Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Jestem trochę pokręcona. Zrzucenie 20kg nie zmieni mojego pokręcenia ale na pewno ułatwi życie w wielu kwestiach. Chciałabym też odzyskać dawną kondycję i czerpać przyjemność ze sportu a nie napadów kompulsywnego objadania się. Musi się udać :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 15124
Komentarzy: 40
Założony: 18 sierpnia 2009
Ostatni wpis: 5 kwietnia 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
monofobia

kobieta, 35 lat, Warszawa

162 cm, 110.00 kg więcej o mnie

Postanowienie wakacyjne: 69,9

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

25 lipca 2010 , Komentarze (1)

Dziś wróciłam do domu po kilku stresujących dniach, stanęłam na wadze zestrachana, ostatnio miałam ciągle wrażenie, że tyję, puchnę, było gorąco a ja czułam się jak tłusty wieloryb wyrzucony na palący piasek plaży. A tu proszę - 71.8 kg! Pierwszy raz - właściwie od 13 roku życia - ważę tyle :) Oczywiście potem się najadłam i jest już 72.5 kg ale ta chwila była niesamowita, jeszcze trochę i może uda mi się jeszcze w te wakacje ujrzeć 6 z przodu :) Już bliżej niż dalej :) Ale też nic na siłę, po prostu żyję sobie, coś tam jem, raz więcej raz mniej i generalnie staram się nie dopuścić do tego aby waga rosła, niech stoi albo spada. Tfu tfu, nie zapeszam.

19 lipca 2010 , Skomentuj

Piję kawę bez cukru bo nie mam słodzika, nawet dobra ale gdy przysuwam filiżankę do ust czuję intensywny zapach sosny, to te cholerne mydło. Nie lubię polskiej służby zdrowia, nie lubię, szczególnie tej w moim mieście. Mam dzień narzekania, nie wyspałam się, jest 8:30, kiepsko spałam, gorąco, komary, stres. Nie mam co zjeść na śniadanie, w lodówce tylko masło, w chlebaku chleb a ja nie jem od dziś chleba, bo ostatnio sobie pozwoliłam na miesiąc chlebowy i już mnie jest 3kg więcej [sic!]. Nie wiem, nie mam pomysłu. Jak ja nie lubię poniedziałków!

2 lipca 2010 , Skomentuj

Nie mam motywacji, nie jem jakoś strasznie dużo jak jestem sama... ale mój facet robi pyszne jedzenie, niby zdrowe ale dużo smażenia jest, masełko... ech.... a potem karmi mnie truflami czekoladowymi... i wkurza się jak mówię o odchudzaniu... ech, oni nie rozumieją!

25 czerwca 2010 , Skomentuj

Kto by pomyślał, że przyjdzie mi się zachwycić książką-poradnikiem od których przecież uciekałam na kilometr (po przeczytaniu "Dlaczego mężczyźni kochają zołzy" kompletnie pomieszało mi się w głowie ale na szczęście trwało to jeden dzień, może i te dziwaczne rady działają ale chyba na bardzo wczesnym etapie związku i w określonej grupie społecznej, na pewno nie mojej - ogólnie rzez biorąc - jeśli nie masz wystarczająco dużo pewności siebie i własnego zdania to nie zabieraj się za takie "poradniki"). Książką, która mnie właśnie podnosi na duchu i uświadamia pewne sprawy jest "W dżungli miłości" Beaty Pawlikowskiej. Naprawdę nie spodziewałam się! Lekka i pomocna lektura, szybko się czyta a i na jednym razie pewnie się nie skończy, trzeba w swoim zeszyciku zanotować pewne oczywistości, które wcale dotychczas nie były tak oczywiste.

Jestem leniem. Odkładam wszystko na później, nie dotrzymuję postanowień, usprawiedliwiam się, narzekam, czuję smutek i żal. A wystarczy poćwiczyć silną wolę, odrzucić "po co?", "nie chce mi się", "bez sensu".

Nie umiem poradzić sobie ze smutkiem. Zamiast odganiać złe myśli zaczynam coraz bardziej się pogrążać. Skupiam się na negatywach.

Chwile załamania, ciężko mi z nich wyjść, wtedy mam wrażenie, że cały świat jest przeciwko mnie a ja jestem najokropniejszym i najgłupszym człowiekiem pod Słońcem.

Dręczące wspomnienia z przeszłości. Wspominam, przypominam sobie złe chwile, zamiast wynieść z nich jakąś naukę na przyszłość i iść dalej z uśmiechem na twarzy, bo przecież to już było, to przeszłość, nie wróci jeśli nie zacznę znów popełniać takich samych błędów.

Zamartwianie się na zapas. Ileż to stresów człowiek się nałyka, ile "i tak mi nie wyjdzie", "nie ma sensu, coś się schrzani". Przestań! Znajdź pozytywy albo lepiej nic już nie mów.

"Nigdy", "na pewno", "zawsze". Ulubione stwierdzenia. Tylko, że nic, ani te złe ani dobre chwile, nie trwa wiecznie. "Nigdy mi nic nie wychodzi" - jesteś tego pewna? "Na pewno się nie uda" - skąd wiesz? Bądź przyjacielem dla siebie i wierz w siebie, skieruj uwagę na pozytywy. Pozytywna energia przyciąga więcej pozytywnej energii.

Polecam, szczególnie takim sceptykom jak ja :)


12 czerwca 2010 , Komentarze (1)

Gdy kobieta zaczyna się odchudzać nawet nie zdaje sobie sprawy, że będzie się odchudzać latami, pocieszona sukcesami, sfrustrowana porażkami, będzie jęczeć przechodząc obok cukierni, skusi się na ciastko które potem stanie jej w gardle na widok wystawy sklepu odzieżowego w którym rozmiary kończą się na 38-40. W którymś momencie spotka swojego mężczyznę, który pokocha ją, ten worek tłuszczu opychający się ciasteczkami. Dla niego nie będzie workiem, będzie uwielbiał jej krągłości, miękkość i delikatność skóry. Zobaczy w niej kobietę, swoją miłość. A ona po chwilach zwątpień i podejrzeń co do szczerości intencji zacznie się uśmiechać do siebie w lustrze. I czekolada na poprawę humoru nie będzie już potrzebna. I nagle okazuje się, że waga nie ma nic wspólnego ze szczęściem i że gdy przestajesz o niej myśleć wcale nie zaczyna rosnąć, nie tracisz kontroli. Bo to nie ty kontrolowałaś wagę, to ona kontrolowała Twoje samopoczucie. Teraz powiedz jej "pa pa", schowaj do szafy tego elektronicznego pastucha! :)


15 maja 2010 , Skomentuj

Deprecha trzyma już tyle lat, ale takiej jak od miesiąca dawno nie było, siedzę i płaczę całymi dniami. Jedyne chwile uśmiechu to te spędzone z moją Miłością. Jednak i Jemu zawsze się rozpłaczę albo zawieszę gdzieś między myślami a rzeczywistością. Nie wiem czy da radę, widzę jaką przykrość mu robię, niby to nie moja wina ale już sama nie wiem, czasami chyba powinnam choć trochę udawać, że jest dobrze, ze jest lepiej. Ale nie jest. Czuję się jakbym już nie żyła, prawie wszystko robię mechanicznie, odmawiam jakichkolwiek spotkań ze znajomymi, siedzę i patrzę w ściany, błękitne, które w ciągu kilku sekund stają się szare. Gdy potrzebuje i czuję, że mam siły z kimś się spotkać, pogadać, tak normalnie, wtedy niestety nikt czasu nie ma, albo i nie chce mieć, choć nie wspominam nigdy o swoich problemach, ale może czuć ode mnie ten chłód i smutek, nikt nie lubi przebywać w takim towarzystwie.
Co do mojej wagi, mam chwile gdy już na niczym mi nie zależy, moja waga staje się jakby ostatnią deską ratunku "Jak schudnę mój nastrój się poprawi! Będę zgrabna i zadowolona z życia!". Błąd. Ważąc 92kg płakałam, że byłabym szczęśliwa gdybym chociaż miała 7 z przodu. Mam ją od dłuższego czasu, być może niedługo będzie nawet ta cholerna 6 zamiast 7. I co to zmieniło? W mojej głowie? Absolutnie nic. Nadal czuję się tucznym prosiakiem, nadal chodząc ulicami Warszawy czuję się jak ostatnia oferma, jestem gruba, nie umiem się ubrać, nie chce mi się nawet o siebie zadbać, nie mam pieniędzy na nic, czuję wstyd i zażenowanie widząc uśmiechnięte zgrabne nastolatki, eleganckie panie, pachnące niczym cały sklep z perfumami. Nie pasuję. Nie pasuję nigdzie. Czy ważąc 50kg będę pasować? Czy to zmieni mnie w uśmiechniętą, pewną siebie królewnę czy może wysuszoną płochliwą tchórzofretkę?
Nie mam już siły, już nawet nie liczę które z kolei leki już biorę, znów nie pomagają, znów to samo. Nie chce mi się już sobie pomagać, bo jak? Terapii nikt już ze mną nie przeprowadzi bo zawsze rezygnuję, ostatnio zapomniałam przyjść na 3 spotkania, nie specjalnie! Po prostu leżąc i patrząc w sufit czas jakoś dziwnie płynie, zapomniałam nawet ustawić przypomnienia w telefonie. W oczach lekarzy i terapeutów jestem typową olewaczką i po prostu nie warto próbować po raz kolejny. Rozumiem to i nie mam do nikogo pretensji. Tylko co teraz?

"Nawet jeśli niebo zmęczyło się błękitem, nie gaś nigdy światła nadziei"

24 kwietnia 2010 , Skomentuj

Stoję w tej wadze i stoję, 2-3kg w górę i w dół. Bez sensu.
Zrobiłabym sobie białkową znów ale na samą myśl o tych jajkach, jogurtach, mięsiwie niedobrze mi się robi. Nie wiem, nie chce mi się odchudzać, muszę ale mi się zwyczajnie nie chce. Potrzebny mi jakiś kop.


3 kwietnia 2010 , Skomentuj

Nie będzie źle, nie będzie gorzej.
Dwie kredki miałam,
dziś czuję w kolorze.