Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Odchudzanie to jeden z tych tematów, które towarzyszą mi bez przerwy od ponad 10 lat. Może pora na schudnięcie? Moje hobby to rozwój wewnętrzny/duchowy, uprawa roślin doniczkowych, fotografia, programowanie, joga, wycieczki rowerowe i piesze (góry i morze mam pod nosem), buddyzm, podróże bliższe i dalsze, książki.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 8323
Komentarzy: 40
Założony: 1 sierpnia 2010
Ostatni wpis: 31 maja 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
madzialena1977

kobieta, 47 lat,

172 cm, 101.70 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

31 maja 2016 , Skomentuj

Wieki mnie tu nie było. Samo życie...

Ilość różnorakiego pochodzenia stresu taką rozwałkę zrobiła w moich nadnerczach, że przybyło mi kilogramów (wczoraj było 110,1kg) :/ 

Czas zrobić coś dla siebie i swojej przyszłości pod tym względem. 

Oczyszczanie organizmu z toksyn to podstawa - to prowadzi do chudnięcia, ponieważ ciało nie musi już nas ochraniać składując toksyny w grubej warstwie tkanki tłuszczowej. 

A więc... ponieważ zapanowała u nas wręcz śródziemnomorska pogoda, pora na tzw. juice feast.

Od połowy stycznia próbuję się do tego zabrać, ale życie wprowadza poprawki, a wysoki poziom stresu, wręcz niezdrowy, wprowadza zamieszanie i brak planowania, co odbija się również na stosowanym sposobie odżywiania. 

Chciałabym ten juice feast w końcu zrobić, codziennie pod wieczór wytoczyć z tych warzyw i owoców 3 litry soku, które starczyłyby na kolejny dzień. Może jakieś mleko orzechowe do tego dołączę, ale to zależy od poziomu głodu. 

Ponieważ pojawiły się u nas całkiem dobrze wyglądające arbuzy (szkoda, że bezpestkowe - w pestkach dużo dobrych rzeczy się znajduje i w pewnej ilości są wręcz wskazane do codziennej konsumpcji), to co drugi dzień będę robić sok z arbuza, imbiru (świeżego) i cytryny. 

Zwykle wyciskam następujące owoce i warzywa, w większości organiczne/bio - podaję dane na jeden litrowy słoik w każdym przypadku:

1. cytryna (jeśli organiczna/bio, to ze skórą), imbir (wielkości połowy kciuka), duży ananas, a jeśli jest mały to jeszcze 1-2 organiczne jabłuszka.

2. cytryna, imbir, ok. 1kg marchwi, buraczek, jabłko, 4-5 łodyg selera naciowego, ogórek szklarniowy.

3. cytryna, imbir, 2-3 jabłka, sałata rzymska lub worek 200g szpinaku bądź inna zielenina w podobnej ilości (np. jarmuż), reszta selera naciowego, pęczek kolendry lub natki pietruszki, ogórek szklarniowy. 

Ponieważ w obecnych czasach zawartość witamin i minerałów w żywności jest drastycznie niska, to taki juice feast nie dość, że nas oczyszcza i powoduje odchudzanie, to wzbogaca nas o brakujące witaminy. Oczywiście, suplementy też się przydają, a w moim przypadku biorę pod uwagę suple w kroplach - mikroelementy śladowe, wit B kompleks plus B12, cytrynian magnezu w proszku do rozpuszczenia, wit. D3 wege 1000j. w oleju zawierającym odpowiedni stosunek kwasów omega 3/6/9. Do tego zjadam jedną łyżkę oleju z konopi lub siemienia lnianego bądź innej rośliny bogatej w kwasy omega, tłoczonego na zimno. Kilka lat temu w ten sposób pozbyłam się kamieni żółciowych, a więc czas na powtórkę, bo na pewno kilka się uzbierało.

Aktywna jestem na co dzień - spacery (ok. 10tys. kroków), rower zamiast samochodu przy tak pięknej pogodzie, kiedy tylko mogę, do tego codziennie rano hatha joga. 

W zeszłym roku, latem ukończyłam kursy Usui Reiki i Kundalini Reiki, wobec czego stosuję samoleczenie - codziennie rano krótka sesja, która mnie energetyzuje i balansuje. 

Staram się też chodzić boso, a ponieważ nasze tereny spacerowe na to pozwalają, to począwszy od pierwszych ciepłych dni, jest to moja codzienna rutyna. Uziemienie to podstawa przy uzdrawianiu - healerów to też dotyczy. Momentalnie usadza w ciele - większość ludzi żyje obecnie we własnych głowach, jakby nie mieli nic poniżej szyi i to się przekłada na to, w jakim świecie żyjemy! Więc zróbmy coś dobrego dla siebie i bliźnich i uziemiajmy się regularnie! :D To pomaga żyć :)

Jeżeli pracujecie też z przestrzenią serca, to wiecie jak uziemianie działa pięknie na rozwój tejże przestrzeni. 

OK, dość wywodów na dziś. Może ktoś wyniesie coś dla siebie z tych moich wypocin ;)

Nie obiecuję, że będę pisać codziennie, ale choćby regularnie w temacie mojej wagi (mam nadzieję, spadającej) i małych oświeceń następujących w mniej lub bardziej regularnych ostępach ;)

24 listopada 2013 , Komentarze (2)

Oj, dawno mnie tu nie było :D :O 

Trochę się pozmieniało, ale niewiele.

Jak byłam gruba tak jestem. Materia jest bardzo oporna i kiepsko wychodzi pozbywanie się tłuszczu obrastającego całą resztę. 

Od tygodnia ćwiczę ostro. Latem nie mogłam biegać, bo synuś w domu 24/7. 
Teraz chodzi do przedszkola, co prawda irlandzkie przedszkole otwarte jest tylko 3 godz dziennie, więc niewiele się da zrobić przez ten czas, ale chociaż udaje mi się poćwiczyć w spokoju, a czasem nawet zrobić zakupy. 

Centymetry spadają, waga też drgnęła, a wszystko dzięki mojemu planowi działań.


Codziennie, w tygodniu, od rana: joga, po odwiezieniu Olka do przedszkola biegi z psem nad morzem (niestety, nie mamy piaszczystej plaży ;) ), na koniec Insanity (oszczędzam czas na rozgrzewce i rozciąganiu na początku treningu, bo to już załatwiam przy bieganiu).


Dużo wody, soków, mnóstwo owoców i jarzyn, a także kasze i rośliny strączkowe. Od czasu do czasu dzień na 100% surowo :)

Nie liczę kalorii, bo jem niskokalorycznie z natury. Nie jadam potraw tłustych - bo dość ciężko na surowym weganizmie o takie (chyba, że kilka awokado zalejemy olejem tłoczonym na zimno... ale to jest bleeeee), nie jadam cukru, bo po co, skoro cukrów idealnych dostarczają mi owoce i dzięki temu nie mam ochoty na żadne słodkości.


Unikam mąki, ale od czasu do czasu jem chleb - najchętniej domowej roboty, w którym nie ma chemicznych dodatków.


W sokach akurat nie ma wielu cukrów prostych, ponieważ w większości zawierają warzywa, szczególnie zielone :)


Oby tak dalej, a dopnę swego ;)


W piątek byłam na pływalni, zrobiłam 550m, a potem poszłam do sauny wypocić toksyny. Nie dałam rady zrobić już Insanity, bo pływanie odebrało mi siły. Do tego stopnia, że musiałam uciąć sobie drzemkę popołudniu, kiedy Olek oglądał bajki. 


To tyle na dziś :)

11 grudnia 2012 , Komentarze (6)

To taki trening.

Ćwiczę od tygodnia i już są rezultaty:
0,5kg mniej, 
zmiany w obwodach - największy w talii: 6cm, 
w udach po 4cm,
w ramieniu 1cm, 
reszta po 0,5cm.

Wszystko bez żadnej diety (pomijam fakty bycia owocożerną weganką, co na pewno pomaga)!:)

Kolejny plus - trening domowy, można ćwiczyć, gdy dziecię już śpi, trwa tylko godzinkę, przywołuje wspomnienia z treningów (np. karate, bo jeden dzień to 'kenpo X').

Zamówiłam ten trening właśnie dlatego, że można go wykonywać w domu, po obejrzeniu masy filmów na tubie i przeczytaniu mnóstwa postów napisanych przez ludzi ćwiczących w tym systemie. 

Pomyślałam, że skoro tylu osobom pomogło, to nie może być jakiś trik marketingowy;)
I miałam rację:)))

Od jutra zaczynam kolejny tydzień ćwiczeń. 

Mięśnie bolą i piszczą, że już nie chcą, ale w tym programie o to właśnie chodzi - one się odbudowują szybko; trening jest na zmianę siłowy i kardio, a 7-ego dnia można się dobrze porozciągać lub odpocząć całkowicie od treningu.

Ponieważ na święta wybieram się do domu rodzinnego, to pakuję płyty i program ze sobą, bo nie chcę stracić 2 tygodni przez wyjazd. 

Robię co mogę, by odzyskać figurę, pewność siebie i zdrowie. 
Z tym ostatnim to jest dziwnie, bo nie zależy do końca ode mnie, ale od mojego ciała, które powoli pozbywa się toksyn, którymi mnie truto w czasie tego półrocznego leczenia (minęły 3 miesiące od zakończenia leczenia, a ja nadal mam kilka problemów związanych ze skutkami ubocznymi). Tarczyca powoli dochodzi do siebie, ale nadal mam brać tyroksynę. Być może dopiero w lutym, czyli 6 miesięcy po zakończeniu leczenia, będę mogła odpuścić z tymi tabletkami, kiedy jeden z leków na stałe opuści mój krwiobieg... 


24 listopada 2012 , Skomentuj

Od ponad tygodnia żywię się głównie owocami, o chlebie w ogóle nie pamiętam już i nie brakuje mi go, nie wspominam produktów zwierzęcych, bo od dawna ich już nie ma w moim jadłospisie.

Mój dzień wygląda np. tak:

szklanka wody po przebudzeniu

szklanka wody z cytryną przed śniadaniem

kolejna szklanka wody do popicia piguł na tarczycę

śniadanie: szejk np. z 4 bananów, melona, mleka z orzechów laskowych lub migdałów, odrobina cynamonu i imbiru (czasem dodaję kilka liści zieleniny)

jeśli zrobię się głodna po ok.2-3 godzinach, to przegryzam owoce, np. dzisiaj zjadłam ananasa (całego, świeżego, dojrzałego oczywiście)

obiad: zazwyczaj zjadam coś ciepłego - dzisiaj miałam ciecierzycę z makaronem razowym, cebulką i 3 rodzajami papryki (po pół każdej dałam na szklankę makaronu i 2 szklanki ugotowanej ciecierzycy) plus przyprawy i zioła

popołudniu: 2 mandarynki, jabłko

kolacja: przecierowy sok - mango, banan, jabłko, 4 liście jarmużu, pomarańcz - PYCHAAA!!!:)))

Mam mnóstwo energii, czasem nie wiem, jak ją zużytkować. Hormony tarczycy są od dłuższego czasu w normie, ale dopiero w ciągu ostatniego tygodnia zaczęłam czuć się tak dobrze! 

Ćwiczę jogę i wyprowadzam psa i synka na spacery. 

Oczywiście mam mnóstwo bieganiny z małym małpiszonem na codzień, na co zużywam mnóstwo energii.

Staram się jeść intuicyjnie, ale czytam mnóstwo, szczególnie blogów nt. surowej diety wegańskiej. Pobrałam też plik z netu "The 80/10/10 Diet" dr Grahama i zaczęłam czytać. Słucham audycji w internecie i oglądam filmy na tubie w tym temacie.

Rozwijam się wewnętrznie bez żadnego wysiłku, zmieniają się moje poglądy na wiele spraw, podjęłam również ważne życiowe decyzje, które będę musiała przedyskutować z moim tatą, kiedy polecę na święta do PL. 
Wiem, że sobie poradzę, bo w tak trudnej sytuacji w jakiej byłam postawiona tutaj (od 2 lat praktycznie) poradziłam sobie sama nie prosząc nikogo o pomoc, praktycznie bez udziału osób trzecich (bo takich tu nie mam...). 
Pozostała mi organizacja pomysłu.

Ukończyłam mój kurs foto, więc mogę się już nazwać profesjonalnym fotografem. Pewnie, że na im większej ilości warsztatów i eventów się pojawię, tym lepiej dla mnie. Raczej nie pałam chęcią pracy z modelami, więc robię to z ciekawości i spotkania innych ludzi, natomiast przyda mi się na pewno umiejętność pracy z dziećmi w różnym wieku i dorosłymi również.
Dyplom otrzymałam, teraz pozostało mi go oprawić w ramki - leciał aż z Australii:)))

Fizycznie czuję się świetnie, psychicznie - różnie z tym bywa, ale pozytywnie raczej.

To tyle nt. moich nowinek:)

PS. Klucz do chudnięcia nie leży w ograniczaniu węglowodanów (które są dla nas paliwem - i dla mózgu i dla mięśni), ale tłuszczów, szczególnie tych pochodzenia zwierzęcego. Tyjemy od tłuszczów i nadmiaru białka. Brak energii bierze się z tego również. Z natury jesteśmy owocożerni i tak powinna wyglądać nasza dieta. 
Przemysł i koncerny wmawiają nam bzdury, a my w nie wierzymy, bo nie mamy czasu na czytanie książek (przecież oglądamy bzdurne programy i reklamy mleka, serów, wędlin w tym czasie), studiowanie artykułów itp. Badania dotyczą przeciętnego mięsożercy, a nie człowieka na wegańskiej diecie. Niedobór B12 to mit - to witamina potrzebna do przerobu mięsa właśnie i dla wegan nie ma żadnego znaczenia. 
Nie dajcie sobą manipulować, bo producenci śmieciowej żywności zarabiają na tym, a nie sadownicy... Owoce nie potrzebują reklamy - za to wszelkie inne produkty i owszem... Mnie dało to sporo do myślenia już jakiś czas temu, teraz przyszedł czas na czyny;)

11 listopada 2012 , Komentarze (5)

Miło, że zaglądacie:)

Stwierdziłam, że napiszę, co u mnie.

Od dłuższego czasu czytam, słucham i oglądam różne różności nt. odżywiania.
W swoich poszukiwaniach dotarłam do diety, która leczy z bardzo poważnych schorzeń (oczywiście nie przerywa się terapii lekowej bez zgody lekarza), nawet z raka.
Jest to.... witarianizm. Mądra nazwa na coś niesamowicie doskonałego w swej prostocie. To sposób odżywiania (piszę tak, bo nie chcę, żeby mylić to pojęcie z dietą odchudzającą, aczkolwiek każdy sposób odżywiania to dieta przecież) oparty na owocach, warzywach, ziarnach i orzechach, jak najmniej przetworzonych, gdzie nie ma gotowanych potraw.
Do codziennego jadłospisu włączyłam 'zielonego szejka'. Do wybranych owoców dodajemy zielonych liści jakiegokolwiek warzywa (może być szpinak świeży, sałata, kapusta, rukola itp.) , do tego szklankę wody i miksujemy. Ja dodaję jeszcze kiełki (np. lucerny, rzodkiewki itp), które sama hoduję. Wystarczy garść. Oczywiście przed miksowaniem.
Taki szejk jest gotowy w ciągu kilku minut. Pijemy go powoli starannie mieszając ze śliną, aby wszystkie enzymy miały odpowiednio dużo czasu na reakcję przed trafieniem do żołądka.

Muszę przyznać, że taki szejk rozgrzewa i dodaje mnóstwo energii. A propos rozgrzewania, to można dodać imbiru do tego szejka, będzie nam jeszcze cieplej;)

Taki napój jest bardzo sycący, więc nie musimy się przejmować jedzeniem przez kolejne kilka godzin, a nie czujemy się ociężale jak przy zwykłym śniadaniu opartym czy to o mleko krowie i płatki śniadaniowe, czy kanapki.

Reszta moich posiłków jest oparta na diecie wegańskiej, a więc na żywności pochodzenia roślinnego (tylko i wyłącznie). Staram się nie jadać wysoko przetworzonej żywności, unikać mleka i jajek w produktach gotowych i piec wegańskie odpowiedniki tradycyjnych słodkości. Mąka orkiszowa zastąpiła pszenną, staram się używać pełnoziarnistej, organicznej zamiast zwykłej z marketu.
Wg różnorakich badań, pszenica źle wpływa na trawienie, gluten w takim stężeniu oblepia kosmki jelitowe blokując drogę substancjom odżywczym itp. Ale to pewnie część z was już wie.

I chudnę:)
Od piątku, ale zawsze coś. We czwartek ważyłam 107,7kg, a dziś rano już 105,9kg! Wiem, że to woda i toksyny, ale to tylko początek;)

Surowa dieta była tym, czego potrzebował mój organizm, żeby się oczyścić. Brak pszenicy tylko pomaga w tym detoksie. Mam znacznie więcej energii i chęci do działania.
Właśnie ukończyłam mój kurs foto, otrzymując punktację 10/10 za moją pracę dyplomową:)
Przestałam wstawać tak okropnie zmęczona (i często zła na cały świat).

Po prostu czuję się dobrze:) Nareszcie! Fizycznie i psychicznie.

Do mojego porannego jadłospisu włączyłam też szklankę wody z sokiem z połowy cytryny. Bardzo dobrze oczyszcza organizm, szczególnie wątrobę.

Moje ćwiczenia to nadal joga, chi kung i spacery. Dopóki maleństwo nie pójdzie do przedszkola, nie mam szans na wygospodarowanie czasu na jakąkolwiek inną aktywność fizyczną.

Zamknęłam za sobą kolejny rozdział życia i edukacji. Pora na kolejny - może wypełniony zdrowiem, szczęściem i radością? Mam taką nadzieję...

6 września 2012 , Komentarze (2)

Brak mi motywacji. Od kwietnia powinnam zgubić jakieś 20kg, a przez te przewałki 'lecznicze' nadal ważę ile ważyłam w kwietniu:( Wszystko przez tą tarczycę... Nie wiem, kiedy się to wszystko naprawi:(
Zauważyłam poprawę w zachowaniu się skóry i śluzówek (pierwszy dzień z soczewkami kontaktowymi od ponad pół roku!!! Przyznam szczerze, że okularów nie lubię).
Energii mam nieco więcej, więc używam ile mogę - ale muszę odpocząć jednak kiedyś.
Sprzątanie, spacer z synkiem i psem (jakieś półtora godz dziennie), co drugi dzień ćwiczenia wieczorem, a potem chi kung. Tak wygląda mniej więcej moja codzienność. Od czasu do czasu jakieś zakupy, wizyta w urzędzie itp.
Praktycznie zero życia towarzyskiego, bo nie mam nawet kiedy wyjść. Internetowe raczej się nie liczy.
Zatrudnienie opiekunki do dziecka przekracza mój budżet, żadnej rodziny tu nie mam, a z sąsiadami nie znam się aż tak dobrze. Ojciec mojego dziecka wali sobie w kulki - oj, trzeba to będzie jednak rozwiązać prawnie, bo strasznie męcząca sytuacja powstała.

Siedzę i myślę i brakuje mi opcji.
Pewnie muszę przeczekać ten rok, dwa, żeby mały podrósł i poszedł na kilka godzin chociaż do przedszkola i dał mi odetchnąć. Może będę w stanie skupić się nareszcie na przyszłej karierze...

Najbardziej męczy mnie właśnie to odkładanie wszystkiego na przyszłość. Całe życie odkładam coś na przyszłość, a to życie osobiste, a to zawodowe, a czasem nawet sen, relaks i odpoczynek, bo coś tam NALEŻY zrobić najpierw. Najpierw obowiązki, potem przyjemności, tyle że tych obowiązków wciąż przybywa, a na przyjemności brakuje już środków i czasu. Nagle człowiek budzi się pewnego ranka z depresją przy takim trybie życia... Trzymam się jakoś dzięki środkom zapobiegawczym - zdrowemu rozsądkowi, technikom medytacyjnym, analitycznemu myśleniu i nie poddawaniu się wahnięciom i szajbom paranoicznego ego.

Na poprawę humoru, a przede wszystkim, żeby zmienić i uczynić bardziej efektywnymi moje ćwiczenia, kupiłam stepper dzisiaj. Nie wiem, jak długo wytrzyma, jeśli jest chińskiej produkcji, ale może da radę przez pewien czas.
Mam już dość tłuszczu na sobie, odbicia w lustrze, ukazującego tłustą babę zamiast zgrabnej laseczki, którą byłam jeszcze 8 lat temu :(( chcę, żeby mój synek miał zdrową, ładną, zgrabną, uśmiechniętą i zadowoloną mamę... Niesamowite, jak choroba i pewne osoby może zniszczyć człowieka:/

18 sierpnia 2012 , Komentarze (2)

Strasznie długo, ale też nie miałam siły pisać.

Moja koszmarna terapia skończyła się w ubiegły wtorek. Teraz mam skutki uboczne do leczenia:( M.in. rozwaloną tarczycę (co widać po mojej wadze, która praktycznie stała w miejscu od maja czy czerwca), zmęczenie (już nie padam na twarz jak przez ostatnie dwa miesiące, ale nadal nie jestem w stanie zrobić wiele), wypadanie włosów (związane z funkcjonowaniem tarczycy), suchość śluzówek (obserwuję poprawę, ale nie jest to jeszcze powrót do normalności).

Nie oczekuję cudów ozdrowieńczych, bo skoro trułam się przez 6 miesięcy, to co najmniej tyle samo czasu będę musiała poświęcić na powrót do normy.

Waga nie pomaga jednak:( Nie dodaje animuszu, którego i tak brak ze względu na brak energii (nie, nie da się tego wzmocnić ćwiczeniami, raczej można sobie zaszkodzić dodatkowo).

Od tygodnia ćwiczę Chi Kung, pomaga w jakimś tam zakresie (już nie zwlekam się z łóżka rano, ale wstaję jak normalny człowiek - sukces po tylu miesiącach męczarni porannych), daje odrobinę energii. Ale wiem, że ta energia może wrócić tylko wtedy, kiedy moje białe krwinki zaczną pracować normalnie, a to znów będzie trwało.

W trakcie ostatnich kilku miesięcy zaczęły wyrastać mi białe włosy, czy to na brwiach, czy na głowie, zdarzyły się też rzęsy. To chyba mówi samo za siebie, jakie paskudne chemikalia znajdują się w tych lekach, którymi mnie faszerowano:/

Mój plan dnia jest dość nudny i monotonny - ponieważ nie mam z kim zostawić dziecka, to jest to moją pracą 24/7. Dawca połowy genów pojawia się tak rzadko, że może czas go wykreślić w ogóle z grafiku odwiedzin u dziecka i robić swoje - dwu i pół roczny chłopiec jest dość energiczny i do tego wymaga uwagi często, więc skupienie się na czymkolwiek jest nie lada sukcesem.
Dla siebie mam godzinkę jego drzemki w ciągu dnia i czas po 20, kiedy już go położę spać. Sprzątam, kiedy jest na chodzie, żeby kompletnie nie zbzikować od nadmiaru obowiązków domowych i włażenia młodego na głowę, jeśli nie mnie to psu.

A poza tym, czuję się jak więzień własnego ciała. Jest tak upośledzone przez tą terapię, że trudno jest mi zaplanować jakąkolwiek aktywność fizyczną do przodu.
Zauważyłam też spore różnice samopoczucia względem ciśnienia atmosferycznego - kiedy jest deszczowo (a tu jest koszmarnie deszczowo tego lata), to po prostu nie mam w ogóle siły do życia (a muszę!!!), poprawia się, gdy wychodzi słońce, ale to też nie jest regułą.

Chciałabym wkomponować ćwiczenia w mój grafik i nareszcie dokończyć mój kurs, a także odzyskać tą kreatywność, którą mój mózg był wręcz rozświetlony przez pierwsze tygodnie terapii.

Poczekamy, zobaczymy, jak to wszystko się rozwinie, aczkolwiek naprawdę, jest mi ciężko wciąż czekać na wszystko - od zawsze na coś czekam w życiu i jest to już naprawdę wkurzające.

18 czerwca 2012 , Komentarze (3)

I znów się zaczęło po ważeniu i po pierwszym dniu ćwiczeń w tygodniu po przerwie.
Waga na drugi dzień, któryś weekendowy, wskazała o 1,5kg więcej!!! niż w dniu ważenia:O

Dzisiaj spadła o 200g, ale cóż to jest?

Za to zauważyłam zmiany fizyczne - nie oglądam siebie w lustrze codziennie, poza twarzą, bo nie lubię mojej wagi i wałków tłuszczu. Ale zauważyłam, że brzuch mi się wypłaszczył:)
Po stracie 7kg chyba ma prawo nareszcie:)))

To taki pozytywny akcent przy całej tej huśtawce wagowej.

13 czerwca 2012 , Skomentuj

Weszłam rano na wagę i od wczoraj spadło mi... 600g!!! Znowu!!!:O
To jest co najmniej dziwne. I tak nie osiągnę wagi poniżej wyniku zeszłotygodniowego, a przynajmniej tak mi się wydaje.
Nie mam pojęcia, co może być nie tak.

Wyniki badania krwi sprzed 2 tygodni wykazały, że hormony tarczycowe wróciły do normy. Ale w ciągu ostatnich dwóch tygodni znów mogłoby być inaczej, bo tego nie da się regulować na tej terapii:/

Nic to, tydzień 20ty leczenia rozpoczęty. Praktycznie 8 tygodni i 6 dni do przeczołgania - tak, przeczołgania, bo nie mam energii, co widać w obrazie krwi i wszyscy pacjenci na to cierpią, niestety.
Ale wiem już, że najgorzej jest rano, a potem robi się nie co lżej popołudniu i wszelkie wyjścia spacerowe muszę planować na poobiednie godziny właśnie. Wszelką pracę również, bo nie daję rady od rana.

Nie mogę się doczekać końca tego leczenia. Podobno w ciągu tygodnia od odstawienia chemii wraca energia, a powolutku podciągają się również wyniki krwi, więc można zacząć również więcej robić na co dzień i nie obawiać się, że bliski kontakt ze zbyt wieloma osobami wpędzi mnie w jakąś koszmarną infekcję (szczególnie wiosną miałam z tym problemy).

12 czerwca 2012 , Skomentuj

Sama sobie kontrolę wagi zaaplikowałam rano.

600g mniej niż 2 dni temu, ale nadal do czwartkowego celu brakuje jakieś 2 kg!!!:O
Wiem, że mi waga podskoczyła w zeszły piątek, bez żadnego powodu, potem się wahała (wczoraj wolałam już nie patrzeć nawet...), ale czuję się, jakbym raczej stoczyła się w dół niż poszła w górę jak chodzi o motywację...

Nic to, jeśli będzie moja specjalistka w szpitalu, to się jej zapytam, czy to może być wina hormonów tarczycowych (w końcu są kompletnie rozregulowane, jednego jest za mało, a drugiego za dużo).
A w tym samym momencie, jak to jest możliwe, że zatrzymuje się woda w organizmie, kiedy muszę co rusz lecieć do łazienki? Piję jakieś 3 litry płynów dziennie ze względu na toksyczność tych leków, na którym jestem (jeszcze 8 tygodni...), ale woda jakby przepływała i nic nie zatrzymywało się w ciele - mam tak suche śluzówki, szczególnie rano, że pierwszy łyk czasem może prowadzić do zachłyśnięcia, oczy mam tak suche, że nawet w nocy zakraplam, ale o soczewkach kontaktowych mogę zapomnieć.

Antyhistamina nie co poprawiła stan skóry i oczu, ale to wciąż jest nic w porównaniu z tym co było przed rozpoczęciem leczenia.