Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Generalnie jest OK - dzieci, mąż, plany na przyszłość... Wszyscy już są przyzwyczajeni chyba, że jestem grubasem i ja też mogłabym się z tym pogodzić. Pamiętam jednak czasy, kiedy mogłam założyć co chcę i wyglądałam świetnie, kiedy nie męczyłam się tak szybko a brzuch nie leżał mi na kolanach, gdy siedziałam. Chcę jeszcze przed 40-tką wrócić do świetnej formy - moje życie zaczyna się od nowa :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 6311
Komentarzy: 102
Założony: 6 maja 2012
Ostatni wpis: 29 kwietnia 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Fioleq

kobieta, 45 lat, Pisz

164 cm, 78.90 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

17 stycznia 2015 , Komentarze (1)

Na szybko, bo weekend czeka. Na pasku pokazuje się 0,70 kg, ale poprzednio zaokrągliłam pomiar z 86,4 na 86, więc mogę się pochwalić w pierwszym tygodniu całym kilogramem. Przy czym nadal trwało czyszczenie zapasów p świętach, więc zjadłam w zeszłym tygodniu 3 ostatnie babeczki i kilka świątecznych cukierków, dopijałam soki itd. Nawet jeśli to tylko woda ze mnie spłynęła to i tak czuję się już lepiej a motywacja rośnie. Wczoraj znów ćwiczyłam, chociaż mam straszne zakwasy. W przyszłym tygodniu w ruch idzie stepper i nadal ćwiczenia brzuchowe. No i gotuję wielki garnek zupy kapuścianej, bo kapusta to potęga :D Miłego weekendu!!!

13 stycznia 2015 , Komentarze (4)

Pomysł mój jest taki, że nie zaczynam jakiejś chwilowej diety, nawet jeśli ta chwila ma trwać rok. Postanowiłam zacząć inne życie (jakkolwiek patetycznie i banalnie by to nie brzmiało). Dlatego nie narzucam sobie dramatycznych wyzwań od razu. Zasady są takie, że jem mniej ale częściej i bardziej zdrowo, odpuszczam słodycze, ograniczam alkohol, zaczynam się ruszać. Wiem, że w pierwszym etapie muszę zmienić nawyki, zmniejszyć żołądek, odzwyczaić się od cukru. Zajmuje to zazwyczaj 2-3 tygodnie. Potem jest łatwiej.

Mała dygresja. Kiedyś, dawno, dawno temu, jak byłam jeszcze młoda i bardzo szczupła, i wydawało mi się, że mogę żreć wszystko i w każdej ilości, byłam z ówczesnym chłopakiem na wyjeździe sylwestrowym. Byli tam tylko jego znajomi, zresztą przemili ludzie. Min była super-para, piękni, mądrzy i ambitni. Ona cudowna, delikatna i chudziutka blondynka. Wbiło mi się w pamięć jedno ze śniadań, kiedy to wspólnie, całą chmarą robiliśmy góry kanapek z pasztetem i konserwą, które wszyscy wchłaniali w skandalicznych ilościach bo był o skacowany poranek w górach (a wtedy apetyty dopisują ;) ). Jadłam te kanapki i jadłam, myślałam, że nie nasycę się nigdy. Ona natomiast zjadła pół kajzerki z pomidorem i powiedziała, że się najadła. Widziałam ją potem jeszcze kilka razy i zawsze była bardzo szczupła. Tak też działa większość znanych mi szczupłych kobiet. Nie nażerają się. Nie odpuszczają sobie. Albo odpuszczają, ale za to katują się na siłowniach i innych fitnesach. Nie oszukujmy się - trzeba się trochę postarać, żeby być szczupłą. 

Jak myślę o tym, co bym zmieniła w swoim życiu to przychodzi mi na myśl tylko ta jedna rzecz - nie doprowadziłabym się do tych 86 kg.

Wczorajszy dzień nie jest wart wspomnienia, żadnych powodów do dumy. Dziś jednak odmówiłam sobie 2-giej kanapki na śniadanie (zrobiłam ją i odłożyłam jednak na później), wypiłam 2 kubki czerwonego świństwa, nie zjadłam żadnej babeczki, zjadłam tylko jedną miseczkę zupy na obiad a na kolację zrobiłam sobie sałatkę. Zapijam to wszystko piwkiem, ale przecież nie wszystko na raz ;) Udało mi się poćwiczyć nawet 15 minut, po których byłam skonana i płynąca potem (kondycja: zero). 

Mam tylko jedną nadzieję - że w piątek waga nie wskaże więcej niż w poniedziałek. 

11 stycznia 2015 , Komentarze (6)

Kiedyś już tu byłam i bardzo mi to pomogło. Straciłam wtedy kilka ładnych kilogramów w raczej niedługim czasie, bez szczególnych cierpień. Od tego czasu urodziłam dzieci, odchowałam je lekko i przybrałam więcej kilogramów, niż mogłabym się kiedykolwiek obawiać. Teraz zaczynam od nowa, plan ambitny bardzo zakłada stratę ok 20 kg, do końca tego roku. Uzbrojona w wagę, stepper, hantelki, mrożonki, czerwoną herbatę i silną wolę - zaczynam od jutra. Szukam dobrego trenera internetowego - jeśli ktokolwiek przeczyta ten wpis i będzie miał jakąkolwiek radę - będę wdzięczna :)

Sama za siebie trzymam kciuki. Powodzenia dla mnie ;)

9 sierpnia 2012 , Komentarze (3)

nie było mnie tu prawie 2 miesiące. Przyznam, że doskonale zrobiła mi ta przerwa - odpoczęłam od diety i spokojnie sprawdziłam, czy jestem w stanie utrzymać te wszystkie nowe przyzwyczajenia, o których pisałam wcześniej. A więc jestem w stanie :) przez dwa miesiące nie byłam na diecie, nie odmawiałam sobie praktycznie niczego poza tym co absolutely forbidden - słodyczy, białego pieczywa, złego tłuszczu w nadmiarze (troszkę masełka czasem i jakiś mały rożek lodowy zdarzał się ;) ).
Starałam się też co jakiś czas coś robić w kwestii ruszania się - kupiłam piękny różowy rower, chodzę na basen, na urlopie biegałam prawie codziennie rano, kupiłam hulahop (ale jeszcze nie potrafię nim kręcić...).
Efekt? Waga stoi w miejscu, czuję się cudownie i mogę zacząć walczyć z kolejnymi kilogramami :D W międzyczasie kupiłam nową wagę i ważę się troszkę częściej niż co tydzień - wolę mieć wszystko pod stałą kontrolą...
Dodatkowo zrobiłam dziś badanie krwi, więc będę niedługo wiedziała jak to wszystko wygląda od strony medycznej ;)

Co najważniejsze - czuję, że żeby pozbyć się kolejnych kilogramów muszę jednak zacząć tu znów bywać, liczyć posiłki i kalorie, bez pomocy się nie obędzie. 
A więc - zeruję licznik i zaczynam walkę z kolejnymi 6 kilogramami :)
ciao!

19 czerwca 2012 , Komentarze (3)

kilka dni temu przechodziłam przez przypracowy bazarek i okazało się, że wariacko na mnie działają znajdujące się tam (wokół mnie) rzeczy, których nie wolno mi jeść. Nagle poczułam tak niesamowitą chęć na drożdżówki i pączki - których generalnie nie lubię..., boczek, kurczaka z rożna i lody, bułkę z masłem.... Majaczący na horyzoncie McDonalds był jak oaza na pustyni, oaza pełna majonezu i białych bułek. 
Akurat w tym samym czasie zepsuła się waga i nie mogłam sprawdzać wyników swoich katuszy. I jeszcze chyba się troszkę przetrenowałam, bo zaczęły mnie boleć wszystkie stawy do tego stopnia, że ciężko mi było chodzić. 
Mąż mój stwierdził, że robię sobie krzywdę i ja też doszłam do wniosku, że chyba nadszedł poważny kryzys i trzeba chwilkę odpocząć. 
W zeszłym tygodniu każdego dnia jadłam jakąś grzeszną potrawę - a to piękną kanapkę z kajzerki, majonezu (light) i szynki (plus warzywa ofkors), a to lody (jednak sorbet), piłam swoją ulubioną latte i odpuściłam trochę treningi, żeby stawy przestały szaleć. Nadal nie wiem jak to się ma do mojej wagi bo nie mam jeszcze czym tego zmierzyć, ale stwierdziłam, że trudno.... nawet jeśli moje starania to dwa kroki do przodu, jeden w tył, to najważniejsze żebym przyjęła pewne zasady już na zawsze i do końca życia. Więc staram się nie przejadać, jeść małe porcje, unikać cukru itd. Trochę się ruszałam jednak ale tym razem basen. 
Dość niecierpliwie czekam na naprawienie wagi :)
Ale też już się znów przyzwyczaiłam do siebie bez tych zrzuconych kilogramów i znów wydaje mi się, że nie ma żadnych wyników tej mojej diety. 
To wszystko skłania mnie, żeby zacząć zupełnie od nowa - tak jak przy przenosinach na vitalię (to mi przypomina, że w sumie na diecie jestem już prawie dwa miesiące i nie straciłam 3 kg tylko 6 bo zaczęłam od 82 kg). 
Ale zanim wyzeruję pasek zastanowię się jeszcze :)
na razie wracam do swojego młynka, odezwę się za jakiś czas
buziaki :*

9 czerwca 2012 , Komentarze (4)

Na szybko tylko pochwalę się, że dziś rano po bieganiu a przed śniadaniem waga pokazała zaplanowane 76 kg :) Biegałam dziś znów dość krótko bo 20 min, w tym jakieś 6 min spaceru (kondycja na dwóję...), ale czułam wielki niedosyt więc po powrocie do domu jeszcze 10 min brzuszków sobie zafundowałam i dopiero wtedy poczułam jak pot leje się ze mnie litrami - kto by pomyślał, że to takie przyjemne! W sumie 30 min ruszania się z takim wysiłkiem nie nastraja mnie jeszcze do pójścia "w ludzi" na jakieś zajęcia fitnessowe, ale mam nadzieje, że już niedługo i na to się odważę.
Goście na dziś się zapowiedzieli, więc biegnę przygotować się.

buziaki!

8 czerwca 2012 , Komentarze (3)

Dzień dobry :)
troszkę spadł mi zapał do spisywania codziennie co jem, ale może dlatego, że generalnie trzymam się swoich zasad mniej/więcej i na dłuższą metę bym się powtarzała.... Przestałam liczyć dokładnie 3 godzinne przerwy między posiłkami, ale mój brzuch dokładnie wie kiedy mija ten czas i jest pora na kolejną porcję jedzenia :) Twardo nie jem słodyczy, białego pieczywa, staram się unikać tłuszczu zwierzęcego, śmietan itd. Na imprezach bez większego bólu odmawiam sobie czipsów i koli. To piwo tylko jest takie pyszne, że nie mogę się powstrzymać.... No i grzech, któremu staram się opierać i nie idzie mi - raz na jakiś czas kilka kawałków pizzy, najukochańszego dania mojego męża - jak na złość znaleźliśmy cudną maleńką pizzerię niedaleko nowego domu, w której robią pyszne jedzenie.
Ale ale, jak zapowiedziałam "po przeprowadzce zacznę ćwiczyć" i tak też właśnie staram się robić - dziś pierwszy raz biegałam. Nie tylko pierwszy raz po przeprowadzeniu się... pierwszy raz w życiu (wiem wiem, trudno uwierzyć) :)
Nie było to proste. Biegałam raptem 15 min, zmęczyłam się strasznie, pewnie będę miała jutro niezłe zakwasy, ale jestem zadowolona. Odkryłam też, że niedaleko mam basen, kilka klubów fitnessowych, jogę - to wszystko w obrębie 2-3 przecznic.
Minął już miesiąc mojej diety, jutro sobotnie ważenie i jeśli spadnę jeszcze przynajmniej 0,5 kg będzie bardzo przyzwoicie - 3 kg w ciągu miesiąca będą dla mnie satysfakcjonujące.

Czytałam wczoraj na Pudelku :D o żonie Willa Smitha, która ma chyba 41 lat i jest bardzo szczupła i umięśniona - w sumie wygląda ładnie i chyba tak samo jak 10 czy 15 lat temu. Powiedziała w jakimś wywiadzie, że nie je dla przyjemności, że jedzenie służy jej jedynie dostarczaniu organizmowi niezbędnych składników odżywczych i że generalnie jedzenie to trucizna. To oczywiście w wielkim skrócie i uproszczeniu, ale coś w tym jest... bo na początku swojej wypowiedzi wspomniała, że jej najukochańszymi potrawami są frytki i pizza :) Przemyślałam to sobie i stwierdziłam, że moim głównym problemem jest niesamowity fiś na punkcie jedzenia, ciągłe poszukiwanie przyjemności w smaku a w efekcie tego zjadanie dużych ilości tych pyszności. A przecież człowiek, zwłaszcza w moim wieku i z moim trybem życia, potrzebuje bardzo niewiele jedzenia do życia. Daleka jestem od tego, żeby z kalkulatorem i wagą planować posiłki (jak wspomniana Jada), ale postanowiłam mniej się skupiać na jedzeniu.

A teraz idę na rekonesans - ciągle poznaję okolicę. Zapoluję na truskawki bo jeszcze w tym roku nie jadłam.

buziaki!

3 czerwca 2012 , Komentarze (3)

Witajcie Moje Drogie :)
jestem już w nowych kątach, po traumatycznej przeprowadzce, straszliwie obolała i zmęczona, ale szczęśliwa niesamowicie - mieszkanie jest doskonałe, chcę zostać tu już na zawsze! :) przez ponad tydzień się nie ważyłam od czasu ja w sobotę poprzednią spakowałam wagę do kartonu - tak jak większość swojego dobytku - dopiero teraz wyjęłam ją i znalazłam dla niej nowe miejsce. Przez cały tydzień odpuściłam sobie większość dietowych zasad, stres związany z przeprowadzką i niesamowity nawał pracy (w środę wyszłam z biura o 22!, a że zaczęłam o 9 oznacza to 11 godzin pracy). Nadal nie jadam słodyczy poza tą łyżeczką cukru do kawy, raczej nie jadam też owoców - wolę warzywa, ale zjadłam kilka białych bułek, 2 razy dałam się namówić na pizzę (musiałam czymś nakarmić chłopaków pomagających przy przenoszeniu nas), kilka słodkich drinków z koleżanką z pracy... sporo tych grzeszków było :) Łatwo się domyślić, że właziłam na tą wagę dziś z drżeniem serca, żeby tylko pokazała wynik nie wyższy niż w poprzednim tygodniu. Ale jak widać - ruch jest dużo bardziej skuteczny niż jakakolwiek dieta - 2 dni (czwartek i piątek) łaziłam i nosiłam pudła od wczesnego świtu do późnej nocy, wczoraj znów pół dnia chodzenia i moszczenia się w nowych kątach a wieczorem kilka godzin skakania na ursynaliowych koncertach i efektem jest 1 cały kg w dół - waga pokazała dziś 76,6 :)
Zaraz ustawiam nowy pasek postępu i wracam do dietowych zwyczajów a na dniach mam zamiar zacząć wprowadzać w życie swoje postanowienie odnośnie biegania (póki nóżki mam wyrobione do ruchu, żeby nie zaprzepaścić tych strasznych zakwasów)

miłej niedzieli życzę, ja poczytam Was dopiero wieczorkiem, po kolejnych koncertach :)

25 maja 2012 , Komentarze (8)

Trochę się złamałam i zważyłam się dziś. Spowodowane było to nagłym niepokojem, którego przyczyną z kolei był stan paska postępu w moim pamiętniku - wynika z niego, że jestem tu już 3 tygodnie i schudłam raptem 0,5 kg. Przyszło mi to wszystko do głowy w nocy i się męczyłam trochę więc rano od razu skok na wagę i..... uffff.... stanęłam dziś na wadze i jest kolejne 0,5 kg, czyli 1,5 kg przez te 3 tygodnie. Nadal nie jest to wynik planowany na początku drogi, ale pół kilo tygodniowo bez ćwiczeń i głodzenia - wciąż uważam, że nieźle :) 

zaczyna się weekendowy młynek, więc możliwe, że zajrzę tu dopiero w poniedziałek

miłego odpoczynku! :)

24 maja 2012 , Komentarze (2)

Czas na spowiedź :)
Nie mam czasu ostatnio zupełnie na nic, więc nie wychodzi mi codzienne pisanie, stąd rytm "co drugi dzień", choć co wieczór staram się tu wpaść i poczytać jak Wam idzie. Zaraz 23, ciężki dzień, a nawet tydzień za mną ale jutro już piątek więc chyba mogę powiedzieć uffffff....

Nie wiem ile mam siły jeszcze, więc od razu przejdę do menu wczorajszego (o ile pamiętam..)
śniadanie: 2 małe kromki chleba drwalskiego z pasztetem, sałatą i 3 ogórki małosolne (moje własne :) ) - cholera wie....ale jeśli jedna kromka to 80, ogórek to 11, to max 300 kcal
kawka: 50 kcal
II śniadanie: pomidor taki całkiem spory może ze 30 kcal
lancz: połowa porcji makaronu z sosem bolognese :) - szacuje, że max 300 kcal
w międzyczasie: batonik muesli na szybko przed spotkaniem 100 kcal
obiad: druga połowa porcji makaronu - konsekwentnie 300 kcal
kolacja: jedna kromka chlebka drwalskiego z pasztetem i 2 ogórki małosolne - max 150 kcal
no i jeszcze 2 piwka - 500 kcal
w sumie 1900 kcal
całkiem sporo, ale działo się dużo, sporo biegałam po schodach, po mieście itd. Ciągle piję tą szmacianą czerwoną herbatkę i mnóstwo wody. No ale sporo... na 3 z dwoma minusami zasłużyłam... nie miałam świadomości! ale to już koniec pasztetu :(

Dzisiaj natomiast:
śniadanie: 2 kromki chleba drwalskiego z fetą bardzo cienko i 3 ogórki - liczę, że 250 kcal
kawka: 50 kcal
II śniadanie: 4 pierogi ze szpinakiem - tak coś wyszpiegowałam że ok 200 kcal
lancz: sałatka z fetą i oliwkami - masakra! mała porcja a podobno ok. 200 kcal
obiad: gołąbek 130 kcal (ten mój, z indyka i bez tłuszczu)
podwieczorek (nowość): truskawki z jogurtem nat. 100 kcal
kolacja: miseczka kapusty młodej z ziemniaczkami (tak, wreszcie ja ugotowałam) - nie mam pojęcia... ale mega dietetycznie, więc niech będzie z górką że 200
2 piwa (no niestety... pijaczką jestem) - 500
w sumie: jakieś 1700
o mammmo.... a gdzie dieta 1200 kcal, nie wspominając 1000....

nie wiem, czy chce mi się nadal liczyć te kalorie :( chodzę głodna, jem maleńkie porcje, odmawiam sobie mnóstwa rzeczy, które lubię (poza piwem, ale tego nie odpuszczę) i ciagle tych kalorii strasznie dużo... ciekawe, co waga pokaże w sobotę. Wiem jedno - te spowiedzi są dobre, widzę co jest grane i nie oszukuje się, że jem jak ptaszek, albo nawet ta kózka co to tylko listeczek i kropelkę wody przy grobelce a tu waga 80 kg. Staram się walczyć ze swoją hipokryzją na wszelkich frontach, i tu niestety doznaje gorzkiej nauczki. Prawdopodobnie jednak człowiek do życia potrzebuje bardzo niewiele, choć wydaje się nam, że jest inaczej. I nie tylko o jedzeniu myślę - wyobraźcie sobie, że nie macie prądu przez 2 dni :) tak, jesteśmy jak karaluchy - przywykniemy do każdej sytuacji, ale jednak chyba skłonność do wygody prowadzi nas w niewłaściwym kierunku. 

Nadal jednak pozytywnie - jest mi luźno w spodniach sprzed roku (nie miałam wtedy wagi więc orientuje się po ciuchach) i bardzo liczę na pozytywny wynik sobotni.

pozdrawiam Was czule głaszcząc swój brzuszek jeszcze na razie wylewający ze spodni ;)
:*