Ok, od czterech dni jem zdrowo.
Ćwiczę prawie codziennie, pomalutku i spokojnie.
Wysłałam pierwszy rozdział pracy magisterskiej do promotora z prośbą o uwagi. Czekam na efekty.
Staram się nie dobijać myślą, że inni wszystko już napisali, zamknęli sesję, a nauka do aplikacji już przebiegła i teraz to tylko powtarzają! I, że ja w związku z tym, żadnych szans na egzaminach wstępnych nie mam!
Robię wszystko po kolei.
Powoli.
Koncentruję się na jednej czynności- piszę pracę.
W kwietniu i maju mam jeszcze ostatnią sesję na uniwerku.
Postanowiłam się nie spinać, nie stresować.
Przestraszyłam się, gdy ostatnio serce zaczęło mi strasznie nierówno walić i poczułam duszność, kiedy zobaczyłam w gazecie kolejny artykuł o aplikacjach prawniczych. Dodałam do tego jeszcze te godziny w nocy spędzone na gapieniu się w sufit i niemożności zaśnięcia, te rozdygotane ręce i oblewanie się potem w ciągu dnia, tak zwyczajnie.
Jakoś się rozdygotałam.
I zamierzam odzyskać spokój.
Będę się ważyć, kiedy mi się zachce, może raz w miesiącu, może częściej.
Czekam na wiosnę.
Chcę jeździć na moim wielkim rowerze na uczelnię i uśmiechać się do ludzi po drodze!
Iść do parku z moim T. i siedzieć na ławce.
Chcę poczuć, że nad wszystkim panuję.
Jest to tym trudniejsze, że moja Mama ma chore nogi i będzie miała operację, Tata jest już od ponad pół roku na emigracji i nie może wrócić z powodów finansowych. Martwię się i martwię.
Ale T. jest obok.
Najlepszy Człowiek, jakiego znam.
Trzymajcie się i dziękuję za Wasze komentarze:)