Rok temu rzuciłam palenie. Mimo aktywnego trybu życia przytyłam ponad 10 kg. To już dwa lata... i ciągle mam problemy z wagą, ale mimo wszystko warto rozstać się z tym nałogiem - zdrowsza cera i młodszy wygląd.
Dzisiaj imieniny męża, Nie umiem gotować, nie próbując. Zaczęło się już wczoraj - tort truskawkowy z lekką masą i galaretką - no, ale wszystko słodkie, bardzo słodkie. I waga skoczyła - a jakże 66. Od rana dwie sałatki, no i trzeba było spróbować, czy papryka i ogórki dobre, a potem, czy sałatki dobrze przyprawione - podprawić i jeszcze raz spróbować. O rany. A ile pyszności do zrobienia przede mną. Jutro się nie ważę. Jakoś przetrwam wszystko. Ja to trochę takie dziwactwo jestem - bo niby niegruba: moje bratowe, siostra i koleżanki są zdecydowanie tęższe - a ostatnio ciągle się odchudzam. Aż wstyd się przyznać. Pozdrawiam wszystkie imprezowiczki!
Humor dzisiaj znacznie lepszy, bo za oknem piękny, słoneczny dzień. Szykuję się właśnie do wyjścia na gimnastykę - dwa razy w tygodniu ćwiczę z seniorkami, a potem godzinka lub dwie na basenie i w saunie. Waga w dół - 65, 7, ale na razie nie zmieniam paska, bo nie wiem, czy uda mi się ją utrzymać. To mój problem - zrzucam nawet dosyć szybko kilogramy - ale równie szybko je nadrabiam. Mam nadzieję, że jutro na wadze dalej będzie 65 i coś tam :-)))
Dieta bez większych szaleństw, a waga mimo to w górę - 66,7. Ale przykro. Co prawda nie ćwiczyłam wczoraj i nie byłam na basenie, ale sporo chodziłam - prawie dwugodzinny spacer.
Dzisiaj byłam już na basenie, ale po nim tak zgłodniałam, że zjadłam ogromne śniadanie - dwa jajka na miękko, placek dukanowski (otręby z jajkiem i serkiem) - całkiem spory, kawałek ryby wędzonej, a do tego kawa z mlekiem.
I tak w ogóle to trochę bez humoru jestem - sama nie wiem, czy przez tę zwyżkę wagi, czy deszczową pogodę, czy diabli wiedzą przez co jeszcze. Taki nostalgiczny dzień...
66,1, ale na pasku jeszcze nie zmienię. Ważne, żeby utrzymać tendencję spadkową i nie zacząć się objadać. Na razie mi się udaje.Za radą koleżanek jem pięć posiłków. Ten piąty w nocy - póki co nie mogę się bez niego obyć. Z ćwiczeniami jest gorzej - wczoraj tylko basen i porządki.Dzisiaj się bardziej przypilnuję.
A raczej dodatkowe kilogramy stracone. Waga 66,5. Dzisiaj dalej dieta, posiłki co cztery godziny. Rano basen - potem gimnastyka. Wczoraj jednak nie ćwiczyłam i w nocy - o dwunastej - zjadłam dwie parówki cielęce.
chociaż po trzydniowym szaleństwie moja waga tak musiała poszybować w górę, że jeszcze nie będę się ważyć. Posłuchałam rad koleżanek i od wczoraj jem regularnie co trzy-cztery godziny. Dzisiaj był basen i sauna - półtorej godziny, jeszcze czekają mnie porządki i gimnastyka- strasznie mi się nie chce, ale może chociaż pół godzinki. Teraz sobie słucham Janis Joplin i piosenek Cohena w wykonaniu m.in. Zębatego. Jest dobrze. Zębaty to moja młodość...
Wczorajszy dzień okropny - szalony i nieposkromiony apetyt. Nie ważyłam się, bo nie miałam odwagi. Dzisiaj gimnastyka i chyba jeszcze basen Ale nad apetytem dalej trudno zapanować.
Prawie wszystkie ubrania ciasne. Chyba muszę spasować i kupić sobie coś szerszego "na tymczasem". Jest coś okropnego w ciągłym myśleniu o sylwetce i odchudzaniu.A ja tak mam. Na marginesie zostają sprawy ważniejsze i istotniejsze. Znika tajemnica, niepokój przejmujący drżeniem ciało. Zostają kilogramy, ociężałość, ruch zroszony potem - i ta cała nieznośna lekkość bytu.
Niewiele, ale jednak 66,8. Zamiast gimnastyki długi, prawie dwugodzinny spacer, ale też podwójna kolacja.Muszę się wziąć w karby i zapanować nad dietą.
Mimo wczorajszych szaleństw wieczornych i nocnych waga w dół - 66,5. Nie ćwiczyłam, ale był długi spacer. Dzisiaj postaram się i poćwiczyć, i przypilnować trochę diety.