Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Podchodzę do życia z dużym dystansem i spokojem. Z ogromną łagodnością patrzę na siebie i swoje ciało. Robię to co dla mnie dobre. Powoli i bez napięcia. Krok po kroku. A reszta świata niech się pier&#*i :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 20915
Komentarzy: 383
Założony: 27 czerwca 2017
Ostatni wpis: 5 listopada 2023

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Zooma

kobieta, 38 lat, Wrocław

163 cm, 97.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

8 sierpnia 2020 , Komentarze (6)

Jest tak gorąco, że oficjalnie, i mówię to zupełnie poważnie, bez kokieterii i ściemniania, zawieszam treningi do wtorku. A konkretniej to do środy rano, bo wtedy mam zaplanowane bieganie 🏃♀. Jest to moja przemyślana i suwerenna decyzja 👩⚖.
A poważnie to jest tak gorąco, że mam ochotę wyzionąć duszę. Moja taktyka do wtorku to nie oddalać się od wiatraka dalej niż na metr i brać chłodny prysznic po każdym wychynięciu na zewnątrz. Nawet po wyjściu po zakupy.
I może jakoś przetrwam ☀☀☀.
Ja jestem dzieckiem zimnej północy. Co mnie do głowy strzeliło, żeby się przeprowadzać na południe, w ten skwar nieludzki? Człowiek czasem coś zrobi głupiego i potem się z tym użera pół życia.
Dopracuje dwa lata kontraktu i sp*&#$... to znaczy wyjeżdżam stąd czym prędzej.


A poza tym mam syndrom pełnej lodówki - zaczęłam dietę, zaopatrzyłam lodówkę i mam teraz mnóstwo nie-po-dojadanych rzeczy. Pół puszki pomidorów, 3/4 tofu, nadliźniętą paczkę rukoli, 0.43891 ricotty... Wkurza mnie to, bo jest bałagan wieczny w środku. Jak nie wymyślę szybko jakiegoś systemu organizacji to oszaleję.
I mówię to zupełnie poważnie, bez kokieterii i ściemniania :D

A-HO!

4 sierpnia 2020 , Komentarze (8)

Teraz to rozumiem.
Dzisiaj do pierwszej nad ranem kończyłam zadanie z pracy. Zawzięłam się, że skończę. Uprzejmy kolega z zespołu siedział ze mną nad tym do północy. Hmmm... bezinteresownie? :D A w domu ze wsparciem partnera jakoś dociągnęliśmy tego dziada do końca.
I dziś jest już luzik. Warto czasem pocisnąć.

A w kwestii monitorowania picia wody, to przeszłam od metody analogowej, czyli karteczka i zaznaczamy, przez "będę pamiętać", aplikacje na komórkę, aplikacje na laptopa, własną aplikację (bo po prostu żadna nie spełnia moich wymagań :P), na powrót do metody analogowej.
Nie ma to jak stosik papieru i ten nonszalancki ruch ręki, gdy pęka kolejne 300ml.

A-ho!

3 sierpnia 2020 , Skomentuj

Oj, jak nie sprzyja. Ten dzień się zaczął beznadziejnie i się ciągnie równie marnie, godzina za godziną. Czego się tknę, to psuję. Rano zaspałam na trening (Fukc!), producent się wpienia, że zadania niedowiezione, kod ch*jowy, obiad przypalony... nosz &*#@! 

Jeżeli nawet przez moment przeszło mi przez myśl, żeby tylko przetrwać do jutra, że jutro będzie lepiej, że nowy dzień i bla bla bla, to z uśmiechem leci środkowy palec. Dziś się jeszcze nie skończyło. Wycisnę jeszcze z tego poniedziałku wszystko co się da. Będzie zaje*isty - wymuszę to na nim!!!

2 sierpnia 2020 , Komentarze (2)


Zaczynam z dietą Anny Lewandowskiej - chyba pierwsza dieta, która mi się podoba. Jest tak prosta, że nawet ja ogarniam. I wygląda między innymi tak, jak na zdjęciu powyżej.
Walka trwa. Wczoraj trenowałam z Pawłem, a dziś mam w planach "rekreacyjnego" squasha.
Przypominam, że walczę o zejście z wagą z otyłości na nadwagę. Jak to brzmi dramatycznie, ale niestety jest prawdą. Jak się z tym uwinę w sierpniu, to od września mogę zacząć trenować kick-boxing.

I am the warrior!

12 grudnia 2017 , Skomentuj

Wieczorne marsze. Super sprawa(noc) <3 :D

3 grudnia 2017 , Skomentuj

A zaczęło się od rzeczy banalnej, jak by się mogło wydawać,
bo od wzięcia udziału w wyzwaniu słodyczowym.
A raczej bezsłodyczowym, bo w wyzwaniu chodzi o to,
żeby tego diabła unikać. I idzie mi wbrew moim własnym
oczekiwaniom naprawdę dobrze - tylko jeden dzień
wyłamania od początku trwania wyzwania. I choć przede
mną jeszcze większość grudnia, bo koniec w dzień wigilii,
wiem, że dam radę już bez wyłamań. Nie ciągnie mnie do słodkiego i to jest mega fajne :)

25 września 2017 , Skomentuj

Pomyślałam trochę o sobie, o tym kim jestem, gdzie jestem i dlaczego wciąż mi nie wychodzi odchudzanie. Inne rzeczy idą mi jak z płatka, a ta jedna nie. 
Owocem przemyśleń jest wniosek, że nie wiem, co ze mną nie tak. I nie wiem, czy będę kiedyś wiedzieć, a jak będę wiedzieć, to nie wiem kiedy. :)

Zatem plan jest następujący: działać, nawet, gdy oznacza to walenie ślepakami w zamglony cel. Robić cokolwiek, co wydaje się mieć sens na ten moment. 

A zatem na ten moment wydaje się sensowne jeść warzywa i owoce, pić cokolwiek, ale pić, bo piję mało i uczęszczać na jogę two times a week i jazdę konną w piątki.

Więcej pomysłów nie mam i nie sądzę, żeby udało się zrealizować cokolwiek ponad to, tym bardziej, że od 1 października zaczynam pracę. Yay!

2 września 2017 , Skomentuj

Dziś powinnam być przynajmniej cztery kilo lżejsza, niż wtedy, gdy spłodziłam ostatni wpis. A wydaje mi się, że ważę jeszcze więcej. Wydaje mi się, bo boję się wejść na wagę. 

Ze wszystkich moich postanowień na ten rok, to idzie mi najbardziej opornie. Chudnięcie. Pierwszym zerwaniem w dietą, po którym przez półtora miesiąca nie wróciłam na dobre tory była obrona pracy magisterskiej. Musiałam w ciągu dwóch dni nauczyć się wszystkich pytań, więc nie był czasu gotować. A zatem pizza i Redbulle schodziły taśmowo lądując w moim żołądku. Potem wyjechałam na chwilę do rodziców i tam dowiedziałam się, że zostałam przyjęta na miesięczne szkolenie z programowania. Szybkie zakupy ciuchowe (bo przecież "nie mam się w co ubrać") przypomniały mi o smutnej prawdzie - jestem gruba. Na początku sierpnia jeszcze się starałam, ale bywało, że przygotowanie się na kolejny dzień szkolenia zajmowało mi czas do późnej nocy. A w drugim tygodniu sierpnia przeprowadzka.

Przenieśliśmy się z partnerem z dwóch pokoi dla siebie, do jednego, współlokatorskiego. Nie jest tak źle, jak to zabrzmiało - z naszym obecnym współlokatorem znam się od lat. Mieszkamy teraz w niższym standardzie, ale za to w najlepszym rejonie Wrocławia, blisko ogromnego parku, tras spacerowych nad Odrą i mojej ulubionej kawiarenki z najlepszymi goframi w mieście. Niestety.

Szkolenie skończyło się dwa dni temu. Moje wyniki musiały być powyżej średniej, bo już następnego dnia dostałam ofertę pracy. W przypływie emocji, radości, chęci działania, zmian i bycia idealną chciałam już, teraz, natychmiast wrócić do mojego odchudzania. Ale wczoraj znów na stole wylądowała pizza, bo zwiezione na ostatnią chwilę kartony z kuchennym wyposażeniem wciąż zajmują pół kuchni. Dziś w końcu udało mi się odnaleźć patelnię, dzięki czemu mogłam zjeść jajecznicę (w planach diety sprzed dwóch dni).

A zatem, wykorzystuję ten moment, by zapytać, co jest nie tak. Gdzie leży problem? Czym jest ta kłoda, która wciąż i wciąż powstrzymuje mnie przed osiągnięciem tego jednego celu, który wciąż mi się wymyka. Chciałam wrócić na studia i obronić tytuł, udało się, chciałam zdobyć pracę w zawodzie - oto jestem, przeprowadzka w spokojniejsze regiony - tadam. Ale chciałam też schudnąć. Postanowiłam to sobie, kiedy na przełomie czerwca i lipca wykupiłam dietę Vitalii i od kiedy zaczęłam opłacać multisport. I teraz, dwa miesiące później jestem w tym samym punkcie. Co jest ze mną nie tak?

17 lipca 2017 , Skomentuj

Ufff... Już za mną ten ciężki weekend. Cały czas towarzyszyło mi złe samopoczucie, senność, niechęć do wszystkiego. Walczę z uczuleniem na ustach. Na koniec w niedzielę pokłóciłam się z chłopakiem. Efekt taki, że weekend zmarnowany, nic się nie nauczyłam do obrony (a miałam mieć przynajmniej połowę ogarniętą), bałagan jak był tak jest, do tego jestem zmęczona hałasem, ciągłą budową za oknem (nawet w soboty), sąsiadem z jego muzyką głośną i użeraniem się ze wszystkim. Zamiast korzystać z pogody, walczyłam z wiatrakami. Krótko mówiąc: dobrze, że weekend się skończył. 
Wracam na dobre tory diety. Co prawda dziś czeka mnie obiad w Ikea (jej!, nie trzeba gotować!), ale wliczony w bilans. W planach wegańskie klopsy i warzywa.
Z planów ćwiczeniowych miała być joga, ale wolałabym się pouczyć, więc jeżeli najdzie mnie wena, zrezygnuję z ćwiczeń na dziś. Ewentualnie jakiś marsz późnym wieczorem.
Ach, i przyznaję sobie jedną buźkę sukcesu :) za wczoraj: Kamil zamówił pizzę i zostawił mi połowę, a ja zjadłam tylko jeden kawałek w ramach obiadu - reszta nietknięta. Brawo Ja!

15 lipca 2017 , Skomentuj

Tak. Wczoraj zamówiliśmy pizzę. Że zamówiliśmy to pół biedy, ale zjedliśmy ją. Średnia pizza, wyszło po 3 kawałki na głowę. Zbrodnia dla diety i zło dla organizmu. Wiem, wiem, ale jak smakowała. Od nie pamiętam kiedy pizza nie smakowała mi tak bardzo. Może to głupie, ale poczytuję to sobie na plus diety - że znów mogę poczuć jak fantastycznie smakuje Margherita. Ale teraz mam zakazanych owoców dość na jakiś czas. 
Druga sprawa. Dzisiejszy ból mięśni. Czwartek indoor cycling, wczoraj marsze - moje nogi, plecy, wszystko - po prostu boli. Tak, miałam iść w końcu na jogę. Wybieram się od dwóch tygodni i nie mogę tam dotrzeć. Ale wczoraj byłam tak nabuzowana emocjami, że joga nijak nie przystawała to moich potrzeb na rozładowanie się. A marsze były ok. Więc dziś już nie maszeruję, nie robię żadnych trudnych rzeczy. W planach spokojny streching dla kręgosłupa.

I mój ulubiony cytat z filmu:

Strechnig się udał, ale chyba się przeforsowałam w tym tygodniu, bo głowa mnie boli po ćwiczeniach. Zresztą wszystko mnie już chyba boli :)
Dziś grzech kolejny - lód Magnum z białą czekoladą zamiast drugiego śniadania. Ale kaloryczność diety w bilansie dnia się zgadzała, więc delikatnie przymknę oko na ten weekendowy wyskok. 
A gdy wybraliśmy się z ukochanym na popołudniowy spacer to lunął deszcz, pomimo że cały dzień pogoda była ładna. Przemoknięci wróciliśmy do domu i chyba skończy się to przeziębieniem.
***
Plan na jutro: marsz 30'.