Co jakiś czas, jak już jest zrobi się ciemno, a ja już trochę myślę o spaniu, przez nasz las przechodzi jeż. Nie jest łatwo go usłyszeć, ognisko zagłusza jego szeleszczenie w suchych liściach. A jak się pojawi, to my lecimy, gapimy się, robimy mu zdjęcia i świecimy czołówkami. I wcale się nie dziwię, że następnym razem nie pokazuje się wcale.
Wpadłam na pomysł, że trzeba, na jego trasie, położyć jedzenie + poidełko (ale to już dla wszystkich, jak co roku), wtedy może ocieplimy trochę nasz wizerunek 🤗. Kupiłam dwie specjalne puszki "dla jeży". Wyglądały jak dobrej jakości ludzka mielonka, z galaretką na brzegach, a pachniały tak, że S. poprosił, żeby to jeże żarcie trzymać z daleka od niego, bo strasznie głodny się robi.
Pierwszego wieczoru jeż nie przyszedł 😥. Jedzenie zniknęło, jak poszliśmy spać.
Drugiego wieczoru położyłam je bliżej nas, zniknęło w przeciągu 20 minut, bezszelestnie (więc to chyba cos innego, dużego, podejrzane są wioskowe koty).
Resztę jedzenia, już w puszce, postawiłam w miejscu widocznym z naszego, przy ognisku. Stało nietknięte cały wieczór. Rano nie było po nim śladu, coś zabrało je razem z puszką ??? Koty nadal podejrzane.
Plan na następny raz: zbuduje cos w rodzaju tunelu, do którego zmieści się jeż, a nie kot i zobaczymy...
I jeszcze wspomnieniowo z Jury Okiennik Wielki (tak, to ja w tej dziurze).

Na rowerze 65 km wykręcone, wszędzie przepięknie, wszystko kwitnie na biało i różowo. I bardzo dużo tego jest....