Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Wspólne życie = wspólne tycie. Jestem żywym przykładem tego powiedzonka. Mieszkam z moim facetem dopiero rok a już utyłam około 7 kg. Do tego dochodzi siedząca praca, mniej ruchu i tragedia murowana. Co mnie skłoniło do odchudzania? Lustro i jeansy, w które już się nie mieszczę.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 5894
Komentarzy: 90
Założony: 1 kwietnia 2014
Ostatni wpis: 13 listopada 2017

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
katarynka_89

kobieta, 35 lat, Kraków

164 cm, 70.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

13 listopada 2017 , Komentarze (6)

17 stycznia 2017 roku weszłam na wagę i... zamarłam. 78,7 kg! Kolejnego dnia byłam już na diecie i ćwiczyłam.

W czerwcu ważyłam już 65 kg. Brałam ślub więc motywacja była. Ale po ślubie znowu się zaczęło... Jednego dnia pizza, kolejnego makaron, bułeczka na śniadanie. A jak już kupujemy w piekarni bułeczkę, no to weźmiemy jeszcze ciasteczko. A najlepiej kilka. Ciasteczka kupione oczywiście również dla męża... ale dziwnym trafem, kiedy mąż wracał z pracy nie zostawał dla niego nawet okruszek a dowód zbrodni - torba po słodyczach - była już głęboko ukrywa w worku na śmieci. Bo wstyd. Na efekty nie musiałam długo czekać. 

Koniec października 2017 - wchodzę na wagę i znowu robi mi się słabo. 72,2 kg. Wróciła połowa z wcześniej zrzuconych kg. Oczywiście natychmiast przestaję żreć i wracam grzecznie na dietę. Z rowerka stacjonarnego zdejmuję naręcze moich torebek i nawet zaczynam go używać zgodnie z przeznaczeniem. W międzyczasie odwiedzam panią endokrynolog, która zleca mnóstwo badań. Wychodzi insulinooporność, dostaję glocophage 500 - 3 razy dziennie oraz zalecenia diety o niskim IG. Dzisiaj mija tydzień odkąd zażywam metforminę, póki co nie mam żadnych rewolucji żołądkowych, jest nieźle. Rano waga pokazała 70,2 kg. Do sylwestra chciałabym zrzucić jeszcze 4 kg. 4 kg w 6 tygodni - to nie jest niemożliwe. Trzymajcie kciuki!

19 marca 2016, Skomentuj
krokomierz,-88378,-757.23394775391,-5300,-46910,-58330,1458392566
Dodaj komentarz

3 marca 2016 , Komentarze (6)

Zważyłam się po 2 miesiącach diety i w miarę regularnych ćwiczeń. 72,2 kg. Załamka. To ile ja musiałam ważyć zanim zaczęłam się odchudzać? Wyglądam jak wieloryb, czuję się jak wieloryb... i aż mi wstyd tutaj pisać ponownie, bo tyle razy zaczynałam i kończyło się jak zwykle. Wpis do skasowania.

2 maja 2015 , Komentarze (5)

W końcu mi się to udało. Po 7 latach mieszkania w tym mieście :P

A teraz...wsiadam na rowerek :P 

28 kwietnia 2015 , Komentarze (3)

Nadal nie wiem, ile ważę. Stwierdziłam, że sprawdzę to dopiero za miesiąc. Teraz za bardzo się boję, co mogłabym tam zobaczyć. A po co się zniechęcać? Trzymam dietę, dużo ćwiczę... ogólnie czuję się lepiej. Obawiam się, że odczyt z wagi mógłby mi tylko popsuć humor albo nawet wpędzić w takiego doła, że odechciałoby mi się jakichkolwiek starań :P

27 kwietnia 2015 , Komentarze (3)

Heloł! 

Moje dzisiejsze osiągnięcie to pół godziny biegania, godzina pedałowania na rowerku, ćwiczenia z hantlami na smukłe ramiona, 50 przysiadów i ćwiczenia rozciągające. Nieźle, prawda?

Trzymanie diety nie jest dla mnie wcale takie uciążliwe. Mój organizm chyba się już przestawił na zdrowe jedzenie.... W ogóle mnie nie ciągnie do słodyczy, żarcia typu fast food czy do pepsi. Na jutrzejszy obiadek kupiłam sobie cukinię i bakłażana. Muszę coś z nich wykombinować. Chyba ugrilluję i zrobię sałatkę. 

Świetnie mi się dzisiaj biegało. Obyło się bez zadyszki, palpitacji serca, bez palenia w łydkach :D Wytrzymałam pół godziny!!! jutro znowu idę. Zainstalowałam sobie nawet endomondo (a co!), ale chyba to nie dla mnie... ma za dużo tych wszystkich funkcji i się gubię. 

Ale do rzeczy....Muszę zacząć biegać wcześniej. Dzisiaj biegałam po 22 i parę razy obejrzałam się przez ramię dla pewności... zwłaszcza jak przebiegałam obok wiaduktu otoczonego przez chaszcze. Nie, to nie były jakieś peryferia. To centrum Krakowa :P Jak na pewno słyszeliście, Kraków ma w kraju opinię miasta latających sztyletów (gwoli ścisłości - maczet), dlatego ten mroczny odcinek pokonałam niemalże sprintem.

Muszę się przełamać i zacząć biegać w blasku dnia... Zawsze to bezpieczniej, nie? Zwłaszcza, że ostatnio jakby więcej się słyszy o zaginięciach. Co wejdę na jakiś portal informacyjny, to szukają kogoś nowego...

O jakich porach Wy biegacie? Jeśli wieczorem to wychodzicie same czy np. z partnerem? No i w końcu, czy tylko ja jestem takim tchórzem, że wychodząc na wieczorny jogging wszędzie wypatruję morderców, gwałcicieli i innych niegodziwców? 

24 kwietnia 2015 , Komentarze (7)

Dawno, dawno temu (jeszcze w sierpniu 2014) odchudzałam się. Ach, jakaż to ja wtedy byłam nakręcona. Ćwiczyłam, trzymałam dietę, oczywiście o wszystkim informowałam Was na Vitalii. I pewnie bym schudła... gdyby tylko całe to moje odchudzanie nie rozeszło się po kościach. Jak zawsze. Słomiany zapał to moja największa słabość. I dotyczy on wszystkiego, nie tylko zdrowego trybu życia. 

Co się zmieniło od sierpnia? Ano niestety dużo. Zima była długa a ja żarłoczna bardziej niż kiedykolwiek. Do tego jeszcze praca przed komputerem bez wychodzenia z domu. Zamawianie pizzy mniej więcej 2 razy w tygodniu. W dni 'niepizzowe' makaron na sto różnych sposobów. Carbonara, Bolognese, Napoli. Wszystko oczywiście tluste i mega ciężkie, zjadane około 21, bo wtedy mój facet wraca z pracy. Na śniadanie obowiązkowo białe bułki. Dwie, bo jedna przestała mi wystarczać. Do tego posłodzona kawa i opcjonalnie ciastko z cukierni. M. lubi sobie (a przy okazji mnie) dogodzić... No i zero ruchu przez kilka miesięcy chociaż rowerek stacjonarny przez cały ten czas stał ode mnie w odległości jednego metra. Zrobiłam z niego stojak na ciuchy i torebki.

Efekty po zimie? Galaretowate ciało, koszmarne uda, obwisłe ramiona, wielki brzuchol. Wszechobecne wałeczki. A z tyłu wielkie płaskodupie z cellulitem, jakiego świat nie widział. Pasek wagi zostawiłam jeszcze stary... Na razie nie ważyłam się, bo się boję. Jestem pewna, że przekroczyłam 75 kg, może (o zgrozo) nawet się 80...? Tak czy siak czuję się jak stutonowy słoń.

Od 10 kwietnia wzięłam się za siebie. Przestałam słodzić kawę. Nie jem ŻADNYCH słodyczy. Staram się jeść 5 razy dziennie mniejsze porcje. Skończyłam z pizzą i bułkami na śniadanie. Zamiast tego pieczywko WASA albo 2 kromki chleba probody. Jem dużo warzyw. Piję dużo wody i herbaty czerwonej. 

Codziennie jeżdżę na rowerku rowerku stacjonarnym (min 1h dziennie, zdarza się nawet i 2h). Ostro pedałuję i nadrabiam filmowe zaległości. Do ćwiczeń dołączyłam spalacz tłuszczu Therm Line forte. Kupiłam sobie również hantelki 2 x 1,5 kg i od 10 dni wykonuję nimi ćwiczenia na ramiona. Zauważyłam, że moje ramiona zrobiły się jakby bardziej sprężyste, twardsze. Motylki/pelikany/firanki (kocham te określenia) powiewają jakby trochę mniej :D W udach i łydkach też widać jakby MINIMALNĄ poprawę. Robię różne ćwiczenia z trenerami z youtube. Dwa razy poszłam biegać, ale kondycja jeszcze słabiutka. Łapała mnie zadyszka, skurcze, palenie w łydkach uniemożliwiające chodzenie. Wiem, że nie wolno się poddawać, bo to z czasem przechodzi jak się człowiek "rozbiega". Jako metodę walki z 'wielkim płaskodupiem' obrałam 30-dniowe wyzwanie z przysiadami. Przedwczoraj zrobiłam planowo 40 przysiadów i chyba przegięłam bo od tamtej pory mam problem z siadaniem. Muszę jakoś rozgrzać tyłek najpierw i zacząć robienie przysiadów na nowo. Kupiłam też skakankę i matę do ćwiczeń. Nasz salon aktualnie przypomina siłownię, panuje w nim bardzo sportowa atmosfera. Nic, tylko ćwiczyć. 

I modlić się żeby tym razem chęci diabli nie wzięli.]:> W sierpniu planujemy podbijać greckie plaże, więc motywację mam ogromną... A przez trzy miesiące, to można diabłu łeb urwać, prawda? Wydaje mi się, że zdrowe schudnięcie (na oko) 15 kg nie jest niemożliwe. Wychodzi kilogram na tydzień. 

17 sierpnia 2014 , Komentarze (4)

A taki miałam ambitny plan żywieniowy na dzisiaj... No a teraz co mi zostaje? Zakladam szorty i wskakuję na rowerek spalić to dziadostwo. Trzymajcie kciuki abym wytrzymała przynajmniej te dwie godziny, bo wpierdzieliłam pół tej pizzy (slina) A była duża.

15 sierpnia 2014 , Komentarze (3)

Jeździłam dzisiaj przez 2 godziny na rowerku stacjonarnym  :D dietę też trzymałam. Jestem z siebie dumna. Zauważyłam, że całe moje rozpasanie wzięło się z opuszczenia vitalii. Nie wchodziłam tutaj i jakoś tak samo wyszło - zaczęłam więcej podjadać, przestałam ćwiczyć. Nawet balsam ujędrniający odstawiłam. Poległam na każdym froncie. A potem to już było błędne koło. Chciałam wejść, ale było mi głupio przyznać się do porażki. Decyzję o powrocie tutaj odwlekałam chyba z tydzień. Nawet wymyśliłam sobie założenie nowego konta i zaczęcie wszystkiego od nowa :D Ale się przełamałam i jestem. 

PS. Na wagę nie weszłam nadal. Boję się i już. Jeśli zapuściłam się na tyle, że przekroczyłam 70 kg to chyba się zastrzelę. Dlatego odpuszczam ważenie się - jeszcze przez parę dni. Może po powrocie z wakacji się zważę? Mam postanowienie - dużo spacerować nad morzem i robić sobie rowerowe wycieczki. No i NIE ŻREĆ. Żadne tam lodziki, fast foody i inne świństewka. 

13 sierpnia 2014 , Komentarze (2)

Wracam. Po 4 miesiącach braku ćwiczeń i wielkiego żarcia :( Nawet nie wiem, ile ważę i jakie mam wymiary... W każdym razie przytyłam - widzę to po ubraniach, w lustrze. Na wagę nie wchodziłam - ze strachu. Panicznie się boję zobaczyć "7" z przodu... Ostatnio oglądałam zdjęcia z rodzinnej imprezy (świeża sprawa). Moje uda zajmowały pół kadru :( I co teraz? 

Oczywiście wielka motywacja.Od wczoraj jeżdżę na rowerku, staram się nie żreć. Wiem, że powinnam się zważyć i zmienić pasek... ale na razie psychicznie nie podołam. Aha. I zapomniałam o najważniejszym - we wtorek jadę nad polskie morze. Przecież ja się nie rozbiorę bo umrę ze wstydu. Straszny baleron się ze mnie zrobił przez ten okres vitaliowego niebytu :)