Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Jestem mamą dwójki słodkich dzieciaczków, dziewczynki i chłopca. Co mnie skłoniło do odchudzania? A no dwie rzeczy... po pierwsze fakt, że moja koleżanka z podstawówki (miałam z nią w miarę regularny kontakt aż do czasu urodzenia pierwszego dziecka) nie poznała mnie w sklepie. To było już po urodzeniu drugiego dziecka i ważyłam wtedy o jakieś 15kg więcej. Jak dziś pamiętam jak zamiast cześć powiedziała mi "dzień dobry". Zdołowało mnie to na maksa.... :( Drugim motorem do działania było przemyślenie sobie wszystkiego i dojście do wniosku, że prędzej czy później ktoś zorganizuje w szkole tzw. spotkanie po latach i co ja wtedy biedna zrobię. Przecież nie odchudzę się tak z dnia na dzień ani nawet w miesiąc. Dlatego postanowiłam zacząć się odchudzać już teraz, aby potem takie spotkanie nie było dla mnie niechcianym zaskoczeniem. Postanowiłam chudnąć pomału tzn. 1kg na miesiąc, dzięki czemu mogę jeść normalnie i nie muszę rozstawać się zupełnie ze słodyczami. Jak to się mówi... czas i tak upłynie. :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 41200
Komentarzy: 181
Założony: 3 stycznia 2015
Ostatni wpis: 9 sierpnia 2023

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Sawka00

kobieta, 41 lat, Warszawa

158 cm, 68.70 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

13 lutego 2019 , Komentarze (6)

Chyba jednak dobrze nie jest, bo w nocy było mi zimnawo i jednoczesnie pociłam sie pod kołdrą :/ Rano weszłam na wagę i zamiast cokolwiek spaść to jest o 0,5kg więcej :/ trochę tak jak na okres, ale jeszcze nie czas... W ogóle jakoś tak się słabawo czuję rano (odrobinkę) i w brzuchu jakby mi gulgotała na rozwolnienie :D 

Może ktoś mi coś doradzi, jaki wpisać ten rozkład btw żeby był ok?

Zaraz podam dane...

Faktycznie teraz mnie pogoniło do wc, więc z tąd to gulgotanie w jelitach i samopoczucie :P

No ale do rzeczy... 

PPM 1317kcal

CPM 1844kcal wzór Mifflina

Waga dziś (podwyzszona) 67,7kg Wzrost 1,58m Wiek 36l. Aktywnosc niska. 

W fitatu aktywnosc treningową dałam srednią, bo ćwiczę teraz. Wyliczyło mi dzienne kcal na 1745. B 12-20% T 20-30% W 45-70%. Białka praktycznie od razu mi się zapełniają, bo jak wrzuce jeden twarozek wiejski na kolacje to juz mam połowe dziennego zapotrzebowania.. a gdzie obiad i inne posiłki? Tłuszcze tez dosyc szybko zapełniam a problem mam potem z dobiciem węgli nie podnosząc pozostałych :/

W poniedziałek wyszło mi to tak: 1746kcal, B 95,8  T 61,5  W 226,5

A we wtorek: 1673kcal, B 93,2  T 63,5  W 198,2

Ktoś coś doradzi... jeśli w ogóle ktoś to czyta? :/

Edit: dziś ćwiczyć nie będę... mogłabym, ale w nosie to mam, bo ciągle coś się nie zgadza w wyliczeniach a nie chce sobie zaszkodzić. W tej chwili mam juz ustawione posiłki na cały dzisiejszy dzień i jak zwykle lipa... mam 1440kcal/1740kcal i nie wiem jak upchnąć jeszcze te 300kcal skoro juz z białek mam prawie max i została mi do rozdysponowania odrobina tłuszczu i pełno węglowodanów. 

Coś czuje, że trochę to sobie dziś odpuszczę i wyjdę poza btw :/ a jutro to sama nie wiem... chyba przestane się przejmowac btw i skupię na samej kaloryczności ;)

Edit2: dobra, jednak juz chyba nic dziś nie musze zmieniać, bo sie wkurzyłam i zjadłam resztki gofrów od dzieci ze śniadania oraz jednego banana i mi od razu podskoczyło o te 300kcal hahaha :D i nawet btw nadal sie zgadza :D Szkoda tylko, ze musze na siłę słodzić tą herbatę miodem do kolacji tzn lubię, ale nie mam ciągot jakichś specjalnych. Już od bardzo dawna pije wszystko gorzkie.

12 lutego 2019 , Komentarze (6)

Normalnie te fitatu jest dobijające, bo ciężko mi tu dobić do odpowiedniej kaloryczności jednocześnie mieszcząc się w btw :/ Dziś znowu na kolacje podbije węgle miodem, ale i tak nadal będzie nieco przymało... niewspominając o kaloriach, bo ledwo mi 1600 wychodzi (dokładnie 1599). Ehh... Obiadem się zapchałam i nie jestem głodna, ale musze jeszcze zaraz wcisnąć na siłę jabłko. Nie wiem czy sie smiać czy płakać hehe

I jeszcze dziwna dla mnie sprawa z tym treningiem w fitatu... to co spalę to mi dolicza podwyższając dzienną ilość kalorii. Bez sensu troche, bo chyba po to ćwiczę, żebt spalić a nie zeby móc od razu zjesc co spaliłam. Ledwo dobijam do 1600kcal a dziennie mam 1745 zjesc a teraz wpisałam trening i mi podskoczyło do 1900kcal :D tylko ze juz b i t jest w widełkach a w prawie :/ 

Ogólnie mówiąc to bez sensu to wszystko jest, bo ciezko zeby coś dopasowac. Po wpisaniu śn i 2śn juz miałam połowe białek albo i wiecej a to tylko 4 plastry schabu i jedno jajko. Na obiad tylko starczyło miejsca na 100g indyka. Za to ziemniorów dowaliłam 170g bo węgli rzekomo ciagle mało było. Z tłuszczami też śmiesznie, bo margaryna do kanapek, jajko i łyzeczka oleju i juz ponad połowa. Nawet nie mam szansy wcisnąć jakichś orzechów albo pestek, bo przekrocze limit :D 

Dam oczywiscie jeszcze szanse tej apce, moze z tydzien... nie wiem czy wytrzymam 2 w takim wariatkowie a potem się zobaczy...

Pewnie jakbym inaczej ustawiła btw to by było inaczej, ale nie znam sie i nie będę kombinowac ;)

11 lutego 2019 , Skomentuj

Jest dopiero po godzinie 12tej, ale jakoś w miarę się trzymam. 

Zainstalowałam sobie tą aplikację Fitatu, ale nie nie wiem czy będę jej się ściśle trzymać, bo jakies takie dziwne te wyniki są jak do tej pory hehe Może to tylko kwestia mojej niewiedzy i z czasem będzie lepiej ;) Np. zdziwiło mnie, że mleko było źródłem bardziej węglowodanów zamiast białka i tłuszczu. W życiu bym go o to nie podejrzewała :D Problemowe okazało się śniadanie, bo wybiło ok. 569kcal a w sumie nic szczególnego nie zjadłam... dwie kromki chleba żytniego z pasztetem i pół papryki a do tego kawa zbożowa z mlekiem. Dziwne to wszystko jest... przy samym śniadaniu juz mi zeszło 2/3 wszystkich tłuszczy przewidzianych na dzień :P 

Na drugie śniadanie i jako jedniczesnie posiłek potreningowy wpadło mleko zmiksowane z malinami. 

Na obiad ciezko było cos wymyśleć jak juz prawie limit wyczerpałam. Wpadł barszcz ukraiński od mamy 200g. I tez sie zdziwiłam, bo rzekomo jedna porcja to 120g :D jak tyle sobie nalałam to to było pół płaskiego talerza od zupy... to chyba niemowlak by sie najadł :/ Na drugie danie nie miałam wyjscia i były warzywa z jajkami na twardo. 2 jajka, 100g fasolki szparagowej, 100g kalafiora i 60g surowej marchewki plus łyżka jogurtu naturalnego z pieprzem zeby nie było za sucho...

No i w zasadzie cięzko cos wiecej będzie dać a przede mną podwieczorek i kolacja. Najpierw zjem chyba jabłko a potem mam w planach serek wiejski, choć pewnie przekrocze nim ilosc białka. W zasadzie to tylko z węglami moge coś zrobić, bo jeszcze mi ich sporo brakuje, ale suchego chleba jesc nie zamierzam :D

Fitatu wyliczyło mi z automatu kalorycznosc na dzień ok 1750kcal. Dodam ze w zaokrągleniu ppm mam 1300 a cpm 1800. Ćwicze ok. 20min dziennie.

Pierwszy dzień jeszcze sie nie skonczył, ale jakieś dziwne mi sie to wszystko wydaje. Wczesniej jak sie odchudzałam to tak na oko jadłam ze 2 razy więcej i schudłam 15kg. Ćwiczyłam co prawda więcej, ale teraz tez pewnie będę a to tylko początek. Nie wiem co o tym myśleć...

Ps. Dodam jeszcze ze w tym fitatu to tak mniej więcej te dane podaje, bo nie wszystko znajde (tak jak ten domowy barszcz od mamy albo pasztet). Najdziwniejsze było to, ze kończąc dwudaniowy obiad czułam rozepchany żołądek i jednocześnie burczało mi w brzuchu... a zanim skonczyłam pisac ten wpis to juz byłam głodnawa :D

A i jeszcze nie napisałam, ze pije wode :) Wpisałam sobie te 2l, choć mi aplikacja wyliczyła 1700ml... Tego tez sie nie będę kurczowo trzymała, ale staram sie ;)

Edit: Coś mi sie popaprało w tej apce i nie moge wykasowac jednego treningu. Kręci się kasowanie, ale zawiesza się i ten nadprogramowy trening tam wisi i nie chce zniknac. Przez to pojawiło mi sie ze musze ze więcej kcal dzis zjesc a nie mam czym juz dobijac :/ zostały same węglowodany, więc na kolacje wrzuciłam herbate z cytryną i 2 łyzeczkami miodu :D Troche to głupawe wszystko dla mnie jest ehh... moze jutrzejszy dzien będzie łatwiej ułozyc, bo wstępnie będzie miał koło 320kcal a zmieniłam tylko pasztet na szynke :D Jak dla mnie to ten pasztet jest zdrowszy od tej szynki chemicznej no ale ehhh... szkoda gadac.  :P

6 lutego 2019 , Komentarze (2)

Tia... miało być pięknie a wyszło jak zwykle :/ Nie powiem, nawet mi dobrze szło, czułam się świetnie, codziennie odwiedzałam rano wc niemal z zegarkiem w ręku a brzuszek jakby mniej wzdęty się wydawał ;) Ćwiczyłam też dzielnie i co około drugi dzień było coraz lżej. No i po tygodniu wszystko się poszło..... ehhh córka dostała wirusowej infekcji gardła i przez tydzień siedziała ze mną w domu. Ani wyjść ani poćwiczyć :/ w dodatku jak to dobra matka polka codziennie gotowałam dwudaniowe obiadki plus deser :D Tydzień minął a ja się ucieszyłam, że wreszcie wszystko nadrobię, bo zaczynają się ferie zimowe i dzieci pojadą do dziadków. Niestety moje szczęscie nie trwało długo, bo musiałam się najwyraźniej od córki zarazić tym wirusem... stan podgorączkowy, ból i chrypa w gardle a potem jeszcze lejący katar :/ Oczywiście popłynęłam z niezdrowymi przekąskami i jak zazwyczaj jadam je rzadko, tak przez ostatnie dni jadłam codziennie ciastka, pączki i chipsy ;( oczywiście wagę mam w tej chwili o 600g większą, więc dopadła mnie załamka trochę... 

W dodatku byłam dzis na zakupach i spodnie ledwo na siebie wciskałam w przymierzalni. I jeszcze te lustra wszędzie z 3 stron... masakra, widać każdy zwał tłuszczu i celulit z tyłu i boku ud ;( 

Myślę, że od poniedziałku wrócę do swoich postanowień i mam nadzieje, że już żadnych chorobowych niespodzianek nie będzie. Ten tydzień jeszcze przeżyję tak jak jest tzn. z wykluczeniem słodkości (poza nieśmiertelną niedzielą u mamy) a od przyszłego lekka zmiana frontu ;) Plus chociaż taki, że w tym tygodniu poeksperymentowałam sobie z różnymi potrawami, na które miałam smaka. Wczoraj robiłam twarogową pastę z makreli na kanapki (do tego były czarne i zielone oliwki i ogórek kiszony). Dziś robiłam rosyjską ogórkową czyli rassolnik a na jutro przegryza się gulasz segedyński (taki w zasadzie bigos z papryką hehe). W planach mam jeszcze do konca tygodnia zupę z soczewicy, kurczaka z kuskusem po marokańsku (z suszonymi morelami) i pasztet z wątróbki. 

Może jutro troszkę sobie poćwiczę tak w ramach rozgrzewki żeby do poniedziałku mięśnie rozruszać ;) Z jednej strony chciałabym żeby wreszcie mi sie udało a z drugiej nie czuję tego jakiegoś ''kopa'' i motywacji... zazwyczaj entuzjastyczniej i z werwą zaczynam hmm moze to dobry znak... kto wie ;) Swoją drogą kiedyś luty był dla mnie szczęśliwy, bo zaczęłam wtedy odchudzanie i zeszło 15kg :))) Moze i tym razem dam rade!

16 stycznia 2019 , Skomentuj

Nie chciałabym zapeszać, ale jakiś wpis w pamiętniku by się przydał...

Od 3 dni sobie znowu dietuję a raczej trzymam się postanowień. Co prawda z wodą kiepsko mi idzie (jak zwykle), ale się staram. 

Ćwiczę już 5ty dzień z filmikiem 20minutowym z Primavery i jakoś się trzymam. Wczoraj był przełomowy dzień, bo nie czułam że umieram hehe Nie oznacza to oczywiscie, że jest lekko bo i tak jestem wykończona, zdyszana i spocona. Jak już w miarę uspokoję się z tymi ćwiczeniami to pewnie jeszcze coś dorzucę, ale myślę że w innej porze dnia. Teraz ćwiczę tuż przed drugim śniadaniem, więc w przyszłości mogłabym coś dorzucić też przed obiadem ;) No zobaczymy... 

Jeśli chodzi o jedzenie to pozbyłam się na tą chwilę słodkości do drugiego śniadania/ kawy. Po częsci dlatego że staram się wyeliminowac tą kawę a jak nie ma kawy to i nie potrzeba do niej niczego słodkiego :D Oczywiście kawa wpada, ale chciałabym ją pić max 3 razy w tygodniu.

Zaczęłam jeść więcej kasz i biały ryż zamieniłam na brązowy. Z chlebem jest różnie i czasem wpada zwykły biały, ale najczęsciej jadam orkiszowe lub rózne ciemniejsze. Masło też definitywnie odstawiłam na rzecz margaryny, ale to tylko tymczasowo, bo jednak bardziej przekonuje mnie masło w żywieniu. Postanowiłam przez okres zimowy jeść kiszonki. Póki co jem na zmianę ogórki i surówkę z kapusty z marchewką. Aha no i do kazdego posiłku warzywa lub ewentualnie owoce (zazwyczaj 1-2 owoce dziennie). 

Z wodą tak jak juz pisalam szału nie ma i udaje mi sie wypić 3/4 butelki 1,5L jak się pilnuję. Do tego rano kawa zbozowa lub herbata a do kolacji zielona herbata. 

Póki co jest ok, choć teraz dostałam @, więc ani się zważyć ani zmierzyć. Zresztą jeśli za jakiś czas pojawią się jakiekolwiek zmiany to będą widoczne po ubraniach. Bardzo bym chciała żeby w tym roku mi się udało. W zeszłym miałam dobry początek, zapał i byłam wytrwała i... nic z tego nie wyszło. Tak więc tym razem podchodzę do wszystkiego nieco luźniej i wierzę, że ma to szansę się udać :) Marzę żeby do wakacji zjechać z tych 7kg jojo i móc znów powalczyć o 5tkę z przodu ;)

Obecna waga to 67,1kg (przed @ tyle było).

19 maja 2018 , Komentarze (3)

Jakoś tak się wszystko pokręciło, że waga przez dłuższy czas zatrzymała mi się na 67,2kg ;( masakra normalnie... 

Od tygodnia zaczęłam ćwiczyć 1h dziennie. Najczęściej jest to 30+30min w odstępie czasowym w ciągu dnia. Co drugi dzień jedno "30min" jest w postaci ćwiczeń siłowych na ramiona. Pozostały czas to ćwiczenia cardio... cardio/aeroby, jak zwał tak zwał ;)

Wczoraj dostałam @ i o dziwo dziś rano zamiast waga wzrosnąć to wreszcie spadła o 0,5kg :] Oczywiście jeszcze w ciągu kilku następnych dni się okaże czy to taki tylko psikus ze strony tej wagi czy może faktyczny spadek hehe 

Tak trochę śmiesznie by wyszło jakby udało mi się wreszcie w czerwcu schudnąć coś, bo odchudzam się od stycznia i jak na złość zamiast mniej to na wadze jest więcej :D A teraz jak już jest ostatni miesiąc i dead-line na 30 czerwca (ślub szwagierki) to nagle waga zaczyna drgać hehe Zresztą co mi tam... lepiej schudnąć już po ślubie niż nie schudnąć w ogóle ;) Może z jakiś nieznanych mi powodów organizm potrzebował te pół roku i teraz ruszy... :>

Żeby nie było, że te pół roku było całkowicie zmarnowane, to muszę wspomnieć o tym, że wytrwale, regularnie ćwiczę "Chce mieć takie ramiona" z Tamilee Webbs i jest moc i są efekty :] Zaczynałam od 15min (pierwsza część programu) z hantlami 2kg a po pół roku robię już 15min w pierwszej części z 3kg i 15min drugiej części z 2kg. Jak dobrze pójdzie to może pod koniec lata będę robiła cały jej program na hantlach 3-kilogramowych :) Jestem z tego progresu bardzo dumna!

26 maja 2017 , Komentarze (5)

No wreszcie udało mi się dziś wrócić do tej wagi sprzed bodajże ostatniego wypadu na grilla i tym wszystkim co działo się potem... ;) Były lekkie turbulencje, bo przedwczoraj waga wskazała 65,3,  wczoraj 65,5, ale dziś już wreszcie 65,1kg :)) A żeby było śmiesznej to gdzieś za tydzień mogę się spodziewać @, więc powinno iść raczej w górę ;) 

Przypuszczam, że wczorajszy spacer, który zrobiliśmy sobie z mężem mógł się jakoś przyczynić do dzisiejszego spadku, bo poszliśmy na 5km spacer z czego 3km były wzdłuż rzeki :) Do tego super pogoda była, więc czego chcieć więcej... Co prawda w trakcie wpadły jedne lody i mała latte, ale jak widać nie zaszkodziły :>

Przez ten tydzień zaczęłam się niemal wkręcać w bezmięsne obiady.... nie wiem jak to możliwe, bo ja zawsze byłam typowym mięsożercą hehe Jednak po takich obiadkach nadal jestem najedzona a czuję się zdecydowanie lżej. Tzn. jednego dnia miałam krewetki, ale generalnie mówię o "mięchu mięsie" a nie rybach czy owocach morza  ogólnie. Dziś w planach mam pieczarki portobello na dwa sposoby (z jajkiem sadzonym i faszerowane), ale nie jestem pewna czy dam rade zjeść dwa plus sałatka jakaś. W razie czego będzie na kolacje, bo ostatnio właśnie często dojadam wieczorem resztki z obiadu. 

Wczoraj mieliśmy pieczone młode ziemniaki z zielonymi szparagami, czerwoną cebulą i szczypiorkiem w sosie miodowo-musztardowym. To była taka sałatka na ciepło na obiad z tym, że mąż miał do tego jeszcze kotlet mielony ;) Ja swojej porcji całej nie zjadłam (zostało kilka ziemniaczków), ale musiało wyjść na tyle dobre, że aż mąż mi te ziemniaczki dojadł sam :)))

Aha.... i jeszcze bym zapomniała... zimą kupiłam sobie chia, ale tak jakoś bałam się do tego podejść i tak leżało w szafce i leżało aż do teraz. Ostatnio się w końcu przełamałam i spróbowałam...... jestem zachwycona :)) już 2 razy jadłam i teraz żałuję, że wcześniej się nie skusiłam. Zdecydowanie to będzie mój hit tego lata ;) 

23 maja 2017 , Komentarze (4)

Niestety kryzys, o którym pisałam wcześniej przedłużył się i to znacznie.... minął weekend i cały tydzień :P Tak czy siak w tym tygodniu się jakoś trzymam i miejmy nadzieję, że tak zostanie. Nie pamiętam już jaką dokładnie mam obecnie wagę, bo każdego dnia ostatnio coś innego się pojawiało, ale jutro się zważę ;)

Oczywiście ten "kryzys" to nie były żadne napady kompulsywne czy jak to się tam nazywa... po prostu wpadały parówki z kechupem, pierogi ze sklepu garmażeryjnego, naleśniki itp ;) Raz był popcorn i chrupki serowe, których i tak nie zjadłam tyle co dawniej mogłam. Przynajmniej co do napojów to mi się nie zmienia i nadal tylko kawa, kawa zbożowa, herbata i woda. Lubię też od czasu do czasu kubek ciepłego mleka, ale to tylko mi pasuje do bułki słodkiej albo zwykłej posmarowanej miodem a takowych starałam się ostatnio nie jeść, więc i mleko odpadło (tyle co do kawy albo bawarki).

Co mnie ostatnio zdziwiło we mnie samej, to fakt że zaczęłam stronić od mięsa. Nie żebym miała przechodzić na jakiś wegetarianizm czy coś, ale mniej mnie do niego ciągnie. Może to przez tą pogodę, bo się cieplutko już zrobiło ;) A co jest jeszcze dziwniejsze, to jakiś czas temu miałam ochotę ciągle na twarożki kozie i ryby, natomiast od dwóch dni na kolacje z chęcią zjadam tylko warzywa + pieczywo. Nawet jadłam we wtorek na obiad warzywa+makaron i czułam się super. Nie wiem o co chodzi, ale powiem tak.... chwilo trwaj! :D

Ćwiczyć niestety nie ćwiczę, ale może na razie się skupię na tym jedzeniu a reszta może jakoś przyjdzie z czasem ;) Aczkolwiek zdaję sobie sprawę z tego, że chłodniej to już pewnie nie będzie a raczej tylko cieplej, więc i ćwiczyć będzie coraz ciężej. No zobaczymy... może od przyszłego tygodnia zacznę też i ćwiczenia znowu :]

17 maja 2017 , Komentarze (2)

Coś od weekendu począwszy się popsuło.. nie ćwiczę i nie jem odpowiednio, nawet nie piję tyle ile powinnam. Ciągle coś trzeba załatwiać, nie ma mnie w domu i jem w sumie cokolwiek. Oczywiście fast foody omijam, ale wpadają parówki, jogurty owocowe i słodkie bułki :/ Przez to wszystko (złe żywienie) znowu zaczynam mieć ciągoty do czekolady ehh.... niby mam momenty, że chcę wskoczyć znowu na dobre tory, ale potem znowu coś się dzieje i wpada to co nie powinno. Dodatkowo nie mam ostatnio kulinarnych pomysłów, co mnie dobija. Dziś na śniadanie była kanapka z chleba orkiszowego z salami, pół serka granulowanego, kilka pomidorków koktajlowych i rzodkiewek a do tego odrobina jogurtu naturalnego z łyżeczką płatków owsianych i garstką borówek amerykańskich.... nie powiem... śniadanie sycące było :D:D Tak czy siak potem naszło mnie na sprzątanie mieszkania i w trakcie zgłodniałam, więc na drugie śniadanie wpadła bułka słodka (taka zwykła bez nadzienia) posmarowana masłem. Na obiad zrobiłam smażonego pstrąga z ryżem i sałatką z mixu sałat, pomidorów i marchewki. Później piekłam dla dzieci muffinki kakaowe z kawałkami czekolady orzechowej (pozbywałam się resztek :P ), więc zjadłam jedną na podwieczorek. Na kolacje zjadłam dwie połówki jajka faszerowanego i kanapkę orkiszową i salami i sałatą lodową (złożona na pół, więc dwie kromki poszły). Od razu po kolacji naszło mnie na słodkie, a na stole leżały rozrzucone przez dzieci 3 kostki czekolady białej ehh... i nie mogłam się powstrzymać :/  Mam wrażenie, że to przez źle skomponowane posiłki, bo jak jem w sposób bardziej przemyślany, to nie ciągnie mnie do słodkości...mogą leżeć na stole obok mnie a mnie to nie rusza. Nie wiem jak jutrzejszy dzień będzie wyglądał, ale został mi spory kawałek pstrąga i myślę, żeby dodać go do sałatki na drugie śniadanie. Z ćwiczeniami też nie wiem jak będzie, bo niby czuje, że powinnam a z drugiej strony myślę, że lepiej by było jakbym dokończyła porządki w mieszkaniu póki mam "fazę" na sprzątanie :D 

Aaa.... właśnie mi się przypomniało, że jeszcze jadłam dziś loda o smaku mango ;)

Będzie co ma być...nie wiem tylko jak mogłam chociaż przez chwilę się łudzić, że uda mi się coś zrzucić do wakacji :/

10 maja 2017 , Komentarze (1)

Na szczęście po chipsach waga dziś bez zmian, choć nie powiem... przez chwilę się wahnęła o 100g więcej, ale ostatecznie wróciła na swoje miejsce ;)

Ja już jestem po ćwiczeniach. Zrobiłam dziś 25min HIIT i jedną część z serii Chcę mieć takie ramiona. Jeśli będzie dziś mi to dane, to chętnie bym zrobiła jeszcze 15min rowerka w powietrzu, ale przy dzieciach może być z tym ciężko... muszę w ukryciu robić jak są czymś zajęte, bo inaczej to przeszkadzają i skaczą po mnie :/ Zresztą co by nie było, to już porcję ćwiczeń na dziś i tak mam odhaczoną  ;)

Z jedzeniem staram się jakoś trzymać, choć nadal jem za mało warzyw :/ Dziś wpadły 3 pomidorki koktajlowe do śniadania, ale na drugie zrobiłam sobie sałatkę z owczym serem. Do obiadu wpadły grillowane kawałki różnokolorowych papryk i znowu sałatka z mixu sałat, ogórka małosolnego i kukurydzy. Oby udało mi się utrzymać chociaż jedną sałatkę dziennie, bo ostatnio nie było tak kolorowo jak dziś jeśli chodzi o warzywa ;)

Wiem, że do czerwca wiele się na wadze nie zmieni,ale powiem szczerze, że jestem bardzo ciekawa jaki będzie bilans. Oczywiście spodziewam się ze będzie mniej niż było, ale zastanawia mnie o ile. Jakby nie było to będzie to jakiś motor do dalszego działania ;) No i korzystania z dobrodziejstw lata, czyli warzyw i owoców.  Podobno mają być w tym roku droższe, ale przecież nie muszę się nimi opychać aż do bólu żołądka :D Wszystko na smak i dla zdrowia :)