Po trzech tygodniach diety i ćwiczeń, w niedzielę rano postanowiłam się wreszcie zważyć. Staję na wagę, a tu 68,1, czyli spadek 3 kg. Myślę sobie super, wzorowo. Ale coś mnie pokusiło i stanęłam jeszcze raz i 69,8 czyli tylko 1,3 mniej. Staję jeszcze raz i pokazało się "C", czyli, że bateria słaba.
Wywaliłam szklaną cholerę w cholerę i pojechaliśmy jeszcze tego samego dnia kupić nową, taką wypasioną, z pomiarem tkanki tłuszczowej, mięśni i wody w organizmie.
W poniedziałek rano włażę na to ustrojstwo i co? I 69,0! Czyli przez 3 tygodnie schudłam tylko 2 kg! A to jest niemożliwe bo wyraźnie widać, że brzuch się zmniejszył i spodnie luźniejsze.
Jedyne wytłumaczenie jest takie, że stara waga mnie już wcześniej oszukała i początkowo ważyłam więcej. Zobaczymy co będzie za tydzień. Jednak już postanowiłam, że idę sobie zbadać hormony, bo nie wiadomo jaki bajzel po ciąży pozostał. A w takim tempie to do lata nadal będę wyglądać jak pulpet.
A już raz się odchudziłam, dokładnie 3 la ta temu w styczniu zaczęłam i w czerwcu miałam 20 kg mniej. Mam więc doświadczenie i wiedzę jak ćwiczyć i jak jeść, żeby osiągnąć sukces. Teraz jem jeszcze lepiej niż wtedy, zapisuje wszystkie posiłki, wiec nie wiem dlaczego miałabym nie chudnąć. Chyba że tarczyca od mówiła współpracy, albo inna przysadka. Shit!!!