Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Jak nie ja to kto? Jak nie teraz to kiedy? Wracam na dobrą drogę!

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 11940
Komentarzy: 175
Założony: 27 grudnia 2012
Ostatni wpis: 19 sierpnia 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
ChudszyModel

kobieta, 40 lat, Wrocław

174 cm, 78.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

27 stycznia 2013 , Komentarze (2)

Niedziela pod znakiem smacznie dopasowanej zaliczona z jednym ale: KRÓWKI BYŁY!
DWIE!!! Ale nie żałuję. Miałam na nie przeogromną chęć. Nie jadłam ich od blisko miesiąca.

Cała reszta zgodnie z rozpiską..

Dziś napisał do mnie pewien headhunter - wysłałam swoje papiery, a co..
Tylko z lekka się zdołowałam jak odpaliłam CV ze zdjęciem sprzed pół roku. A tam taki pulpet. Z twarzą jak księżyc w pełni. O kurczę.. Dopiero jak się człowiek dłużej pogapi na siebie to dociera do niego z całą świadomością fakt jak się zaniedbał. Chcę sobie zrobić zdjęcie w dniu moich 29. urodzin ( a to już za 3m-ce) gdzie wreszcie ta twarz i sylwetka nie będzie wyglądała jak napompowana wodą. I utrzymać taki stan. Najważniejsze to nie myśleć, że jeszcze tyle i tyle do końca diety, a potem znowu hulaj dusza :D Nie, nie. Ten zmniejszony żołądek to tak na stałe!!

Martwi mnie tylko ten wałek na brzuchu. Wszędzie ładnie te kg schodzą, ciało się wyszczupla. Ale wałek na brzuchu jest. Nawet bym może pobrzuszkowała gdybym miała pewność, że to coś pomoże. Ale szczerze wątpię czy pomaga..

No nic, idzie odwilż, idzie ku wiośnie. A ja pocieszam się myślą, że wiosną będę już lżejsza niż zimą i będzie to widać! Teraz - to nie bardzo, bo zbyt jestem  poukrywana w fałdach maskujących swetrów. Ale nic... byle do wiosny. Już mnie ta zima męczy...

26 stycznia 2013 , Komentarze (6)

Dziś ważenie i kurczę no - znowu SPADEK!!!! Na wadze dziś 74,4kg.
Do celu tylko 6,4kg!!!! 2,5kg do zobaczenia SZÓSTKI z przodu!!! Jakie to motywujące :)) Teraz to jestem pewna, że zapracowałam na umówioną nagrodę. Wszystko zmierza w dobrym kierunku!!

Dziś krótko: oszczędzam się kalorycznie bo Maużon mnie na sushi zabiera w ramach obiadu. Chyba ze 4 lata minęły jak ostatnio jadłam. A ponieważ bilans kcal musi się zgadzać - od rana jest bardzo lekko.

Nie piję już soku z cytryny z wodą.. A szkoda bo tak fajnie działał. We czwartek moja przemiła dentystka bardzo ostro skrytykowała ten pomysł i kategorycznie odradziła. Więc co było robić - przytaknęłam i obiecałam poprawę. Szkoda, ale coś innego się wymyśli.

Zostało 5tyg do bikini. Znajomi przenieśli wyjazd z 16-17 marca na 02-03.
Jeśli się dobrze zepnę i nie będzie żadnych przestojów to będę ważyć w granicach 70-69,5kg. Ale pewnie będzie przestój, więc się nie napalam....

No nic, lecę się szykować na sen obiadek na mieście. Wieczorem usiądę do czytania Waszych pamiętników.


[EDIT z godz 19.40]
Pęęęękam po tym sushi. Zjadłam z 8 maków.Na szczęście jeden ma średnio 43kcal, więc nie zjadłam kalorycznie bardzo dużo choć czuję się baaardzo napchana. Do posiłku wypiłam pół litra zielonej herbaty.. Kolacji już nie będzie. Takie obżarstwo..

25 stycznia 2013 , Komentarze (6)

Dziś tak chill-outowo.

Wreszcie weekend po ciężkim tygodniu. Ciężkim głównie zawodowo, ale przez ostatnie wieczory wracałam do domu przemielona i sfrustrowana pracą. Rozmawiałam z kilkoma osobami "z branży", ale z innych firm. Wnioski takie, że badziewie wszędzie w tym głównie za mniejszą kasę, więc "szanuj szefa swego - możesz mieć gorszego". TEŻ TAK MACIE??  A na następny czwartek Szefowa zapowiedziała rundę podsumowań 2012r. z każdym z pracowników działu. Brzmi poważnie, nie?
 
Dziś usłyszałam najpiękniejszy komplement od bardzo, bardzo dawna:
"ale schudłaś, widać efekty - zwłaszcza na buzi, w nogach i na tyłku" No Panie Kochane - zawróciło mi to w głowie. !!!!! Twarz mam od dziecka pyzatą - dołkami w policzkach. Nawet jak ważyłam w liceum 60kg to twarz ZAWSZE była bardziej bądź mniej okrągła. A tu nagle taaaki komplement :) Normalnie uderzyło mi to do głowy jak dobry szampan i jak cała bombonierka czekoladek z likierem cherry.

Aż poleciałam po pracy do sklepu po słodycze. Kupiłam czekoladę z pistacjami.
O taką, do kąpieli:


Pyyyyycha!!

I na tym kończy się moja słodyczomania..
Spodnie już wszystkie wiszą na mnie jak na takim większym wieszaku :) . Nawet mi głupio tak w nich pomykać do ludzi, wiszą na tyłku i plączą się w kolanach. Dla mnie nie ma milszego widoku niż luz w spodniach, bo czy schudłam na twarzy to mi trudno stwierdzić.

A ponieważ jestem grzeczna od miesiąca i zamierzam być w następne dni, umówiłam już sobie nagrodę. Na za tydzień. Idę do mojego Fryzjera. Jesuuu uwielbiam tam chodzić, on jest wart każdej kasy. Koleś jest mega przystojny (na bank jest gejem, musi być!) , ma zajebiste wyczucie stylu i tego co pasuje komu a co nie. Nawet mnie przekonał do eksperymentów, chociaż ja zawsze do fryzjerów jak do jeżów. Całe życie nosiłam ciemne włosy - czy naturalnie brązowe czy różne odcienie czekolady/nawet czerni a tu koleś mnie namówił na ombre hair. I tak od wakacji biegam po mieście z końcówkami w kolorze toffi/kawy z mlekiem. Raz nawet babeczka mnie na stacji paliw zaczepiła KTO mi tak pięknie zrobił. I teraz mnie Maciej Fryzjer namówił w grudniu, żeby przyszaleć i zrobić balejaż toffi. Chodziłam z tym pomysłem od początku grudnia i obiecałam sobie - jak schudnę to tak. I tak. Idę za tydzień, w ramach nagrody za osiągnięcie 2giego Kroku Milowego.

Jeśli spadek KG się utrzyma na tym samym poziomie i tempie to za tydzień będzie gdzieś koło 73kg. Zobaczymy co waga pokaże jutro... Nie tylko wagowo, ważne są jeszcze cm.
Jestem z siebie bardzo dumna, że daję radę i że nie ulegam pokusom. To taki rodzaj satysfakcji, której nie kupisz za żadną kasę.

Siadam czytać co tam u Was a także zrobić sobie przy piątku malibu z sokiem bananowym (jedyne 140kcal).



22 stycznia 2013 , Komentarze (4)

Dwie sprawy na dziś: pozytyw i negatyw.
Zacznijmy od negatywu, zawsze to łatwiej potem słodzić pozytywem.

Negatyw taki jest, że mam złą passę w pracy. Zła bo robota się nawarstwia, robi się bardzo stresująco i nie wytrzymuję ciśnienia. Wczoraj nawarczałam na kolegę (niewinny! ale przebaczył!), dziś powiedziałam szefowej (zwróciła mi uwagę, że mam dusić w sobie niezadowolenie i emocje) że prędzej zmienię pracę niż swój charakter. Generalnie nie boję się konsekwencji, tylko praca mnie od jakiegoś czasu frustruje.. I coraz częściej nienawidzę mojej szefowej i współpracowników. Zła jestem też na siebie, że straciłam panowanie i zamiast wziąć wszystko na chłodno dałam się sprowokować. To w końcu tylko praca, nie? Dziś taka, jutro inna. Szkoda nerwów. Ale nawet żółw może się czasem wkur.. i dać komuś w pysk...

I z tych nerwów, stresu, ogólnego złego humoru mało nie zajechałam do Burger Kinga na jednego ciepłego podwójnego whoopera (z serkiem i bekonem). Ale nie... stwierdziłam, że nie ma bata!! Nie będę wpieprzała z powodu złych emocji!! To już lepiej zakopię się w domu z dobrą herbatą i wyłączę telefon obrażona na cały świat. Tak też zrobiłam :)

Pozytyw.
Żeby sobie uświadomić, że nie wszystko jest tak całkiem do dupy otworzyłam szafę.
Zaczęłam wyciągać moje stare piękne spódnice, które zakupiłam i pokochałam jak schudłam do 70kg dawno temu. Wszystkie ładne spódnice mam w rozmiarze 40. I są w sam raz :) I na długość (jestem dość wysoka) i w ogóle.. Taki był i jest generalnie CEL tego odchudzania. Wrócić do moich mniejszych, ładnych ciuszków. I dziś przymierzyłam spódnice: PASUJĄ!! I to przy moich 75kg!!! I słuchajcie - dało radę :)

Nie oznacza to bynajmniej, że tyle mi starcza ;) Działamy dalej, żeby była szóstka z przodu.
Spódnice pasują - ale jakby było tam ciut luzu byłoby git. Ja się nie oszukuję, że przy 68kg wejdę w rozmiar S. To się nie zdarzy. I nie aspiruję do tego. Ale, że będę miała smuklejsze ciało i ciuchy M góra i L dół  (tyłek zawsze miałam wystający).

Mam też powód do zadowolenia z siebie. Udowadniam sobie na co dzień, że jak sobie coś obiecam to sobie dotrzymuję słowa :) Bezcenne!!

Muszę zmienić też cyferki odliczania.
Znajomi przyspieszyli umówiony wyjazd w Tropiki pod Berlinem. O całe 2kg, znaczy 2 tygodnie. Co oznacza, że mam 7 tyg na zrzucenie 7kg :D :D :D Jaki piękny motywator, prawda? Tak po cichu: jak zrzucę 5kg będzie już duży sukces :)




Siadam do czytania co u Was..

21 stycznia 2013 , Komentarze (2)

Po wybyczeniu się wczoraj - dziś było niezmiernie trudno podnieść cztery litery o 5 rano.
Stwierdziłam więc, że wydziwiać z ubiorem nie będę - będzie "zestaw standardowy" za to 15min spania dłużej. Po tych 15min stwierdziłam, że śnieg wczoraj nie padał i skoro nie trzeba odśnieżać to mogę jeszcze kwadransik...

I obudziłam się pół godz później.
Ale spooooko - śnieg napadał, więc moje spóźnienie było jak najbardziej usprawiedliwione.

Śnieg popadywał cały dzień przez co po pracy sunęłam (tak, to dobre określenie na jazdę 20km/h!) do domu przez 2h, zamiast std 25min. Bosko nie? I niby duże miasto.. I niby 32 pługi.. Nie było szans. Duże miasto = duży paraliż gdy zima przyatakuje.

W związku z powyższą, kryzysową sytuacją tłumaczę sobie, że  rozsądniej będzie jutro nie jechać na angielski, nie? Ścisłe centrum NA PEWNO będzie zaśnieżone (=zakorkowane) i NA PEWNO nie będzie dla mnie miejsca do zaparkowania. I NA PEWNO nie kalkuluje mi się po angielskim o 20.30 odśnieżać auta po raz trzeci, nie? Więc plan jest taki: LENISTWO!

Już się cieszę na myśl, że jutro po pracy nie muszę kompletnie nic. Wrócę i po prostu poleżę sobie na kanapie jak ten leniwiec.

A teraz: do diety.
Trzymam się dzielnie, już mi nawet nie smutno, że nie jem pizzy ani innych takich.. pysznych  i tuczących i absolutnie niezdrowych.

Marzę o 68kg. I wiem, że jest to w zasięgu moich możliwości, o ile będę się pilnować.
Pisanie tego pamiętnika i czytanie Waszych daje mi powera na kolejny dzień. Fajnie, że jesteście :)

20 stycznia 2013 , Komentarze (6)

Cały dzień błogiego lenistwa za mną.

Wczorajsze oficjalne ważenie pokazało 75,4kg!! Jeszcze 7,4kg i będzie sukces!!

Szykując się wczoraj do obiadu z przyjaciółmi starałam się "zaoszczędzić" trochę kcal, aby bilans na koniec dnia był przyzwoity. I chyba był, chociaż za to szaleństwo słodyczowe cierpiał żołądek .Ale po kolei.

Znajomi - to bardziej znajomi męża, ja tak bardziej do towarzystwa niż z czystej sympatii wzięłam w tym udział. I ona i on to tacy "ą, ę, pierre kardię", więc nawet taka czynność jak spożywanie dobrego posiłku z nimi jest czynnością dość stresującą. Dla mnie. Bo mój mąż się tym generalnie nie stresuje.. Dla uzupełnienia obrazu krótka charakterystyka tej pary: wieczni narzeczeni, po 36 lat, pracoholicy i ą, ę tacy "kurturarni": o malarstwie Bosha, o wymianie handlowej w ramach UE i kryzysie w urzędach.. Nie moja bajka. Ale że mój mąż zna się z tym gościem z 10 lat, zanim ten gość znalazł swoją egzaltowaną narzeczoną.. hymm.. jest bardziej wyrozumiały. Ja nie. Czy muszę dodawać, że Dziunia nosi rozmiar 34, ma wklęsły brzuch, duży biust i na każdego patrzy z góry..?

Mniejsza z tym - byliśmy we włoskiej restauracji. Jak twierdzą - a odwiedzili już wszystkie restauracje we Wrocławiu - knajpa najlepsza z włoskich. Och i ach. No więc - poszliśmy spróbować. I bez rewelacji. Zamówiłam sałatkę firmową (pekińska + 2 plastry szynki parmeńskiej + 4 płatki parmezanu, zero sosu) + taki placek cienki foccacia (coś jak spód od pizzy)w rozmiarze rozwałkowanej bułeczki. Nie było źle pod względem kalorii. Skusiłam się za to na to tiramisu - wg właścicielki lokalu i naszych znajomych MANIFIQUE .. (wiem, słaba jestem - jak mi ktoś macha tiramisu przed nosem to nie może się skończyć dobrze). I zjadłam - 5 łyżeczek od herbaty, resztę oddałam mężowi.
Czemu? Bo byłam rozczarowana. Skusiłam się po 3tyg nie jedzenia słodyczy na taki rarytas a tu ..przesłodzone ciasto, nawet nie nasączone dobrze kawą. Generalnie: dupy nie urywało. Porcja też dość mała. Nie mam żadnych wyrzutów sumienia, totalnie!!  Do obiadu nie wypiłam ani kieliszka wina (ostatnio nie mam ochoty!) na co znajomi uporczywie wpatrywali się w mój brzuch: "może chcecie nam coś powiedzieć?" Była za to zielona herbata i mała kawa (bez cukru).

Kolacji wg SD już nie jadłam - zapchałam się obiadem..

A dzisiaj mąż pojechał w delegację. Zostałam na cały dzień sama z dwoma psami - naszym i teściów (pojechali na expres narty). I zaczęło się krążenie po domu. Muszę się przyznać bez bicia - do kawy z dobrze spienionym mlekiem pozwoliłam sobie na:
-- 1 krówkę mleczną
-- 1 małe toffiffi

.... bo po prostu jak leniwa niedziela i muzyczny chill out to kawa musi być z małym słodkim!!!

I też nie mam wyrzutów sumienia - spaliłam to na godzinnym spacerze z psami.
Spacerze... te dwa wariaty mnie nieźle przegoniły po parku!! Dużo śniegu, dużo zabawy, dużo ruchu. A wieczorem jeszcze jakaś zumba z you tube'a mnie czeka!

Zaczynam mieć mądre przemyślenia, że dieta nie jest celem samym w sobie.
Nie jest też nim konkretna liczba kg na wadze.
To raczej kwestia dobrego wyglądu ciała w lustrze i poczucia, że jest ok.
Do tego będę dążyć, ale już bez obaw, że jeden mały grzeszek w postaci krówki zrujnuje moją całą 3tyg pracę nad sobą. Co to, to nie.



Nie daję się wytrącić z rytmu - odchudzam się dalej. Z rozsądkiem. Nie dajmy się zwariować :)))





18 stycznia 2013 , Komentarze (5)

Nareszcie piątek!!
Ciężko dziś było wstać z łóżka i ciężko było wysiedzieć 8h chociaż roboty od zawalenia.
Ale zaczął się weekend :) I z tej okazji dziś mnie wzięło po południu na przeproszenie mojego rowerka stacjonarnego, który dotychczas robił za dodatkowy wieszak na moje wyprasowane ciuchy

I jaki wynik: pół godz interwałów. Nie czuję nóg, ale napieprzałam równo!! Prawie jak Lance Armstrong.. PRAWIE! Bo bez dopalaczy :D :D :D

Potem przyszło mi do głowy się powygłupiać przy ZUMBIE na yt. Nie wiedziałam, że to tak potrafi wciągać! I odstresowywać! I wprowadzać człowieka w taki pozytywny nastrój! Popląsałam tak z 20min aż się skapnęłam jak śmiesznie muszę wyglądać 
To był pozytywny KOP!

Dietowo również trzymam się dobrze, chociaż nie obyło się bez lekkich modyfikacji.
Z zasady postępuję ściśle wg wskazówek z mojej SD, ale robię czasem małe modyfikacje.
Tak jak np dziś. Kupiłam po pracy świeże bułeczki grahamki - z myślą, że na śniadanie dla nas obojga (bo ja czasem też mam 'zalecone' w diecie pół bułki) czy coś. I tak mi pachniały... Ehh i zmodyfikowałam moją popracową przekąskę. Zamiast 2 wafli ryżowych z łososiem zrobiłam pół bułki. Wiem, że kalorycznie to in plus - buła to dużo, dużo, dużo więcej kcal niż 2 wafle-styropiany. Ale, że się tak wyrażę: CIUL z tym!  Czasem trzeba sobie dogodzić.



A wczoraj wieczorem, wróciłam z angielskiego, zrobiłam przegląd lodówki i historyczna chwila: SER MI SPLEŚNIAŁ. Mi!!! Największej seromaniaczce na dzielni.
Tak to nie było nigdy.. Uświadomiłam sobie jak ja mało jem sera.. Jakoś mi bardzo nie brakuje...

Jutro oficjalne ważenie. Nie byłabym sobą gdybym nie podejrzała.. Dziś rano było 75,5kg. Oj to aż zbyt piękne żeby było prawdziwe.. Ale - poczekajmy do jutra :) A jak mi fajnie spodnie się poluzowały!! Zwłaszcza w udach!!Czuję, że ten Celludestock VICHY działa. Cellulit mi się wygładził, skóra jest wreszcie napięta. Tylko na brzuch polecają jakiś specjalny specyfik, to się nazywa Ventre. Znalazłam na allegro za 45zł. A co - zaszalałam.
Ma przyjść w następnym tygodniu to zacznę stosować. Oczywiście to zobowiązuje: do ćwiczeń. Chociaż te 2x w tygodniu, chociaż niektórzy twierdzą, że to za mało. W moim przypadku to super sukces by był...

Jutro mam obiad z przyjaciółmi.
We włoskiej restauracji. Trzymajcie kciuki za moją silną wolę -- żebym wybrała sałatkę.
I żeby na niej się skończyło. To jest prawdziwy test zmiany nawyków żywieniowych: niby wiesz, że pół dużej pizzy to dużo za dużo dla potrzeb Twojego żołądka, ale to łakomstwo...Dobrze, że na mojej SD mogę wstawiać czasem dowolny posiłek: oczywiście trzeba się wyspowiadać ze składników, ale spokojnie jest to wplanowane w dietę. I wyrzutów sumienia brak. O ile nikt mi nie pokaże jutro tiramisu, nie?




 

16 stycznia 2013 , Komentarze (10)

Dziś wreszcie mam chwilę czasu, żeby zajrzeć i napisać.
Co oczywiście nie znaczy, że wczoraj była laba, bo wzorowo dietowo - i wczoraj i dziś.
Trzymam się dzielnie mimo demotywatorów wokół i innych wujków dobra rada co to wszystko wiedzą..

Wczoraj...
wczoraj taka wymiana zdań (w pracy, w moim działowym babińcu):
ŻYCZLIWA 1: Ty juz trzeci tydz na diecie nie? Jesz te kurczaki z ryżem, widzimy ciągle. A schudłaś coś?
JA: no jakby tak, 5 kilo
ŻYCZLIWA 1: naprawdę? nie widać... chyba ci z cycków poszło
JA:  coś w tym stylu..
ŻYCZLIWA 2: eee to do dupy z taką katorgą jak nic nie widać


Bez komentarza. Odchudzamy się głównie dla siebie, nie? Głównie - to jest słowo-klucz.
Bo miło jak ktoś zauważy, prawda?

Ale nic, po tej jakże motywującej wymianie zdać stwierdziłam, że tylko spokój i konsekwencja są w stanie mnie uratować.

Dzisiaj również bardzo ładnie dietowo, ale wczorajszy wpis Biedrony "poszedł mi w pięty".
Bo jak słusznie zauważyła, trzeba sobie zdawać sprawę ze swoich słabostek. Jedną z moich jest ser. Na smacznie dopasowanej mam 1 dzień w tyg gdzie jem kanapki z serem.
Uświadomiłam sobie jak dużo sera jadłam wcześniej. Tygodniowo ze 35dkg szło.
Czasem - jak były tosty wymyślne bądź zapiekanki - nawet pół kilo. Teraz - dwa plasterki tygodniowo. I żyję. I celebruję Dzień Sera w mojej diecie :)) I zauważam jak dużo jadłam wcześniej "żeby się nie zepsuło". Teraz zakupy robię rozsądnie. I jestem bardzo rygorystyczna: żadnej ściemy i dodatkowych kcal poza SD. Nie ma bata - waga musi pójść w dół!

Dałam sobie 3 miesiące, z czego jutro stukają mi 3tyg. Zostaje jeszcze 9 tyg.
Mam nadzieję, że motywacja mnie nie opuści. Ale jednocześnie nie zamierzam świrować, że ze znajomymi na kolację nie pójdziemy bo ja na diecie.. Wszystko jest dla ludzi.

Życzę nam wszystkim dobrych spadków wagi i duuuuużo wytrwałości :)





14 stycznia 2013 , Komentarze (7)


Dziś mam dzień zwątpienia jaki to ma wszystko sens.
Ja po prostu lubię jeść. Nie lubię się ruszać - wszelkie fitnesy, siłownie, jazda wyczynowa na rowerze: wszystko to mnie nudzi śmiertelnie i jest stratą czasu. Taaa ja wiem co radzą "trenerzy": próbuj, szukaj, znajdź aktywność najlepszą dla Ciebie. Mi na liście pozostało jeszcze bieganie. Ale spróbuję wiosną. Obawiam się, że zimą się zniechęcę :(
Lubię za to: usiąść z książką, kubkiem dobrej herbaty bądź kawy i kawałkiem czegoś dobrego ( czekolady/ ciastka/ tiramisu/ wafelka....). I jak siedziałam tak dupa rosła.
I brzuch.

Oglądam swoje zdjęcia, teraz może jeszcze bardziej krytycznie i tylko mnie to dołuje.
Niby z wagi 82kg schudłam do 76 ale różnicy za dużej nie widzę. No, może w spodniach - są zauważalnie luźniejsze. Może w brzuchu. ale twarz dalej pyzata.. Ramiona - jakby napompowane wodą...

Zastanawiam się czy to w ogóle możliwe, żeby nie być kluską - tak np. w moim przypadku.Właściwe pytanie brzmi - ile muszę schudnąć, żeby nie być kluską?

Tak dla zobrazowania sprawy - moje zdjęcie z wagi 81-82kg:


Dietę trzymam, wszystko fajnie i bez wtop. Ale to wszytko taaakie czasochłonne.
Tylko chciałabym, żeby już było te 68kg Bo patrzeć na swoje zdjęcia nie mogę :(

Ehh tylko ciepła kąpiel może mi dziś pomóc :(
Czytam co u Was i zmykam do wanny zanim przyjdzie mi do głowy myknąć do kuchni i zajrzeć do lodówki.


12 stycznia 2013 , Komentarze (7)

I sobota za nami :)

Było ważenie - minus 1,4kg w ciągu tygodnia. Jest fajnie, ale cm poszły mi niestety tylko w udach (-1,5cm) i w łydce (-0,5cm) . Reszta bez zmian. Biorąc pod uwagę fakt, że nie ćwiczę - i tak jest świetnie,

Jeszcze 4kg w dół i będę w wadze z dnia ślubu (się znaczy sprzed roku jakoś) :)
Jeszcze 8,5kg i będzie pięknie!!!

Dostałam nową dietę a tam pyszności... Wiecie, że naprawdę karmienie siebie - rzeczami zdrowymi, dobrymi dla organizmu, ładnie podanymi - sprawia mi dużą frajdę. Wcześniej się nad tym w ogóle nie zastanawiałam - bach, bach na talerz, jemy szybko i lecimy.
Teraz mam dużo różnych jedzeniowych refleksji i jakby odkrywam smaki na nowo.
Jestem seromaniaczką, więc fakt występowania w mojej diecie 1-2 plasterków sera tygodniowo to duże poświęcenie z mojej strony. I jednocześnie święto.
I jeszcze mi to bardziej smakuje jak mam ser wydzielany - tylko w weekend. Powoli dieta wchodzi mi w nowy nawyk. I to fajne uczucie.

Za tydzień Małżon jedzie w delegację. Na cały tydzień.
I tak mi się przypomniało jak zwykle wyglądało moje odżywianie pod jego nieobecność.
Była rozpusta tzn: duża pizza z Da Grasso z podwójnymi sosami.. Taaaak, sos czosnkowy lał się z każdego kawałka pizzy. I jedna duża pizza to były dla mnie dwie obiadokolacje po pracy. Czekałam na te delegacje jak dzieci na Mikołaja. Bo zawsze, podkreślam: ZAWSZE zamawiałam pizzę. A tym razem?
Tym razem kurczak bez panierki z brązowym ryżem.. tak z grubsza bardzo.

No nic, walczymy - drugi krok milowy gdzieś tam majaczy na horyzoncie.
Jak do końca stycznia osiągnę 74kg idę na masaż. I do fryzjera.
Trzeba sobie jakieś nagrody robić, bo człowiek oszaleje :)


\


Wytrwale, codziennie jedźmy razem z tymi kg w dół.
Przyjdzie wiosna i będzie pięknie odwinąć nasze chudsze ciała z tych grubych zimowych swetrzysk i innych "namiotów", w których chowamy nasze dodatkowe kg.