3 lata z Vitalią...
... i płakać mi się chce. Generalnie cały czas stoję w miejscu a rok temu ważyłam prawie 10kg mniej :( Tyję i tyję, jem i jem, i nie lubię siebie. A faceci są beznadziejni.
Ale nie rośnie!
Waga stoi w miejscu ale na szczęście nie rośnie, to już jakiś plus. Czuję się bardzo dobrze :)
Poznałam kogoś ale cholera wie czy coś z tego będzie, nie sądziłam, że znów ktoś mi się spodoba i będę przy kimś czuć się dobrze. Znając życie zaraz coś spieprzę ale powolutku, już nie jestem taka roztrzepana i niecierpliwa jak kiedyś :) Trzymajcie kciuki :)
Boję się wagi.
Powracam w kiepskim stylu. Bez chęci, bez motywacji, grubsza i bardziej nieznośna. Nie wiem ile ważę, boję się, bardzo.
Nie mam już faceta, minęły dwa miesiące. Amatorów moich kształtów naprawdę wielu ale za wcześnie na pakowanie się w następny związek, nie mam ochoty, nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek się zakocham. A może nigdy nie kochałam? O dziwno bardzo dobrze zniosłam rozstanie, dla mnie już dawno to nie miało sensu i powoli się wypalało, nie wiem już sama, może jestem jakąś zimną suką. Nie dość, że zimną to jeszcze grubą.
Rzuciłam się w wir seksualnych uciech, fajnie ale na chwilę, czuję się jak facet, zaliczam, bez uczuć, dziwne.
Nie mam pomysłu na dietę. Koniec z pieczywem i słodyczami. Resztę zaplanuję jak to mi się uda. Rower trza naprawić.
Uff.
oranyoranyonieeee!
Jejku, ale jestem gruba!
Pociąg do Tłuszcza odjedzie z toru pierwszego...
Dziś bez ważenia, żeby nie psuć sobie humoru. Bez obietnic i tym podobnych.
Odkrycie! Pyszne! Mało kaloryczne :) Zamiast chleba, pyszota!
Co z tą zimą?
Zapuściłam się jak żółty ser który po miesiącu w lodówce zrobił się pleśniowy. Ustawiłam sobie wczoraj REALNY plan ćwiczeń i go realizuję. Nie oszukujmy się, co z tego, że zrobię sobie ładną tabelkę i napiszę, że będę robić codziennie 150 brzuszków skoro wiem, że tyle nie zrobię. Małymi kroczkami, żeby się rozruszać, na razie 14 dni codziennie: 50 brzuszków, 100 motylków, 50 ciężarków, 20 skłonów w przód, 30 w bok, 50 łokieć-kolano. No i ograniczam słodycze, zero pieczywa... to na razie na tyle, żeby tak z dnia na dzień nie rzucić wszystkiego i nie zwariować. Który to już raz? 1367? Nie ważne, trzeba próbować, próbować, próbować.
.....
Mam kochanego mężczyznę, jestem szalenie zakochana i czuję się kochana. edit edit edit
Jam jest potwór z Loch Ness!
Waga poszła w górę. Nie jestem wcale zaskoczona ale humor trochę się popsuł. Odżywiam się baaardzo źle. Ruszam się baaaardzo mało. Mam nową pracę ale 90% czasu spędzam siedząc na tyłku a rozruszać się też nie ma za bardzo gdzie.
Trzeba z popierdółki stać się w końcu silnym człowiekiem, psychicznie. Bo ileż można popełniać te same błędy i rozpaczać nad własną niedolą. Trzeba się wziąć do roboty, zmienić to co się da zmienić a resztę zaakceptować.
Będzie dobrze. Jest dobrze. Będzie lepiej!
Blah blah blah
Zimno, nic mi się nie chce.
Dziwne to wszystko...
74.7kg. Dlaczego? Ano z niekontrolowanego obżarstwa. Czuję się i wyglądam jak prosiak. Popijam kawkę dającą efekt przeczyszczający, jest gorąco jak nie wiem, nic mi się nie chce robić.
Przeglądanie tego portalu, czytanie różnych wpisów, pamiętników daje niekiedy pozytywnego kopa. Niestety też zaczynamy powoli widzieć świat oczami wiecznie odchudzających się, sfrustrowanych kobiet. Nastrój zależy od wagi, od tego ile się zjadło lub nie zjadło. To jest chore. Ale jak wciąga. Czy jest jakaś granica normalności w tym wszystkim?
Sierpień, za chwilę kończę 21 lat. Młoda i nadal głupia ale szczęśliwa.