a więc czas na wieczorną spowiedź :)
Zacznę od menu:
śniadanie: kanapka taka jak wczoraj (dziewczęta mnie przekonały, że nie powinnam mieć wyrzutów sumienia) - liczę, że 400 kcal
II śniadanie: serek wiejski light z rzodkiewkami, cukinią i szczypiorkiem (wyjadam resztki z lodówki :P) - 130 kcal
kawka - 50 kcal
lunch: 3 młode marchewki surowe (szkoda, że nie zrobiłam im zdjęcia - były piękne!) - max 50 kcal
obiad: 2 gołąbki: 240 kcal
teraz piwko (w kontekście alkoholizmu zapiszę się na inny portal...) - 250 kcal
w sumie: 1120 kcal
no jeśli ja przy takim jedzeniu nie będę niedługo jak szprycha to sama się zdziwię!
Ponadto ćwiczę te brzuszki z gościem z jutjuba - mam zakwasy w mięśniach, których istnienia nie podejrzewałam :D wczoraj nie dałam rady wytrzymać do końca tej 8-minutowej sesji, chyba muszę jeszcze wolniej przyzwyczajać te tajemne zakątki mojego ciała do ruchu bo dziś przy kichaniu prawie płakałam! ;) A mam zamiar niedługo dołączyć 8 minut dla pupy, a potem dla piersi - dobrze by było, żeby nic mi nie wisiało po tym odchudzaniu...
Rozmawiałam wczoraj z Mamą, chwaliłam się jej dietą, dzielnie wsparła dobrym słowem a potem powiedziała, że w sumie ona na takiej diecie jest całe życie, tzn od zawsze je w taki sposób jak ja teraz - 4-5 posiłków dziennie, za to małych. Zawsze się śmialiśmy z niej, że zjada za mały obiad a potem za 2 godziny jest głodna i zjada kanapkę czy jogurt, ale okazuje się, że jej organizm po prostu jest bardzo mądry i tak sobie to ustawił, bez jej szczególnej intencji. Z tego tez powodu moja Mama nigdy nie miała problemów z wagą, nigdy niczego sobie nie musiała odmawiać. Faktem jest tez, że mamy psa, którego prawa do spacerów rodzice bardzo pilnują, więc codzienny spacer ok godzinny też pewnie robi swoje. No i praca w ruchu... a ja od lat jestem przykuta do biurka, a wszelkiej maści Panowie Kanapkowie przynoszą pod nos różne gotowe pyszności (np. makaron z łososiem i szpinakiem w sosie śmietanowym..... ech!). Ale postanowiłam, że będę od teraz jak księżniczka, będę jadała tylko przysłowiowy listek sałaty i ziarnko groszku krzycząc: jakże się najadłam! Oczywiście bez przegięć - jestem za wielką hedonistką, żeby zrezygnować z wyjścia do restauracji na steka czy inny makaron wypaśny choć raz w miesiącu :) No i niestety, muszę się przyznać.... doskonale gotuję... moje potrawy tak strasznie mi smakują... i chyba nie tylko mi, bo regularnie ludzie wpraszają się do mnie na obiady ;D no co za pech!
tym pozytywnym wywodem kończę, życzę miłego wieczoru i powodzenia w realizacji swoich postanowień :)