2013 - podsumowanie
dziś zaczynam prowadzić dziennik Rok z Ewą Chodakowską.
będzie to wyzwanie i mam nadzieję że to zmotywuje mnie do walki;)
rok 2013?
od połowy roku jakieś -10 kg. całego roku nie biorę pod uwagę, bo po prostu nie pilnowałam wagi.
bywało różnie, ale to był przełomowy rok jeśli chodzi o rzeczy które sobie uświadomiłam. mianowicie:
że nie ma efektów tak od razu i że trzeba się pomęczyć.
poznałam fajne zasady w waszych pamiętnikach.
dziękuję Wam za miłe słowa;)
zaczynam rok z Vitalią (w zeszłym nie byłam od początku roku)
trzymajcie się! :*
poświątecznie
co jest ze mną do cholery nie tak?
chcę schudnąć, chcę walczyć o siebie a za chwilę się obżeram.
w wigilię dostałam przesłkę. Rok z Chodakowską.
zaczynam prowadzić od nowego roku.
ale wprawiam się już teraz.
w święta odpuściłam ćwiczenia, ale za to i w 1 i w 2 dzień ponad pół godziny spaceru;)
nadal się podnoszę. nadal wierzę. nadal walczę!
nowy zakup
dawno mnie nie było. dałam ciała.
ale zaczynam znów od nowa.
kupiłam na allegro 'Rok z Ewą Chodakowską'
zastanawiam się czy zacząć prowadzić jak tylko przyjdzie czy od nowego roku.
zobaczymy kiedy dostanę.
dam radę. małymi kroczkami.
wracam na dobre tory;)
107 - waga z dzisiaj.
waga z ostatniego wpisu mnie dobiła, ale okazało się że byłam tuż przed @.
cholernie się pilnowałam z jedzeniem w tym tyg. wytrwałam w postanowieniu: żadnych fast foodów. gorzej było w ćwiczeniami - brak. ale za to przemeblowanie pokoju i sprzątanie oraz urządzanie, więc nie siedziałam bezczynnie.
mierzyć się nie miałam czasu dziś.
ale chyba najważniejsze jest to, że się dobrze i lekko czuję;)
i po ciuchach widzę efekty moich zmagań.
powiedziałam sobie, że skoro udało mi się już tyle schudnąć to dam radę jeszcze więcej.
do mojej listy 'moje sukcesy oczami innych' dopisuje kolejną pozycję. wczoraj po raz kolejny usłyszałam miłe słowa związane z moją przemianą. i to właśnie podnosi mnie na duchu.
tak samo jak to, że po nawet kilkudniowej porażce wracam do zdrowych nawyków.
jest dobrze!!! :)
do dupy;/
dlaczego tu nie zaglądałam?
tak. macie rację. porażka.
napiszę tu, bo może wtedy sobie uświadomię swoją głupotę!
sobota - impreza rodzinna. nie piłam, więc jadłam. dużo jadłam.
potem tyle żarcia w domu było, bo zostało stamtąd. i znowu kfc.
miałam napady. pudełko 'i love milka' całe 20 czekoladek na raz.
merci w ciągu 2 dni. łącznie na 2 razy.
codziennie powtarzam sobie, że muszę się ogarnąć. ale wciąż przegrywam.
wmawiam sobie, że to przez tabletki i to, że jestem przed okresem.
ale się załamuję. bałam się wejść na wagę. ale zrobiłam ten krok. znowu powyżej 110 kg;/ a obiecałam sobie, że już nigdy tej linii nie przekroczę.
właśnie wywaliłam z szafy ciastka i bombonierkę z urodzin.
został tylko błonnik i musli. i piwa na które nie mam ochoty już daaawno.
brakuje mi sił. znów nie mogę ruszyć z miejsca. nie mogę się zmotywować. bo wiem że zrobiłam kilka kroków w tył i muszę to nadrobić.
dobrze chociaż, że w innych dziedzinach życia się w miarę układa.
porażka - 3 dni rozpusty
no więc zawaliłam.
zaczęło się od niedzieli. szykowanie jedzenia na imprezę urodzinową - podjadanie.
potem wódka, pepsi, chipsy, jedzenie późno.
poniedziałek: chipsy, czekolada, kfc.
dzisiaj: czekolada, spora kolacja.
i lenistwo w ćwiczeniach. bez biegania. bez ćwiczeń.
wiem, że teraz powinnam poćwiczyć, ale czuję się strasznie ociężała i pełna.
MUSZĘ wrócić do zdrowszych nawyków. tyle czasu udawało mi się je utrzymać. a tu urodziny i wszystko poszło w pi...
a w sobotę impreza rodzinna. nie wiem jak to przetrwam. jeden plus, że wytańczę trochę.
jakieś pomysły żeby się zmotywować i nie załamywać?
kilometr bliżej sukcesu
właśnie zrobiłam pół skalpela. więcej nie mam siły. idę się wykąpać i spać.
wcześniej boczki z tiffany. też niecałe. mam okres i jakoś średnio się czuję.
co do tytułu wpisu.
biegam. może to źle dla moich stawów. ale jakoś mi się spodobało. tzn jeśli w ogóle można to nazwać bieganiem;p
brat mnie namówił, żeby co 2 dzień biegać. skubaniec był bez kondycji a teraz po 3 km biega tak sobie.
1 dzień (sobota) - przebiegłam 1 kilometr na raty. 200m biegu/200 marszu
2 dzień (poniedziałek) - już tylko na 2 razy. ale kilka razy parę metrów szłam.
jutro nie wiem czy z nim pójdę, bo mam zaplanowany cały dzień.
tak czy inaczej jestem z siebie dumna. i to cholernie.
zainspirował mnie ten artykuł http://wojciechlazarowicz.natemat.pl/14241,jak-biegac-kiedy-jest-sie-grubasem
a szczególnie to zdanie:
'Rzecz bowiem polega na tym, że nawet bieganie najbardziej nieefektywne, niefachowe jest lepsze od braku biegania. '
waga stopniowo maleje. zdarzają się zastoje, ale pierwsza i najważniejsza zasada w moim przypadku to: pilnować się.
i będę próbować.
i będę biegać. po jednym głupim kilometrze, ale będę.
wyładowałam energię;p
śniadanie
kanapka z wędliną
banan
2 kostki czekolady (gorzkiej wiśniowej)
2 śniadanie
kanapka z wędliną
owsianka aktivia (jabłko i cynamon)
obiad
2 gołąbki
kolacja
owsianka aktivia
kawałek kiełbasy
aktywność:
1 godz składania węgla;p - 2 tony i 20 kg:D
1 godz rowerka
skalpel (jakieś niecałe 30 minut) - tak przełamałam się i spróbowałam ćw z Ewą. zauważam, że większość ćw z Mel B się tu powtarza. taki misz masz;p
zobaczymy jak będzie dalej.
oj kusiło dzisiaj. ciastka i czekolada leżące po południu na stole patrzyły na mnie. ale nie dałam się:)
ten obrazek ukazuje mi się przed oczami w takich momentach.
mam ochotę się zmierzyć. ale nie. czekam na sobotę;)
szału nie ma
kur%$#@#$
dodawałam notkę ze spisem co dzisiaj jadłam i w ogóle. i wyłączyło mi neta;/
wczoraj wymiotowałam po kolacji;( czułam się źle (zjadłam talerz grochówki i bułkę z wędliną)
muszę pisać co jem. może wtedy nie będę popełniać takich głupot.
jeśli kanapka to zawsze ciemny chleb z ziarnami. w pracy 2 kawy rozpuszczalne + herbata na śniadanie. nie słodzę - nie chciało mi się cukru do pracy nosić:P
śniadanie 5.30
kanapka z wędliną, 1/3 rogala marcińskiego (czasem rano zjem coś słodkiego, bo nie mam czasu na normalne śniadanie)
2 śniadanie 10.00
kanapka z wędliną
jabłko
obiad 14.30
talerz zupy jarzynowej (kalafior, kalarepa, marchewka)
bułka i śledzie w śmietanie
podwieczorek (kolacja?) 17.20
kubek zupy (tym razem już zabielonej)
wczoraj 20 minut intensywnego pedałowania, a dzisiaj nic. padłam po południu i spałam. jakoś się dzisiaj czuję ociężale.
po obiedzie bolał mnie żołądek, ale herbata miętowa pomogła.
teraz możecie mnie ochrzanić. wiem, że nie wszystko robię jak powinnam. ale stopniowo staram się wprowadzać nowe zmiany.
rowerkowo
wczoraj jeździłam pół godz. chciałam dłużej, ale przyjechali goście, potem następni. wieczorem szybko zasnęłam więc już nie ćwiczyłam.
zaraz siadam i walczę;)
wylałam dzisiaj niecałe pół l pepsi (zostało z sobotniego wypadu) do zlewu. żeby nie kusiło. a paczka chipsów leży w szafie. ale jak przychodzi ochota na nie to włącza mi się w głowie myśl, że nie warto. jak wróci brat to mu je dam. niech się cieszy;)