Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

A że Pan Bóg ją stworzył, a szatan opętał, Więc będzie na wieki i grzeszna, i święta, Zdradliwa i wierna, dobra i zła, I rozkosz i rozpacz, i uśmiech i łza, I gołąb i żmija, piołun i miód, I anioł i demon, upiór i cud, I szczyt nad chmurami, i przepaść bez dna, Początek i koniec - kobieta- to ja!

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 108281
Komentarzy: 3607
Założony: 20 stycznia 2013
Ostatni wpis: 30 czerwca 2018

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Tallulah.Bell

kobieta, 36 lat, Warszawa

162 cm, 62.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

27 stycznia 2016 , Komentarze (29)

Po trzech tygodniach diety i ćwiczeń, w niedzielę rano postanowiłam się wreszcie zważyć. Staję na wagę, a tu 68,1, czyli spadek 3 kg. Myślę sobie super, wzorowo. Ale coś mnie pokusiło i stanęłam jeszcze raz i 69,8 czyli tylko 1,3 mniej. Staję jeszcze raz i pokazało się "C", czyli, że bateria słaba. 

Wywaliłam szklaną cholerę w cholerę i pojechaliśmy jeszcze tego samego dnia kupić nową, taką wypasioną, z pomiarem tkanki tłuszczowej, mięśni i wody w organizmie.

W poniedziałek rano włażę na to ustrojstwo i co? I 69,0! Czyli przez 3 tygodnie schudłam tylko 2 kg! A to jest niemożliwe bo wyraźnie widać, że brzuch się zmniejszył i spodnie luźniejsze.

Jedyne wytłumaczenie jest takie, że stara waga mnie już wcześniej oszukała i początkowo ważyłam więcej. Zobaczymy co będzie za tydzień. Jednak już postanowiłam, że idę sobie zbadać hormony, bo nie wiadomo jaki bajzel po ciąży pozostał. A w takim tempie to do lata nadal będę wyglądać jak pulpet.

A już raz się odchudziłam, dokładnie 3 la ta temu w styczniu zaczęłam i w czerwcu miałam 20 kg mniej. Mam więc doświadczenie i wiedzę jak ćwiczyć i jak jeść, żeby osiągnąć sukces. Teraz jem jeszcze lepiej niż wtedy, zapisuje wszystkie posiłki, wiec nie wiem dlaczego miałabym nie chudnąć. Chyba że tarczyca od mówiła współpracy, albo inna przysadka. Shit!!!

21 stycznia 2016 , Komentarze (13)

Nie planuję nic oprócz tego co będę jadła następnego dnia. Nie myślę o wakacjach, o tym, że mąż chce kupić nowy samochód, że przydałoby się odmalować przedpokój i kuchnię. Nie obchodzi mnie to wszystko za bardzo. Jedyne co mam w głowie, to żeby jakoś przetrać kolejny dzień. 

Śniegu u nas nawaliło jak na kole podbiegunowym, nie da rady wyjść z domu. A ostatnio było nam nie po drodze na spacery, bo Mały miał katar i nie chciałam, żeby nam szczepienie odroczyli. Potem zaczęła się akcja "4 zęby na zakręcie". Nie chciał pić z butelki, ryczał i miał lekko podwyższoną temperaturę. Dzisiaj sypie od rana tak, że świata nie widać. 

Według mnie zima mogłaby w ogóle nie przychodzić. Wiosna i lato rules!

W sobotę mam gości a szczerze mówiąc ostatnio jestem wybitnie niegościnna. Ludzie się zwalają na chatę, oczekują że coś zaserwuję, a nawet nie mają pojęcia jakie to dla mnie przedsięwzięcie logistyczne, żeby dom ogarnąć i przygotować jakieś "aperitify" i danie główne. Na dodatek nikomu nie przyjdzie do głowy, że jak ktoś ma małe dziecko, to wypadałoby przyjechać o jakiejś przyzwoitej porze i nie siedzieć do nocy. 

18 stycznia 2016 , Komentarze (61)

Za czasów mojej "świetności", kiedy jeszcze miałam wszystkie klepki na miejscu i nie w głowie mi były dzieci, miałam tendencje ekshibicjonistyczne. Tzn. latałam po domu w stringach i koszulce na ramiączkach, bez biustonosza. Z łazienki, po kąpieli wychodziłam nago. Nosiłam sukienki, spódniczki i wysokie obcasy, uwielbiałam pokazywać nogi. Jeździłam na rowerze w tak krótkich i obcisłych spodenkach, że ledwo zakrywały tyłek. W klubie, ta dziewczyna w zdzirowatej kiecce to byłam ja. 

I byłam z siebie dumna, z tego co osiągnęłam ćwiczeniami i dietą. Chciałam pokazać całemu światu, że mi się udało, że wyglądam świetnie. 

A mąż? Eh... było cudownie. Poklepywał, podszczypywał, rąk nie mógł oderwać. 

A teraz? Wchodzę do łazienki ubrana, wychodzę tez ubrana, odsłonięte mam najwyżej łydki. Dobrze, że mam tam tylko małe lustro, w którym widzę jedynie twarz, bo ryczałabym co wieczór. Prysznic to jedyny czas w ciągu całej doby, kiedy nie mam na sobie stanika i nienawidzę go zdejmować, bo wtedy to widzę. Staram się umyć jak najszybciej żeby móc się już ubrać.

Mąż chciałby, żebym zachowywała się tak jak kiedyś, ale to niemożliwe Seksu nie było już ze 2 miesiące i nie wiem kiedy będzie, czy w ogóle będzie. Ta sfera mojego życia umarła. Gdyby mnie zostawił, już do końca życia byłabym sama, bo nikt inny by na mnie nawet nie spojrzał. 

15 stycznia 2016 , Komentarze (29)

Czasami się łapię za głowę, kiedy sobie pomyślę ile wydajemy miesięcznie na jedzenie. Dziecko też generuje ogromne koszty, ale to już inna historia. Chociaż od miesiąca nie kupiłam ani jednej paczki pieluch, bo rodzice co tydzień w sobotę odwiedzają wnuka i dowożą :) 

Na samą wodę mineralną idzie jakieś 100 zł, bo wypijamy we trójkę trzy zgrzewki na tydzień. W dodatku ja się staram wypić 2 herbaty zielone dziennie. 

Pochłaniam szalone ilości warzyw, ogólnie jestem wszystkożerna :) Plan ogólnie jest taki, że 2 razy w tygodniu na obiad mamy rybę, 2 razy kurczaka, raz zupę, raz danie bezmięsne, i raz wieprzowinę, albo indyka. Do tego kasze, ryże, makarony różnego rodzaju i ziemniaki też się zdarzają. 

Zaopatrzenie i gotowanie jest oczywiście na mojej głowie, ale przynajmniej mogę chociaż na chwilę "odpocząć" od Małego. 

Nie liczyłam ile dokładnie wydajemy na jedzenie, bo przy takiej ilości spraw do ogarnięcia, zbieranie paragonów jest ponad moje możliwości. Na pewno ponad 1000 złotych i to grubo. A nieraz słyszałam, że zdrowe odżywianie wcale dużo nie kosztuje. Ośmielę się z tym nie zgodzić.

13 stycznia 2016 , Komentarze (32)

Czy to możliwe żeby 6-miesięczne dziecko już tak umiało manipulować i wymuszać?

Przedwczoraj zasiadam z Małym do "obiadu", bo pora nadeszła i mlaskać zaczął. Zapinam w bujaczku, jedna łyżka, druga, trzecia i koniec. Tak wymachiwał rękami i ryczał, że nie było mowy o dalszym jedzeniu. Wyciągam go, kładę na matę, a ten dalej ryk. Nie wiedziałam co mu jest. Wiedziałam, że jest głodny, bo od ostatniego karmienia minęły równo 4 godziny. Zrobiłam mleko, ale myślałam, że tego też nie będzie chciał. A tu niespodzianka, butle wypił do dna!

Wczoraj taka sama sytuacja, z tym, że nie ugięłam się nie nie dałam mu mleka. Za trzecim podejściem zrozumiał, że się nie poddam i nie dostanie mleka i jedyne co jest w tej chwili do jedzenia to zupka. Zjadł calutką zupkę i wypił przy tym jakieś 100 ml soku. I to bez marudzenia, ładnie otwierał buzię. 

Dzisiaj to samo, ale ja się nie poddam. Nie będzie mnie dzieciak terroryzował. 

Dodam jeszcze, że zupka jest zrobiona przeze mnie własnoręcznie. Składa się z marchewki, ziemniaka, królika i odrobiny masełka. Zawsze robię ją tak samo, wiec nie możliwe, że nagle przestała mu smakować. 

Podejrzewam, że jabłko z bananem zjadłby bez mrugnięcia okiem, ale warzywa też trzeba jeść, koniec i kropka. 

Taki wymuszający ryk nie robi na mnie wrażenia. Będę tym złym policjantem, bo mój mąż jest taki miękki, że najchętniej dałby mu budyń.

11 stycznia 2016 , Komentarze (21)

Najlepszą motywacją jest to, że nikt we mnie nie wierzy. Śmieją się ze mnie, że chodzę do piwnicy biegać na orbitreku. Musiałam go wywalić z góry, bo w salonie królują teraz rzeczy małego. A mam dużo miejsca na dole, więc tam go uruchomiłam. Nawet mi to bardziej odpowiada, bo mogę się chociaż na chwilę wyłączyć i pomyśleć o czymś innym niż dziecko. Kiedyś ćwiczyłam godzinę dziennie i mam zamiar znowu do tego dojść. 

Mojego odchudzania nikt nie traktuje poważnie. Usłyszałam ostatnio nawet taki tekst "nie musisz przecież wyglądać jak celebrytka", po tym jak odmówiłam wielkiego kawałka sernika. U mojego męża niby wszystkie siostry uważają na to co jedzą, a jedna większa od drugiej. Według ich filozofii, jak się ma męża i urodziło się dziecko, to można się rozrastać w nieskończoność. 

9 stycznia 2016 , Komentarze (29)

Dziś będzie o czymś zupełnie innym. Prawie codziennie przychodzi do mnie w okolicach przedpołudnia siostrzenica mojego męża ze swoim dzieckiem. Wpadła jak miała niecałe 19 lat, dzieciak za 2 miesiące skończy dwa latka.

Nie żebym narzekała, bo mam przynajmniej jakieś towarzystwo, ale to co wyprawia to dziecko, to przechodzi ludzkie pojęcie. Z resztą jak się ma taką matkę to nie można być normalnym.

Ona w ogóle nie reaguje na jego złe zachowanie, siedzi sobie i pozwala mu na wszystko. Ich wizyty są dla mnie strasznie męczące, bo przeważnie przyłażą jak karmię Małego, albo śpi i go budzą, bo ten potwór tak się wydziera. 

Nie wystarczy mu to co jest w salonie, a mam tu mały małpi gaj i całą furę zabawek, ale one niespecjalnie go interesują. O wiele bardziej woli  łazić po całym domu i rozwlekać wszystko co tylko się da. Ostatnio odkrył mój kosz z lakierami do paznokci, a mam ich  około 30. Wysypuje je na środku pokoju i układa sobie po swojemu. Na to akurat machnęłam ręką, bo jak się ładnie bawił to przynajmniej był spokój. Z moim synkiem nie chce się niczym podzielić, zabiera mu wszystko, wyrywa z rączek nawet nasze zabawki. Muszę ciągle pilnować, żeby go przez przypadek nie uderzył, bo zdarzyło się że się zamachnął i chciał go kopnąć jak piłkę. Albo jak czegoś nie dostanie to najpierw jest ryk, a potem ze złości podchodzi i gryzie albo bije. Matka oczywiście nie reaguje. 

Po ich wizycie dom wygląda jak po przejściu huraganu, a ona nie raczy po swoim dziecku posprząta.

Byłam jednak cierpliwa, bo to w końcu tylko dziecko, nie wie, że robi źle. Ale dzisiaj ta kretynka tak mi podniosła ciśnienie, że już godzinę nie mogę się uspokoić. Ten mały terrorysta jest na etapie odpieluchowania, był więc bez pampersa. Wzięła go do łazienki, żeby zrobił siku. Po czym słyszę, szum prysznica. I wiecie co ta @!* zrobiła? Zdjęła mu spodnie i wysikał się pod prysznic!!! A najgorsze jest to, że tam jest wanienka mojego synka, razem z tym gąbkowym materacykiem do kąpieli. Po kąpieli wieczorem myję ją i zostawiam żeby wyschła. Teraz muszę materacyk wyrzucić, a wanienkę jakoś zdezynfekować. 

Nosz ja pier... ku... mać! bo się inaczej nie wyrażę! 

Jak się zorientowałam co zrobiła, to się jej pytam "Ty go dałaś, żeby się wysikał pod prysznic?!" (zbulwersowanym tonem). A ona się głupkowato uśmiechnęła i "bo on nie dostanie do muszli". 

Brak mi słów.

7 stycznia 2016 , Komentarze (23)

Mój mąż wziął się ostro za ćwiczenia. Ma motywację, plan i robi te swoje karkołomne treningi. Nawiasem mówiąc ja też tak kiedyś ćwiczyłam, razem ćwiczyliśmy. Ma świetną sylwetkę, ale jak twierdzi, chce znowu mieć kratkę na brzuchu. I uda mu się, bo niedużo mu brakuje, a łatwo traci tkankę tłuszczową. 

Ciekawa jestem co ja zrobię jak będzie mi po domu chodził taki "młody bóg". Staram się odchudzić, rozpaczliwie. Jednak jaki będzie efekt utraty 10 kg w moim przypadku? Obwisłe cycki i rodzynka na brzuchu (nie ma możliwości, żeby to mi się wchłonęło). 

Robię wszystko, żeby odzyskać jako taką figurę. Na razie boję się stanąć na wadze. Zrobię to 1 lutego i zobaczymy czy coś udało mi się zrzucić. A jeśli nie, to pójdę zbadać sobie tarczycę. Nie mam jednak złudzeń, tak dobrze jak przed ciążą nie będę wyglądała już nigdy. I strasznie mnie boli to, że do końca życia mój przystojny i wysportowany mąż, będzie patrzył na to wstrętne, obwisłe cielsko. Nie pasuję do niego, jest nadal tym samym młodym chłopakiem, którego poznałam 9 lat temu. A ja przez ten rok zmieniłam się nie do poznania, nie niekorzyść niestety, mam wrażenie, że postarzałam się co najmniej o 10 lat.

5 stycznia 2016 , Komentarze (20)

Tak właśnie już nigdy nie będę wyglądała... zdjęcie z wakacji 2014.

Mam dzisiaj bardzo podły nastrój, więc postanowiłam się jeszcze trochę pognębić. Męża znowu nie ma do wieczora. Pojechał zawieźć swojego siostrzeńca na lotnisko, bo łepek przyjechał z UK do domu na święta. I oczywiście w ostatniej chwili okazało się, że nie ma kto zawieźć jego i jego panienki na samolot. Bo ten do pracy idzie, bo ta nie pojedzie sama tak daleko (to po co ma ku..wa prawo jazdy, ja się pytam). A Mały od rana jakiś taki marudny. 

4 stycznia 2016 , Komentarze (28)

1. Mały. Nie muszę chyba opisywać jak wygląda dzień z półrocznym dzieckiem. W dodatku właśnie przechodzimy kolejny skok rozwojowy. Najpierw przez dwa dni prawie w ogóle nie chciał jeść. Nawet do lekarza pojechałam, bo podejrzewałam, że go boli gardło i nie może przełykać. Przez następne dwa dni jadł jak smok, na obiad poszło 120 g zupki z króliczkiem, 120 g jabłka z bananem i 120 ml mleka. A po tych 4 dniach nagle, bez żadnej zapowiedzi zaczął raczkować. 

No i tak sobie gotuję zupki, robię deserki, przebieram pieluszki, śpiewam piosenki, utulam do snu i powtarzam sobie, że przecież jest taki cudowny.

2. Chata. Raz w tygodniu mąż siedzi po południu z Małym, a ja na spokojnie sobie urządzam sprzątanie generalne. Codziennie robię tylko to co konieczne. Próbowałam sprzątać jak Mały śpi, ale wolę nie ryzykować, że obudzę go przez przypadek. 

3. Jedzenie. Poprzedniego dnia wieczorem przygotowuję wszystko co tylko da się przygotować wcześniej. I tak na przykład: mięso mam już przyprawione, gotowe do wstawienia do piekarnika, sałatkę do obiadu zrobioną. Przygotowuję sobie również pozostałe posiłki do pudełek, potem wyjmuję i podgrzewam w mikrofalówce. Kiedy nie miałam przygotowanego jedzenia wcześniej, jadłam byle co, byle szybko, bo Mały na przykład cały czas coś chciał. 

4. Zakupy. Układam plan posiłków na cały tydzień i na tej podstawie robię bazową listę zakupów. Raz na tydzień jedziemy, albo we trójkę, albo jadę sama. Na bieżąco kupuję tylko pieczywo, owoce i warzywa. 

5. Pranie. Strasznie dużo tego przy dziecku. Staram się nie żeby mi się to nie piętrzyło, ale i tak zawsze w sobotę mam taką kupę prania, że nie ma już gdzie rozwieszać.

6. Ćwiczenia. No i tu jest problem, bo muszę wygospodarować chociaż godzinę dziennie. Ale w grę wchodzi tylko taki układ, że mąż zajmuje się dzieckiem, a ja idę biegać na orbitreku. Dużo rad dostałam, żeby ćwiczyć jak dziecko śpi. Ok, kładę go na drzemkę, zakładam buty, słuchawki, zaczynam i po chwili Mały się przebudza. No szlag ognisty by mnie trafił gdybym musiała co chwilę przerywać. A moje dziecko niestety nie śpi jak kamień.

Podsumowując, jest bardzo ciężko. Walczę każdego dnia, ale nadal uważam, że lepiej mi było bez dziecka.