Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Zmotywowana i szczęśliwa. Do odchudzania skłonił mnie stan zdrowia i chęć utarcia nosa tym, którzy we mnie nie wierzyli. Chcę dobrze wyglądać i dobrze się czuć we własnej skórze, a robiąc zakupy nie martwić się, że żadne jeansy na mnie nie pasują, że już nie wspomnę o sukience. Marzenie...włożyć kozaki na obcasie, które swobodnie zasunę, które w ogóle zasunę :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 72391
Komentarzy: 3290
Założony: 24 lipca 2015
Ostatni wpis: 29 marca 2018

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
karaluszyca

kobieta, 44 lat, Warszawa

158 cm, 72.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

7 lipca 2016 , Komentarze (33)

Nic tak nie cieszy jak zmiana cyferki na wadze- 76 (ninja) Już nie mogłam się doczekać. A do tego pierwszy raz w odchudzającym się życiu nie chodzę głodna, senna, mam kupę :D energii i znów zmienia się moje ciało. Tylko mam jeden problem- melon żółty mi nie smakuje. Jest za mdły i za słodki. (wymiotuje) I nie wiem jak go jeść. No i najbardziej mi przykro, że papryki nie mogę, a ona jest w większości przepisów. W ogóle gotować lekkostrawne posiłki z tego co mogę, to czasem bywa wyzwanie, bo ileż można jeść marchewkę gotowaną, na zmianę z cukinią. Muszę poszukać inspiracji. Może ktoś...coś...? :?

5 lipca 2016 , Komentarze (19)

1. Śniadanie- kasza manna z malinami i mlekiem 0%. Jak widać maliny na bogato :DMogą być oczywiście truskawki lub co kto lubi. Czasem kasze zamieniam na płatki, czasem jem bez owoców.

 

2. II Śniadanie- bułka pszenna z odrobiną masła roślinnego, sałatą, kurczakiem gotowanym na parze z odrobiną soli i pomidorem ale bez skórki i bez pestek. czasem zamieniam na kefir 0% i bułkę pszenną z masłem roślinnym jak tu i najzwyklejszą, najbardziej tradycyjną marmoladą. czasem na dwa kawałki ciasta drożdżowego na białkach ( takiego najbiedniejszego na świecie), czasem kefir i kilka biszkoptów. Innym razem twarożek 0% zblendowany z owocami.

3. Obiad to najczęściej zblendowana zupa ( z repertuaru tych które mogę) albo kurczak gotowany na parze, z ziemniakami i warzywami też gotowanymi na parze, czasem z surówką z warzyw, które mogę, ale żadnych kapustnych, cebul itp. Tu akurat gotowana cukinia, z odrobinką soli, bez pestek. Na obiad też 3-4 małych pierożków z nadzieniem z kurczaka zmielonego gotowanego na parze, kluski leniwe z serem 0% ( ale tych też w okolica 5-8 mogę, albo pulpety z mięsa indyka lub zmielonego kurczaka, takie biedne, z sola, zmielona marchewką, nawet pieprzu nie mogę, ale są ok. Potrawka z kurczaka :D Smakuje trochę jak kalafior tylko nie wzdyma :DKurczak jak widać rozdrobniony, bo tak muszę :)

4. Kolacja. Tu czasem bywa galaretka owocowa, bo kolacja musi być w moim przypadku musi być lekkostrawna. Ale najczęściej to kasza lub płatki jak na zdjęciu.

Tak naprawdę uczę się od nowa gotować, uczę się nowych potraw, sposobu przyrządzania ich, uczę się smaków, ale tez uczę się jak zdrowo żyć. Taka dieta to nie wymysł, to zalecenia, ale przynoszą efekty jakich nigdy nie udawało się osiągnąć. I chyba nigdy tak zdrowo nie jadłam. Nie wspomniałam o 5 posiłku, czyli owocach, albo musach owocowych. najlepiej, żeby były soczyste.

Pije przy tym dość dużo. Woda z cytryną, herbata z cytryną, kilka kaw zbożowych ( 1 łyżeczka płaska)  z mlekiem 0%, herbata malinowa z sokiem malinowym lub inne owocowe w ogromnym kubku ( 2 szklanki);) 

A mleko 0% to także nie mój wymysł. Wszystko muszę żuć i rozdrabniać bardzo długo. Taka bułkę jem około 20 min. Każdy kęs musi być tak przemielony:D , żeby już w brzuszku trawił się szybko i sprawnie i nie zalegał.

Może to trochę paniczny strach przed tym co mogło, co może się stać, to może słowa chirurga, który mnie przyjmował z zapaleniem otrzewnej przez ten jeden cholerny maleńki kamyk, który stwierdził, że człowiek chce żyć, a działa przeciwko temu życiu i na własne życzenie sobie to funduje, sprawiły, że zupełnie, ale to nawet troszkę nie przeszkadzają mi wszelkie ograniczenia. Tym bardziej, że wszystko co robię sprawia, że figura mi się zmienia na lepsze w równym tempie, bez żadnych skoków wagi, a rysy twarzy subtelnieją ;)

4 lipca 2016 , Komentarze (10)

Dwa moje ostatnie odkrycia- a raczej kolejne dwa :D

1. Śniadanie na ciepło (zupa)

Odkryłam mianowicie, że zjedzenie czegoś na ciepło- u mnie to są na zmianę kasza manna i płatki jaglane, owsiane ( i będę sprawdzać inne) sprawiają, że jestem długo syta i żołądek lepiej pracuje. Tak musiałam jeść najpierw, ale teraz już tak chcę, bo po pierwsze to dla brzuszka dobre, po drugie to zdrowo. Kiedyś przy okazji innego pobytu w szpitalu dietetyczka zaproponowała jedzenie kaszy jaglanej rano, ale ja oczywiście stwierdziłam, że no gdzie? rano? Przecież tyle zachodu z gotowaniem...a teraz robię to każdego dnia, a zajmuje mi to 3 minuty do 5 :) a korzyści moc :D Dodaję truskawki, maliny, zależy co akurat jest. Z bananem próbowałam, ale niesmaczne, mdłe (slina)

2. Woda z cytryną (alkohol) 

Właśnie dziś u jednej z dziewczyn przeczytałam o tej wodzie z cytryną i mi się przypomniało. Piję od tygodnia, bo dopiero teraz mogę nieprzegotowaną. Podobno jest tak, że lepiej wodę z cytryną niż bez, bo oszukujemy żołądek. On sobie myśli, że to nie sama woda, ale z czymś więc należy trawić :D stąd lepsza praca jelitek :D A poza tym według mojej rozpiski rozrzedza żółć, a dzięki temu nie ma ona chęci tworzyć kamyków.

ku przestrodze ]:>

A co do kamyków, tworzą się kiedy żółć stoi i się nudzi. A wiadomo jak się nudzi, to sobie szuka zajęcia i tworzy kamienie. A temu procederowi sprzyjają:

- długie przerwy między posiłkami

- tłuste jedzonko

- słodkości w nadmiarze

- wahania wagi

-szybki spadek wagi ;)

Więc wszystko dla ludzi, ale z umiarem.

3 lipca 2016 , Komentarze (21)

 Tak się u mnie pozmieniało, że z kontrolowanej spontaniczności na zakupach i w trakcie różnych wyjść pozostały tylko wspomnienia (szloch) a życie z listą nabiera coraz więcej uroku. Lista składa się z trzech rubryk- co wolno, co można w ograniczonych ilościach, ale póki to coś we mnie, to raczej unikać oraz to co zabronione.

Co ciekawe w rubryce "Wolno" jest 90% rzeczy, których albo nie jadłam, albo unikałam bo niby tuczą, albo inaczej przyrządzałam niż wolno.

W rubryce "Można, ale trochę i rzadko" są rzeczy, które lubię (niektóre) ale większości jednak nie lubię :D

W rubryce "Nie wolno" ech...tu natomiast 90% tego co uwielbiam i jadłam, a teraz mogę już tylko powspominać (szloch)

Życie z listą polega na całkowitej zmianie mentalności. Chodzę z kartką, oglądam i wymyślam nowe metody przygotowania różnych rzeczy tak, żeby było zgodnie z listą. Lista bywa okrutna, zabrania lodów, większości przypraw, czekolady, większości mięs, wędlin, kawy i alkoholu.

Lista w trakcie zakupów sprawia, że nagle lubię gotowaną na parze cukinię, z odrobiną soli. Sprawia też, że nieziemsko smakuje mi zblendowana zupa z odrobiną buraczka, ugotowana na kawałeczku mięska z kurczaka, jednym listku laurowym,szczypcie soli i soku cytrynowym.

Życie z listą sprawia, że widząc jak mama przy kasie każe dziecku, żeby pobiegło wymienić sobie zupki chińskie, bo nie będzie jadło gulaszowej i niech weźmie sobie pomidorową, mam ochotę  powiedzieć " Ty głupie babsko, jak możesz pozwalać, żeby dziecko rozwalało sobie żołądek i przyzwyczajało się do tego g..." Swojemu mężowi powiedziałam jedynie, że czuję ból w swoim woreczku na widok tych zupek :D ale uważam, że to powinno być zakazane dla nieletnich jak alkohol czy fajki.

Lista sprawia też, że czuję się dobrze, lekko, czuję i widzę efekty. Nie trenuję już morderczo, choć ćwiczę codziennie w umiarkowanych ilościach tak, jak mi wolno. Ale jem zdrowo, zero sztuczności, mało i często i ...z listą. I nadziwić się nie mogę jak niewiele trzeba było zmienić, żeby zmienić to, co tak mozolnie zmieniać próbowałam z różnym skutkiem. A teraz to się po prostu dzieje.

No i plener :D oraz wyjścia i spotkania, gdzie wszyscy przy piwku, wódeczce, winie a ja... z butelką wody i ... można przywyknąć, choć patrzenie na trzeźwo na wszystkich wstawionych bywa zabawne i wymaga chyba dużo wyczucia, żeby nie powiedzieć komuś " Bo Ci przywalę" :D

29 czerwca 2016 , Komentarze (8)

Mam już drugi raz w życiu sytuację, w której jestem zmuszona utrzymywać dietę - tym razem to dieta wątrobowo- trzustkowa. To w zasadzie nawet nie dieta, to po prostu zgonie z wytycznymi zdrowe odżywianie się, regularne i lekkie z wyeliminowaniem tego co tłuste i ciężkostrawne.

Dwa razy przymusowa dieta, (która zgodnie z założeniami ma być stałą dietą prozdrowotną, bo skoro jestem podatna, to powinnam raczej bardziej dbać o zdrowie niż chwilowa radochę ze wtrząśnięcia czekolady czy kebaba) i dwa razy spektakularne spadki- pierwszy 36 kg, potem powrót do beznadziejnego jedzenia , kolejna dieta przymusowa i znów spadek póki co 11 kg łącznie. A liczne próby pomiędzy, szczere chęci niejednokrotnie przynosiły tylko wahania i kilkukilogramowe spadki potem zastoje i tak ciągle.

Porównanie

Ochota na odchudzanie- to przemożna chęć wprowadzenia w życie wszystkich założeń i sztywnych reguł. To niejednokrotnie kilkunastodniowa wiara, że się uda, to mnóstwo wyrzeczeń, przyrzeczeń, że już nigdy, że zawsze :D i ... jedna mała pokusa, potem większa, a o tego nieumiarkowanie w treningu, który zamiast dawać radość- wykańcza. Kiedyś ktoś mi tu powiedział, że robię źle ćwicząc dwa razy dziennie godzinami. Przyjęłam do wiadomości, ale bałam się wiele zmienić. Mój trening jak się okazało ( a dziewczyna miała rację) poniekąd przyczynił się także do kłopotów, które mam teraz. Był zbyt wycieńczający, a odchudzającym trudno to pojąć, bo ciało się zmienia, bo na lepsze...tylko zapominamy co się dzieje w nas, w środku, w naszych organach. ochota na odchudzanie to taki stan, który raz jest, a raz go nie ma. Zdarza się, że pozwalamy sobie na coś, nie przejmujemy się odstępstwami, bo ten tłuszczyk  na biodrach nie pojawia się w chwili, kiedy coś "zakazanego" przez same siebie zjemy, tylko jego pojawienie się jest oddalone w czasie. Popełniamy ciągle te same grzechy i ciągle sobie obiecujemy, że od jutra to już naprawdę, na bank a potem...znów grzeszymy. Tylko najwytrwalsze osiągają sukces. A i ten nie zawsze trwa tak długo, jak byśmy chciały. Czasem osiągamy sukces i zmieniamy zupełnie podejście do odżywiania, dbamy o trening. W skrajnych przypadkach popadamy w chorobę. Ochota na odchudzanie ma różne oblicza. Ochotę na odchudzanie wykorzystać dobrze i raz na zawsze potrafią tylko mądre, uparte dziewczyny. Ochotę na odchudzanie dobrze mieć zawsze, bo już lepiej chociażby myśleć o zmianie, niż pielęgnować w tłuściutkim i niezdrowym ciele poczucie, że wszystko jest ok.

Przymus stosowania diety- to sytuacja, kiedy z powodów zdrowotnych stosujemy dietę jakąś. Tylko właśnie przyszło mi do głowy, że póki nas odpowiednio mocno coś nie boli, to żaden przymus nic nie zdziała. Weźmy chociaż ludzi z wysokim ciśnieniem, którym zaleca się wiele ograniczeń- póki nie dopadnie ich udar albo zawał, raczej większość z nich oleje zalecenia. Bo to ciśnienie, to dla człowieka najczęściej taka trochę abstrakcja- tu zaboli głowa- wezmę tabletkę i przestanie, tam zakłuje serce- a to pewnie pogoda, no tak mam wysokie ciśnienie - ale za kilka godzin nawpieprzam się jak dziki, bo tam raz czy dwa zakuło. Albo zadyszka. A kto by to łączył z ciśnienie, bo co ma piernik do wiatraka. Natomiast kiedy boli, ciągle, mocno i nawet tabletka nie pomaga, wtedy stajemy się potulni i skłonni zrobić niemal wszystko, żeby przestało. nawet wprowadzić radykalne zmiany w diecie i życiu.

Tak było ze mną. Po pierwszym pobycie kilkukrotnym zresztą w szpitalu, lekarz ostrzegając, że znów wrócę nakazał dietę. I... bojąc się kolejnego powrotu, wlfronów, kroplówek i niemożności oddychania trzymałam się wszystkich zaleceń. Wtedy od października o kwietnia, a już kumulacja była w lipcu schudłam właśnie te 36 kg. Dieta i sport ( może już później zbyt wyczerpujący) ale jednak do pewnego momentu dawało to wszystko rezultaty. Wyglądałam rewelacyjnie. Dzięki treningom, na mniej niż pokazywała waga. Ale stan wrócił do normy, oskrzela zaczęły funkcjonować sprawnie i...zapomniałam. Natomiast wychodząc ze szpitala zdiagnozowano u mnie kamienie. No i co? Ano to taka abstrakcja była. najpierw kiedy zaczęło mnie boleć, pomagał termofor, potem termofor i tabletka, później termofor, tabletka i wykluczenie z diety wszystkiego co smażone i czekolady, ale doszło do tego, że pomagało jedynie zwymiotowanie wszystkiego co zjadłam, bo nic się nie trawiło. To okropne, ale w bólu tak strasznym jak ból spowodowany kamicą żółciową bylibyście sobie w stanie odgryźć palec, gdyby to miało spowodować ustanie bólu. Trafiłam do szpitala kiedy bolało już kilka dni i dwa ostatnie bez przerwy. Teraz są komplikacje. Co się okazuje? zabieg- nieskuteczny i oczekiwanie na drugi.Przymusowa dieta, sport - najpierw w ogóle teraz bardzo delikatnie jak już pisałam. Ale zdrowa nieprzetworzona dieta i sposób jedzenia przyniósł o miliony razy lepsze skutki niż wszystkie moje chcenia i plany. I jestem sobie w stanie odmówić wszystkiego co uwielbiałam, tak bardzo boję się bólu. i chudnę jedząc racjonalnie, zdrowo, lekko, wolno :D zgonie z wytycznymi. Chudnę równomiernie. Nie ma wahań wagi, nic się nie zatrzymuje, Według lekarza, jedząc w taki sposób odżywiamy się najzdrowiej, bo lekko, bo naturalnie i osiągamy wagę prawidłową, którą żyjąc w ten sposób jesteśmy w stanie utrzymywać wiele lat. Oby tak było. Ale ból weryfikuje podejście do wszystkiego. Pamiętam jak tu pisałam o lodach, o czekoladzie- a teraz? Zero problemu z odmówieniem sobie nawet, jeśli wszyscy przy mnie jedzą. Grill? Nie ma sprawy, kurczak też fajnie smakuje nawet jeśli mój jest ugotowany na parze. Czy, żeby być fajnym towarzystwem przy grillu muszę jeść kiełbachę, a potem zwijać się z bólu, chyba nie i tego sobie życzę. Takiej mądrości w stosunku do jedzenia, którą mam teraz.

28 czerwca 2016 , Komentarze (39)

Kiedyś nie wyobrażałam sobie, że mogę funkcjonować bez kawy. Piłam litrami- rano ze dwie to była norma zanim wyszłam z domu. W pracy to nawet nie staram się policzyć, ale czym dłuższy dzień tym dochodziło do 3. Wracałam i w domu potrafiłam obalić kolejne 3. I może gdybym jeszcze jak francuski piesek piła z saskiej porcelany....ale ja piłam z konkretnych kubków. Bez dodatków ( bo swego czasu nie mogłam znieść nawet zapachu śmietanki do kawy w kawie). Co prawda piłam kawę rozpuszczalną, dość dobrą :pi duuuużo.

Teraz od ponad miesiąca nie pije kawy w ogóle. Na początku bałam się nawet zbożowej, którą pić mogę, ale wybór tej, która mi krzywdy nie zrobi wcale nie był taki prosty. W końcu przemogłam się i piję. Pić mogę, ale z mlekiem.

Co zauważyłam?

1) Coś jest w tym, że kawa pobudza na trochę, a potem poziom energii spada. Takim jak ja potrzeba było pić co jakiś czas, jak narkomanowi, który musi zwiększać dawki, bo te, które przyjmuje, takiego kopa już nie dają.

2) Coś w tym jest, że zatrzymuje wodę ( oczywiście jeśli pewnie wypijemy jedną, to nie będzie tragedii, ale ktoś, kto pije takie ilości, o jakich wspominałam, zapewne zauważył by to szybko)

3) I ...  chyba bardziej zależało mi na tym, żeby czuć smak kawy, po prostu lubię smak, a nie to, że mnie pobudza czy nie. Doskonale sobie radzę bez kawy, a zbożowa raz, że zdrowsza, dwa lżejsza dla wątroby i trzustki i do tego rekompensuje mi brak tradycyjnej.

A co ciekawe, kiedy wcześniej wracałam z pracy, byłam dosłownie zdechła. Zdarzało się, że musiałam paść na trochę, a potem trudno mi było się pozbierać. Teraz absolutnie nie mam z tym problemu. Może to zasługa lekkostrawnej diety. Ale mam wrażenie, że też odstawienia kawy.

26 czerwca 2016 , Komentarze (12)

Waga ciągle spada. Tempo bardzo porządne.

1) 4- 5 posiłków dziennie, mieszczących się w ramce od 8.00 do 20.00 wedle zaleceń lekarza

2) na śniadanie zawsze ciepły posiłek (kasza manna, płatki jaglane na mleku ) dodatki- truskawki, maliny, banan

3) na kolację najczęściej ciepły posiłek, czasem galaretka jak nie zdążę z gotowaniem

4) II śniadanie- kanapka z sałatą, kurczakiem gotowanym na parze ( niedługo zacznę wprowadzać inne warzywa, które mogę), ser twarogowy 0% ( czasem z owocami, bułka pszenna z marmoladą :D czyli głównie to, co mogę.

5) obiad ( zupy blendowane na rosole z mięska z kurczaka marchewki, pietrszki, liścia laurowego i odrobiny soli) lub gotowane na parze mięsko z kurczaka, ziemniaki i warzywa ( te, które mogę)

Czasem po kolacji coś lekkiego typu biszkopciki ( z 5 sztuk małych :) ) albo kawałek ciast drożdżowego na białkach, zdarza się jakiś owoc typu arbuz, albo mus z truskawek ( gotowane truskawki i na ciepło)

Pieczywo tylko pszenne :PP czerstwe. Duuuuuużo piję, ale wszystko przegotowane i na ciepło.

Gotuję tylko na parze- zakupiłam sobie piętrowy garnek i smakuje nieziemsko, a tylko mogę lekko posolić. Nie używam większości ostrych przypraw, bo nie mogę. Nawet ziela angielskiego nie mogę dorzucić do zupy :D

Kawy nie piję już w ogóle, tylko zbożową z mlekiem 0% ( czyli jedna łyżeczka kawy zbożowej - piję nestle, bo po ince zdarzały mi się kiedyś zgagi (slina)i się boję, że jest za ciężka, z 1/4 mleka na kubek czyli w proporcjach 3/4 : 1/4 i herbatę z cytryną. Wodę jeśli piję to tylko przegotowaną, bo po zwykłej z butelki boli mnie niestety.

Oczywiście żadnych tradycyjnych słodyczy, napojów gazowanych i smażonego. Nic, zero.

Co ciekawe odzwyczaiłam się od kawy, zupełnie- w co nie mogłam uwierzyć, bo przecież piłam z 6 dziennie, od lodów również. Od fast foodów. Można przy mnie jeść wszystko i mnie to nie wzrusza :D Tak działa na człowieka wspomnienie bólu...

I wedle wskazówek baaaaaaaardzo długo jem, gryzę na maleńkie kawaluńki, mięsko do kanapki rozdrabniam zanim je tam włożę.

i ćwiczę ostatnio około półtora tygodnia ale bardzo delikatnie. Uwaga :D 15 min. rower stacj. i hantle hahahahahaha 1 kg, bo nie wolno mi dźwigać.

No ale najważniejsze - działa i to całkiem nieźle :)

2 czerwca 2016 , Komentarze (14)

Witam! Żyję. Tak się bałam, a nie było się czego bać,z  tym, że en cholerny kamień nadal we mnie tkwi, a do tego na dwa miesiące wstawili mi jakiś stelaż i tak cholernie momentami boli, że szok. Mam nadzieję, że to przejdzie i nie popieprzy się coś znowu.

Co do diety. Cały czas chudnę. Jem według zaleceń i odkryłam ciekawą rzecz. Ta dieta, którą jeszcze długo będę musiała stosować, czyli dieta wątrobowa, ewentualni wątrobowo-trzustkowa polega po prostu na jedzeniu zdrowych, jak najmniej przetworzonych rzeczy, unikania tego co tłuste i ciężkie, piciu 1.5 do 2 l płynów, ale zero gazowanych i co najzabawniejsze pszenny chleb i bułki. Unika się rzeczy wzdymających jak kapusta i ciężkostrawnych jak cebula i już...5 posiłków. Jedzenie co 3 godziny, żeby żółć pracowała i nie miała czasu na tworzenie kamieni i już :D I cholera są efekty. I choć jestem zła, że to nie koniec, że czeka mnie kolejny zabieg, a potem być może tradycyjna operacja, to przynajmniej to co widzę mnie cieszy. Mam nadzieję, że będę mogła wrócić niedługo do choćby roweru, choć troszkę....

28 maja 2016 , Komentarze (20)

Moja operacja przesunęła się, a ja ciągle jestem na płynnej diecie. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Do szpitala szłam z wagą 88 kg, dziś ważę 81 kg. Jedyne co mi przeszkadza, to fakt, że nie mogę ćwiczyć, ale mam nadzieję, że nie będę po zabiegu potrzebowała specjalnie długiej rekonwalescencji, bo oszaleję. Chcę normalności, ale postaram się też tej fartownej sytuacji zrzucenia tylu kg nie zmarnować. I choć niedobrze mi już od tych zup i kleiku, to jakoś przędę i co ciekawe nie mam problemu z przyswajaniem dużej ilości płynów. Ach...no i zero słodyczy, choć mogę kisiel :D i nie piłam od dwóch tygodni kawy. Nie wiem jaki to ma związek, ale chyba jakiś ma;)

21 maja 2016 , Komentarze (24)

Otóż schudłam całe 4 kg, a potrzebowałam na to 7 dni hospitalizacji i dalej chyba będzie ze mnie uchodzić, gdyż...czekając na zabieg usunięcia kamyka jem jak dwuletnie dziecko :D a potem...będę musiała jeść jak dziecko trzyletnie. Wydorośleję dopiero kiedy wydobrzeje mój woreczek, który się chyba uchowa, choć jeszcze nie wiem. Coby mu nie zafundować znów gości, będę musiała się pilnować, bo kto się nie pilnuje-gości sobie funduje :D Mówię wam dziewczyny- jak coś boli, to biegiem na USG, bo mnie bolało, a że mam wysoki próg bólu, to dawałam radę i...lepiej nie mówić. I trzymajcie kciuki, bo przede mną coś czego się boję - czyli usypianie przed operacją (taką trochę inną niż tradycyjna i laparoskopowa, ale może tego cholernika wyciągną ):D