Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Mam sporo zainteresowań między innymi: ezoteryka, reiki, astrologia, anioły, uzdrawianie itp, czytanie, rysowanie, malowanie itp, pisanie/książki,blogi/ poezja w tym haiku a ostatnio przysłowia i aforyzmy, filmy, grafika, joga, układanie krzyzówek. Ogólnie kocham wieś, dom, ciszę, spokój, pozytyne emocje i nie znoszę wysiłku fizycznego... A odchudzam się bo miałam problemy z poruszaniem się i bóle kręgosłupa o zadyszce nie wspomnę a przy stadzie kotów i psie nachodzić się trzeba... Cel na ten rok 79 kg

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1509632
Komentarzy: 54701
Założony: 12 kwietnia 2011
Ostatni wpis: 27 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
araksol

kobieta, 60 lat, Będzin

163 cm, 83.00 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: do końca XII 2024 - 79kg

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

22 września 2015 , Skomentuj

Skończyła się laba i znowu od dziś piszę na forum. Kilkanaście tematów już przygotowałam i teraz je tylko trzeba rozwinąć. Ważne jest by pisać dużo tematów, bo forum ma się stać bardzie popularne. Pisze mi się łatwo, bo tematy raczej mi bliskie. Po południu może powstanie jakieś opowiadanie albo obraz. Dawno też nie robiłam nic z decu, a farbę podkładową już mam. Co prawda wydaje mi się dość gęsta, ale jeszcze jej nie wypróbowałam to narzekać zawczasu nie będę. Ostatnio chodzi mi po głowie, żeby moje opowiadania dać przeczytać komuś kto się na tym zna, żeby je ocenił. Wypunktuje błędy i potknięcia, żebym je wyeliminowała. Nie wiem tylko czy to ma być dziennikarz czy polonista. Marzę o tym, żeby kiedyś pisać opowiadania do czasopism to chyba dziennikarz.

U mnie w kuchni jest plaga myszy. Koty łapią jak szalone. Wcześnie myszy wróciły, to może oznaczać ciężką zimę. Oby nie, bo boję się o rury od wody. No i opału jeszcze za dużo nie mam zgromadzonego. Rozważam kupienie oprócz węgla i drewna. 

W ogrodzie zostało jeszcze to i owo. Jest kabaczek, ale mały i nie wiem czy dojdzie. Są też dwie dynie. Jedna nawet spora i tą zjemy w tym tygodniu. Będzie zupa i sos. Druga musi poczekać. Po 1 października trzeba będzie już ogród skopać i nawieźć na zimę. Krzysiek będzie miał urlop przez trzy tygodnie to i odpocznie i co nieco w domu zrobi. Musimy też kupić grzybów do suszenia i pojechać zaszczepić Pikusia. Trzeba by też kupić leki na robaki dla stada. Co prawda nie widzę, żeby robaki były, ale profilaktycznie dawkę im podam.

21 września 2015 , Komentarze (3)

Była siedemnasta, gdy Fredek obudził się zupełnie trzeźwy. Nic dziwnego rano wypił ledwie ćwiarteczkę, bo na więcej nie miał, a kumpli chętnych postawić pod sklepem jak na złość nie spotkał. W domu był ziąb – ogień pod blachą dawno wygasł, a na dworze trzymał tęgi mróz. Co najgorsze musiał się we śnie rzucać, bo stół był przechylony i ostatni kieliszeczek, który zostawił sobie na klina przepadł.

- Cholera – zaklął  pod nosem. Ale mnie suszy. Muszę coś skombinować, bo uschnę. Może Albert coś będzie miał. Wczoraj przecież wziął zasiłek. Może jeszcze wszystkiego nie przepił, albo Kazek. Temu przecież dopiero co listonosz rentę przyniósł.  Myślał ubierając się w pośpiechu.  Już po chwili zamykał drzwi i przedzierał się przez zaspy do furtki. Mróz trzymał. Musiało być z dwadzieścia stopni, bo policzki i nos mu w momencie zdrętwiały. Droga była zasypana jak zawsze. Pług przecież jeździł tylko do domu sołtysa, a dalej to ludzie musieli sami sobie radzić.

-  Najpierw do Kazka, bo bliżej- mrukną naciągając czapkę na uszy.

Szło się ciężko. Poboczem w ogóle się nie dało, bo śnieg był za głęboki, a jezdnia przypominała  miejscami szklankę. Miejscami zaś między koleinami śnieg był twardy i ubity. W dodatku było już prawie ciemno.

- Jeszcze tylko zakręt koło domu Karolaka i już będę na miejscu- wymamrotał. Żeby tylko starej Kazka w domu nie było, bo to jędza jest. W kościele tylko siedzi i udaje cnotliwą, a przyzwoitym człowiekiem gardzi. Ostatnio jak robili z Kazkiem i Bolkiem flaszeczkę wpadła jak furia i za miotłę złapała. A jak się przy tym darła. Jak wyzywała. Od pijaków i ochlapusów. Aż uszy więdły. Później won z domu kazała iść. To poszliśmy. Cóż się będziemy z babsztylem wadzić. Szkoda tylko Kazka, że z taką jędzą zapowietrzoną pod jednym dachem żyje. Myślał. Wlokąc się noga za nogą.

Po chwili już był pod domem kumpla. Jeszcze do drzwi nie doszedł jak usłyszał wrzaski Kazkowej.  Za moment Kazek pojawił się w drzwiach i trzymając palec przy ustach ruszył chwiejnie do furtki. Cóż było robić Fredek zrobił w tył zwrot i podążył za Kazkiem.

- Masz coś? – spytał.

- A skąd – odparł Kazek. Do zlewu mi cholera jedna wylała i resztę pieniędzy zabrała. Rozwodem grozi. A gdzie ja na stare lata pójdę. Córkę buntuje i ta już ze mną nie rozmawia prawie. Ech życie – westchnął.

- Trza iść do Alberta. Jak nic. Sam jest i nikt mu głowy nie suszy –stwierdził Fredek.

- Ano trza. Tylko czy mu jeszcze co zostało, bo rano widziałem go pod sklepem z Bolkiem i chyba mu stawiał – dorzucił Kazek. Witek ten z K też tam był i Stasiek spod lasu, a oni za kołnierz nie wylewają.

- Może jeszcze coś ma. Zasiłek wziął przecież dopiero wczoraj – rzucił Fredek.

- A kto go tam wie. Chytry nie jest i lubi się napić w towarzystwie. Wszystkim stawia, a sępów nie brakuje. Tylko o kumplach nie zawsze pamięta – mruknął Kazek.

Zamilkli i ruszyli przed siebie, pogrążeni we własnych myślach.  Po paru krokach byli już przy zagajniku za którym znajdował się przystanek i tuż obok chatynka Alberta. Stara i pochylona. Było już całkiem ciemno. Tylko świecący księżyc  umożliwiał poruszanie się. Po chwili Fredek idący przodem zauważył jakiś ciemny kształt leżący na drodze tuż koło pobocza. Kształt był duży i przypominał człowieka. Gdy doszli bliżej. Okazało się, że to mężczyzna.

- Ani chybi zabity – rzucił Kazek. Pewnie go coś stuknęło jak szedł od autobusu. Tak tu ciemno.

- To ten inżynier, zięć Karolaka – stwierdził Fredek. Wiesz ten co mu prawo jazdy zabrali, bo po pijaku wjechał w płot starej Malczykowej. Teraz autobusem do pracy jeździł. Szkoda go. Swój chłop był.

- Może jeszcze żyje. Zobacz czy dycha  – mruknął Kazek oglądając się w koło niepewnie.

- E tam dycha. Zobacz ile krwi. Cały śnieg zalany. Ani Chybi trup – powiedział Fredek przeszukując mu kieszenie.  Patrz ile ma forsy. Pewnie wypłatę wziął. Jemu to się już nie przyda, a my porządzimy z tydzień – dodał chowając pieniądze do kieszeni. Jak nie my weźniemy to inni to zrobią. Wątpię by rodzinie oddali ci co go znajdą.

- No dobrze już dobrze. Chodź szybko zanim ktoś nas tu zobaczy – wymamrotał Kazek.

Pili do północy. Później zdrzemnęli się trochę. Rano Kazek ruszył do domu, a Fredek do sklepu. Wyrzutów sumienia z powodu zabranych pieniędzy nie mieli. Zmarłego nie żałowali. Nawet na ten temat nie rozmawiali, bo i po co. Umówili się tylko na wieczór na następna flaszkę albo i dwie. W końcu mieli teraz za co pić. Fredek pod sklepem spotkał Bolka i Staśka. Jak zwykle czekali na okazję. Rozmowa toczyła się o zięciu Karolaka. A jakże.

- A wiesz  ty Fredek co się wczoraj Jackowi od Karolaka przytrafiło. Leżał napity koło zagajnika i jakaś menda mu wypłatę zabrała. Caluśką. Ani grosza do domu nie przyniósł. Co gorsze butelka wina, którą niósł na przeprosiny dla żony mu się potrzaskała. Całe ubranie sobie powalał na czerwono. Karolak wściekły powiedział, że go z chałupy wygoni.

- Słyszałem, słyszałem – wymamrotał Fredek umykając chyłkiem do domu.

 

21 września 2015 , Komentarze (6)

Dziś wstałam wcześnie, bo mamy trochę roboty. Trzeba wreszcie wykopać ziemniaki i wyczyścić piec i komin. Krzysiek jest w domu to jest szansa, że się z wszystkich szybko uwiniemy. Później będę pewnie działać artystycznie albo pisać. Może powstaną następne obrazy i opowiadania. Dobrze mi się od kilku dni pisze. U mnie wena pojawia się okresowo. Później umyka. Trzeba to wykorzystać i znowu kilka opowiadań napisać. Nadal jestem strasznie senna. Potrafię spać i dwa razy w ciągu dnia. Wczoraj byłam w  łóżku przed 12. Dziś ledwie o 9 wstałam i to senna. Nie wiem co mi jest ale to z pewnością nie tarczyca, bo przy tarczycy ma strasznie suchą skórę na łokciach, suche włosy i jest mi zimno. Teraz tych objawów nie mam.

Nie chudnę mimo diety i znowu jestem ciągle głodna. Mam dość walki i chyba poczekam z odchudzaniem do wiosny...

20 września 2015 , Komentarze (10)

Ten dzień był inny niż wszystkie. Baśka od samego rana czuła, że coś się wydarzy. Coś  bardzo złego. Niespodziewanego i tragicznego. Ufała swoim przeczuciom. W końcu miała babkę wiedźmę, a i sama czasem to i owo przewidziała.  Przeważnie złe rzeczy. Szkoda, że nie potrafię przewidzieć numerów w totolotka. Babcia też nie. Przynajmniej nasze zdolności by się na coś przydały. Mawiała. Dziś lęk ogarnął ją gdy tylko wstała z łóżka. Już w łazience podczas mycia zębów poczuła, ze włosy jej się jeżą na karku, a strach oplata niby mackami.  Niepokój dręczył ją  na tyle, że do pracy pojechała autobusem. Pozostawiając samochód w garażu. Nie będę kusić losu. Pomyślała. W pracy zachowywała się jak lunatyczka, aż koleżanka, korpulentna brunetka,  Wanda zwróciła na to uwagę.

-  Baśka obudź się wreszcie. Trzeci raz cie pytam gdzie jest ta umowa z firma z K. Zaraz idę do szefa w tej sprawie i muszę przejrzeć te papiery – krzyknęła jej tuż nad uchem. Co ty taka nie do życia dziś jesteś. Problemy masz jakieś. Wyrzuć to z siebie. Będzie ci lżej – dodała już ciszej Wanda.

-  A znowu mam przeczucie, że coś się wydarzy. Męczy mnie od rana. Pamiętasz ten dzień gdy Ewa miała wypadek. Tak samo się wtedy czułam – odpowiedziała Baśka.

-  No nie. Znowu. Jesteś po prostu nadwrażliwa. Nadwrażliwa i stuknięta.  Zaraz będą problemy i  to realne jak nie znajdziesz tych dokumentów. Szef dziś wściekły jak osa – dorzuciła Wanda. Podobno wydało się, że jego żona ma kochanka - dodała konspiracyjnym szeptem. To nie pierwszy. Jakiś młokos. Ponoć trener z klubu fitness. No, ale ty wcale mnie nie słuchasz. Najlepiej skończ to sprawozdanie i na resztę dnia weź wolne, bo i tak się do niczego dzisiaj nie nadajesz – stwierdziła.

- A wiesz, że masz rację. Zaraz się zwolnię. Nic tu dziś po mnie i tak nie mogę się skoncentrować, a dokumenty o które pytałaś są na biurku Ewy – mruknęła Baśka zamykając biurko.

Po wyjściu z pracy zrezygnowała z robienia zakupów i od razu poszła na pobliski przystanek autobusowy. Najlepiej przesiedzę cały dzień w domu. Przynajmniej ja będę bezpieczna. Pomyślała. Na przystanku tłoczył się spory tłumek pasażerów. Autobusy podjeżdżały i odjeżdżały, a jej autobus spóźniał się już od  10 minut. Smukła blondynka siedząca na ławce tuż obok, próbowała uspokoić  kapryszącego trzylatka, a dwie starsze kobiety utyskiwały na zdrowie. Jesień dopiero zaczęła złocić liście pobliskiego klonu. Dzień był pogodny – słoneczny i ciepły. Pędzącego na deskorolce nastolatka zauważyła dopiero wtedy gdy już wpadał na jezdnię. Widocznie nie zdążył wyhamować. Pisk opon nadjeżdżających samochodów i krzyki ludzi zlały się w jedno. Za sekundę nieruchome ciało leżało już na jezdni, a strzaskana deskorolka wylądowała tuż koło przystanku. Wstrząśnięta Baśka zaparzyła się w kręcące się nadal kółka. A więc stało się. Pomyślała. Już po chwili podjechało pogotowie i policja. Tłum gapiów gęstniał z minuty na minutę. Baśce zrobiło się słabo. Ostatkiem sił za pomocą łokci utorowała sobie drogę i ruszyła pieszo do domu. W końcu to tylko trzy przystanki. Jak kruche jest ludzkie życie. Zadumała się. Po powrocie do domu nalała sobie drinka. Potrzebowała tego. Gdyby miała jakieś leki na uspokojenie pewnie by wzięła. Wypiła i jeszcze rozdygotana zadzwoniła do babci.

- Wiesz babciu. Czułam, ze coś się stanie, ale najgorsze jest to , że nie mogłam temu zaradzić. Nie mogłam pomóc. Nie mogłam go powstrzymać. Nic nie mogłam zrobić. Po co mi taki dar skoro nie mogę zmienić losu? – żaliła się.

- To nie zawsze jest dar dziecinko. Czasem to przekleństwo, jarzmo trudne do udźwignięcia niestety – odpowiedziała babcia. Nie martw się tak. Szkoda dzieciaka, ale nie zamartwiaj się, bo i tak to niczego nie zmieni. Tak miało być.

Po rozmowie z babcią zdrzemnęła się. Zdawało się, że na chwilę, a minęło kilka godzin. Otworzyła oczy, gdy szarość wieczora zaczęła wypełniać każdy kąt w pokoju. W łazience zapaliła lampę na półce koło wanny i napełniła wodą wannę. Dobrze, że ten dzień już się skończył. Pomyślała jeszcze zaspana.

Pojawił się nagle. Nie wiadomo skąd. Najpierw szary cień, a po chwili czarna, potężna zamaskowana sylwetka.  Dopiero teraz przypomniała sobie o brutalnym gwałcicielu okradającym swoje ofiary, o którym rozmawiały koleżanki w pracy. Dwie kobiety ledwie przeżyły. Tak były zmasakrowane. O boże i co teraz? Ten niepokój od rana. To nie o tego chłopaka chodziło tylko o mnie. Przemknęło jej przez myśl. Co robić? Przecież mogę zginąć. W tym momencie pojawiło się przeczucie, że jeszcze może wyjść z tego cało, o ile dobrze to rozegra. Uspokojona jakby z oddali usłyszała własny głos:

- Tylko spokojnie. Dam ci wszystko co zechcesz. Tylko nie rób mi krzywdy – wymamrotała.

- Najpierw ta bransoletka, a później się rozbierz- warknął bandzior.

Chwilę  drżącymi rękami, mocowała się z zamkiem po czym  spokojnie ją zdjęła i gwałtownie  wrzuciła do wanny pełnej wody.

- To sobie weź – krzyknęła z pasją.

W tym momencie wypadki potoczyły się błyskawicznie. Wściekły bandzior uderzył ją w twarz, aż zatoczyła się na ścianę i poczuła w ustach smak krwi. Schylił się by wyłowić świecidełko z wanny, a wtedy potrącona przez nią lampa wpadła do wody. Nieludzki wrzask mężczyzny zmieszał się z odgłosem tłukącego się szkła. Światło zamigotało i zgasło. Krzyczał przez chwilę. Baśka przekroczyła znieruchomiałe ciało i poszła zadzwonić po policję. Sygnał nadjeżdżającego radiowozu zastał ją w kuchni gdy zapalała świecę. Tym razem na prawdę się stało. Przeczucie mnie nie zawiodło. Pomyślała otwierając drzwi.

20 września 2015 , Skomentuj

Wczoraj wróciła mi wena na pisanie opowiadań. W dwie godziny opowiadanie było już na portalach. Ciekawe czy wena ze mną pozostanie na dłużej czy wpadła tylko na chwilę. Poza tym zabrałam się w końcu za malowanie olejami na papierze. Podmalówka gotowa, ale mi się nie podoba. Dziś może będę dopracowywać. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Maluje się nawet nieźle. Miękko jak na płótnie. Dziś Krzysiek siedzi w domu to pewnie niewiele poza tym zrobię. Pewnie się też pozłoszczę trochę, bo telewizor włączy. Pomyślałam sobie czy by nie wydać w przyszłym roku opowiadań. Myślę o wydawcy, który by mi wydał bez współfinansowania, ale to chyba by był cud, gdybym go znalazła. Jak nie znajdę to wydam ebooka, bo na co innego mnie nie stać. Tomiki w zasadzie piszą się dwa. Jeden z opowiadaniami dla kobiet i drugi z dreszczykiem. Dziś w nocy miałam jasny sen na ten temat. Pojawiła się wysoka, stroma góra i wiedziałam, że jak na nią wejdę to tomik będzie. Weszłam. Gorzej, bo po drugiej stronie było miasto. Czyżbym więc z wydania satysfakcji i przyjemności miała nie mieć? Wszystko możliwe, bo ostatnio zrobiłam się jakaś taka pusta, obojętna emocjonalnie. Rzadko co mnie cieszy, a i poczucie szczęścia też nie ma do mnie dostępu. Trzeba by zwizualizować we śnie wodę i zanurzyć się w niej...

19 września 2015 , Komentarze (12)

No i wreszcie dojechałam do N. Byłam w drodze od południa czyli od prawie 12 godzin. Droga mi się strasznie dłużyła, a ja już ledwie widziałam na oczy. Dom za domem, skrzyżowanie za skrzyżowaniem, miasteczko za miasteczkiem, wieś za wsią. Ostatnie kilkanaście kilometrów to już tylko nie przebyte lasy i góry. Gnałam na złamanie karku nie zatrzymując się po drodze. Nic nie miałam w ustach od 10 rano to jest od czasu, gdy zadzwoniła mama z wiadomością, że tata miał zawał.  Ponoć lekki i czuł się dobrze, ale to już drugi. Aż cud, że mój wysłużony fiat zniósł taka drogę w takim tempie.  Odkąd rodzice przeprowadzili się w okolicę N nie zaznałam chwili spokoju. Byli już starsi i schorowani, gdy zachciało im się opuścić miasto i zamieszkać na wsi. Żadne argumenty do nich nie trafiały.

- Wiesz jak to jest córeczko – przekonywał mnie tata. Całe życie o tym z mamą marzyliśmy. Cisza, spokój, czyste powietrze, własne warzywa i stadko kurek. Może króliki.

- Może ze dwie kozy – dorzuciła mama.

- Ale wy nawet kozy z bliska nie widzieliście – oponowałam. W waszym wieku! Do lekarza daleko, a tata jest po zawale.

- Będzie dobrze. Nie martw się – argumentował tata. Zdrowa okolica, brak stresów to i my będziemy zdrowsi.

No i masz tobie. Zdrowsi. Mamrotałam pod nosem zatrzymując się na parkingu pod stacją benzynową.  Muszę zatankować, rozprasować nogi i napić się kawy w okolicznym barze, bo nie dojadę.  Bar mieścił się w małym budyneczku tuż przy wyjeździe ze stacji benzynowej. Robił przygnębiające wrażenie. Przydałby mu się remont. Pomyślałam. Już po chwili znalazłam się w dusznym od dymu papierosowego wnętrzu. Najwyraźniej tu nikt nie przestrzegał zakazu palenia. Tęga barmanka w poplamionej bluzce krzątała się za barem.

- Co podać? – rzuciła

- Kawę. Tylko mocną i bez cukru – odpowiedziałam ruszając do stolika.

- A gdzie panienka jedzie tak po nocy i to sama – spytała. Nie boi się pani. W dodatku w pełnię.

- A czego się mam bać? Zresztą już prawie jestem na miejscu. Jadę do K. To jeszcze tylko kilka kilometrów. No i co pełnia ma do tego.

- To nie wie pani, że tu nocami, zwłaszcza takimi jak dziś, gdy jest pełnia księżyca straszy?-  Właśnie na drodze do K tuż na kapliczką w lesie – rzuciła podając mi kawę. Wszyscy miejscowi omijają  to miejsce w taki czas. W ogóle w czasie pełni siedzą nocami w domach. Tak trzeba. Po co los kusić. – dodała.

- E ja tam w strachy nie wierzę. XXI wiek mamy. No i spieszy mi się.

- Niech panienka przeczeka do rana. Dobrze radzę - mruknęła pod nosem barmanka

- A mowy nie ma – odpowiedziałam. Dopijając resztkę kawy.

Za moment siedziałam już w samochodzie. Włączyłam radio i ruszyłam raźno. Po chwili światła baru zniknęły mi z oczu. Znalazłam się na krętej drodze wśród gór. Las miejscami schodził aż do drogi. Było ciemno i prawdę mówiąc nieprzyjemnie. Droga wiła się, a światła reflektorów nie zdołały przebić ciemności. Księżyc to pojawiał się to znikał za chmurami.  Mgła pojawiła się znikąd. Snuła się i rwała tuż nad jezdnią i między drzewami.  Przejechałam z trzy kilometry, gdy nagle zauważyłam, że na drodze coś leży. Coś albo ktoś. Na samym środku.  Podjechałam bliżej i dostrzegłam, że to wygląda jak skulony człowiek. Wypadek. Pomyślałam. Trzeba wezwać pomoc. Zatrzymałam się. Wzięłam latarkę i wysiadłam z samochodu. W tym momencie przypomniały mi się opowieści barmanki i poczułam się dziwnie.

Bzdury- rzuciłam pod nosem i podeszłam do ciemnego kształtu.

 Tak to był człowiek. Starszy szpakowaty mężczyzna w ubłoconym płaszczu i białej koszuli w ciemne plamy. To krew. Zauważyłam. Zauważyłam też, że mężczyzna nie miał gardła. W jego miejscu ziała olbrzymia, poszarpana dziura, a krwi było coraz więcej i więcej. Już spływała na jezdnię tworząc upiorną plamę. W tym momencie usłyszałam warczenie.  Odwróciłam się i dostrzegłam  psa. Był olbrzymi, a oczy mu się jarzyły w świetle latarki. Pysk miał cały uwalany krwią, a z pomiędzy zębów zwisały mu jakieś strzępy. Stał tuż przed moim samochodem. Drogę ucieczki miałam więc odciętą. Wciąż warczał i czułam, że zaraz zaatakuje. Nie zastanawiając się ruszyłam biegiem w przeciwnym kierunku w stronę ciemnej ściany lasu.  Dopadłam jakiegoś drzewa i szybko się na nie wspięłam. Całe szczęście, że byłam w spodniach i w wygodnych butach, bo miałabym z tym problem. Pełna zgrozy z rozszalałym sercem spojrzałam w dół, ale psa nigdzie nie było. Byłam sama w lesie z trupem i czającą się w ciemności bestią, bez telefonu, bo został w samochodzie.  Od strony auta dobiegło mnie przeciągłe wycie.

- No i co robić? Jak wezwać pomoc? – wymamrotałam.

Nie ma rady trzeba czekać do rana aż ktoś pojedzie i natknie się na trupa. Żeby tylko ten pies już nikogo więcej nie zabił. Pomyślałam. Usadowiłam się wygodniej. Przytuliłam do szorstkiego  drzewa i chyba się zdrzemnęłam, bo obudziło mnie przenikliwe zimno, słońce prześwietlające się przez gałęzie i szczekanie psa. Ten był mały, oparł się kosmatymi łapkami o drzewo, na którym skulona  siedziałam i machając krótkim ogonkiem szczekał zawzięcie.

- A co panienka robi na tym drzewie?- usłyszałam głos mężczyzny z dołu. Mężczyzna był starszy, siwy i miał uśmiechnięte, mądre  oczy. Nadchodził od strony lasu.

- Niech pan uważa! – krzyknęłam. Tam na drodze jakiś wielki czarny  pies zagryzł człowieka. Mnie też chciał zaatakować. Pewnie gdzieś się jeszcze czai w pobliżu.

- A to o to chodzi? Może panienka spokojnie zejść. Już ranek nocne upiory nie mają do nas dostępu. Teraz tu jest bezpiecznie. Tu straszy tylko w noc pełni, a teraz świeci słońce. Już po strachu.

- Ale jakie tam strachy. Ja to widziałam. Ten mężczyzna leżał na środku drogi z podgryzionym, a raczej wyrwanym gardłem i pies tam był – upierałam się przy swoim.

- Skoro mówię, że to tylko widmo, to mówię- stwierdził mężczyzna gwiżdżąc na psa i odchodząc spokojnie  w stronę drogi. Nie tylko panienka się strachu najadła – krzyknął z oddali.

Oszołomiona rozejrzałam się w koło i zauważyłam kapliczkę. Była tuż obok na sąsiednim drzewie. Przypomniałam sobie opowieści barmanki i nadal niepewna zeszłam z drzewa. To było tak rzeczywiste. Tak namacalne. Niemożliwe wręcz, że to tylko halucynacje. Widmo. Ruszyłam do samochodu. Jeszcze niepewna. Jeszcze rozedrgana. Gdy dochodziłam do samochodu spojrzałam na miejsce gdzie w nocy spoczywał mężczyzna i zauważyłam plamę słońca. Tylko słońca nie krwi.

Wsiadłam do samochodu i po chwili jechałam do rodziców. Stan taty okazał się lepszy niż przypuszczałam. Już po kilku dniach wrócił ze szpitala. Opowiedziałam  rodzicom o mojej przygodzie i faktycznie potwierdzili, że w tym miejscu podobne do mojego przypadki się zdarzają od lat. Najstarsi ludzie opowiadają, że tuż przed wojną wściekły pies zagryzł tam właściciela i od tego czasu straszy. Pisali nawet o tym w regionalnej gazecie.

 

 

 

19 września 2015 , Skomentuj

Wczoraj dzień był niespokojny. Przyjechało aż 3 kurierów z przesyłkami. Dotarły i farby i pędzle i perfumy. Tym razem to moje ulubione Far away z Avonu. Kupuje je od lat na zmianę z Opium. Lubię perfumy ciężkie, słodkie z wanilią i nutką egzotyki. Nie lubię cytrusowych i morskich i tych nietrwałych, które wietrzeją po godzinie. Z farb, które przyszły raczej jestem zadowolona. Odcienie są fajne i naturalne. W sam raz do malowania pejzaży. Wczoraj skończyłam następny obraz. Za malowanie na papierze olejami jeszcze się nie zabrałam. Może dziś... Ponoć robię postępy. Trochę teorii liznęłam na kursie i na forach. Teraz już tylko ćwiczyć...Chciałabym kiedyś malować bardziej realistycznie. Czy mi się uda bez malowania w plenerze? Czy wyrobie na tyle rękę i oko? Czas pokaże... Obawiam się tylko, żebym nie nabrała maniery robienia wciąż tych samych błędów jeśli koś mi ich nie pokaże. Może jeszcze kiedyś zdecyduję się na kilka prywatnych lekcji jeśli podpatrywanie innych nie przyniesie rezultatu...Popatrywanie innych też za dobre nie jest, bo ktoś może zrobić błąd, a ja go powtórzę. No i kłopot.

Po południu może będę malowała Giewont, bo mama zamówiła. Mnie się zamówienie podoba, bo jeszcze gór nie malowałam. Może jesienny pejzaż, a może też zrobię bombkę. Farbę już mam...

Wczoraj wysłałam  meilem obrazy - pejzaże do oceny do absolwentki ASP w ramach korepetycji z rysunku i malarstwa. Chciałam, żeby mi napisała co robię źle, jakie błędy popełniam, że obrazy realistyczne nie wychodzą. Wiem oczywiście, że tu trzeba wprawy, ale jeśli będę robiła wciąż te same błędy to się nigdy nie nauczę. Z części błędów oczywiście sobie zdaję sprawę, ale nie ze wszystkich. Co siła fachowa to siła fachowa.

Dziś powinien być spokojny dzień wypełniony przyjemnościami. Oby takich więcej... Mam też zamiar pomedytować z tarotem. Medytacja z kursu jak dla mnie jest dość skomplikowana (2 strony A4). Ja jestem przyzwyczajona  do krótszych i prostszych, ale ponoć za każdym razem będzie łatwiej. Pewnie tak, bo coraz więcej szczegółów będę pamiętać. Medytacja jest fajna i żal mi było gdy się skończyła. Dziś powtórzę...

Dietę trzymam, ale zauważyłam, że jestem mniej głodna i nie zjadam 1400 kalorii, bo posiłki opuszczam. Będzie jo-jo.

18 września 2015 , Komentarze (4)

No i kartofle nadal nie wykopane. Krzysiek przyjechał wczoraj zmęczony, bo oprócz pracy załatwił też spore zakupy. Poszedł od razu spać. Sama kopać nie wyszłam. Wykopiemy w poniedziałek. Nic im się nie stanie. Dzień dziś piękny, ale ja jestem cały czas senna. Ledwie obraz skończyłam. Oleje poznaję coraz bardziej. Już się ich nie obawiam. Maluję śmiało. Kolory też zaczynam powoli opanowywać. Jestem zadowolona. Teraz tylko ćwiczyć... Szkoda tylko, że nie mam szans malowania w plenerze. To bardzo pouczające jest. Wychodzą wszelkie niuanse barw, kształtów i cieni...Ostatnio jak mam okazję, przyglądam się drzewom i roślinom i doszłam do wniosku, że niekoniecznie tak wyglądają jak prezentują się w mojej głowie. Brzozy np. mają więcej szarości niż to utrwaliło się w mojej pamięci. Czasem wyobraźnia płata mi figle...

Po południu będę pracować nad następnym obrazem, bo podmalówkę zrobiłam wczoraj. Tym razem to krajobraz jesienny z brzozami i rzeką. Ciekawe jak wyjdzie.

Wczoraj tak się wściekłam na włosy, że złapałam nożyczki i obcięłam na krótko. Krzysiek twierdzi, że krzywo. Trudno. Wytrzymać już nie mogłam, a do fryzjera nie było mi po drodze. Teraz pójdę tylko wyrównać. Za to teraz czuję się dobrze sama z sobą. Żałuję, ze tyle czasu z tym zwlekałam. Jakieś zaćmienie umysłu, bo często sama włosy podcinam jak z fryzjerem mi nie wychodzi. Tym razem urosły naprawdę długie. Chlasnęłam jakieś 15 cm. Kiedyś nie uznawałam krótkich włosów, a teraz tylko takie mi odpowiadają...Inna sprawa, że z krótszymi wyglądam gorzej...

Diety wczoraj nie było. Zjadłam dodatkowo pół małej pizzy. Dziś już będzie grzecznie...Nawet napoi nie mam tylko wodę mineralną.

17 września 2015 , Komentarze (6)

Czas pędzi jak szalony. Dopiero była niedziela, a tu już znowu koniec tygodnia blisko. Pogoda jest piękna - słonecznie i ciepło. Aż chce się żyć. U mnie praca wre - piszę, wróżę. Pilnie się też uczę, a dziś idę kopać resztę kartofli. W przyszłym roku czekają mnie zmiany w ogrodzie. Mam zamiar posadzić więcej bobu i ziemniaków. Zrezygnuję za to z marchwi i rzodkiewki, bo się nie udają. Nie wiem jeszcze co z koprem, bo też lichy i z kapustami, bo je zjada bielinek. Sałatę posadzę w donicach ze względu na ślimaki. Papryka też w doniczkach lepiej rośnie. Podobnie pomidory. Muszę też kupić siedmiolatkę, bo z nasion nie udało mi się wyhodować.

Zamówiłam jednak te farby olejne. Kilka odcieni zieleni typu pejzażowego, naturalnych i ciepłych oraz żółci. Wczoraj przyszła paczka z pędzlami nylonowymi i papierami do farb olejnych. Pędzle już były w robocie, ale papiery jeszcze nie wypróbowane. Może dzisiaj się za to zabiorę. Pewne to jednak nie jest, bo jestem w trakcie malowania obrazu i następny olejny nie bardzo chcę zaczynać. Z drugiej strony bardzo jestem ciekawa jak ten papier się sprawdzi. Czy nie wchłonie oleju. Czekam na pastele suche zestaw portretowy, a ostatnio natknęłam się na pastele olejne sprzedawane na sztuki. Kolory są piękne. Idealne na pejzaże. Muszę pomyśleć i o nich...

Wreszcie jest minimalne podobieństwo w portrecie. Co prawda sposobem ale się udało. Z tego co wiem osoby które robią portrety ze zdjęć pracują nad nimi około 4 godzin. Ja się uwinęłam w godzinę łącznie z malowaniem. Następnym razem popracuję dłużej. Plamy na portrecie to woda, bo jeszcze mokry.

16 września 2015 , Komentarze (14)

No i w mieście nie byłam. Jadę dziś. Cały dzień wczorajszy zszedł mi na nauce. Studiowałam 13 zeszyt kursu malarskiego, malowałam i siedziałam nad tarotem. Namalowałam konia akwarelami i kredkami akwarelowymi oraz zaczęłam pejzaż olejami. Podmalówka już skończona. Tym razem to mały obrazek drogi i drzew w jesiennym słońcu. Powoli się przyzwyczajam do farb olejnych. Na forum malarskim zasugerowano mi, żebym zamiast papieru pod oleje użyła płyty pilśniowej, takiej jaka jest w tanich meblach z tyłu. To jeśli się zagruntuje jest dobre  podłoże do nauki. Podobrazi szkoda, bo tanie nie są. Znalazłam płyty w internecie. Od razu je przycinają na wymiar. Taniej będzie niż podobrazia i to sporo. Może się zdecyduję o ile nie uda mi się dotrzeć do sklepu stacjonarnego. Kusi mnie zakup farb w kolorach pejzażowych. Jeszcze pomyślę...Wczoraj sporo też wróżyłam. Mam również zamówienie na horoskop. Dziś będę nad nim siedzieć. Długo mi nie zejdzie, bo za dużo aspektów w nim nie ma. Później będę malować i pewnie szkicować portrety. Trochę dodatkowych wskazówek dostałam na forum malarskim.

Na diecie oczywiście jestem. Apetyt mi się zmniejszył co mnie bardzo cieszy, bo ostatnio nic nie robiłam tylko jadłam, a i tak ciągle byłam głodna. Reiki zadziałało. Na razie dieta z mniejszą ilością węglowodanów mi służy. Nadal jestem spokojna i nieco rozleniwiona tak jak lubię. Nie znoszę adrenaliny i silnych emocji. Bałam się, że gdy ograniczę węglowodany będę psychicznie rozedrgana i bardziej emocjonalna. Tak się na szczęście jednak nie stało. Program liczący makroskładniki też się sprawdza. Posiłki planuje na kilka dni. Są urozmaicone i smaczne. Jutro będą frytki. Mało, bo tylko 150 g ale będą. Wczoraj były placki ziemniaczane z cukinią. Zjadłam 5 sztuk takich małych z 1 łyżki.