                          odpocznie, ja niestety dzisiaj pracuję :)

4 stycznia 2016 , Komentarze (19)

Poniedziałek, 04 stycznia 2016

Po raz pierwszy zapisałam w pamiętniku datę z rokiem 2016. Najwyższy czas coś napisać, bo już czwarty dzień stycznia, a ja milczę. Brak internetu w domu to zgroza :(.  Mam zamiar załatwić w końcu tę sprawę w najbliższych dniach. Z przyjemnością wróciłam do pracy, tutaj nie mam takich ograniczeń więc korzystam z chwilowej okazji. 


A co u mnie? Za oknem piękne słońce i 18 st. C w minusie. Zimno, ale bezwietrznie. Szkoda, że nie ma odrobiny śniegu, byłoby pięknie :D.


W tym roku wigilia była w naszym domu. Pierwsze święta w nowym miejscu wymagały wyjątkowej oprawy. Koniecznie chciałam dokończyć wszelkie prace: malowanie, urządzanie, jakieś zakupy niezbędnych przedmiotów. Niestety obowiązki zawodowe mocno ograniczyły mój czas i nie wszystko zostało ogarnięte. Dzień przed wigilią kolejny raz (czwarty i piąty) poprawiałam drewnianą ramę przy wejściu do dziennego pokoju. Wymyśliłam jakiś czas temu, że wejście obłożę jesionowym drewnem szczotkowanym w taki sposób, by zachować słoje i strukturę drewna. Potem pomaluję na biało, żeby dopasować do pozostałych drzwi. Po dwóch malowaniach i dodatkowej poprawce było ślicznie. Należało jeszcze zabezpieczyć farbę lakierem. Jurek w przeddzień wigilii zrobił sobie wolne i postanowił wyręczyć mnie w tej pracy. Pomalował ramy i wyszedł do ogrodu przygotować drewno do kominka. Lakier spowodował odbarwienie malowanego drewna i na wierzch "wylazł" żółto-pomarańczowy kolor. Myślałam, że sfiksuję, gdy to zobaczyłam po powrocie do domu. Co się stało? W ten sam sposób malowałam listwy podłogowe i są bardzo ładne. Malowane kilka miesięcy temu wciąż są bielutkie. Może inny gatunek drewna na ramy tak zareagował na farbę i lakier? Niewiele się zastanawiając wzięłam do ręki papier ścierny, zmatowiłam całą powierzchnię i jeszcze dwa razy pomalowałam białą farbą. Ramy odzyskały swoje piękno, a ja spokój. Jeszcze miałam zabrać się za poprawienie schodów na strych, ale bijący 11 razy zegar uświadomił mi, że czas odpocząć. Trudno, pomyślałam, po świętach też można dokończyć, co niedokończone.  


Przedświąteczne przygotowania kulinarne przebiegły nad wyraz sprawnie, chociaż czasu było niewiele. Zrobiłam to z ogromną przyjemnością i otwartym sercem przy dużej pomocy Kasi. Kiedy mieszkałyśmy razem lubiłyśmy wspólne gotowanie i znowu je lubimy. Kasia i Jaś często mnie odwiedzają, gdy Wojtek dyżuruje, a ja jestem cała w skowronkach :D.


O 17.00 zasiedliśmy w komplecie przy wigilijnym stole. Ciepło z kominka i świece dodawały wyjątkowo magicznej atmosfery. Piękne święta za nami, oby więcej takich chwil <3. Na pamiątkę zostało trochę zdjęć, by przypominały ten uroczy czas. 


Może macie ochotę obejrzeć kilka z nich?  Na początek moja kuchnia. Trochę nabałaganione, bo trwają ostatnie przygotowania do Wigilii. Wciąż poszukuję do kuchni dużego zegara w białej ramie, który zawiśnie na okapie nad kuchnią. 

A tutaj już po Wigilii odpoczywamy z Jasiem na kanapie w pokoju dziennym. Skromna, malutka choinka. Na większą nie było czasu, szkoda. 

                     

Moja nowa fryzura przywieziona z Poznania, próbuje przywyknąć, łatwo nie jest ;). W realu wygląda trochę lepiej. 

                                     

Wielki korytarz z wyjściem do ogrodu to dobre miejsce na zorganizowanie ogrodu zimowego we wnętrzu domu. Za jakiś czas będziemy się nim cieszyć. Na razie namiastka planów, ale już dzisiaj chce się tam wypić poranna kawę :).

             

Bardzo dziękuje za uwagę. Muszę trochę popracować, więc oddalam się do obowiązków. Dobrego dnia :D.

21 grudnia 2015 , Komentarze (7)

Poniedziałek, 21.12.2015

Korzystając z wolnej chwilki chciałabym złożyć życzenia na zbliżające się Święta :) Refleksja nad wpisem jednej z Was uświadomiła mi, że nie w każdym domu święta będą radosne. Życie potrafi spłatać figla w najmniej oczekiwanym momencie. 


Kochane Vitaljki, Przyjaciółki, Koleżanki, Znajome i Nieznajome. Czas świąt powinien być radosny, pełen dobrej energii, a przede wszystkim magiczny. Nie zawsze jednak życie układa się tak, jakbyśmy chciały. Są chwile trudne i bardzo smutne, dotkliwie odczuwane zwłaszcza wtedy, gdy oczekujemy zupełnie czegoś innego. Nasze życie przynosi przykre niespodzianki w czasie, w którym powinnyśmy cieszyć się życiem i świętować w gronie najbliższych. Oj, gdybyśmy miały wpływ na swój los i układały nasze życie jak vitalijny jadłospis, wszystko byłoby przewidywalne. Niestety tak nie jest :(.

     

Każdej z Was, moje drogie, z serca życzę wszelkiego dobra. Niech Was omijają troski nie tylko w czasie świąt, ale w każdym momencie życia. Dużo siły w pokonywaniu trudności dnia codziennego. Bądźcie szczęśliwe bardziej, niż kiedykolwiek. Niech otaczają Was dobrzy i serdeczni ludzie. Korzystajcie z życia garściami. Siejcie dobro i zbierajcie jego plony. Niech Gwiazda Betlejemska rozświetla Wasze drogi. Spokojnych i dobrych Świąt Kochane :)

7 grudnia 2015 , Komentarze (3)

7 grudnia 2015

W sobotę postanowiłam szybciej wrócić z pracy. Jaś i Kasia zapowiedzieli się na niedzielny mikołajkowy obiad. Skakałam z radości. Chciałam przygotować coś wyjątkowego, pysznego. Okazało się, że mój kochany wnuczek wiedział na co ma ochotę i poprosił o penne ze szpinakiem. Kłopot z głowy, przestałam myśleć nad menu i zabrałam się do roboty. Dobrze było mi w kuchni, przyzwyczajam się w końcu do nowych pomieszczeń :) 


Z przepisu publikowanego przez Vitalię dzień wcześniej przygotowałam domowe kostki rosołowe. Od dłuższego czasu mam bzika na tle zdrowego odżywiania się. Artykuły pisane przez Vitalię czytam z uwagą i koryguję co tylko mogę w domowym menu. Unikam glutaminianu sodu i produktów, w których się znajduje. Unikam także syropu glukozowo-fruktozowego, bo to nic dobrego. Nie jest łatwo znaleźć na sklepowych półkach żywności wolnej od tych paskudnych dodatków. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, do czego zostają dodawane. Najgorsze, że znajdują się w produktach dla małych dzieci. I kto na to pozwala? 


Podczas piątkowych zakupów postanowiłam znaleźć dobry dżem. Odwiozłam Jurka na mecz i miałam 2 godziny na zakupy. Weszłam do dużego sklepu, założyłam okulary i do roboty! Zdejmowałam z półki słoik po słoiku i z uwagą czytałam skład. W najtańszych dżemach sama chemia, sięgnęłam po te najdroższe i otworzyłam z przerażeniem oczy - to samo !!!  Wreszcie wpadł mi w ręce mały słoiczek. Napis na etykiecie zachęcił do przeczytania składu. No wreszcie produkt bez syropu. Cukier, owoce i substancja żelująca. Producent Łowicz. Poniżej zdjęcie :) 

                               

Od przyszłego roku, biorąc przykład z Grubaski.Anety przetwory zrobię sama. Nie jadam często dżemów, dlatego znajdę czas, by przygotować kilka słoików na swoje potrzeby. 


W niedzielę rano rozpaliłam w kominku. Zrobiło się magicznie i bardzo, bardzo przyjemnie. Przygotowałam zupę używając własnej produkcji kostek rosołowych, dokończyłam penne, przyprawiłam sałatkę i nakryłam stół. Z niecierpliwością czekałam na moich gości, a potem? Cieszyłam oczy widokiem pałaszujących ze smakiem :) Jak ja lubię, gdy w weekend dom zapełnia się ludźmi. Po obiedzie, przy kawce graliśmy w grę, którą Jaś dostał od Mikołaja. Jaś jest fanem gier planszowych, to dobry strateg i trudno z nim wygrać. Tym razem zagraliśmy w Gorącego ziemniaka, radości i śmiechu było co nie miara :D. Najfajniejsze jest to, że cała rodzina zasiada do stołu i doskonale bawi się ze sobą bez względu na wiek. Jaś jest najmłodszy, ma 9.5 roku, a moja teściowa, która również do nas zawitała ma 80 lat. Cztery pokolenia przy wspólnej zabawie, piękny dzień<3.


Wieczorem zostaliśmy sami. Dom się wyciszył, a my długo siedzieliśmy przy kominku. Szkoda, że już pojechali, tak mi było dobrze, powiedziałam do Jurka. Jakieś stadne zwierzę odzywa się we mnie. Chciałabym znowu mieć ich przy sobie codziennie, tak jak kiedyś.


Jutro Lublin, a w czwartek tajemnicza podróż do Poznania, po być może przygodę życia. Napiszę o tym jeszcze. Posyłam wszystkim czytającym cieplutkie promyki słonka, które zaglądają do mnie przez okno. Miłego dnia Kochane ;).

3 grudnia 2015 , Komentarze (11)

3 grudnia 2015

Znowu wpadłam tutaj na moment. Pomimo braku czasu coś mnie do Was ciągnie i nie mogę się oprzeć. Dzisiejsza robota odłożona na "za chwilę" czeka na biurku, a ja "uprawiam" przyjemność pisania. 


Dużo się dzieje wokół mnie dosłownie i w przenośni. W pracy wariactwo, które prawdę mówiąc lubię na swój sposób. Wokół domu krajobraz jak z Serbinowa, tonę w błocie. Padający deszcz uniemożliwia dokończenie chodników z kostki brukowej. Na tę okoliczność zakupiłam gumaczki. Idąc do sklepu postanowiłam, że będą to najładniejsze buty kupione w tym sezonie. Miały być koniecznie w kolorowe serduszka, taką miałam fanaberię i pomysł na poprawę humoru. To chyba oznaka, że wraca do mnie dawno zapomniany dobry nastrój i nadzieja na lepsze po ostatnich zawirowaniach. Skończyło się na czarnych z kokardką. Szkoda  :( 


Już niebawem szykuje się u mnie fantastyczna przygoda. Nie wiem, czy mogę o niej pisać w tym momencie, dlatego na razie przemilczę. W związku ze wspomnianą przygodą musiałam się spiąć i popracować nad sobą. Nie chodzę już z kijkami, bo nie ma pogody i miejsce w którym mieszkam to czarna dziura na końcu świata. Egipskie ciemności i brak lamp ulicznych wywołują u mnie blady strach (strach). Przywiozłam do domu swój rower stacjonarny, który po przeprowadzce do centrum wylądował u kolegi w garażu. Odświeżyłam, porządnie wyczyściłam i późnym wieczorem pedałuję przed telewizorem. Wczesnym rankiem fikam przy ulubionej płycie DVD. Teraz miejsca do fikania mam dostatek. Efekty są znakomite. W ciągu ostatniego tygodnia schudłam prawie kilogram. Oj, jak ja uwielbiam być chuda. Szczuplutkie palce, z których zsuwają się pierścionki, stopy, które bez problemu wsuwam rankiem do obuwia, płaski brzuch, tylko... ten mój tyłek i biodra wciąż trochę za krągłe. Kompleksy??? 


8 grudnia jadę do Lublina do ortopedy. Lekarz wyznaczy mi termin operacji prawego kolana, prawdopodobnie na styczeń. Jestem zbyt aktywną osobą, żeby poddawać się niedyspozycjom. Trzeba naprawić wszystko, co boli i korzystać z życia tak, jak się lubi. A ja lubię górskie wędrówki, kijkowanie, a przede wszystkim kocham tańczyć. Do tego wszystkiego potrzebne są zdrowe kolana. Na początek reperujemy to, które sprawia największy problem. Potem miesięczna rehabilitacja i ma być dobrze. Lewe odkładamy na bliżej nieznaną przyszłość. I chociaż jego obraz na rezonansie pokazuje, że jest w gorszym stanie - nie czuje tego i nie sprawia mi tyle kłopotu, co prawe. 10 grudnia kolejna podróż, ale o tym innym razem. 


Czytając Wasze pamiętniki, (ostatnio z doskoku), co rusz napotykam wpisy o katarach, przeziębieniach i innych dolegliwościach. Chciałabym napisać o swojej metodzie uodparniania organizmu. Od dwóch lat, późną jesienią robię sobie kurację cytrynową Tombaka. Kupuję 30 równiutkich, dojrzałych cytryn w cieniutkiej skórce. Takie mają najwięcej soku. Rozpoczynam kurację, która trwa 10 dni. Każdego dnia wyciskam świeży sok i wypijam na czczo, pół godziny przed śniadaniem. Zachęcam do korzystania z wyciskarki elektrycznej. Cytryny bardzo dobrze się wyciskają, gdy wcześniej powałkujemy nimi na drewnianej desce porządnie naciskając, ale tak, by skórka nie pękła.

1 dnia - sok z 1 cytryny

2 dnia - sok z 2 cytryn

3 dnia - sok z 3 cytryn

4 dnia - sok z 4 cytryn

5 dnia - sok z 5 cytryn

A teraz na odwrót: 6 dnia - sok z 5 cytryn, 7 dnia sok z 4 cytryn, 8 dnia sok z 3 cytryn, 9 dnia sok z 2 cytryn i 10 dnia sok z 1 cytryny. 

W tym roku na własne życzenie towarzyszył mi Jurek i co on nie wyrabiał zanim wypił sok. 5 i 6 dnia było najgorzej, bo trzeba było dużej szklanki, żeby się zmieścił. Bał się, że będzie mieć zgagę. Zgagę po soku z cytryny? Ja z kuracją cytrynową nie mam problemu, lubię sok z cytryny, a dobre nastawienie do kuracji i jej późniejsze efekty osładzają kwaśny smak. Spróbujcie drogie Panie, naprawdę warto. O zaletach cytryny pisać nie będę, bo każda o nich wie :D.

Miłego dnia Kochane :*.

24 listopada 2015 , Komentarze (4)

24 listopada 2015

Dziewczynki kochane, wrzucam kilka fotek z ostatniego czasu :) 

Mój dzielny sportowiec w drodze do Krynicy na Turniej Mikołajkowy. Jaś siedzi z prawej strony :) 

               

Chwila dla fotoreporterów. Niedźwiadki po zwycięstwie :) 

              

A tutaj babcia Bożenka relacjonuje na bieżąco wyniki meczów. Do dyspozycji był tylko telefon, więc trzeba było włożyć okulary na nos :) W sumie dzieciaki rozegrały 13 spotkań. To nie lada wysiłek. 

          

I chwila wariactwa. W przerwie pomiędzy meczami musieliśmy trochę odreagować i uspokoić nerwy. Obok MOSiR-u w Krynicy stoi niedźwiedź, z którym postanowiłyśmy się sfotografować. Kasia siedzi w koszulce hokejowej. Każdy "poważny" kibic musi ją mieć :) 

                                   

           Pięknego dnia życzę drogie Panie. U mnie za oknem cudne słoneczko :)

23 listopada 2015 , Komentarze (12)

23 listopada 2015

Już miałam iść do domu, ale jeszcze zajrzałam na Vitalię. Komentarz od Marii nie dał mi wyłączyć komputera. To bardzo miłe, że jest ktoś, kto martwi się o mnie, gdy jakiś czas się nie odzywam. Jakoś ciepło zrobiło się na sercu <3. Zostanę jeszcze chwilkę i szybciutko coś napiszę.


Ostatnimi czasy, jak zawsze o tej porze roku dużo pracuję i to jest jedyny powód mojej znikomej vitaliowej frekwencji. Koniec roku to wariactwo w mojej sferze zawodowej, ale...


...musiałam w tym całym galimatiasie znaleźć czas na wyjazd do Krynicy (13-15.11.2015). Mój ukochany wnuczek Jaś brał udział w międzynarodowym Turnieju Mikołajkowym w Mini hokeju na lodzie. Trzydniowy pobyt doskonale mi zrobił. Kibicowałam tak bardzo, że na dwa dni straciłam głos. Wieczorami wychodziliśmy z mężem na tańce do Artystycznej. Było fantastycznie. Ale nie tańce są najważniejsze. Najważniejsze, że drużyna Jasia wróciła do Sanoka ze złotem. Nasze dzielne Niedźwiadki wygrały wszystko, co możliwe zajmując I miejsce w Turnieju (puchar).


Poza tym wszystko jest na dobrej drodze. Drzwi w domu są już poprawione, wynajęta inna ekipa zdemontowała bubel i wykonała robotę na piątkę z plusem. Powoli urządzam się w nowej przestrzeni. Wczoraj czułam, że dopada mnie jakiś przepastnie głęboki dół. Postanowiłam, że nie dam się tym razem, w myśl zasady, że na kaca najlepsza praca. Wprawdzie kaca nie miałam, ale praca fizyczna jest dobra na wszystko. Wstałam bardzo wcześnie i postanowiłam, że w końcu zrobię porządek z podłogą w dużym pokoju. 


W moim całym domu jest ogrzewanie podłogowe i z tego powodu cała strefa dzienna, ok. 60 m kw ma podłogi z kamienia bądź terakoty. W pokoju dziennym położyliśmy długie płytki, ponad 1 metrowe, aby do złudzenia przypominały podłogę drewnianą. Niefortunnie wybrałam kolor - ciemny brąz. Podczas różnych prac, wtedy, gdy już mieszkałam, podłoga bardzo się brudziła, a każdy krok odbijał się szarą plamą. Niewiele zastanawiając się natarłam podłogę Sidoluxem, wybierając ten do kamienia i terakoty. Przez chwilkę podłoga była piękna, ale po pierwszym przemyciu wodą zrobiła się biała. Kolejna warstwa Sidoluxu załatwiła temat, ale... znowu do następnego mycia. I tak trwało to w kółko, aż do wczoraj. Bieląca się pomazana podłoga doprowadzała mnie do szału. Kupiłam preparat do zmywania Sidoluxu i już o 8 rano zabrałam się do roboty. Nie pomogło, w dalszym ciągu wszystko rozmazywało się i bieliło. testowałam wszystko, co miałam pod ręką włącznie z rozpuszczalnikami, ale ta cholerna polimerowa powłoka nijak nie dała się usunąć. Wreszcie wyjęłam z szafki Cilit Bank aktywna piana. Rozpylałam pianę na terakocie, odczekiwałam chwilę i szczoteczką do paznokci oraz ostrym myjakiem darłam kawałek po kawałku. Trwało to do 13 po południu, ale sytuacja została opanowana, a ja spocona jak szczur byłam dumna z siebie. Już nigdy w życiu nie wezmę do ręki Sidoluxu. Muszę pobuszować w internecie i poczytać w jaki sposób zaimpregnować podłogę tak, żeby była ładna i jednocześnie dawała się zmywać. A może Wy, drogie koleżanki macie sprawdzone sposoby?


Rozkręcona podłogą pracowałam na wysokich obrotach do 22.00. Rozpakowałam kilka kolejnych kartonów i poczułam się z tym bardzo dobrze. Chyba powoli zaczynam akceptować moje nowe miejsce w życiu. Nawet Jurek zauważył, że poprawił mi się humor. 


W domu nie mam jeszcze internetu, dlatego wieczorami tutaj nie zaglądam. Z telefonu mi niewygodnie, bo klawiaturka mała. Muszę znaleźć chwilkę  i pojechać do operatora podpisać umowę, to częściej tutaj zaglądnę. W pracy nie mam teraz czasu. 


Pozdrawiam serdecznie kochane :) Postaram się z całych sił częściej tutaj bywać :) 

Marii, a Tobie szczególnie dziękuję za troskę. Buziaki słodkie ślę <3

5 listopada 2015 , Komentarze (9)

5 listopada 2015 

Od środy do końca tygodnia mieszka z nami Jaś. Wojtek, jego tata pojechał na dyżur, a mama pracuje gdzieś pod Nowym Sączem. Pomaga w uruchomieniu sklepu dużej sieci. Kasia ma duże doświadczenie w tej materii i poproszono ją o kilkudniową pomoc. 


Bardzo się cieszę, że znowu mam wnuka tak blisko. Szkoda, że to tylko kilka dni. Wczoraj ok. 18.30 wybrałam się z Jasiem na trening i koniecznie chcę Wam napisać o kulisach tego sportu. Laik powie, że hokej to jazda na łyżwach i tyle. Ale tak nie jest. Regularne treningi kilka razy w tygodniu to duży obowiązek nie tylko dla małych hokeistów, ale przede wszystkim dla ich rodziców. Siedząc na Arenie przyglądałam się grupie rodziców, którzy obserwowali zmagania swoich dzieci na lodzie. Wśród nich była mama dziewięcioletniego Karola. Na rękach trzymała kilkumiesięczną dziewczynkę Paulinkę, siostrę Karola. W tym dniu nie miała ją z kim zostawić, więc by Karol mógł trenować musiała przyjechać z maleńką. Pozostali rodzice bardzo pomagali mamie Paulinki, nosili ją na rekach, zabawiali. Patrzyłam na ten obrazek z wielką przyjemnością. Wiele życzliwości, dobrych gestów, słów i fantastyczna solidarność. Fajna grupa. Podczas spotkania omawiali warunki wyjazdu na mecz w najbliższą sobotę. Bez problemu wytypowano 3 osoby do opieki w autokarze. Pozostali jadą samochodami, by kibicować swoim dzieciakom. To dla chłopców bardzo ważne, oni już dzisiaj czują się prawdziwymi sportowcami i z dużym zaangażowaniem podchodzą do sprawy. 


Dwudniowa przerwa w treningach to dobry powód, by wyprać odzież sportową, a jest tego ogrom. Cały sprzęt nie mieści się do największej torby podróżnej. Specjalna torba sportowa musi mieć kółka, by dziecko poradziło sobie z transportem bagażu. Wkładając Jasia torbę do bagażnika samochodu musiałam dobrze się natrudzić. Po powrocie do domu ok. 21.00 trzy razy wkładałam do automatu bieliznę, ochraniacze i koszulki.  Wnętrze łyżew mokre jak po powodzi należało osuszyć. To pot wylany podczas treningu. O reszcie odzieży i towarzyszącym zapachu nie wspomnę. Tyle obowiązków i pracy, by na kolejny tydzień wszystko przygotować. O 2.00 w nocy było po "robocie". Wyszorowany kask i wyprany sprzęt pachniał rozwieszony na suszarce. Mój wnuczek będzie miał dużą przyjemność zakładając to monstrum na siebie. Wszystko odświeżone i czyściutkie, a ja szczęśliwa, że mogłam w małym stopniu przyczynić się do jego radości. 


Dzisiaj rozumiem co miała na myśli moja córka Kasia mówiąc, że Arena to jej drugi dom, a spotkania Loży Szyderców (tak nazywają siebie rodzice), to prawdziwie przyjacielskie spotkania. Fajnie, że wśród tylu obowiązków i życiowego pędu znajdują przyjemność dla siebie. 


Treningi dzieciaków i wielkie zaangażowanie rodziców przynoszą zadziwiająco dobre efekty. W tym roku już wielokrotnie nasze małe Niedźwiadki przywoziły złote trofea. Nie byłabym babcią, gdybym i ja czasami nie kibicowała mojej największej miłości - Jasiowi. 13 listopada wybieramy się z dziadkiem Jurkiem na Turniej o puchar Burmistrza Krynicy Zdroju. Trzydniowy wyjazd będzie fajną odskocznią od codzienności i malutki, w pełni zasłużony tegoroczny "urlop". 

Poniżej zdjęcie Niedźwiadków po wygranej w Tychach. Odbierają złoto i puchar. Widząc ich radość mogę codziennie prać "śmierdzące" ciuszki :)

 

                                Pięknego, słonecznego dnia :)