Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Zawsze byłam szczupła, ale przez ostatnie dwa lata nie dbałam o siebie przez co przybyło mi trochę na wadze. Chcę wrócić do dawnej sylwetki i czuć się dobrze sama ze sobą.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 31451
Komentarzy: 248
Założony: 21 grudnia 2012
Ostatni wpis: 15 maja 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Omega.3

kobieta, 34 lat, Pod Lasem

164 cm, 53.10 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

17 kwietnia 2013 , Komentarze (3)

Chciałabym móc tu napisać, że oddaję krew regularnie od kiedy skończyłam 18 lat, ale niestety nie mogę. Zawsze chciałam, ale zanim odważyłam się pójść pierwszy raz trochę czasu minęło. Później też jakoś zawsze było coś ważniejszego do zrobienia a do punktu przecież dosyć daleko. Trochę zmobilizowała mnie akcja krewni Euro w zeszłym roku, jednak i tak wiele się tego nie nazbierało. Od dłuższego czasu mówiliśmy z bratem, że trzeba by się wreszcie wybrać, ale na mówieniu się kończyło. Dzisiaj miałam siedzieć na zajęciach do 18.30 ale jak tylko dostałam sms-a stwierdziłam - co mi szkodzi pójdę oddać krew. W sumie opuszczę tylko nieobowiązkowy wykład i projekt, na który dadzą mi zwolnienie. Oczywiście zawsze istnieje ryzyko, że Cię nie zakwalifikują, ale mi się jakoś jeszcze to nie zdarzyło. 

Wyniki badań oczywiście miałam w porządku ;] W dodatku poprawił mi się humor gdy lekarka podejrzliwie zapytała o wagę - znaczy wątpiła, że mam to wymagane 50 kg  naiwna. Problem pojawił się przy pobieraniu - do wstępnych badań wzięto mi próbki z prawej ręki no a na lewej to ponoć zupełnie nie ma się gdzie wkłuć. W efekcie zrobił się jakiś obrzęk i nie oddałam tych przepisowych 450ml tylko trochę mniej.

Po powrocie do domu poczułam się baaardzo głodna i co się okazało po wygooglaniu? oddając 450 ml krwi tracimy AŻ 4000-4500 kcal! Czyli tyle ile dostaje się w tych 8 czekoladach. Mam nadzieję, że wujek nie kłamie, bo zdążyłam już zjeść gratisową porcję mięska i chyba zaraz otworzę sobie jedna z czekolad. Nie, nie zjem całej ale na jeden pasek chyba zasługuję?

Z innych - poszukiwania sportowego biustonosza do biegania jak na razie nieudane  potrzebuję 60-tki nawet w tych ścisłych sportowcach (w okolicach brzucha i pod biustem tłuszczyk jakoś mi się nie zbiera). W jednym ze sklepów mają mi coś dowieść - oby.

15 kwietnia 2013 , Komentarze (4)

Dzisiaj po raz pierwszy udało mi się zrealizować postanowienie dotyczące biegania. Kondycję mam co prawda beznadziejną i na razie jest to marszo-bieg, ale przecież za każdym razem powinno być lepiej. Trochę martwi mnie lekkie obtarcie na stopie - mam nadzieję, że to wina skarpetek, które w tym miejscu mają jakiś nadruk (koniecznie muszę zaopatrzyć się w jakieś biegowe skarpetki - w zeszłym tyg. widziałam takie w Lidlu). Pogoda dziś była piękna (choć trochę wiało, przez co mam teraz lekki kaszel) i wokół malty biegało, jeździło na rowerach i rolkach oraz spacerowało mnóstwo ludzi! Chwilami trzeba było bardzo uważać na te śmigające rowery. 

Dzisiaj ubrałam spodnie kupione pod koniec lata w zeszłym roku i stwierdziłam, że nadają się do noszenia jedynie w domu. Okropnie wiszą mi na tyłku i chyba mogłabym zdjąć je bez rozpinania. Wtedy ważyłam więcej niż na pasku, myslę, że jakieś 62 kg, nie jestem pewna bo unikałam wagi jak ognia :P

Zaopatrzyłam się w jakiś nowy antycellulitowy balsam z Bielendy, na opakowaniu oczywiście sporo obiecują - zobaczymy jak to będzie.

14 kwietnia 2013 , Komentarze (3)

Zostańmy przyjaciółmi  - Najgorsze zdanie, jakie mężczyzna może usłyszeć z ust kobiety. Podobno  Na pewno nie to, co on chciał by usłyszeć. Bolesna prawda wyczuwalna była gdzieś pod skórą. Bo przecież inaczej zachowuje się osoba zakochana, a inaczej ta, która po prostu nie chce ranić (tylko po to, żeby później zranić bardziej).


Postaw się proszę teraz choć przez chwilę po drugiej stronie. Lubisz go, to bardzo miły człowiek (miły chłopak - najbardziej kastrujące określenie z możliwych) i tak sympatycznie z nim się rozmawia. Poza tym, czujesz się w jego obecności całkiem bezpieczna - jest dla Ciebie tak neutralny, że możesz być w 100% sobą. Nie wyczuwasz żadnych podtekstów przez długi czas od kiedy go poznałaś - może to miesiące a może nawet lata. 


Pewnego dnia coś się zmienia. Może to efekt zbyt dużego stężenia alkoholu we krwi, a może i tak by się to stało? Nie bardzo wiesz dlaczego, przecież nadal wyglądasz i zachowujesz się tak samo, jednak on chce czegoś (więcej?). Sytuacja rozwija się w całkiem nie zabawną groteskę, nie wiesz czy teraz należy śmiać się, czy może płakać. Tym bardziej nie wiesz, jak reagować na jego dziwne ruchy. Owszem, ufasz mu w pewien sposób, ale czujesz, ze to co robi narusza Twoją prywatną przestrzeń i wcale nie jest Ci z tym dobrze. Przemyślenia i wnioski przychodzą dopiero następnego dnia i choć bardzo chcesz je powstrzymać, jest to zupełnie niemożliwe. Tym bardziej, że nie bardzo Ci się podobają. 


Dobrze wiesz, że teraz należało by go nieco od siebie odsunąć, ale ku Twojej zgubie on znacznie częściej szuka Twojego towarzystwa niż dawniej. Podświadomie dąży do podobnych sytuacji jak TAMTA, (którą ty wciąż wspominasz z tym nieprzyjemnym uczuciem zimna wzdłuż kręgosłupa). Zdajesz sobie powoli sprawę z tego, że kiedyś padnie to pytanie czy mogli byście być kimś więcej. Albo gorzej - on przejdzie do czynów i wtedy...


No właśnie wtedy pozostaje wypowiedzieć tylko to jedno zdanie po którym NA PEWNO nie będziecie przyjaciółmi. Równie dobrze pewnie mogło by ono brzmieć "chyba Cię po*bało" 



Jestem na dobre drodze do "zostańmy przyjaciółmi", choć ciągle się łudzę, że nie będę musiała tego powiedzieć. Prawda jest taka, że choć bardzo lubię człowieka sama myśl o całowaniu się z nim przyprawia mnie o bardzo nieprzyjemne ciarki. Nie oszukujmy się - nie zrobię tego. Część znajomych będzie mieć mi to za złe przez długi czas, ale przynajmniej będę mogła spojrzeć na siebie w lustrze.


Jeśli to czytasz - proszę daj mi znak, że robię dobrze, proszę... bo sama już zaczynam wątpić. Przecież tak bardzo nie chciałabym ranić kogoś, kogo lubię. 

23 marca 2013 , Skomentuj

Bardzo nie lubię tego etapu, kiedy dieta i ćwiczenia stają się przymusem. Na początku jest coś w rodzaju fascynacji - nowe zasady odżywiania, chęci do eksperymentów z niskokalorycznymi przepisami. Każde wyjście do sklepu pozwala odkrywać nowe zdrowe produkty, których dotychczas się nie dostrzegało. Ograniczenia co do ilości jedzenia nie są jeszcze aż tak uciążliwe...

Z czasem jednak udaje nam się już "prawie" wszystko odkryć, coraz częściej nachodzi nas ochota na coś czego nam nie wolno - często właśnie dlatego, że jest to zakazane. nasze chęci do eksperymentów zastępuje irytacja a w przygotowaniu zdrowych posiłków widzimy irytujący obowiązek. 

Dzieje się tak chyba przez zbyt restrykcyjne zasady, które sobie narzucamy. Zbyt mały limit kalorii, zbyt wiele produktów wykluczonych zupełnie z diety. Trzeba wtedy w dobrym momencie nieco wyluzować. Ja znalazłam się na takim etapie na początku lutego. Na diecie takiej czy innej byłam od trzech miesięcy z małą przerwą na święta i miałam już wszystkiego serdecznie dość. Wprowadziłam pewne "ułagodzenia" i teraz jest chyba znacznie lepiej. Oczywiście - nie chudnę w takim tempie jak większość Vitalijek, ale moja waga powoli zaczyna mi "nawet odpowiadać" dodatkowe wyrzeźbienie sylwetki chciałabym osiągnąć przez bieganie jak tylko wiosna się wreszcie zjawi. Teraz oczywiście nadal jem raczej zdrowo - pieczywo pełnoziarniste, brązowy ryż, pełnoziarnisty makaron, chudsze mięsa grillowane albo duszone, dużo warzyw i owoców - ale od czasu do czasu pozwalam sobie na rzeczy mniej zdrowe tzn. pieczone ziemniaki do obiadu, kawałek smażonego mięsa na niedzielny obiad u mamy, piwo ze znajomymi, kawałek ciasta do kawy... 
Żeby nie było - nie robię tego codziennie, ale już parę razy w tygodniu jakiś "wyskok" mi się zdarzy. Kalorie jedynie szacuję, przestałam wszystko ważyć, dodaję też bez kalkulatora. Generalnie staram się mieścić w limicie 1300 kcal dziennie, ale tak 2 razy w tygodniu go przekraczam - staram się wtedy jednak zmieścić w moim dziennym zapotrzebowaniu. 

Przestałam pisać na Vitalii bo wydaje mi się,  że narzuca ona pewnego rodzaju rygor - tak głupio pisać że znowu zjadło się coś ponad limit, albo że na obiad były racuchy - bo właśnie miałam na nie ochotę. 

17 marca 2013 , Komentarze (2)

O długiego czasu nie piszę... nie ćwiczę także - mój leń wziął górę nad dobrymi chęciami. Z dietą jest dość różnie, choć przeważnie na plus. Co jakiś czas aktualizuję pasek - waga spada baaardzo wolniutko, ale już mi tak bardzo nie zależy - osiągnęłam stan z którego jestem w miarę zadowolona. Teraz chciałabym jeszcze 'wyrzeźbić' nogi - oczywiście muszę zacząć biegać, więc niech ta wiosna w końcu przyjdzie. 

Póki co popadłam w przedwiosenny marazm. 

24 stycznia 2013 , Komentarze (5)

W dalszym ciągu chlebkowo, dzisiaj cały dzień szukam przepisu idealnego. Zaopatrzyłam się w mąkę pełnoziarnistą 3 zboża z Lubelli (po przeczytaniu kilku pozytywnych opinii) i jutro planuję wielkie pieczenie chleba, tak żeby cała rodzina się najadła do syta. Problem w tym, że przepis na opakowaniu i wszystkie pozostałe jakie znalazłam w internecie z udziałem tej mąki są na drożdżach . Nie po to hodowałam zakwas (który chyba wreszcie wygląda tak jak powinien) żeby teraz go nie użyć... Nie mogę też znaleźć żadnego przelicznika drożdże>zakwas. 
Nutella domowej roboty mi nie wyszła, bardziej przypominała sos czekoladowy (teraz wiem, że dałam za mało kakao, ale z większą ilością znowu była by bardzo gorzka). Nie przeszkodziło mi to jednak w jej zjedzeniu. W smaku była dobra, jak roztopiona gorzka czekolada. 
Ostatnio kupiłam płatki żytnie - gotował ktoś? Bo nie wiem czy jest jakaś różnica pomiędzy nimi a owsianymi jeśli chodzi o gotowanie a mam ochotę na takie śniadanko.

Wychodzi na to, ze całe dnie tylko gotuje i piekę  

Wróciłam do ćwiczeń. Jutro chyba pierwszy trening z gwiazdami - o ile wyrwę się z kuchni 

Skalpel 20/100

23 stycznia 2013 , Komentarze (1)

Upiekłam dzisiaj swój pierwszy chlebek  pszenny razowy na żytnim zakwasie i jednak jeszcze z odrobiną drożdży bo nie do końca ufam temu zakwasowi - jakiś jest trochę nie taki. Pomimo, że trochę się "rozlał" i bochenek nie jest okrągły smakuje WSPANIALE ojjj jak mi już brakowało prawdziwego chleba na tej całej diecie - dopiero teraz sobie z tego zdaję sprawę. Na 100 g wyszło mi 243 kcal - tu chyba nie jest aż tak dużo? Jutro na śniadanie będzie istne szaleństwo - chlebek z nutellą którą planuję sama zrobić - już nie mogę się doczekać,chyba pójdę już spać żeby było szybciej. 
Chyba zwiększę sobie limit kalorii do 1300 i tak codziennie mi ostatnio coś koło tego wychodzi i tylko wieczorem się tym zadręczam.
Dzisiaj pierwszy raz od dawna nie ćwiczyłam, wcale nie ma wyrzutów sumienia, czasem trzeba trochę odpoczynku. Oczywiście min. 3 razy w tygodniu będę ćwiczyć, ale bez przesady. Oglądałam dzisiaj filmiki z Jillian i mam ochotę wypróbować jej jogę - kiedyś bardzo chciałam ćwiczyć i nigdy jakoś mi się nie udało (tzn. miałam jakieś opisy pozycji z gazety i kilka figur prawie mi wychodziło ).

19/100

22 stycznia 2013 , Komentarze (1)

Jejku ale się zrobiło późno! Tak więc dzisiaj tylko kilka słówek. Ćwiczę codziennie chociaż mi się nie chce  po 20 skalpelu chyba zmieniam zestaw. Dzisiaj znowu z dietą tak sobie tzn. mam problem z policzeniem obiadu -,- liczenie kalorii coraz bardziej mnie nudzi. Poza tym zimno jak cholera a ponoć ma być jeszcze zimniej  marzy mi się jakiś spacer ale póki co wypuszczam się tylko do sklepu jak czegoś bardzo brakuje do obiadu. 

Skalpel 18/100

21 stycznia 2013 , Komentarze (4)

Tak tak dziś mija już miesiąc od kiedy założyłam swój pamiętnik odchudzania - ale ten czas szybko leci  chociaż to nie mój dzień ważenia, żeby w pełni podsumować ten czas weszłam na wagę która sprawiła mi ładny prezent - pokazała 56,6 kg! Czyli jak widać zwiększenie ilości spożywanych kcal przyniosło ładne efekty, a podejrzewam, że w sobotę i niedzielę (w niedzielę to już na pewno) zjadłam więcej niż 1200 co znowu skłania mnie do pomysłu ze zwiększeniem nieco dziennego limitu. Więc tak:

Waga: -1,5 kg 
Właściwie nie tak dużo, ale trzeba wziąć pod uwagę, że w tym czasie wpadły święta w które totalnie poszalałam z jedzeniem i sylwester, kiedy to "nieobjadanie się" zostało tylko w sferze planów. 
Wymiary - niestety nie wiem  zmierzyłam się dopiero 8 stycznia po kilku dniach ćwiczeń a teraz nawet nie mam miary. Myślę, że kolejne mierzenie zrobię jakoś po 30 dniach projektu z Ewką Ch. więc jeszcze troszkę.

Pod wpływem Vitalii zaczęłam  ćwiczyć chociaż początkowo zupełnie tego nie planowałam. Daleko mi do wielu z Was, ale uwierzcie że dla takiego lenia kanapowego jak ja to ogromny sukces  gdy zrobi się cieplej na pewno zacznę biegać i może włączę jakiś rowerek - chociaż to będzie zależało od stanu technicznego mojego sprzętu. 

Jeśli chodzi o dietę - coraz częściej mam jej dosyć. Żeby nie było - różne dietki stosuję już jakoś od początku listopada (nie pamiętam dokładnie od kiedy, ale 11 już na pewno byłam na diecie i nie mogłam zjeść rogala). Chciałabym już mieć te 55-54 kg i przejść na coś w rodzaju stabilizacji - jeść nadal zdrowo i 5 posiłków dziennie ale trochę więcej i bez ciągłego ważenia i dodawania kalorii. No cóż, może za miesiąc 

Jeśli chodzi o dziś - znów z dietą było nie do końca dobrze. Nie lubię jeść kolacji z rodziną - zwykle swoje już zjem a później jeszcze skubię jakiś ser albo szynkę albo nie wiadomo co i wychodzi ZA DUŻO. 

Ćwiczenia zaliczone, ale coraz bardziej mnie nudzą. Chyba wprowadzę na stałe wersję z tv, myślę też o jakimś innym zestawie Ewy - czy Turbo jest dużo trudniejsze? Bo Killera na pewno nie zrobię. Albo trening z gwiazdami - próbowała któraś? Co polecacie? 

SKALPEL 17/100

20 stycznia 2013 , Komentarze (4)

Właśnie i przez ów dzień dziś krucho z moją dietą  bo weź tu Babci wytłumacz, że nie zjesz. Tak się nasłuchałam, że jestem już za chuda i mam taka małą buzię. Nie zjadłam niby nic strasznego (bo w rodzinie wszyscy wiedzą, że dietkuję, więc specjalnie dla mnie było dużo owoców) ale i tak było tego sporo. Winogrono ZAWSZE mnie gubi, postawcie przede mną kilogram winogrona to zjem do końca. No nie zjadłam dzisiaj kilograma ale zjadłam dużo. Podobnie mam z arbuzem i truskawkami  serio, czekolada? chipsy? to dla mnie nic, mogą stać i mnie nie ruszają. Winogrono muszę zjeść. Do tego były spacjalnie dla mnie ciastka owsiane sante z kakałkiem pyszne są  zwłaszcza moczone w kawie. 
Wieczorem dołożyłam sobie jeszcze trochę kaszy jaglanej z bakaliami i miodem którą ugotowałam dla wujka (naczytał się w gazecie i chciał mnie zaskoczyć a ja kaszę jaglaną znałam i miałam w szafce), który bardzo chciał spróbować. No i tak dla towarzystwa... 

Prosiłyście o przepis na placuszki bananowe a więc tak, moje powstały po przeczytaniu kilku przepisów w internecie - oczywiście do wszystkich mi czegoś tam brakowało więc improwizowałam. Z tej porcji wyszło 12 placuszków z małej nabierki - tak dla 2-3 osób (zależy czy są na diecie czy nie ;)
2 dojrzałe banany (najlepiej już takie brązowiejące są dużo słodsze)
3 jajka
2 łyżki mąki (u mnie pszenna razowa typ 2000 i pszenna typ 500 po łyżce)
łyżka otrębów (u mnie pszenne)
łyżeczka proszku do pieczenia

Białka ubić na pianę na najwyższych obrotach, zmniejszyć obroty i dodać żółtka. Banany rozgnieść widelcem dodać do jajek, wsypać mąkę, proszek i otręby, zmiksować na najniższych obrotach do połączenia składników. Smażyć na patelni teflonowej (można bez tłuszczu ale baaardzo trzeba uważać bo się szybko palą, gdy pojawią się bąbelki to znak ze już trzeba odwracać, najlepiej łopatką). Dla niedietujących domowników można pokruszyć czekoladę na gorące placki ;) 

Dla jednej osoby myślę, że wystarczy 1 nieduży banan (moje razem ważyły po obraniu 220 g) 1 jajko, płaska łyżka mąki i łyżeczka otrębów, proszku tak na czubku łyżeczki - w takiej wersji porcja ma około 160-170 kcal. 


Znów nie chciało mi się ćwiczyć, w końcu jednak zrobiłam skalpel przed telewizorem, trochę mnie jednak rozpraszał i nagle orientowałam się, że już powinno być kolejne ćwiczenie 

Skalpel 16/100