Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 4060
Komentarzy: 41
Założony: 21 stycznia 2017
Ostatni wpis: 22 października 2017

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
gym-fits-me

kobieta, 30 lat, warszawa

154 cm, 62.00 kg więcej o mnie

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

22 października 2017 , Komentarze (2)

Nie było mnie tu od lipca. Cóż, wiele się nie zmieniło, zwłaszcza jeśli chodzi o wagę. 

Wypadanie włosów uspokoiło się. Okazało się, że dawka leków była za wysoka co doprowadziło do wywołania nadczynności tarczycy, ponieważ TSH znajdowało się na poziomie 0,2. Mimo przypadkowo wywołanej nadczynności nie schudłam ani grama, co już jest naprawdę dziwne. Mimo dobrze dobranej diety, kaloryczności posiłków i treningów kompletnie nie udaje mi się schudnąć i mój dietetyk załamuje ręce. Zapisałam się ponownie na siłownie, jednak również nie dało to żadnego rezultatu, wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że stres spowodowany chodzeniem tam, tylko pogorszył sytuację. 

Hashimoto to naprawdę ciężka sprawa, choć psychicznie już się powoli podnoszę, jest duży progres, to fizycznie leżę i kwiczę. To już rok czasu, kiedy z całych sił próbuję schudnąć a jedyne co mi się udaje to tycie. 

Zastanawiałam się również nad postem Dąbrowskiej, ba! przy 3 podejściach wytrwałam maksymalnie 3 dni! Ból głowy, wręcz migrenowy utrudniał mi życie do tego stopnia, że pół dnia spędzałam wymiotując w łazience lub zakopana pod kołdrą, próbując przespać ten czas. Nie mogłam sobie pozwolić na dłuższą niedyspozycję (praca), więc niestety nie udało się przetrwać nawet dwóch tygodni. Może przy okazji dłuższego wolnego spróbuję ponownie.

Co więcej, po obejrzeniu dokumentu "What the health" postanowiłam przynajmniej na jakiś czas przejść na dietę roślinną (wegańską). To nie jest moje pierwsze podejście do weganizmu, ale mam nadzieję, że już ostatnie. Oczywiście na początku postanowiłam wdrażać to wszystko stopniowo a nie od razu rzucać się na głęboką wodę. Z racji zmiany pracy miałam ten tydzień wolny, więc bardzo dużo ułatwił mi ten czas jeśli chodzi o przygotowanie posiłków. Odkurzyłam "Jadłonomię" i przypomniałam sobie jak weganizm dobrze smakuje a co więcej mój chłopak odkrył to samo, jestem z niego dumna, że udaje mu się wytrzymać ze mną i nie tęskni za mięsem i nabiałem. Nie mówię sobie, że weganizm będzie już na zawsze, bo to jedyna droga do zdrowia. Zobaczymy jak zareaguje mój organizm, co ważniejsze, jak zareaguje na tę zmianę tarczyca. Oczywiście w dalszym ciągu nie jem glutenu, produktów sojowych, kukurydzy, bo wiem, że nie działa to na mnie najlepiej. A mimo wszystko da się poprowadzić dobrze dietę roślinną bez tych produktów, oczywiście przy dodatkowej suplementacji B12. 

Zobaczymy ja

23 lipca 2017 , Komentarze (4)

Wracam do was z głową pochyloną w dół. Przez ostatnie kilkanaście dni nie było ze mną dobrze. Miałam wrażenie, że z góry pełnej szczęścia i radości skoczyłam w przepaść. I znów przez kilka dni leżałam w łóżku płacząc bez chęci do życia. Co więcej, w ciągu miesiąca straciłam 2/3 włosów, co podłamało mnie jeszcze bardziej. 

Praktycznie przez czas od ostatniego wpisu nie ćwiczyłam. Nie miałam na to siły fizycznej - ledwo funkcjonowałam przy standardowych czynnościach, nie mówiąc już o chodzeniu do pracy. Psychicznie czułam się tragicznie. 

Nie mam pojęcia skąd taki spadek nastroju, może się to wiązać z podwyższeniem dawki hormonu, który przyjmuję na tarczycę, ale po cichu trzymam kciuki, że taki stan przez długi czas do mnie nie wróci. Mój chłopak wciąż powtarza, że gdy mam takie napady, odczuwa wrażenie jakbym miała jakąś głęboką depresję. W sumie nie dziwię mu się, potrafię rozpłakać się z byle powodu, dostać ataku paniki i nie wychodzić z łóżka przez długi czas. Jednak niestety wiem, że przy chorobach tarczycy takie zachowanie nie jest czymś niezwykłym. Pomoże chyba tylko dobrze dobrana dawka leku a to niestety trochę trwa. 

Od 2-3 dni jest już trochę lepiej. Wygrzebałam się z bycia smutną kupą, zwiększyłam trochę produktywność w swoim życiu i staram się wyłapywać te momenty, gdy czuję narastającą falę smutku i zapobiegać temu co może nastąpić. Jest ciężko, nie będę ukrywać, ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo, prawda? Usunęłam wszystkie aplikacje z telefonu przez które marnuję czas (facebook, instagram) i zabieram się do roboty. Na wadze 2kg na +, ale bardziej martwię się chyba zdrowiem niż kilogramami, choć wczoraj i dziś udało mi się zrobić trening i utrzymać wzorowo dietę.

Najciężej jest mi przeboleć te włosy... Zaczęła mi wypadać również jedna brew i rzęsy z lewego oka. Wiem, że przy hashimoto występuje często łysienie plackowate/androidalne, ale zawsze myślałam, że mnie jednak nie może przecież to spotkać. Jak zawsze się myliłam...

No ale nic, tyłki w górę i jazda po lepsze życie.

10 lipca 2017 , Komentarze (1)

Dostałam hormony na niedoczynność. Letrox biorę już około miesiąca, ale w dalszym ciągu nie widzę efektów, jeśli chodzi o schudnięcie. Ale muszę też niestety pogrozić sobie paluszkiem, bo przestałam wyliczać makro, pilnować z dokładnością co do grama zjadanego produktu. Chciałam w pewien sposób naprawić psychikę, bo jeśli chodzi o jedzenie, już w pewnym stopniu bałam się jeść produkty, które nie były aż takie złe. 

Niestety też przypałętała się do mnie 2 tygodnie temu infekcja, po niej niewytłumaczalny dla lekarzy ból jelit (moim zdaniem antybiotyk, który otrzymałam na wyleczenie infekcji trochę zniszczył mi florę bakteryjną, mimo że łykałam probiotyki) a kilka dni później osłabiony organizm złapał grypę żołądkową a teraz zmagam się z, jak zawsze, silnym okresem. W moim życiu nie ma lekko :). Najważniejsze, że waga stoi a nie rośnie, więc jestem dobrej myśli, tak czy siak. Muszę tylko spiąć poślady, robić regularne treningi, uciąć niewielką ilość z makro i zakładam, że waga może w końcu się ruszyć. Za kilka dni mam zamiar iść na kontrolne badania, zobaczyć jak się ma moje tsh i glukoza przede wszystkim, bo to jest teraz najważniejsze. 

Więc od dziś zaczynam dzień 1 swojej redukcji z wagą 63,3kg! 

Rozkład makro to 1500kcal B116g, T 55g, W 134g. 

4 treningi tygodniowo (HIIT/Cardio + Siłowy)

Na chwilę obecną suplementuję: berberynę, cynk, selen, tyrozynę, ashwagandhę, omegę 3, d3, k2, chrom. Sanprobi Super Formuła na zniszczoną florę bakteryjną i oczywiście Letrox na tarczycę. 

Zobaczymy jak w ciągu tygodnia, dwóch będzie zachowywała się waga. Jeśli nie będzie spadało, będę wprowadzać zmiany w makro (z węgli na tłuszcze), ale z dużym uwzględnieniem na tarczycę. Delikatnie, żeby nie zaszkodzić ;).

Tęsknię za tym umięśnionym brzuszkiem, ale jeszcze długa droga przede mną :).

10 czerwca 2017 , Komentarze (8)

Z ciekawością szłam w środę na badania krwi. Krzywa cukrowa sprawiła, że się uśmiechnęłam a tsh, że zapłakałam. Czyli jak ładnie przejść z jednej choroby w drugą, życiowego shitu ciąg dalszy. 

Insulina mi spadła do tego stopnia, że wciąż nie jestem w stanie uwierzyć, że zrobiłam to tylko dietą i Berberyną. Grozi mi teraz tylko hipoglikemia i co gorsze, tarczyca ledwo zipie. Było z nią źle już w lutym, ale teraz przechodzi chyba najgorszy swój czas. Jedyny plus jest taki, że insulinooporność jest już w remisji. Mogę trochę odetchnąć, choć nie zamierzam mieszać nic w diecie, w treningach (choć tu sobie trochę odpuściłam, shame on me!).

Nie, dalej nie schudłam ani grama, ale co się dziwić - niedoczynność wciąż jest wstrętnym paskudztwem. Tu już nie zamierzam walczyć o własnych siłach, w poniedziałek ruszam do lekarza, który jest nie tylko endokrynologiem, ale także diabetykiem. Mam nadzieję, że uratuje moją tarczycę, poradzi coś na spadający po posiłku cukier. Nigdy w życiu nie sądziłam, że będę miała problemy ze stanem przedcukrzycowym, no ale cóż, życie zaskakuje. Teraz już wiem skąd te zawroty głowy przy każdym wstaniu ze stanu siedzącego.

To wszystko jednak nie zmienia faktu, że w ostatnim czasie jest mi dobrze psychicznie. Nie pamiętam już kiedy ostatni raz czułam się po prostu normalnie. Łatwo mnie co prawda zdenerwować (tarczyca, again), ale szybko mi to mija i optymizm wraca z szybkością. To bardzo dobry znak, już zapomniałam jak to jest, kiedy czujesz po prostu szczęście. Oby tak dalej.

PS: Teraz już wiem czemu zniknęło mi trochę brzucha. Ni ma insulinooporności, ni ma bardzo dużego brzucha. Szkoda tylko, że twarz dalej okrągła jak brzuch mojego kota.

(luty-czerwiec)

5 czerwca 2017 , Skomentuj

Myślę, że dużym plusem w końcu stało się to, że zaczęłam pracę i przestałam się wściekać o wagę. Nie oznacza to tego, że całkowicie olałam sobie zdrowie/odchudzanie. Wręcz przeciwnie, wszystko zaczęło mieć ręce i nogi z jedną różnicą - przestałam obsesyjnie myśleć o chudnięciu albo o jego braku. Wydaje mi się, że zaczęły działaś też w końcu leki lub po prostu praca tak na mnie wpłynęła, bo przestałam się po części mazać i zadręczać, myśleć w kółko o tym jak bardzo w moim życiu wszystko jest złe. Waga co prawda się nie zmieniła w tym czasie, cały czas widzę 62,5kg, ale dla mnie dużym osiągnięciem jest sama naprawa psychiki. 

Uczciwie muszę przyznać, że w ostatnim tygodniu jednak skubnęłam trochę nabiału. Wiem, że mi szkodzi, już na twarzy wyskoczyły mi tego dowody. Zamierzam uciąć znów tę samowolę i wrócić do ładnie zbilansowanej diety, ale nie mam do siebie pretensji, czasami trzeba choć w ten sposób odpuścić, żeby nie zwariować. 

Zaczęłam też monitorować swoją aktywność bardziej. Od stycznia ćwiczę w miarę regularnie, 4 treningi tygodniowo - zazwyczaj siłowe i HIIT. Starałam się nie cisnąć i nie stresować organizmu ze względu na niedoczynność i insulinooporność, bo nadmiar kortyzolu szkodzi bardziej niż zdrowej osobie, ale! Nie oznacza to, że całymi dniami mam siedzieć na dupsku, zwłaszcza, że wykonuję pracę siedzącą (która czasami też niestety stresuje). Od dziś zamiast wozić się do pracy zamierzam po prostu do niej tuptać. Trochę jest to wyjście ze strefy komfortu, bo będę musiała wcześniej zacząć wychodzić z domu, ale spacery z moimi przypadłościami mogą zdziałać cuda. W jedną stronę do pracy mam 30-40 minut na piechotę, więc do tego 10000 kroków na pewno mam zapewnione. 

Może mam trochę ambitny ten cel, ale chciałabym w końcu zobaczyć 5 na wadze, to są po prostu 2kg mniej! I nie, nie przez miesiąc. Wiem, że zatrzymuje mnie IO oraz tarczyca, więc daję sobie czas do września. Żadnych głupich cheatów, nabiału, glutenu, szkodzącego mi jedzenia. Z większą, regularną aktywnością.

To może się udać.

6 maja 2017 , Komentarze (2)

Moim motto stało się powiedzenie "zawsze może być gorzej". Testuję go od roku, bo gdy coś się chrzani za chwilę leci również druga rzecz. 

Jest mi trochę przykro. Może nawet nie trochę? 

Jest mi bardzo przykro. Musiałam odwołać wyjazd do Norwegii. Moje plecy nie są zdecydowanie w dobrym stanie. Wystarczyło abym w piątek przed majówką nałożyła botki na obcasie do pracy i przeszła się w nich kawałek, bo dzięki temu przeleżałam w łóżku cały długi weekend, każdy najmniejszy ruch sprawiał mi ból. Najgorsze jest to, że promieniował on na nogi i jeśli już wstawałam przez pierwsze kilka chwil musiałam poruszać się zgięta w pół sycząc z bólu. Gdy dzwoniłam do znajomych w sprawie wyjazdu miałam wrażenie, że coś się we mnie łamie, psychicznie. Norwegię planowałam od dawna. Ten wyjazd miał mi dać siłę, którą cały czas los mi odbiera. Znów nie wyszło. 

Insulinooporność i niedoczynność są jednocześnie najgorszymi i najlepszymi rzeczami, które mnie w życiu spotkały. Najgorszymi ze względu na to, że przez 2 miesiące pomimo kilku lat w miarę zdrowego jedzenia i ćwiczeń przytyłam 10kg, z pewnej siebie dziewczyny, która zawsze osiągała w życiu co chciała stałam się marudną ciotką klotką, która uwielbia używać słowa "nie lubię". Najlepszymi ze względu na to, że na nowo nauczyłam się szanować swoje ciało, swój organizm. Kiedyś uważałam, że właśnie to robię a jednocześnie zaśmiecałam swój organizm cheatami, narzucałam mu dużo stresu, mało snu, alkoholu. Teraz wiem, jak bardzo mi to wszystko szkodzi.

Od stycznia jem zdrowo, zgodnie z bilansem i nie mówię o jogurcikach naturalnych 0% i waflach ryżowych z pomidorkiem. Mówię o diecie zdrowej ODŻYWCZO. Ćwiczę 4 razy w tygodniu, żeby nie zamęczać organizmu, biorę tonę leków, nie cheatuję, bo to przecież zawsze kolejny wyrzut insuliny. 5 miesięcy... wynik praktycznie zerowy.

Jestem tak bardzo bezsilna w tym wszystkim, nie wiem co mam robić. Kocham zdrowe jedzenie, uwielbiam ćwiczyć, to nie sprawia mi problemu, taki mam po prostu styl życia, jednak mam wrażenie, że jestem uwięziona w tym ciele. Potrafię napiąć praktycznie wszystkie mięśnie, czuje je pod wałkami tłuszczu i chce mi się po prostu płakać.

N i c  n i e  d z i a ł a.

7 kwietnia 2017 , Komentarze (12)

Z przyrostem wagi walczę już od końca stycznia. 2,5 miesiąca frustracji, zastanawiania się dlaczego ta waga nie spada mimo że ćwiczę, jem zdrowo (nie za mało ani nie za dużo), wysypiam się i już nie denerwuję. Z odpowiedzią przyszły mi badania, gdy okazało się, że mam insulinooporność i niedoczynność tarczycy. Szczerze? Nie byłam nawet zdziwiona. Nie wiedziałam tylko co mam ze sobą zrobić,

I po 2,5 miesiąca czasu, gdy waga tylko rosła jest pierwszy efekt. Bardzo mały, niestety. Znikają mi boczki, coś co najbardziej mi przeszkadzało. Daje mi tylko nadzieję, że wszystko da się jeszcze naprawić. 

Wciąż zmierzam w kierunku dawnej sylwetki, choćby miało mi to zająć kilka najbliższych miesiący.

1 marca 2017 , Skomentuj

Czy zdajecie sobie sprawę, że ja uważałam, że na tym zdjęciu mam straszne boczki? BOCZKI

Aż chce się powiedzieć: chciałabym być tak chuda jak wtedy gdy myślałam, że jestem gruba. 

26 lutego 2017 , Komentarze (2)

Myślę, że cały sens tkwi w tym, żeby się nie poddawać. Żeby nie pisać po raz koleny "zawaliłam, zaczynam od nowa, ale jutro". Żeby być świadomym, że się upadło i powstać, ale nie zaczynać od nowa, tylko kontynuować pracę od teraz. Przeanalizować czemu stało się tak a nie inaczej, żeby nie popełniać więcej tego błędu. 

Tęsknię z byciem zgrabną. Za tym, że mieściłam się w każdy ciuch, za tym, że naprawdę byłam malutka, bo choć mam 154cm wzrostu bardziej to widać, gdy jestem mniej obładowana tłuszczem. Wiem, że długa droga przede mną, ale chyba nastał ten moment, pierwszy raz od długiego czasu, że wiem, że mi się uda. Nikt nie musi mi tego powtarzać. Z jednej strony myślę, że dostałam solidną nauczkę, wiem jakie wnioski z tego wyciągnąć. Wiem, że nie powinnam wracać na typową siłownię. To bardzo rozleniwia. Oglądając zdjęcia sylwetki z tamtego czasu, widzę tę różnicę kiedy ćwiczyłam w domowej siłowni i z ciężarem własnego ciała a kiedy miałam karnet. Wiem, że musiałam się zmusić, pokonać kolejną barierę, żeby wykonać HIIT po treningu, ale za to miałam wspaniałą kondycję. Dosłownie nic nie mogło mnie zmęczyć. Wiem też, że nie warto obsesyjnie myśleć o swoim ciele, bo przez to możesz stracić wszystko. Gdy przytyłam pierwsze 2kg oszalałam, przez to zamiast chudnąć - tyłam. Żeby było śmieszniej wydaje mi sie, że te 2kg to były po prostu mięśnie, bo wyszłam z ujemnego bilansu na delikatnie dodatni. 

Ćwiczenia to ponownie przyjemność. Zdrowe jedzenie to radość. Zwiększyłam delikatnie bilans, na razie tylko o 100kcal, ale czuję się lepiej. Mam dużo energii, jestem spokojniejsza (a przy moim wysokim kortyzolu to chyba dobry objaw :). Mam ochotę i siłę na wszystko, mimo tego, że robię treningi 5 razy w tygodniu (4 siłowe i 5 cardio/inter.) mam ochotę na więcej i więcej. Ma siłę ponownie, żeby pomyśleć o powrocie do pracy. 

I cholera, naprawdę wierzę, że w końcu wszystko się ułoży i wszystko wróci do normy. Pierwszy raz od roku naprawdę w to wierzę. 

24 lutego 2017 , Skomentuj

Trochę czasu mnie nie było, co nie znaczy, że działo się źle. Mimo trzymania czystej michy, treningów 3-4 razy w tygodniu (doszły interwały i HIITy) waga i centymetry ani drgnęły. Przyszedł czas na kompleksowe badania, no i nerki, insulina i ta da da daaam, kortyzol leżą i kwiczą. 

Spodziewałam się tego. 2016 rok był dla mnie bardzo stresujący. Zakładam, że gdybym zrobiła kortyzol jeszcze miesiąc temu wynik byłby jeszcze groszy niż teraz. Tak jak myślałam, albo tarczyca albo insulinooporność. Jedno i drugie jest tak samo złe. 

Za wysoki kortyzol sprawia, że nie chudnę, że cały czas trzymam wodę w organizmie, że mam zwolniony metabolizm, chodzę rozdrażniona i zdenerwowana. Już od miesiąca nie pracuję w miejscu gdzie spotkał mnie mobbing a i tak dalej ciągnie to za sobą konsekwencje. I nie wiem co robić. Posiadam całkiem sporą wiedzę na temat żywienia i wydaje mi się, że powinnam skończyć jakąkolwiek redukcję. Organizm jest zestresowany a ja go jeszcze dobijam ujemnym bilansem kalorycznym. Czas się trochę ustabilizować, co nie oznacza porzucenia treningów i diety. Dieta to nie odchudzanie. Dietę ma każdy, nie ważne czy na niej chudnie czy tyje, czy jest bardziej lub mniej zdrowa. Mam 23 lata, jedno zdrowie a schudnąć mogę przez następne dekady mojego życia.  

Co prawda zdemotywowałam się nieco, ale na szczęście mam przy sobie osobę, która zawsze wierzy we mnie bardziej niż ja sama.