Dawno nie pisałam, bo nawet czasu nie miałam
Kochani nie tyję. Przez cały okres mojej nieaktywności waga się mniej więcej utrzymywała, więc nie jest źle. Dłuuugo się diety nie trzymałam w 100%, miałam chwile załamania, ale koniec z tym. Z diety nie rezygnowałam, cały czas trzymałam się godzin i jadłam rzeczy z diety, po prostu zbyt często robiłam sobie wyjątki. Ale w tym tygodniu się już coś ruszyło.
Zaczęłam chodzić na siatkówkę w czwartki, pokochałam to, mimo, że nie jestem mistrzynią Tak samo jestem w trakcie dwóch wyzwań - przysiady i brzuszki. I wiecie co? Staram się o 6 na semestr z w-fu!
Przez tydzień byłam chora i z gorączką 39 stopni nawet nie byłam wstanie z łóżka wstać no chyba, że do łazienki. Wyzdrowiałam i zaczynam znowu ćwiczyć. Było u mnie spore zamieszanie co do pewnych spraw prywatnych... ale trzeba to sobie jakoś wszystko poukładać.
Od samego początku mojej przygody z dietą schudłam 14 kg, z vitalią 5,2. Mimo takiego zaniedbania przez ten czas jestem dumna. Nie tylko ja widzę różnicę co mnie cieszy i obiecuję sobie, że do końca roku będzie 7 z przodu. Ciężko mi trochę przez mój kierunek, dwa razy w tygodniu gotowanie pyszności nie motywuje mnie, zwłaszcza, że teraz zaczynami ciasta i desery, a są takie zajęcia, że każdy musi zjeść porcję każdej przyrządzonej potrawy, gdzie zazwyczaj jest 3-4 grupy. A durny nauczyciel nie rozumie, że niektórzy nie chcą tego jeść i szantażuje tym, że nas nie wypuści (a tak już kiedyś było i siedzieliśmy do 16)... Ale koniec, nie dam się. Nie mam zamiaru jeść, bo ktoś tak sobie życzy. Jasne, mogę spróbować po kawałku, żeby zobaczyć jak to ma smakować, ale nie całą porcję.
Jak widzicie źle nie jest, ale wspaniale też nie. Aj te pieprzone uda i tyłek.
Nie wiem kiedy znowu się tu odezwę. Nie mam czasu, prawie codziennie mam jakieś sprawdziany i kartkówki, już mam dość... Czekam na przerwę świąteczną i ten reset.