Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Mama, mężatka, poszukująca swojego przepisu na życie...

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 51646
Komentarzy: 897
Założony: 2 grudnia 2016
Ostatni wpis: 31 grudnia 2018

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
SzczesliwaByc

kobieta, 37 lat, Wer

158 cm, 75.90 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

30 grudnia 2016 , Komentarze (8)

Od poniedziałku idę na dietę smacznie dopasowaną... 
W święta jakoś się trzymałam - nie przejadałam, choć wiadomo, że diety nie trzymałam.
Rezultat: +1,2 na wadze po świętach...

Ale to co robię teraz... Przechodzę samą siebie. Mam wrażenie, że ta myśl, że od poniedziałku będę na diecie sprawia, że "muszę" wszystkiego spróbować jeszcze teraz, dopóki "mogę" pofolgować...
Nie wiem co się ze mną dzieje.
Dzisiaj wracając do domu zatrzymałam się w mc drive po kawę. A wyjechałam dodatkowo z tortillą i frytkami. Wczoraj i przedwczoraj się napchałam słodyczami... W końcu prawie cały adwent pościłam... Nie potrafię nad sobą zapanować. I coraz bardziej się boję tego, czy dam radę trzymać się diety od poniedziałku? Przez 3 miesiące przynajmniej... 

Jestem beznadziejna. Schudłam po ciąży do 61 kg (przypomnienie przed ciążą 72 kg). Miałam nie zaprzepaścić... Wystarczyło trochę zadbać i łatwiej byłoby zrzucić te 5-7 kg niż teraz 16... 
Miałam być chuda na Święta BN 2016... Teraz mam plan, żeby dobrze wyglądać w czerwcu 2017... Ale już sama nie wiem czy w to wierzę. :(

28 grudnia 2016 , Komentarze (4)

Pierwszy krok już za mną. A w zasadzie mały kroczek...
Kupiłam dietę Smacznie Dopasowaną...


Teraz muszę zrobić sporo kroków, żeby się jej trzymać i w końcu zacząć chudnąć.

Przyznaję, że kiedyś już ją miałam. Ba... ładnie na niej chudłam, ale gdzieś pojawiły się dni, kiedy motywacja spadła, ja jadłam i... nie potrafiłam już wrócić.
Teraz głęboko wierzę, że dam radę i wytrzymam te 3 miesiące. Jeśli nie, to mąż ma przyzwolenie, żeby mi dać kopa w wielkie dupsko, żebym się opamiętała ;-) 


Nowy rok, 3 miesiące bez większych wyjazdów czy imprez, to idealny czas na dietę.
Z góry ustaliłam sobie po 1 dniu grzechu w każdym miesiącu.
W styczniu jeszcze nie wiem, co to będzie za dzień,
w lutym - roczek mojego synka,
a w marcu impreza rodzinna.


Liczyłam, że schudnę 10-12 kg. Wprawdzie Vitalia sugerowała mi chudnięcie ok 0,6 kg tygodniowo, ale zwiększyłam założenie do 0,8 kg z racji tego, że z mojego bezruchu mam w planie zacząć ćwiczyć.
Tym razem może pójdzie lepiej niż w grudniu, bo dołącza do mnie z multisportem siostra i liczę, że mnie dodatkowo zmotywuje :) 

Gdybym na początku kwietnia zobaczyła wagę w granicach 57-58 kg, byłabym szczęśliwa. Wtedy jeszcze 4-5 kg miałabym do schudnięcia do czerwca, więc myślę, że jakoś dałabym radę.

Długa droga przede mną... 
Pomożecie?

13 grudnia 2016 , Komentarze (5)

Jako, że mama na macierzyńskim ma "dużo" czasu, to jedząc śniadanie włączam TV :) Tak więc oglądam dzisiaj wyrywkowo Dzień Dobry TVN i widzę temat bieliźniany - super koronki, cuda wianki. I tak sobie pomyślałam - to jest to. To jest to, co sobie sprawię jak schudnę :) Zawsze sobie mówiłam: a w nagrodę sprawię sobie mniejszy ciuch, spodnie rozmiar 36 itp. Ale prawda jest taka, że w ciuchach wyglądamy lepiej niż bez nich. One ukrywają nasze mankamenty, tuszują jakiś boczek, fałdkę... A ja chcę wyglądać dobrze bez nich. Nigdy nie czułam się dobrze nago, w bieliźnie czy w stroju kąpielowym. Nawet jak ważyłam te swoje 48 kg to czułam się źle. W ciuchach owszem - było całkiem znośnie, ale już na plaży miałam sporo sobie do zarzucenia. Nawet przed mężem się chowam - no bo co mam mu swoje cielsko pokazywać? 
Tak więc zrobię wszystko, żeby w końcu móc się pokazać. Żeby bez krępacji móc wyjść z ukrycia, z uśmiechem, pewnym krokiem. Żeby być sexy :-)

Czy mi się uda? Nie wiem. Na prawdę dużo pracy przede mną, żeby schudnąć, a dwa razy tyle, żeby jeszcze do tego ciało dobrze wyglądało. Ale spróbować zawsze warto. I to już, od zaraz. Od teraz.

Dzisiaj uległam zachciance i zjadłam na mieście. 
Czuję lekkie wyrzuty, że uległam.
Ale jestem dumna, że zjadłam dużo mniej niż zwykle.
Kilka frytek, jeden pieróg ruski i sałatkę.
Wcześniej byłby to kopiec frytek, kilka ruskich, sos czosnkowy (oj kusił, kusił)...
Wybaczę to sobie, jeśli uda mi się pójść dzisiaj na basen. 
Pójdę, jeśli samopoczucie pozwoli.
Oby pozwoliło.

12 grudnia 2016 , Komentarze (1)

Złapałam focha... na wagę

Jak to jest? Jak się pilnuję, to waga stoi jak zaczarowana, ewentualnie spada o te 0,3 i dalej stoi i ani ruszy... A jak jeden dzień pofolguję, to nagle następnego dnia plus 0,8? Wczoraj z racji tego, że zaprosiliśmy gości na oglądanie filmu pozwoliłam sobie na chrupki i dwa ciastka... no, może trzy. I moja zaczarowana waga nagle ruszyła, tylko nie w tym kierunku, w którym powinna :( 

Ruszam dzisiaj ze Zdrową Rywalizacją Punktową. I choć cele, które sobie założyłam są możliwe do zrealizowania: 3 kg na każde 5 tygodni, to jakoś po tym co widzę na wadzę zaczynam mieć obawy, czy są możliwe do zrealizowania dla mnie? 
W momencie kiedy waga zachowuje się tak, jak się zachowuje, to dopadają mnie wątpliwości...
Czy poniższy obrazek będzie mnie kiedyś dotyczył?

Próbowałam wczoraj ustalić sobie menu na dzień dzisiejszy. Ale coś mi nie wychodzi, bo śniadanie, 2 śniadanie i obiad wyszły mi w sumie na poziomie ok 600 kcal. Gdzie mam zmieścić jeszcze 1000? 
Nie wiem też co z moim pływaniem - moje problemy zdrowotne wróciły i nie jestem w stanie zaplanować, czy danego dnia będę mogła cokolwiek poćwiczyć. Ale spróbuję, bo bez tego waga ani rusz... 

Muszę życzyć sobie powodzenia, bo motywacji za dużo dzisiaj nie mam...

10 grudnia 2016 , Skomentuj

Właśnie się zorientowałam, że do pierwszego - z dwóch wesel 2017 - zostało dokładnie pół roku, 26 tygodni. To mój ostateczny termin diety.
Plan - ważyć 54 kg. Dlaczego tyle?
Odchudzając się do swojego wesela udało mi się dobrnąć do wagi 57 kg. Nie było wtedy ze mną źle, ale nie było też najlepiej. Pamiętam jak odchudzałam się na studiach. Z wagi ok 58 kg (wtedy wydawało mi się, że to dużo za dużo) schudłam najpierw przez wakacje do 54 kg, a później stopniowo jeszcze do 48. I o dziwo, to spadek do 54 był bardziej zauważalny przez ludzi dookoła mnie niż ten późniejszy. Fakt faktem - może przez to, że wtedy przez jakiś okres czasu mnie nie widzieli, ale jednak tak wbiło mi się w pamięć. Druga sprawa jest taka, że nie mam już tych 22 lat jak wtedy, a prawie 30 na karku, więc nie będę wariować z celami wagowymi poniżej 50. Zadowolę się jak będzie 55... Tzn mam taką nadzieję ;-)

Aby nie popełniać ciągle tych samych błędów spędzam dzisiejszy wieczór na zapoznawaniu się z artykułami dot. zdrowego odżywiania, chudnięcia, indeksów glikemicznych itp. Robię też plan chudnięcia (przykładowy, bo wiadomo, że to nie idzie jak w zegarku, niestety). Kiedy powiedziałam mamie o swoich planach usłyszałam - "plany planami, ale czy uda Ci się to zrealizować? Na święta 2016 też miałaś takie plany." I prawda... Już pod koniec grudnia przecież waga miała wskazywać wagę z 5 z przodu. I myślę sobie, że gdybym się wtedy nie poddała, to faktycznie by tak było. Więc tym bardziej mam parcie, żeby tym razem udowodnić i sobie i innym, że jak się zawezmę to dam radę. Dzisiaj motywacja jest wysoka - mam nadzieję, że to nie przez to, że już wieczór i wszystkie posiłki na dzisiaj przewidziane już zjadłam.


No i teraz będzie trochę liczb. Dane z teraz, plany na później. I obym za pół roku mogła wrócić do tego postu i powiedzieć: udało się. Plan zrealizowany w 100%. Albo nawet w 105...

Waga z dnia dzisiejszego: 68,4
Cel wagowy 10.06.2017: 54 kg


Nie ukrywam, że chciałabym schudnąć wcześniej, żeby mieć jakiś zapas czasowy.
Ale pół roku jest okrągłe, liczba tygodni też się zgadza, więc niech tak zostanie. 
Przede wszystkim muszę coś zmienić w sposobie odżywiania, bo na chwilę obecną w grudniu - czyli 10 pełnych dni zrzuciłam 0,6 kg. To trochę za mało jak na moje plany, bo pozwoliłoby mi schudnąć do czerwca około 10 kg. Nie zapominajmy, że w międzyczasie mamy Święta BN, Nowy rok i inne ważne dni, które mogą skutecznie przeszkadzać w odchudzaniu.

Mam więc dokładnie 26 tygodni na zrzucenie 14,4 kg. To daje mi około 0,5-0,6 kg tygodniowo do chudnięcia. Biorąc pod uwagę fakt, że również w święta będę odnotowywała spadki a nie nagłe przyrosty wagi o kilka kg.


Ze względów zdrowotnych na razie moją aktywnością fizyczną będą spacery i pływanie. Jak mi się poprawi to spróbuję włączyć do tego jakieś ćwiczenia na siłowni czy fitness.


Na dzień dzisiejszy wymiary wyglądają następująco
(z góry uprzedzam - są przerażające):

Biceps: 35
Piersi: 102
Talia: 82
(szok, ale to pozostałość po ciąży. Przy wadze ok 50 kg miałam w okolicach 66 cm, to były piękne czasy)

Brzuch: 99
(i tu niestety nigdy nie było za ciekawie :(
Czy ktoś może mi coś doradzić na wieczną oponkę? )

Biodra: 105
Udo: 65
(A ja myślałam, że mając ok 53 w udzie jest źle)

Łydka: 39
(nie dziwota, że nie mogłam znaleźć wysokich kozaków na zimę)


W sumie: 527 cm, które będę brała pod uwagę w odchudzaniu.


Od poniedziałku, po raz pierwszy wezmę udział w Zdrowej Rywalizacji Punktowej. Muszę ustalić sobie jakiś początkowy cel na schudnięcie w ciągu miesiąca, biorąc pod uwagę święta nadchodzące. Wiem, że ten cel musi być do osiągnięcia, bo tylko jeśli uda mi się go dosięgnąć, będę miała motywację do dalszej walki.

Biorąc pod uwagi powyższe założenia, żeby chudnąć 0,5-0,6 kg tygodniowo i czas ZRP, która trwa 5 tygodni na początek założę sobie plan schudnięcia 2,5 kg.
Tak więc dnia 15.01.2016 na wadze powinnam zobaczyć mniej niż: 66 kg
Bierzemy się do roboty. Czas start :)

9 grudnia 2016 , Skomentuj

Jak waga stanie, to nie chce ruszyć. Ostatnie 68,3 zmieniło się na 68,4 i ani ruszy... A jak nic nie idzie, to motywacja spada i zaczynają się grzeszki. U mnie nie grzeszki a grzechy. A w zasadzie jeden.

Ostatnio moja siostra (która swoją drogą jest chuda i zawsze była, a zjeść też lubi) poleciła mi nowe smaki pizzy Guseppe. No to kupiłam jeden i miał czekać na specjalną okazję. Nie doczekał, bo stwierdziłam dzisiaj, że jedna pizza to ok 940 kcal. Jak rozłożę ją na śniadanie i na obiad, to jeszcze spokojnie zapas kaloryczny będę miała. No i tak zrobiłam a teraz żałuję... Niby pizza kaloryczna, ale mi jakoś szybko głód po niej przychodzi :( I żałuję, że się skusiłam, bo już zjadłam na śniadanie i na obiad, jest godzina 15 a mi czegoś brakuje i opieram się silnie, żeby nie zajrzeć do lodówki :/ Przy następnej ochocie na kupno pizzy muszę zajrzeć do tego wpisu, żeby się powstrzymać... No i w dodatku wcale taka super nie była. No ale jak już była to oczywiście zjeść musiałam, jak na mnie przystało :(

Jutro mam w planach basen, o ile będę mogła ruszyć ręką czy nogą, bo po ostatnim jeszcze czuję mięśnie. Jako, że postanowiłam sobie zwiększać co wizytę dystans o dwie długości, to plan na jutro: 44. Zobaczymy jak pójdzie.

Ogólnie mam dzisiaj jakiś słabszy dzień. Zmęczona i znudzona jestem. Od prawie 10 miesięcy na macierzyńskim i jakaś mnie niemoc łapie. Nie mam pomysłu na spędzenie dnia. Na zabawę z dzieckiem. Każdy dzień taki sam, nic się nie zmienia... Smutno mi :(

7 grudnia 2016 , Skomentuj

Dzisiaj na wadze mały postęp - 68,3. 
A więc trochę ruszyło, mimo, że wczoraj skusiłam się na 3 - TRZY ciasteczka (jedno z czekoladą i dwa owsiane)... Normalnie zjadłabym więcej, ale się powstrzymałam.
A zjadłam, bo czułam się słabo i stwierdziłam, że może mi cukru brakuje? ;-)

W każdym razie 3 ciasteczka, po 1,5 tygodnia bez słodkiego (poza słodzoną kawą, ale w znacznie ograniczonych ilościach) to chyba nie taki wielki grzech? 
Wagi jeszcze nie zapisuję. Niech się najpierw unormuje, żeby zaraz się nie okazało, że to tylko dzień dobroci dla mnie od mojej wagi, a jutro wszystko wróci do normy, czyli znów dobije do 69. 

Nie napisałam jeszcze w pamiętniku, ale w niedzielę udało mi się wyjść na basen :)
Po kilkuletniej przerwie udało mi się przepłynąć 40 długości :) Co 10 długości robiłam dwie minuty przerwy i ruszałam dalej. Nie pływam szybko, więc zajęło mi to jakieś
45 - 50 minut łącznie z przerwami, a potem poszłam na 10 minut się pobąbelkować
i wróciłam do domu.
O dziwo - chyba po raz pierwszy zrelaksowałam się tak, że nie myślałam non stop o moim dziecku, to tym czy dają sobie z mężem radę i jak spędzają czas ;-) 
Dzisiaj też mam w planach wyjście, ale już znacznie później, bo między 20-21.
Oby mi się to udało, bo w ciągu tygodnia nie mam szans na wcześniejszej wyjścia,
a chciałabym chodzić na razie 2 razy w tygodniu, później może zwiększyć częstotliwość do 3. 

Próbuję się trochę zdrowiej odżywiać, ale myślę, że musiałabym bardziej do tego przysiąść. Usiąść, zrobić listę rzeczy, które jeść powinnam. I listę rzeczy, które powinnam wyrzucić ze swojego jadłospisu. A później zrobić zakupy i się tego trzymać. Był już okres, kiedy po prostu notowałam wszystko co jadłam i spisywałam kaloryczność, żeby nie przekroczyć konkretnej ilości. Z jednej strony fajna sprawa, bo wiedziałam ile jeszcze mogę zjeść no i mogłam sobie wprowadzić również rzeczy, które bardzo lubię, jeśli mi tylko zostało miejsca na kalorie w menu. Ale z drugiej strony są dania, w których takie obliczanie jest dość czasochłonne, a nie zawsze mam czas na takie "bawienie się" przy 10-miesięczniaku.

Byle do przodu :)


6 grudnia 2016 , Komentarze (2)

Dzisiaj miałam dzień wątpliwości i myśli, że znów się nie uda. Weekendowa waga 68,7 zamieniła się znów w 69 i nie mogę z tego ruszyć. Miałam gości, wyciągnęłam ciastka i bardzo mnie świerzbiła ręka, żeby po nie sięgnąć. W końcu były też ciastka bez czekolady, więc chciałam je zaliczyć do "nie słodyczy" :) Ale siostra napisała: ciasteczka to słodycze, bo nazywają się ciasteczkami ;-) No i nie sięgnęłam - brawo ja :) 
A później mąż szedł do sklepu i prosiłam go o frytki na jutrzejszy obiad, ale powiedział: zjedz coś innego zamiast frytek - no to zjem - kolejne brawo ja ;-)

A tak bardziej na poważnie.
Myślę sobie o tych swoich wszystkich porażkach. Rodząc na początku tego roku straciłam w sumie 10 kg od mojej wagi sprzed ciąży, czyli ważyłam 63 kg. Obiecywałam sobie, że nie mogę tego zaprzepaścić. Wystarczy jeszcze trochę powalczyć i schudnąć te 8-10 kg i byłoby super. Ale zaprzepaściłam. A później latem miałam myśli, żeby  wziąć się za siebie tak na poważnie i na Święta BN zaskoczyć rodzinę nową figurą. Tyle marzeń, wyobrażeń i znów wszystko się posypało. I tak się ciągle zastanawiam, czy te marzenia, żeby w przyszłe lato wyglądać dobrze na dwóch weselach znów się rozsypią a ja znów będę płakać w poduszkę jak to źle wyglądam? Czy może w końcu uda mi się zmobilizować i zawalczyć bez porażek? 
Mając za cel schudnąć 15 kg wiem, że nie mogę sobie na kolejne potknięcia pozwolić. Przecież będą zastoje, jakieś chwile wątpliwości.. Nie da się chudnąć zawsze idealnie wg planu, więc muszę mieć jakiś zapas czasu, żeby ten swój cel zrealizować. I nie ma już mówienia: dzisiaj sobie pofolguję a od jutra już zaczynam na poważnie. Albo jeszcze gorzej: od poniedziałku, a może po świętach... Nie. Walka o lepsze jutro zaczyna się dzisiaj. I mam nadzieję, że nie skończy się jutro. Że za te kilka miesięcy powiem - sukces. W końcu się udało...

4 grudnia 2016 , Skomentuj

Nie potrafię zdrowo jeść. A w zasadzie nie potrafię urozmaicić sobie posiłków. Mam wrażenie, że gdzieś koło mnie są stale te same rzeczy i jem to samo codziennie. To samo śniadanie, podobny obiad, ta sama kolacja i przekąski między nimi... I nie są to zdrowe rzeczy :/ Lubię parówki, ser żółty, dania gotowe... Taka prawda. Patrzę na zdjęcia fajnych, zdrowych śniadań, gdzie jest kolorowa, pełna warzyw kanapka. Gdzie na obiad jest kolorowa surówka, gdzie codziennie jest jakieś urozmaicenie. A sama nie mam pomysłów, co zrobić do jedzenia. 
Więc mam nowe postanowienie, w drodze ku lepszej sylwetce i lepszemu samopoczuciu. Nauczyć się zdrowo jeść. I kolorowo. W końcu na dworze coraz częściej szaro i ponuro, niech mnie chociaż talerz wprawia w pozytywny nastrój. Oby się udało.

Tym razem odchudzanie metodą małych kroczków. Zamieniłam już niezliczone ilości kawy na herbatę i wodę. I dzięki temu piję znacznie więcej, bo kiedyś naprawdę piłam mało. Od tygodnia nie jem słodkiego - to na razie postanowienie adwentowe, ale może uda mi się przynajmniej znacznie ograniczyć ich spożywanie. Czasem mi brakuje słodkiego podjadania, ale prawda jest taka, że jak coś mi smakowało, to potrafiłam jeść i jeść, aż przestawało smakować, ale dalej jadłam :/ 
No i od dzisiaj - plan wprowadzenia ruszania się. Wprawdzie są spacery z synkiem, ale dzisiaj kierunek basen. W końcu to był jedyny sport, który sprawiał mi przyjemność. Nie jestem jakimś super pływakiem, raczej mnie wyprzedzają niż są przeze mnie wyprzedzani, ale przecież to nieważne. Ważne, żeby coś robić. Zwłaszcza, że na razie waga od jakiegoś czasu waha się to w jedną, to w drugą stronę o zawrotne 0,3 kg.

No i nauczę się zdrowo jeść.

Miłego, słonecznego dnia :) 

2 grudnia 2016 , Komentarze (2)

Zima - idealny czas na odchudzanie. Można się ukryć pod grubym i miękkim swetrem, na spacer wyjść w przepastnej kurtce. A kiedy nadejdą ciepłe, wiosenne dni, zrzucić grube ubrania razem z fałdami tłuszczu i zaskoczyć otoczenie swoją nową figurą.
Tak.. łatwo powiedzieć, gorzej zrobić - przynajmniej dla mnie.

Odchudzam się od zawsze. Chyba tylko jako dziecko 2-3 letnie mogłam się zaliczyć do wagi piórkowej, a później było tylko gorzej. Pamiętam jak w gimnazjum byłam z siebie niezadowolona, a od liceum non stop obiecywałam sobie, że w końcu się zawezmę i schudnę. Ile mam sukcesów na koncie - jeden, no może dwa, ale ten drugi mniej spektakularny. Chociaż czy można nazwać to sukcesem, jeśli znów jestem gruba? 

Pierwszy raz zawzięłam się i schudłam na studiach - brawo. Kilka lat odchudzania i w końcu się udało - z wagi ok 60 kg zeszłam do 48 przy wzroście 158. I dalej byłam niezadowolona, bo nogi za grube... Metoda? Mniej żreć i basen - w końcu znalazłam jeden, jedyny rodzaj aktywności fizycznej, po której dostałam powera. Zajęło mi to kilka miesięcy. A później problemy prywatne zajadałam tak, że dobiłam do 56 kg. A później do 60... do 68.... 

W końcu drugi - pomniejszy sukces - odchudzanie do ślubu. No bo jakoś trzeba wyglądać. Z wagą 57 kg nie było tak źle. A później - po kilku miesiącach - podróż poślubna, pierwsze all inclusive... Nie, żebym się obżerała, no ale trzeba było spróbować nowości... Później problemy zdrowotne, złe samopoczucie i brak ćwiczeń fizycznych. I tak dobiłam w końcu do 72 kg... Patrząc w lustrze widziałam, że jest źle, ale przecież nie aż tak źle.. A później zobaczyłam się na zdjęciach... No i znów postanowiłam się odchudzać, ale okazało się, że jestem w ciąży. Pierwsza ginekolog powiedziała, że mogę przytyć maksymalnie do 80 kg. Bałam się, że zostanę stu-kilogramową kulą... I co? Pierwsze 4 miesiące - ciągłe mdłości, wymioty, skończyłam z wagą 68 kg. A ciążę skończyłam ważąc 75 ! Nie odchudzając się ;-) Wygląda na to, że ciąża - przynajmniej ta pierwsza, była lepszą dietą odchudzającą niż moje wcześniejsze podejścia, bo miesiąc po porodzie ważyłam 63 kg ! I znów zaprzepaściłam. To był pierwszy moment, kiedy przestało mnie obchodzić jak wyglądam, bo liczył się tylko mój synek. A teraz 9 miesięcy po porodzie ważę 69 kg. W przyszłym roku kilka imprez rodzinnych, w tym ślub najbliższej mi osoby. Mam czas do lata, żeby w końcu się ogarnąć i się lepiej poczuć. Bo mimo tego, że teraz już mężatka, to do teraz pamiętam jak się czułam, kiedy ważąc 50 kg widziałam wzrok obcych facetów, kiedy czułam się jakbym była miss świata, bo czułam się lepiej ze sobą niż kiedykolwiek wcześniej. I mimo, że teraz już jako żona i mama, chcę poczuć to znów... Bo jak mogę się podobać chociażby mężowi, skoro sama siebie nie potrafię zaakceptować?