Pamiętnik odchudzania użytkownika:
bozenka1604

kobieta, 60 lat, Sanok

158 cm, 59.90 kg więcej o mnie

bozenka1604 schudła na diecie: Dieta IgPro


Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

29 października 2015 , Komentarze (12)

29 października 2015 

We wtorek minął tydzień, od kiedy zamieszkałam w nowym domu i szczerze powiedziawszy dziwnie się czuję. Towarzyszą mi jakieś niezrozumiałe huśtawki nastrojów. Mam wątpliwości, czy aby na pewno ten dom był mi potrzebny? Przecież przez blisko 20 lat mieszkałam w przestronnym, dużym dwupoziomowym mieszkaniu w najpiękniejszej dzielnicy miasta. Wszystko wokół było zadbane i czyściutkie. Do centrum rzut beretem. Sklepy, zakłady usługowe, szkoły, przedszkole, hala sportowa - wszystko to na wyciągnięcie ręki. Przyjazne sąsiedztwo, w otoczeniu którego czułam się jak w rodzinie. 


Pomysł na budowę domu długo rodził się w głowie mojego męża. Przez kilka lat przekonywał mnie do zmian. W końcu uległam. Rozpoczęliśmy naszą rodzinną inwestycję. Zamierzaliśmy po zakończeniu budowy sprzedać mieszkanie, ale kupiec trafił się dużo wcześniej. Wielkie mieszkanie rzadko znajduje nabywcę, wiec bez zastanowienia sfinansowaliśmy transakcję i wynajęliśmy maleńkie mieszkanko w ścisłym centrum miasta. Początkowo ciężko było, miałam wrażenie, że zadeptamy się nawzajem. Uciekałam w pracę, do mieszkania wracałam późno, by jak najkrócej w nim przebywać. Opuszczając ten grajdołek po ponad roku było mi szczerze żal. 


A teraz? Mam przestrzeń, ciszę i spokój. Towarzystwo ludzi zamieniłam na towarzystwo zwierząt, wygodne chodniki na kałuże błota, miejski zgiełk na urokliwą i spokojną wieś. Wydawało się, że bardzo tego chcę, że po trudach pracy znajdę swój azyl do wypoczynku. Czy tak się stało? 


Próbuję tłumaczyć sobie, że po wielu miesiącach ciężkiej pracy i kłopotach z pseudo majstrami jestem po prostu zmęczona i nie potrafię cieszyć się nowym życiem, że każda zmiana potrzebuje czasu, by przywyknąć do nowej rzeczywistości. Dom wciąż wymaga ogromu pracy. Od wczoraj nowo wynajęta ekipa montażystów demontuje i na powrót montuje drzwi wewnętrzne. Nie muszę pisać, co się dzieje w każdym pomieszczeniu. Końca robót nie widać, a ja w tym wszystkim dostaję świra. Jurek jak zawsze staje na wysokości zadania. Pociesza i mówi, że już niedługo będziemy się z tego śmiać. Przypomina mi sytuację, kiedy przygotowywaliśmy nasze pierwsze mieszkanie, jak bardzo marzyliśmy, by w końcu zasiąść wieczorkiem na kanapie i tak zwyczajnie pogadać o niczym. Ten dzień nadszedł szybciej, niż się spodziewaliśmy i teraz będzie tak samo. Ech...


Może pomyślicie, że przewróciło mi się w głowie, że nie wiem czego chcę? Przepraszam, że wylewam do Was swoje żale, ale już dawno nie czułam się tak przygnębiona. Jeszcze parę dni temu miałam energię do działania, cieszyłam się najdrobniejszą pierdołką, a dzisiaj nie mam siły. Dobrze, że dzieciaki przyjechały do nas na cały weekend. Dom wypełnił się ludźmi, a ja przez chwilę byłam szczęśliwa, że tyle się dzieje. Moja natura barana sprawia, że dużo od siebie wymagam, spalam się w pracy, a gdy czuję zmęczenie marzę, by na chwilę uciec od tego wszystkiego. Czasami uciekam, ale już po 2-3 dniach tęsknię za wariactwem. Teraz uciekłam na zawsze i to mnie przeraża, bo nie ma powrotu. 


Słoneczko świeci za oknem, piękny jesienny dzień. Może łaskawa jesień przyniesie odrobinę dobrej energii, bardzo jej teraz potrzebuję. 

21 października 2015 , Komentarze (8)

21 października 2015

Poniedziałek, 21.30. Tego dnia postanowiłam, że wcześniej się położę, musiałam odpocząć. Łapałam pierwszą drzemkę, gdy odezwał się mój telefon. Zła zwlekłam się z cieplutkiego łóżka. To Kasia, musiało się coś stać, skoro dzwoni o tej porze, pomyślałam. Mamuś, mam złe wieści, właścicielka mieszkania wraca w środę rano - usłyszałam w słuchawce. Jak to w środę ? - prawie krzyknęłam, przecież to już pojutrze, a miała przecież dać znać przynajmniej miesiąc przed przyjazdem. Myślałam, ze dostanę zawału. O śnie nie było już mowy. Jak w amoku zaczęłam przeszukiwać szafki, wyjęłam firanki i zasłony właścicielki mieszkania i zaczęłam prasować. O północy wszystkie okna były gotowe. Przetarte szyby, wymienione firanki i zasłony, a ja zastanawiałam się co dalej. Miałam ochotę zacząć pakować swoje rzeczy, ale nie miałam kartonów. Jurek przywołał mnie do porządku. Połóż się, zaczniemy pakowanie jutro rano - powiedział. O 6 znowu byłam na nogach. Przeszukałam mieszkanie i znalazłam kilka dużych worków na śmieci, kilka przepastnych reklamówek, dwie torby sportowe. Otworzyłam szafki i wrzucałam wszystko w takim tempie, że prawie się zapaliłam. Emocjom i nerwom nie było końca. Od 9 pomagali mi Kasia i Jurek. Wynosili tobołki, kartony, worki i przewozili na drugi koniec miasta, a ja wciąż pakowałam i pakowałam. Przez ostatni rok trochę się tego nagromadziło, a miało być na chwilę, minimalistycznie. 


Kiedy odjechał ostatni transport tobołków zabrałam się za sprzątanie. Wymyłam łazienkę, rozmroziłam lodówkę, uprzątnęłam kuchnię i pokoiki. Świeże firanki pachniały na oknach. O 14 opuszczałam mieszkanie. Było mi trochę żal, w końcu mieszkaliśmy tutaj ponad rok. Zamknęłam kolejny etap swojego życia. Idę dalej. Przypomniałam sobie w jakim stanie było mieszkanie, gdy się wprowadzałam. Niezamieszkałe od blisko 6 lat wyglądało jak melina. Wszędzie pająki, klejący się brud i ohydny zapach, który towarzyszył nam przez kilka miesięcy. Oj, ma szczęście właścicielka, że tutaj byłam. Po powrocie wejdzie do czyściutkiego mieszkanka.


A ja ? Po opuszczeniu mieszkania pojechałam do swojego domu i nie wiedziałam w co ręce włożyć. Zaczęłam od porządkowania kuchni, Kasia bardzo mi pomogła. Wciąż czułam duże napięcie, trzęsłam się cała w środku. Nie potrafiłam logicznie myśleć, miałam problem ze znalezieniem miejsca dla przywiezionych przedmiotów. Moje dziecko okazało się lekiem na całe zło. Powoli organizowała szufladę po szufladzie, szafkę po szafce. Ja zajęłam się sypialnią, która od jakiegoś czasu była już umeblowana. Przygotowałam pościel i zabrałam się za wypakowywanie pudełek. Dzisiaj ciąg dalszy porządków. Jeszcze nie mam szafek i luster w łazience. Mają być gotowe na czwartek, ale czy będą? 


Za kuchennym oknem, w bardzo bliskiej odległości (30m) pasły się dwie sarenki zupełnie nie przejmując się naszą obecnością. Mieszkam w pięknym miejscu i z każdą chwilą coraz bardziej to doceniam. 

 

Zdjęcie nie jest dobrej jakości, bo robione jest przez szybę. Nie chciałam spłoszyć moich gości. A może to ja jestem gościem na ich terytorium?


Późnym wieczorem zasiedliśmy we czwórkę do pierwszej kolacji w moim nowym domu. Kasia, Jaś, Jurek i ja. Wojtek jest na dyżurze w Cisnej. Dzisiaj wraca. Zaplanowaliśmy, że w sobotę zorganizujemy oficjalne otwarcie kuchni. Zięć przygotuje włoskie menu, to jego pasja. Obym tylko zdążyła ogarnąć dom do soboty. 


Dzisiaj wstałam w dobrym nastroju. Wprawdzie znalezienie odzieży graniczyło z cudem, ale dałam radę. Muszę jeszcze zaopatrzyć się w gumaczki, bo póki co nie mam chodniczków i tonę w błocie. Ale co tam, i z tym sobie poradzę. Jeśli nie teraz, bo pogoda jesienna nam nie sprzyja, to na wiosnę na pewno. I nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Szybka przeprowadzka zmobilizowała nas do działania. Może i dobrze? Muszę za radą mojej księgowej, pani Jasi dostrzegać tylko dobre strony każdej sytuacji, tak na wszelki wypadek, żeby nie sfiksować. 


Buziaki przesłodziutkie posyłam moje Kochane na dobry dzień i dobry nastrój :) 

16 października 2015 , Komentarze (6)

16 października 2015

Wczoraj dostałam firanki kupione przez internet. Bardzo ładne, kremowe z interesującym wzorem. Już są gotowe do zawieszenia i nie mogę się doczekać, kiedy to zrobię. Dodatkowo dostałam gratis firaneczki do kuchni. To bardzo miły gest od właścicielki sklepu internetowego. Docelowo mają być inne, ale te podarowane już wiszą na oknach. W kuchni zrobiło się bardzo przytulnie. Kremowe firaneczki nadały ciepłego klimatu. Fajnie robi się w moim domu.


Jakiś czas temu sponsorowałam wystawę malarstwa i w zamian za pomoc otrzymałam piękny obraz olejny. Stał na szafce w biurze, ale docelowo przeznaczony był do domu. Nie miałam czasu zająć się jego oprawą. Czekał na swoją kolej. Przedwczoraj wożąc kartony z piwnicy Kasi odnalazłam piękną ramę, która od jakiegoś czasu leżała bezużyteczna. Zapomniałam o niej już dawno. Pomyślałam, że może będzie pasowała do podarowanego obrazu. Przymierzyłam i okazało się, że jest idealna, pasuje co do milimetra, a w komplecie z obrazem tworzy piękne dzieło sztuki. Ucieszyłam się... no nie ucieszyłam, to za mało powiedziane - skakałam z radości !!! I ta radość trwała jeszcze długo. W jednym z kartonów złożone były moje urodzinowe prezenty (50). Ile miałam frajdy oglądając je po raz drugi. O istnieniu niektórych całkowicie zapomniałam. Tuż po urodzinach wyprowadzałam się ze starego domu. Wszystko lądowało w kartonach, prezenty nie miały szczęścia zagościć w starym domu. Od mamy Jurka dostałam piękną ikonę. którą namalowała sanocka malarka na zamówienie. Muszę znaleźć dla niej godne miejsce.


Muszę wracać do pracy, wołają mnie. Może jutro uda mi się coś napisać i wkleić zdjęcia :) Pozdrawiam serdecznie :)

14 października 2015 , Komentarze (5)

14 października 2015

Tuż po ósmej pojechałam do Kasi, by zabrać resztę kartonów z piwnicy. Garnki, narzędzia kuchenne, trochę szkła, pojemniki i takie tam. Jeden z kartonów zaniepokoił mnie. Jakaś dziwna dziura na boku odsłaniała wnętrze. Jurek rozciął taśmę i otworzył pudło. O rany, co tam było.... w garnkach gniazda myszy, a może szczurów? Zeżarte wszystkie drewniane narzędzia i plastikowe pojemniki. Każdy przedmiot pokryty szarym, ohydnym brudem... myślałam, że zwymiotuję. Całość wylądowała w kontenerze na śmieci, a ja mam kolejny powód do odwiedzenia sklepu z art. gospodarstwa domowego. Jakiś czas temu w piwnicy budynku, w którym mieszka moja córka był problem ze szczurami. Widać, przeprowadzona deratyzacja była mało skuteczna, a podłe gryzonie dalej śmiało sobie poczynają. Zastanawiające jest to, że czepiły się plastikowych pojemników do przechowywania żywności i drewnianych narzędzi. Nie oszczędziły nawet grubego wałka do ciasta cholery jedne.


Pogoda się stabilizuje, przestało padać, jest cieplej. Cieszy mnie to, bo znowu można pracować przy zewnętrznych schodach i tarasach. Może uda się zakończyć prace jeszcze w tym tygodniu. Potem jeszcze chodniczek wokół domu z kostki brukowej i koniec prac na zewnątrz w tym roku. A na wiosnę poważne wyzwanie - plantowanie działki i sadzenie roślinek. Jeszcze nie wiem czego tak naprawdę chcę. Jakiś ogólny zarys jest już w głowie, ale wszystko wymaga gruntownego przemyślenia. Przed nami długie zimowe wieczory. Posiedzimy, pomyślimy :) 


Dzisiaj po południu szyjemy z siostrą firanki i zasłony do sypialni. Kupiłam bardzo ładny materiał w dobrej cenie. Do dziennego pokoju zamówiłam firanki przez internet. Na zdjęciu są piękne, ciekawe jak będą wyglądały w realu. 


Wracam do pracy, cały stos zabawek czeka za moimi plecami, a ja sobie piszę :) Pozdrawiam i życzę wszystkim Vitalijkom dobrego dnia :) 

12 października 2015 , Komentarze (9)

12 października 2015 

I jak to w niedzielne poranki bywa już o 6 byłam na nogach. Od jakiegoś czasu tak mam, że w niedzielę nie mogę długo spać. Szybki prysznic, śniadanko i do pracy rodacy. Pojechałam do nowego domu. Wcześniej zaplanowałam szycie firanek, ale siostra, od której miałam pożyczyć maszynę do szycia wyjechała na wypoczynek. Trudno, musiałam zająć się czymś innym. Na brak zajęć nie narzekam i jeszcze długo narzekać nie będę. Piętrzące się kartony z przeróżną zawartością czekają na swoją kolej. Wczoraj rozpakowałam szkło. Przy trzecim kartonie zmartwiłam się, że nic się nie zbiło. Przecież powinno, choćby cokolwiek "na szczęście", zwłaszcza, że miseczki, szklaneczki, talerzyki i licho wie, co jeszcze przebyły dłuuuuugą drogę. Najpierw wylądowały u przyjaciół na strychu, po kilku miesiącach pojechały do Leska, za jakiś czas wróciły do Sanoka, aż w końcu kilka tygodni temu złożone zostały w domu.

Już dawno nie ucieszyłam się tak, jak na widok rozbitej szklanki. Czwarty karton. No... wreszcie :) 


Ok. godz 11 zwariowałam. Wsiadłam do samochodu i pojechałam do marketu. Kupiłam paczkę Michałków, paczkę ciasteczek owsianych, dwie pizze, colę light i mleko do kawy. Wciągałam wszystko jak odkurzacz, aż w końcu zrobiło mi się niedobrze. Najdziwniejsze jest to, że ja od dawna już nie mam parcia na słodycze, a tu taka niespodzianka. Myślę, że to reakcja na stres, który towarzyszy mi od dawna. 


Mimo wszystko miałam fajny dzień. W kominku trzaskało drewno, było cieplutko i miło. Kasia bardzo mi pomogła w porządkowaniu szkła. Uparłam się, że muszę jeszcze zawiesić kilka obrazów i galerię z pamiątkowymi, rodzinnymi fotografiami. Moje nowe lokum zaczyna przypominać prawdziwy, przytulny dom. Wieczorem nie chciało się wracać do obecnego mieszkania. Jeszcze troszeczkę.

       

                           Dzisiaj jest mi wyjątkowo dobrze :)

6 października 2015 , Komentarze (7)

06 października 2015

...o tym, co u mnie:

Sprawa drzwi wciąż w toku. Sprzedawca i wykonawca usługi montażu kategorycznie odmówił przyjęcia reklamacji. Nie pozostaje nic innego jak wynająć inną firmę do naprawienia fuszerki. Czekam jeszcze na jedną ekspertyzę rzeczoznawcy (to już trzecia) i robię demolkę, której kosztami obciążę niesolidnego przedsiębiorcę. Oczywiście całej sprawie towarzyszy niepokój i wielki stres. Sprawa skończy się w sądzie, a to niepotrzebny dodatkowy zgryz i nerwy.


Dzisiaj planuję mycie okien w nowym domu.Pomoże mi Kasia, bo strasznie dużo tego. I kto wybrał taki projekt domu ??? Z tyloma oknami ??? Kuzynka prowadzi firmę sprzątającą i zaproponowała pomoc, z której na ten moment skorzystać nie mogę. Dom wciąż przypomina plac budowy i nie ma możliwości posprzątania go w całości na jeden raz. Trzeba małymi etapami, krok po kroku, przenosząc pałętające się graty z kąta w kąt. Robota Syzyfa ;(. Za chwilę zakasuję rękawy i oddaję się tej "wyjątkowej" czynności. 


Od jakiegoś czasu szukam firanek i zasłon. Coś tam kupiłam, ale szału nie ma. Chciałam małe, proste, najlepiej z bawełny lub lnu. Okazuje się, że mam zbyt duże wymagania. Muszę polatać po sklepach z materiałami i sama coś wykombinować. Lampy już zamówiłam, czekam na dostawę. Niby wszędzie dużo tego, ale jakoś nie trafiam na to, co zaplanowane. Może to moje dziwactwa? Do dziennego pokoju wybrałam lampę o wdzięcznej nazwie Pireus. Mam nadzieję, że w realu będzie tak samo piękna jak na zdjęciu :D.

                   

Lampa jest dość długa i musi być zainstalowana tuż nad ławą, a to zburzyło koncepcję meblowania pokoju. Trzeba było przestawić kredens w inne miejsce. Niestety nie mieścił się w nowej lokalizacji. Stolarz już nad nim pracuje i przerabia tu i tam. Będzie dobrze.  Nad stołem w jadalni zainstalujemy plafon z tej samej kolekcji. Ponieważ pokój dzienny i jadalnia to jedno duże pomieszczenie nie chciałam zwisających co kawałek żyrandoli, stąd pomysł na plafony. 


Żal tylko, że te wszystkie gadżety nie cieszą tak jak powinny. Zbyt dużo decyzji na raz, zbyt dużo spraw, za bardzo napakowana głowa powodują, że jeszcze nie nacieszysz się jednym, a już pędzisz za następnym. Mam nadzieję, że jak już będę mieszkać i upiększać swój nowy dom dekoracyjnymi detalami znajdę w tym wielką przyjemność. Oby....


I jak się powiedziało A, trzeba powiedzieć B.... Idę popracować przy oknach. 

                  Pozdrawiam serdecznie i życzę pięknego dnia :)

26 września 2015 , Komentarze (15)

Sobota, 26 września 2015 

Jakiś czas temu obiecałam, że pokażę Wam moje odrestaurowane foteliki. Bardzo lubię "bawić się" starociami. Pomimo chronicznego braku czasu muszę czasami zrobić coś dla siebie i oderwać od życiowego wariactwa. Odnawianie mebli pozwala mi na dobry relaks. Właśnie niedawno skończyłam prace przy fotelikach. Mam ogromną satysfakcję, że zrobiłam to własnoręcznie. Odnowiłam drewno, pomalowałam i wymieniłam tapicerkę na siedziskach. Nie są to czynności trudne, ale bardzo czasochłonne. Efekty poniżej :)

Foteliki przed renowacją...

     

... i po renowacji :) 

     

Przez ostatnie kilka lat stary komplet wypoczynkowy przeleżał w garażu. Nigdy mi się nie podobał. Ciemnobrązowa skóra na kanapie i fotelach zawsze była paskudnie zimna. Niedawno przypomniałam sobie o tym zapomnianym gracie. Postanowiłam, że dam mu jeszcze jedną szansę. Brakowało mi mebli do jednego z pokoi i pomyślałam, że może po drobnej kosmetyce pozwolę temu ciemnemu monstrum na zainstalowanie się w moich nowych progach. Pojechałam do garażu, rozcięłam folię, w którą był zapakowany. Patrzyłam i patrzyłam i wymyśliłam nowy "image" dla grata. Postanowiłam odświeżyć drewno i wymienić skórę na coś lekkiego w odbiorze, np. jasną skórę ekologiczną, cieplutką i bardzo miękką. Koszt renowacji sięgał 2 tys. zł. Bałam się podjąć takiego wyzwania, dlatego kanapa i fotele trafiły do rodzinnego fachowca, który już dawno zaraził mnie tym zajęciem. Efekt końcowy zwalił mnie z nóg. Piękny kremowy komplet z odświeżonym drewnem, na którym uwidoczniły się słoje. Bardzo mi się podoba i na pewno zajmie godne miejsce w pokoju dziennym. 

   

Ławę poprawię sama. Muszę odrestaurować blat. Nie jest tragiczny, ale w porównaniu z nowiutkim drewnem kanapy i foteli wygląda jak uboga krewna. Pokażę Wam kochane jeszcze kawałek kuchni, Wprawdzie panuje w niej jeszcze wielki bałagan i brakuje co nieco, ale jest już ogólny zarys. Nie zapominajcie, że mój dom to wciąż plac budowy :) 

     

Na okapie zawiśnie duży, okrągły zegar w białej ramie, taki w stylu wintage. Wciąż go poszukuję. Kuchenka mikrofalowa to tylko "na razie", żeby podczas robót móc coś zagrzać do jedzenia. Lampy dotrą niebawem, już zamówiłam. Mam duży problem z firankami. Chyba się pokuszę i sama uszyję, tylko kiedy? 

Sypialnia prawie gotowa. Meble z 1920 r. Mój ulubiony styl Ludwiczek :) Jeszcze tylko skręcić stelaż pod materac i można baraszkować. W lustrach toaletki odbija się stelaż oparty o przeciwną ścianę :) Nie widać na zdjęciu pięknej, rzeźbionej szafy, szkoda. 

                       

Za jakiś czas pokażę resztę domu, nie mogę doczekać się mebli łazienkowych, może dotrą na początku przyszłego tygodnia. Opóźnienia, opóźnienia i opóźnienia - we wszystkim. Nic nie dzieje się zgodnie z planem. Stolarz rozebrał schody i czekam na nowe. Ale zanim je zdemontował miałam nieszczęście z nich polecieć. Niektóre stopnie były wyjęte. Mój tata tnąc drewniane listwy trochę schody zakurzył. Stolarz miał przyjechać na demontaż więc chciałam je trochę przeczyścić, żeby się facet nie pobrudził. Idiotka !!! Wzięłam wilgotną ściereczkę i cofając się schodziłam czyszcząc kurz. W pewnym momencie zabrakło pod nogami stopni, a ja znalazłam się porządnie poobijana pod schodami. Najpierw popłakałam się z bólu, potem próbowałam poruszać tym, co najbardziej bolało. Nie stwierdziłam złamań, więc poczołgałam się do telefonu, by zadzwonić do Jurka. Nie chcę Wam pisać o jego reakcji, ale po upewnieniu się, że żyję zapytał jakie to diabli sprawiły, że polazłam na te nieszczęsne schody? No, cóż...idiotka ! I tym razem skończyło się okazałą kolekcją siniaków. Ech...

Sprzedawca drzwi umywa ręce od reklamacji mimo, że mamy ocenę rzeczoznawcy budowlanego, który ewidentnie stwierdza błędy montażowe. Zaleca wymianę zniszczonych elementów na nowe, na koszt sprzedawcy. Sprzedawca nic sobie z tego nie robi, ma w nosie opinię. Twierdzi, że sobie ją kupiłam. Pomyślałam, że może się czepiam. Zaprosiłam do domu 3 firmy monterskie z prośbą o ocenę robót. Każda z nich stwierdziła poważne błędy montażowe i brak kompetencji. Moduły retro, które miały być ozdobą - straszą dziurami i szparami, którymi wyłazi silikon. Poszczególne elementy nie są złożone poprawnie i tworzą paskudne przesunięcia bardzo widoczne na białych drzwiach. O reszcie nie wspomnę. Poniżej kilka zdjęć zamontowanych drzwi:

     

     

     

       

       

      

Oczekiwanie na wymianę drzwi uniemożliwia montaż listew podłogowych. W jednym z pokoi leży ich cała sterta. Niedawno je malowałam i boję się, że zanim zostaną zamontowane to się odkształcą. Niektóre z nich już dzisiaj są odrobinę pokręcone. Jeśli nie zostaną niebawem zamontowane będzie je można wyrzucić, albo spalić na ognisku. A miałam już mieszkać w moim domu pod koniec sierpnia. Może do świąt Bożego Narodzenia zdążymy? W tym całym wariactwie, mimo wszystko, próbuję cieszyć się tym, co już mam. Żal tylko, że moją radość wciąż coś zakłóca.

Pomimo brzydkiej pogody, życzę pięknego i spokojnego wypoczynku sobotnio-niedzielnego :)

23 września 2015 , Komentarze (13)

Środa, 23 września 2015 

Jeszcze kilka dni i byłoby 2 miesiące od kiedy dokonałam ostatniego wpisu. To, co działo się i wciąż dzieje w moim życiu wystarczyłoby na pokaźną powieść w kilku tomach. 


Wciąż próbujemy ogarnąć prace wykończeniowe domu. Łatwo nie jest, doszły dodatkowe kłopoty związane z montażem drzwi wewnętrznych. Sprawa skończy się w sądzie. Wykonawca nie chce uznać reklamacji, bo reklamacja to wymiana zniszczonych podczas montażu drogich elementów. Horror w biały dzień. Dzisiaj byłam u adwokata i ustaliliśmy dalszy tok postępowania. Ręce opadają.


Ale to nic, to po prostu pestka w porównaniu z innymi wydarzeniami. Nie pisałam Wam, że po raz drugi miałam zostać babcią. Jaś czekał na braciszka, a moja córka Kasia na drugiego synka. 2 września podczas kontrolnej, rutynowej wizyty u lekarza Kasia dowiedziała się, że jej nienarodzony synek nie żyje od dwóch tygodni. Przeżyliśmy prawdziwy szok, a łzom i rozpaczy nie było końca. Organizm przyszłej mamy nie dawał żadnych sygnałów, Wszystko wydawało się jak najbardziej w porządku. Kasia świetnie się czuła. Trzeba było wywołać poród i w tym celu moje kochane dziecko trafiło do szpitala. 

Nawet nie wyobrażacie sobie ile stresu i nerwów nas wszystkich to kosztowało. Przypomniałam sobie dzień, w którym Jaś przychodził na świat. Towarzyszyłam Kasi od początku do końca. Czekałam w szpitalu pełna obaw, współczująca cierpiącemu dziecku, ale w nadziei na wielkie szczęście. Tym razem było inaczej. Czekaliśmy na rozwiązanie w wielkim bólu i wielkiej obawie o życie i zdrowie Kasi. Tego dnia nie zapomnę do końca życia. Płakaliśmy z Jasiem mocno w siebie wtuleni, a on łkał do mojego ucha... Babciu, jak stracę jeszcze mamę, to nie przeżyje tego. Myślałam, że ból rozerwie mi serce.

Następnego dnia w wielkim pośpiechu organizowaliśmy pokropek maluszka Stasia. Szpital wydał ciałko pod warunkiem szybkiego pochówku. Najtrudniej było kupić maleńką trumienkę. W końcu udało się. Takie trumienki nie są wykańczane wewnątrz, zwykłe surowe deseczki. Poryczałam się, gdy przyszło mi za nią zapłacić. Poprosiłam producenta o wyścielenie białym materiałem i ozdobienie koronką. Po 30 minutach nowy domek Stasia był gotowy. Własnymi rękami przełożyłam go z pojemnika, w którym przyjechał ze szpitala. Był malutki, ale bardzo ładny. Otuliłam delikatnie i zamknęliśmy trumienkę. Na policzkach księdza prowadzącego pochówek widziałam dwie stróżki łez. On też nie wytrzymał widoku. Wzruszył się i nie pozwolił, byśmy zapłacili mu za fatygę. Koszmarny, pełen cierpienia dzień.


Jeszcze dzisiaj czuję tamte emocje, a oczy są wciąż mokre. Nadzieja w tym, że czas ukoi rany, a moje dziecko znowu podejmie decyzję o powiększeniu rodziny. Łatwo nie będzie, bo kolejnej ciąży zapewne towarzyszyć będzie wielka trauma. I za co to wszystko?


Kochane, postaram się częściej tutaj bywać. Dzisiaj przedłużyłam abonament na kolejny rok. Moja waga stoi, dobrze, że nie wzrasta. Nie czuję się źle w swojej skórze, ale chciałabym być jeszcze troszeczkę mniejsza. Życzę Wam wszelkiego dobra,bądźcie szczęśliwe :) 

4 sierpnia 2015 , Komentarze (10)

Wtorek, 4 sierpnia 2015 

Wczoraj, wieczorkiem zadzwoniła do mnie Ania z wiadomością, że na Vitalii są już materiały  z sesji poznańskiej, która zorganizowana była z okazji 10 lecia portalu. 10 Vitalijek pojechało na fajną, kilkudniową przygodę ze stylistami, fryzjerem, modystką, fotografem. Miałam być wśród nich, ale inne, ważne sprawy uniemożliwiły wyjazd. Dzisiaj te 10 dziewczyn, a wśród nich Ania (andzia655), moja wieloletnia przyjaciółka z Sanoka są ambasadorkami odchudzania i twarzami portalu. Super :D.


Niecodziennie zdarza się okazja do przeżycia takiej przygody. Fajnie czasami poczuć się jak gwiazda. Ktoś zadba o Twoją odzież, fryzurę, makijaż, a potem fotograf zajmuje się Tobą jak kimś wyjątkowym. Z Anią miałyśmy jakieś szczególne szczęście, że na 10 osób, dwie wybrano z Sanoka. Niestety wydarzenia majowe, jakie miały miejsce w moim życiu spowodowały, że Ania na sesję pojechała sama. Ja od portalu dostałam koszulkę w rozmiarze "S"  z bardzo fajnym hasłem :D.

                                 

Nawet nie wyobrażacie sobie jak często powtarzam sobie te słowa, zwłaszcza teraz, gdy chwilami nie ogarniam swojego życia. I nie chodzi o dietę i dyscyplinę, bo to jest ok, ale o sprawy dotyczące wykańczania domu. Lubię dobrą, solidną robotę. Doceniam ludzi, którzy potrafią uczciwie pracować. Zdarza się jednak, że wśród fachowców trafiamy na pseudo fachowców, mało kompetentnych. Takich, którzy o swojej robocie niewiele wiedzą. Widzimy efekty ich pracy i wpadamy w szał, no przynajmniej ja wpadam. Ostatnio "wyprosiłam" (czyt. wywaliłam) stolarza, po tym jak przywiózł mi listwy podłogowe. Głośno było :(   Myślałam, że zejdę z tego świata. Moje nerwy sięgają zenitu. Chyba rzucę tym wszystkim i urwę się gdzieś na kilka dni, z nadzieją, że wrócę cudownie uzdrowiona z nową energią do działania. Nie chce mi się o tym pisać, bo przeżycia tego typu do najprzyjemniejszych nie należą. Może kiedyś, jak złapię dystans i odrobinę się wyciszę opowiem o tym, co tu i teraz. I jak zwykle bardzo przepraszam za brak vitalijnej aktywności. Pozostaję w nadziei, że niebawem to się zmieni :).

                                        Trzymajcie za mnie kciuki, Kochane :)

20 lipca 2015 , Komentarze (5)

20 lipca 2015 

Tydzień temu, w piątek wybrałam się w podroż służbową do Łodzi i Warszawy. Przy okazji załatwiałam zakup mebli do sypialni. Wyjazd dwudniowy, a więc z noclegiem. W internecie znalazłam dobrze wyglądający Hotel Dukat w okolicach Sochaczewa. 

     

Nie zawsze to, co ładne na zdjęciach jest takie w rzeczywistości. I jeszcze zbyt przystępna cena nijak się miała do luksusu widniejącego na zdjęciach. Często korzystamy z noclegów w hotelach, dlatego wiemy, że różnie może być. Tym razem było ok. Obsługa bardzo miła, pokoje hotelowe przyjemne, łazienki eleganckie, poranne śniadanko smaczne. 

                 

W sobotni poranek, po porządnym odpoczynku i dobrym śniadanku opuściliśmy hotel. Urzekł mnie teren wokół hotelu, koniecznie chciałam zrobić sobie fotkę. Poprosiłam Jurka, by wziął aparat. Ustawiając się do zdjęcia odłożyłam na ławkę przed hotelem laptop i butelkę wody mineralnej. O laptopie przypomniałam sobie kilka godzin później, gdy potrzebowałam ładowarki do telefonu. Ładowarka była w bocznej kieszeni torby. W jednym momencie zalały mnie zimne poty. Nowiutki laptop, którego potrzebuję do pracy został na ławce przed hotelem. Trzęsącymi się rękami wybierałam numer do hotelu, a w duchu modliłam się, żeby laptop się odnalazł. Byłam przerażona i przekonana, że odzyskanie zguby po takim czasie nie jest możliwe. No, gdybym jeszcze zostawiła go w pokoju, ale na ławce przed hotelem ??? 


Zastanawiałam się dlaczego do tej pory właściciel laptopa nie zorientował się, że go zostawił? - powiedziała recepcjonistka hotelu, gdy poinformowałam ją w jakiej sprawie dzwonię. Kamień z serca i wielka ulga. Ale miałam szczęście, wielkie szczęście. Recepcjonistka o 13.00 kończyła zmianę, wyszła przed budynek i zauważyła na ławce laptop i butelkę wody. Zabrała do recepcji i czekała. Kilka minut później dzwoniłam do hotelu w tej sprawie. Laptop przez kilka godzin przeleżał na ławce. W takich momentach wraca wiara w drugiego człowieka i jego uczciwość. Z serca polecam to miejsce. Nocleg dla 2 osób ze śniadaniem to koszt 150 zł. Fajny klimat, a przede wszystkim ludzie, którzy ten klimat tworzą są godni polecenia. Znalazłam na youtube.pl film promujący to miejsce. Obejrzyjcie, proszę :).

(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)(gwiazdy)

18 lipca, tydzień później już tyle szczęścia nie miałam. Po kolacji imieninowej, by spalić pochłonięte kalorie, wyszliśmy ze znajomymi na tańce. Latem, nad rzeką w okolicach Skansenu można potańczyć na wolnym powietrzu. Zespół muzyków fajnie gra, nutki słyszalne z daleka zachęcają do zabawy. Będąc na miejscu potknęłam się i upadłam lądując na lewym ramieniu. Tuż nad łokciem uderzyłam w betonowy kant. Przez dłuższą chwilę nie mogłam się pozbierać z bólu. Wróciliśmy do domu. Nie mogłam spać, ręka pokryła się fioletowym sińcem i mocno spuchła. Ledwie wytrzymałam do rana. Byłam przekonana, że jest złamana. Po śniadaniu poszliśmy na SOR, to niedaleko. Na myśl o gipsie i panujących upałach dostawałam gęsiej skórki. Co ja biedna pocznę? Tyle pracy w domu, a ja do gipsu ??? Na szczęście moje obawy się nie potwierdziły. To "tylko" porządne potłuczenie. Za 2-3 tygodnie wszystko wróci do normy. Poczułam się cudownie uzdrowiona. W zdecydowanie lepszym nastroju wracałam do domu. Wstąpiliśmy na małe zakupy do spożywczego. Miałam zamiar kupić worek lodu do okładów. Niestety lodu nie było. Bez zastanowienia sięgnęłam do sklepowej zamrażarki i wyjęłam zupę wiosenną. Na zewnątrz niewyobrażalny upał. Temperatura sięgała blisko 40 st w cieniu. Wychodząc ze sklepu przyłożyłam zimny worek do opuchniętej ręki. Co za ulga! Przechodzący młody mężczyzna dziwnie mi się przyglądał. Wyglądało na to, że tulę w ramionach worek z mrożonką. Widok zapewne niecodzienny. Pomimo niedyspozycji miałam coraz lepszy humor. Wiele nie zastanawiając się wypaliłam do faceta: gorąco, to włączyłam klimę. Wymieniliśmy zabawne uśmiechy i każdy poszedł w swoją stronę. 


Dzisiaj budowlana laba, wprawdzie pojadę na budowę, ale tylko do towarzystwa. A miałam pomagać w malowaniu korytarza. Ech, życie - ciągle niesie jakieś niespodzianki...