Chciałabym schudnąć dla zdrowia i dla dobrego samopoczucia. Po latach wzlotów i upadków w końcu wydaje mi się, że jestem na dobrej drodze do zmiany moich nawyków żywieniowych i zdrowszego trybu życia. Nie chcę być ciągle na diecie, chce żeby jedzenie i ruch mnie cieszyły, a jednocześnie służyły mojemu zdrowiu i odpowiedniej wadze już na stałe.
Nie mam zielonego pojęcia ile ważę - może jutro wskoczę na wagę, jak nie zapomnę. Od poniedziałku pracuję, a dokładniej szkolę się - jeszcze 4 dni szkolenia przede mną. I na razie nie mogę się jakoś zorganizować. Tyle czasu nic nie robiłam, więc ciężko tak nagle się przestawić. O ćwiczeniach w ogóle zapomniałam - wracam taka wycięta do domu, że mi się najzwyczajniej nie chce - po prostu muszę się przyzwyczaić do nowego trybu życia i będzie dobrze. Za to z dietą super - tak jak przewidywałam o wiele mi teraz łatwiej unikać pokus
A teraz idę spać, bo jutro na 8, a ja lubię być wyspana
Wczoraj znów wzorowo z dietą i ćwiczeniami - może nawet za dużo ćwiczeń przy tych 1200 kcal, bo wieczorem mi już było trochę słabo. Waga dzisiaj 68,1 kg - jak sobie pomyśle, że już było 66,6 kg, to mi się płakać chce - strasznie zawaliłam.
A jutro pierwszy dzień pracy - najbardziej boję się tego, że nie będę miała możliwości jeść w odpowiednich godzinach - na razie tylko tym się stresuję ale zobaczymy jak to będzie kupiłam sobie bardzo fajne pudełko na lunch z trzema przegródkami, bardzo praktyczne
już mam mniej więcej zaplanowane co jutro wezmę do jedzonka do pracy i wydaje mi się, że łatwiej mi będzie trzymać dietę
Wczoraj z dietą i ćwiczeniami było wzorowo, ale waga i tak na razie pokazuje przerażającą wartość 68,7 kg, w dwa tygodnie przybyły mi 2 kg. Po prostu zawaliłam. Ale w poniedziałek do pracy - nie będę miała tyle czasu na myślenie o jedzeniu i mam nadzieję, że z dietą będzie już długoterminowo dobrze
Zważyłam się dzisiaj - po tygodniowej przerwie w diecie. Wynik katastrofalny, bo 68,3 kg, czyli 1,7 kg więcej niż tydzień temu - ale zapewne część z tego do jutra spadnie, organizm pewnie się jeszcze nie pozbył resztek z tego świątecznego obżarstwa, a poza tym zważyłam się po śniadaniu.
Nie wiem co mi odbiło w zeszłym tygodniu - miałam trochę stresu i od razu pizza, chińszczyzna, paluszki. A potem święta. Ale od dzisiaj jestem grzeczna
Edit:
No i klops - Luby mi nakupił różnych pyszności i pożarłam na podwieczorek ok 1000 kcal niezdrowego jedzenia łącznie dzisiaj wyjdzie ok 2000 kcal czyli 700 kcal nadprogramowo. Chciałam więcej poćwiczyć, żeby chociaż trochę tego spalić, ale mi się zrobiło słabo i musiałam przerwać
Mam suknię ślubną miałam dzisiaj oglądać i przymierzać, a tak wyszło, że od razu kupiłam a przymierzyłam tylko 3 suknie ale naprawdę nie było się nad czym zastanawiać - wyglądam w tej sukni świetnie, kolor taki jak chciałam (ecru) i cena - 900 zł outlet normalnie ta sukienka kosztuje coś około 2900 zł dobrze jest mieć rozmiar 38 - praktycznie wszystkie sukienki w tym salonie były w tym rozmiarze. Póki co suknia jest na mnie dość obcisła, nie wiem, czy mogłabym w niej zbyt długo wytrzymać, ale przecież jeszcze schudnę - mam czas do lipca, wtedy idę na przymiarkę
A tu zdjęcie sukienki - tylko na tej modelce nie prezentuje się ona jakoś olśniewająco - na mnie o wiele lepiej leży i na żywo jest po prostu przepiękna
Wracając do właściwego dla vitalii tematu waga nadal pokazuje 66,6 kg - nie jest źle, cieszę się, że już nie jest 67 teraz z emocji związanych z dzisiejszym dniem pochłonęłam kilka daktyli, ale spokojnie to jakoś upchnę do bilansu kalorycznego zgodnie z radą rozmiar36 porzucam na jakiś czas hula hopa - już chcę się pozbyć tych siniaków. Coś wymyślę w zamian
Już drugi dzień z rzędu waga pokazała 66,6 kg - dla mnie super wynik zważywszy na to, że wczoraj byłam na dość kalorycznym obiedzie w restauracji - testowałam z rodzinką miejsce gdzie ma odbyć się moje wesele no właśnie - wesele - nie uroczysty obiad jak wcześniej planowałam. Uległam presji rodziny - tak mnie przekonywali, że już podchodzę do tego mniej sceptycznie i nawet narzeczony się nagle przyznał, że on też woli normalne wesele, niż obiad
Ostatnio jestem w wirze przygotowań ślubnych - wybieranie zaproszeń, zastanawianie się nad różnymi logistycznymi aspektami ślubu, nad listą gości jutro może pojadę z siostrą pooglądać/poprzymierzać suknie ślubne
A teraz idę trochę pokręić hula hopem - siniaki nadal mi nie zeszły, ale już spokojnie mogę kręcić 40 min bez bólu
No nie ma szans, żebym się wyrobiła ze schudnięciem do maja - strasznie mi to opornie idzie, bardzo wolno chudnę. Organizm ma widocznie już dość po tych ponad pięciu miesiącach. I to jest strasznie demotywujące, jak sobie przypominam z jaką łatwością kiedyś chudłam - 1 kg na tydzień to był żaden problem. A teraz już 2 tygodnie tkwię na granicy 66-67.
I takie niepowodzenia chyba niektórych skłaniają do dziwnych pomysłów: czytałyście wczoraj na forum temat o 30-dniowej głodówce? A w zasadzie, to 53-dniowej, bo po 30 dniach na samej wodzie dziewczyna miała zamiar przez kolejne 23 dni żyć na soku z grejpfruta (4 szklanki dziennie) skąd ludzie mają takie pomysły? i to całe przedsięwzięcie niby po to, żeby pozbyć się problemów zdrowotnych i oczyścić organizm jeszcze zrozumiem takie 1-3 dniowe głodówki, chociaż nie popieram, ale 30 (53) dni? Musi się skończyć omdleniami, szpitalem, a potem jojo. Nie ogarniam tego.
Od 16.04 zaczynam na stanowisku młodszej księgowej - firma super, młody zespół, elastyczne godziny pracy - jestem pełna entuzjazmu w czwartek idę do firmy załatwiać jakieś papierkowe sprawy
Z wagą też ekstra - dzisiaj rano ważyłam 66,6 kg. Tylko że dzisiaj mam zamiar poważnie dietetycznie zgrzeszyć - w planach pizza i % Nie odmówię sobie świętowania
Dzisiaj waga pokazała równo 67 kg, 0,7 mniej niż wczoraj uroki codziennego ważenia się już od dwóch dni udaje mi się liczyć kalorie, mam nadzieję, że wytrwam jak najdłużej, bo to gwarancja sukcesu, tak "na oko" to ciężko ocenić czy się odpowiednio je.
A jutro rozmowa kwalifikacyjna - w ogóle to bym nieźle zawaliła - byłam przekonana, że mam tą rozmowę w środę, dopiero mama mnie uświadomiła, że przecież 27. to już jutro i teraz próbuję się wziąć za przygotowania do tej rozmowy, ale jakoś nie mogę się zmusić - już to tyle razy trenowałam przy innych rekrutacjach i poprzednich etapach tej rekrutacji, że porostu mam dość ja już chcę pracować i już nie musieć bredzić do ludzi, jaka to jestem skrupulatna, zorganizowana i współpracująca (startuję na księgową ).
To jeszcze coś o ćwiczeniach - wczoraj pięknie, bo 40 min spaceru, 40 min hula hopa i jeszcze trochę półbrzuszków, ale dzisiaj bieda, tylko 20 min hula hopa - stresuję się tą rozmową, a jak mi coś głowę zaprząta, to nie umiem się zmobilizować do ćwiczeń. Jutro, jak już będzie po wszystkim, nadrobię