Dziś, niczym Sherlock Holmes wraz ze swym wiernym przydupasem - doktorem W., rozgryzłam tajemnicę Sagali! Otóż, już wiem, dlaczego, w wieku dwudziestu pięciu lat, wciąż nie mam chłopaka! I okazuje się, że nie jestem lesbijką! Po prostu mam nieuleczalną słabość do Anglosasów. To chyba musi być kwestia ich fałszywych uśmiechów i sztucznie wybielonych zębów.
Dało mi co nieco do myślenia, gdy parę miesięcy temu, planowaną od ponad pięciu lat, wycieczkę do Bratysławy postawiłam doprowadzić do skutku "natychmiast", głównie ze względu na to, że niezwykle atrakcyjny Australijczyk (mieszkający pod Londynem) akurat też miał zamiar tam być. (Inna sprawa, że nasze kolejne spotkanie, które miało mieć miejsce w Krakowie, odwołałam, bo miałam takie "widzimisię", mimo że kolega miał już dawno kupiony bilet.)
Dzisiejszy dzień, a raczej wieczór, dał mi jednak do myślenia o wiele bardziej. Wychodząc z męskiej toalety w pewnej knajpie (to była mała knajpa z jedną kabiną na każdą z płci, a w damskiej akurat urzędowały dwie bardzo pijane dziewczyny) wpadałam na jakiegoś faceta. Widząc jego zakłopotanie rzuciłam jakimś przygłupim tekstem w stylu "tak, to jest męska", na co on mi odpowiedział coś po angielsku z idealnym amerykańskim akcentem (dokładniej powiedział, że pomyliłam toaletę). I już pierwsze spostrzeżenie - gdyby to był Polak, powiedziałabym "tak, to jest męska" i wyszła, ale że to nie był Polak wyjaśniłam mu co tam robiłam, skąd się tam wzięłam i byłabym w stanie opowiedzieć mu całą historię swojego życia, gdyby nie fakt, że akurat przebywałam w męskiej toalecie. Chwilę później ten facet już siedział gdzieś w knajpie. I co zrobiła Anika? Oczywiście podeszła do niego zamienić jeszcze parę słów. Gdyby to był Polak olałabym "ciepłym moczem", a tak gadałam z nim jeszcze przez kilkanaście minut. Na szczęście całość zajścia skończyła się tak, że się stamtąd ewakuowałam, a na odchodnym kolega powiedział coś w stylu "hope to see you around".
W każdym razie, do czego zmierzam. Przez całe swoje życie uczyłam się angielskiego, bo angielski należy znać. Zawsze o wiele bardziej pociągały mnie "rytmy" śródziemnomorsko-latynoskie. Co prawda Włochów (chodzi mi o mężczyzn, nie o kraj jako taki) nie znoszę, ale Hiszpanię i inne kraje hiszpańskojęzyczne uwielbiam pod każdym względem. A już zupełnie inna sprawa, że zawsze twierdziłam, że nie mogłabym mieć faceta innej narodowości niż polska (choć trochę przystopowałam z tego typu stwierdzeniami, gdy związałam się, co prawda na krótko, ale zawsze, z pewnym Meksykaninem), a tu nagle wychodzą jakieś dziwne rzeczy na wierzch.
Tyle gadania o głupotach. Teraz o diecie, której zresztą dzisiaj znowu nie było;).
Śniadanie: dwie kromki chleba żytniego z serkiem i ogórkiem kiszonym
Obiad: Dwie enchilady (jedna z kurczakiem, druga ze szpinakiem) + fasola, ryż i mnóstwo sosów, a do tego piwo (wiem, nie powinnam, ale miałam dzisiaj wielką ochotę zjeść "out" ze znajomymi)
Podwieczorek: film w kinie (ale nic nie jedliśmy do tego! A swoją drogą to kto normalny chodzi do kina w sobotni wieczór?!!!!! Wygląda na to, że źle się ze mną ostatnio dzieje!)
Kolacja/deser: kilka piw (z czego jedno grzane z miodem) i trochę popcornu
No i na koniec piosenka na dziś
http://www.youtube.com/watch?v=d8C9IohYrHg Dobranoc