Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Anita. Czasami coś pochodzę, poskaczę i poudaję, że potrafię poprawnie wykonywać najprostsze ćwiczenia.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 32907
Komentarzy: 770
Założony: 10 listopada 2018
Ostatni wpis: 18 stycznia 2022

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
finebyme

kobieta, 27 lat, Pełczyce

170 cm, 86.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

19 lipca 2020 , Komentarze (16)

Witam wszystkich 😊

1. Kalorie — 7/7 — W tym tygodniu zdarzyło mi się zjeść lekko za mało, ale to chyba przez pogodę. Jak jest ciepło, to apetyt maleje. 

2. Woda — 7/

3. Spacery/marsze — 49.96 km — Trochę więcej niż ostatnio, ale ciężko siedzieć w domu, jak jest tak fajnie na zewnątrz. 

4. Aplikacja: Ćwiczenia dla kobiet — 5/5 — Jest moc 💪 

5. Skakanka — 111 min — Znowu mi dzień wypadł z powodu deszczu. Ale nie dramatyzuję i lecę dalej. A w sobotę byłam tak zmęczona, że zwyczajnie odpuściłam. Spędziłam jakieś bite cztery godziny w kuckach, odchwaszczając podjazd, więc moje nogi błagały o litość. Myślę, że wyrobiłam normę przysiadów na najbliższy kwartał 😂 Sądziłam, że dam radę skakać codziennie, ale jednak minut jest coraz więcej i nie zawsze mój organizm regeneruje się na czas. 

Waga:

Zeszły tydzień:

84.7 kg

Obecnie:

84.1 kg

Spadek:

- 0.6 kg

Jest dobrze 👍 Może do końca wakacji uda mi się zbliżyć mocno do 80 kg... Pożyjemy, zobaczymy. 

Do następnego, dziewczyny 😊


15 lipca 2020 , Komentarze (14)

Ostatnio widzę dużo zdjęć, na których widnieje masa urokliwych zakątków. Stwierdziłam więc, że ja także dorzucę coś od siebie. To takie moje miejsce do spacerów, gdzie naprawdę mocno się wyciszam. Przyroda działa cuda, a widoki również są całkiem całkiem. 

Mieszkam 1.5 km od jeziora, więc wystarczy 15 min i znajduję się w zupełnie innym świece. 

Uwielbiam te ścieżki. Drzewa otulają mnie z każdej strony i to naprawdę cudowne. 

Szkoda jedynie, że tylko połowa jeziora jest taka dzika. Druga strona znajduje się już w mieście i ludzie mają powykupowane działki i w ogóle, więc nie da się przejść całej trasy "przy brzegu". Zresztą, tutaj macie zdjęcie jak to wygląda. 

Dlatego ja chodzę jedynie do połowy, co i tak daje jakieś 6 km spaceru. Jeden taki spacer i człowiek ma na koncie godzinę aktywności. I to jakiej przyjemnej. Kolejnym atutem oprócz widoczków jest to, że nie za często spotyka się tam dużą ilość ludzi, więc można naprawdę pobyć jedynie w swoim towarzystwie. Nacieszyć się chwilą całkowitego spokoju i odpocząć od wszystkiego. 

12 lipca 2020 , Komentarze (15)

Witam serdecznie 😊

Ogarnęłam się. Jest dobrze 👍 

1. Kalorie — 6/7 — Maminy serniczek ze mną wygrał 🥧

2. Woda — 7 /7 — Odinstalowałam apkę do pilnowania wody. Od teraz pilnuję się sama. Będąc w temacie picia, to ogólnie ostatnio przeżyłam szok, bo uświadomiłam sobie, że nie pamiętam kiedy ostatni raz piłam herbatę... Z samego rana kawa, potem woda, woda, woda, czasami druga kawa (raczej rozpuszczalna, czy jakaś inka), a potem znowu woda, woda, woda.

3. Spacery/marsze — 45.04 km — Czwartek, piątek deszczowe w cholerę, ale za to w weekend nadrobiłam.

4. Aplikacja: Ćwiczenia dla kobiet — 6/6 — Zaczęłam trzeci miesiąc z aplikacją. Jestem z siebie dumna, że wciąż sobie ćwiczę. 

5. Skakanka — 106 min — Uciekło mi 5 min treningu w czwartek, bo złapał mnie deszcz. Cóż, z pogodą nie wygram. A w niedzielę zrobiłam sobie wolne. Ogólnie to muszę się pochwalić, że mimo iż wciąż się plączę w skakance, robienie małych trików idzie mi coraz lepiej. Lubię przeplatać klasyczne skakanie na dwóch nogach ze skakaniem "pajacykiem", do przodu i do tyłu, a ostatnio naprzemiennie na dwóch nogach (czego wcześniej nie byłam w stanie robić w ogóle). Ciężej idzie skakanie na jednej nodze, ale staram się po te dziesięć razy na jedną nogę podczas treningu skoczyć. Ogólnie dzięki takiej różnorodności jakoś mi szybciej czas leci i samo skakanie jest przyjemniejsze. 

Waga:

Sprzed dwóch tygodni:

85.9 kg

Obecnie:

84.7 kg

Spadek:

- 1.2 kg

Szczerze, mentalnie byłam już przygotowywana na to, że początek tego miesiąca będzie słaby i spadek wyniesie coś na granicy 0.2 kg, albo ujrzę na wadze taką samą liczbę, jak ostatnio. A tutaj taka niespodzianka. Okresowy tydzień + chujnia sampoczuciowa jednak nie wpłynęły zbyt tragicznie na moje spadki.Od kilku tygodni cały czas chudnę, waga nie skacze w górę, co samo w sobie uznaję za przeogromny sukces. 

Oczywiście już gdzieś tam w głowie są marzenia o tym, że zejdę poniżej 80 kg, a potem zobaczę na pasku: Sukces osiągnięty. 

Oczywiście marzy mi się, by stało się to jak najszybciej. Ale gdy zaczynam tak myśleć i kminić, jakby tu coś przyśpieszyć, sprzedaję sobie mentalnego plaskacza, przypominając sobie podejście odchudzania nr 1 i to, jak zbyt duże oczekiwania szlag jasny trafił. I jak bardzo zadziałało to na moją psychikę. 

Nie chcę tego. Nie potrzebuję tego. I nie zamierzam kombinować. Powoli i na spokojnie. To moje motto ostatnich tygodni. 

Głęboki oddech i do przodu. 

A na koniec, kolejny mały sukces do kolekcji. 

Pozbyłam się 10 kilogramów balastu. 

Moją pierwszą myślą było, że w sumie mogłabym zrobić z tej okazji jakieś większe podsumowanie z obwodami i może jakimś zdjęciem. Szybko jednak uświadomiłam sobie dwie rzeczy. 

1. Pierwsze pomiary z początku tego podejścia do odchudzania mam zrobione przy wadze 91 kg, czyli wtedy, gdy zaczęłam pisać o mojej redukcji tutaj. 

2. Zdjęcia za to robiłam ważąc 88.7 kg. 

Przez to moje wewnętrzne natręctwo nie pozwala mi w tym momencie zrobić podsumowania, bo w oparciu o wyżej podane informacje, różnica widoczna na zdjęciach/pomiarach nie będzie wynosiła 10 kilogramów. Czyli plan się rypnął po całości 😂😂😂 Moje niegarnięcie mocno mnie rozbawiło. 

Do usłyszenia za tydzień, damy moje drogie 😽

5 lipca 2020 , Komentarze (17)

Witam ponownie 😊 

1. Kalorie — 7/7 — Wciąż jem po 2000 kcal i jest dobrze. Co jakiś czas, wraz ze spadkiem kilogramów, sprawdzam swoje zapotrzebowanie i dbam, by deficyt wynosił około 10%. Nie chcę na razie większego (zdrowy deficyt kaloryczny to 10-15%), bo pomimo że mamy dopiero lipiec, moje myśli są już przy zimie, która może okazać się być problematyczna pod względem aktywności, bo jak widzicie preferuję ruch na powietrzu, a nie wiem, czym w tym roku zaskoczy nas ta pora roku. Może okazać się, że będzie w cholerę zimno i na tyle nieprzyjemnie, że nie dam rady się za dużo na dworze ruszać. Dlatego wtedy będzie trzeba pokombinować z kaloriami "jedzeniowymi". 

Chyba serio się w to wkręciłam, jeśli latem mam już opracowany plan na grudzień. 😂 Organizacja przede wszystkim. 

2. Woda — 7/7 — Git majonez 👌

3. Spacery/marsze — 34.59 km — Mało, bo w tym tygodniu zabrakło czasu na dłuższe spacery. Tylko wyprowadzenie psa i tyle.

4. Aplikacja: Ćwiczenia dla kobiet — 5/5 — Prawie kolejny miesiąc ćwiczeń za mną. Ciężko mi powiedzieć, czy coś dają, ale wykonywanie ich wciąż stanowi niemały problem. Niby kilka ćwiczeń, a człowiek poci się jak mały wieprzek. 🐷

5. Skakanka: poniedziałek, wtorek – 2000; Od lipca zmieniam formę skakania — codziennie, zaczynam od 15 min, w zamiarze mając pod koniec miesiąca dojść do 30 minut. Od teraz skaczę w seriach 1-minutowych, z 10 s przerwą. — Zabawne jest to, że już dawno dawno ustaliłam sobie, że w lipcu skaczę "minutowo". Pewnego dnia wchodzę na Vitalię, a tam wyzwanie skakankowe, gdzie wpisujemy właśnie minuty. Najlepsza niespodzianka ever 😆. Czyli podsumowując, przeskakałam 129 minut. 

Ten tydzień bez ważenia, bo nastał okres i chodzę napompowana. Cieszy mnie jedynie to, że mam to szczęście, że rzadko kiedy przechodzę boleści podczas tego niekomfortowego czasu, więc ćwiczenia bez problemu dałam radę wykonać. 

Dziś krótko, bo nic się u mnie szczególnego nie dzieje. Miałam w cholerę nieciekawy tydzień pod względem samopoczucia. Chodziłam jakaś nieprzytomna i bez energii nawet do zwykłego oddychania. Ale jakoś udawało mi się spinać pośladki, żeby przynajmniej te ćwiczeniowe minimum wykonać. 

Do następnego, kobitki drogie 😀

1 lipca 2020 , Komentarze (21)

To już drugi miesiąc mojej małej rewolucji wagowej. Wciąż jestem zmotywowana i staram się dawać z siebie, ile mogę. 

Waga:

Obwody:

Nie widać, co pospadało, ale nie da rady zrobić zdjęcia inaczej, żeby było czytelnie. Jakby ktoś chciał się w to bardziej zagłębić, to kolejność jest taka: szyja, ramię L, ramię P, klatka piersiowa, talia, brzuch, biodra, udo L, udo P, łydka L, łydka P. 

Szcszerze, spodziewałam się mniejszego spadku w cm. Nie wiem czemu, ale żyłam przekonaniem, że przy tak ładnym pierwszym spadku, kolejne będą mniejsze. Sukces tego miesiąca to zdecydowanie fakt, że prawie pozbyłam się liczby trzycyfrowej z bebzola, więc jestem naprawdę szczęśliwa. (Nad pępkiem, na tym mniejszym wałku już jest dziewięćdziesiąt coś tam 😁) I po cichu liczę, że przy lipcowych obwodach zobaczę już przy obwodzie brzucha dziewiąteczkę. 

Z innych rzeczy:

— aktywne dni: 30/30

— przeszłam  217,31 km, czyli średnio 7 km z haczykiem dziennie 

— spędziłam na aktywności fizycznej 2 844 minut, co daje średnio 94 minuty dziennie

— spaliłam 27 999 kcal, średnio 930 dziennie

— spędziłam z aplikacją do ćwiczeń 333 minuty, spalając przy tym 2 445 kcal

— przeskakane 282 minuty; spalone – 4095 kcal

— prawie że na początku miesiąca zrobiłam sobie zdjęcia sylwetki (pierwsze w życiu). Musiałam cyknąc je sama, ale myślę, że udało mi się idealnie uchwycić wszystkie wałki tłuszczu, jakie noszę.

Minęła właśnie połowa roku 2k20. Przez te sześć miesięcy udało mi się schudnąć 9,70 kg. Dzięki temu nie jestem już otyła, a mam nadwagę. Zeszłam z BMI 33.1 do 29.7. Może w porównaniu z wynikami innych użytkowników tego portalu nie jest to jakieś wielkie osiągnięcie, ale ja nie narzekam. Patrząc na to, że pierwsze miesiące przebimbałam, a waga jakimś cudem mimo to leciała w dół. Przełomem okazał się być dopiero maj. Nadeszły zmiany, małe zmiany, które nie narobiły zbytniego bałaganu w moim życiu, a wręcz przeciwnie – okazały się naprawdę pomocne. 

Teraz zostaje mi jedynie pielęgnować powstałe nawyki, wciąż się ruszać i starać się, by druga połowa tego roku przyniosła jeszcze ciekawsze rezultaty. 

Trzymajcie się, dziewczyny. 

28 czerwca 2020 , Komentarze (13)

Doberek, ludziska 😊 

Czerwiec się kończy, a ja wciąż tutaj.

Ten tydzień był jakiś dziwny. Mam wrażenie, że się zwyczajnie opierdzielałam... 

1. Kalorie — 6/7 — Tradycyjnie już jeden dzień pozwoliłam sobie na więcej. Ale oprócz tego, raczej łatwo było trzymać się limitu, gdyż ciepło pozbawia mnie chęci do jedzenia. 

2. Woda — 7/7 — Elegancko jak zawsze. 

3. Spacery/marsze — 46,26 km — Trochę poluzowałam, ale nie mam ciśnienia. Pewnie byłoby ilaczej, gdyby spacery były jedynym źródłem aktywności fizycznej, ale skacząc i ćwicząc nie przykładam do tego tak wielkiej wagi jak wcześniej. Wciąż lubię to robić, ale w formie relaksu. Słuchawki na uszy, pies na smyczy i tuptamy powoli. 

4. Aplikacja — 5/5 — Jest dobrze. Zakwas zniknął całkowicie, a ćwiczenia wciąż mnie trochę męczą, więc liczę na fajne zmiany. Oczywiście nie łudzę się, że wyjdzie z tego jakiś spektakularny efekt, ale może coś się ruszy z tym moim bebzolem. Miałam mały jednodniowy poślizg, bo w sobotę zaskoczyli nas goście i jak się pojawili, to pół dnia przesiedzeli i zanim się obejrzałam była 23. A nie jestem takim kompletnym maniakiem, żeby po nocy naparzać brzuszki, więc w niedzielę zrobiłam po prostu ćwiczenia z dwóch dni. 

5. Skakanka: wtorek – 1700; czwartek – 1800; sobota – 1900 — Zostały mi dwa treningi do zakończenia wyzwania vitaliowego i jestem dumna jak paw. Naprawdę polubiłam skakankę. I zamierzam spędzić z nią całe lato. Pot będzie się lał hektolitrami. Już się leje, jest tak gorąco, że skakanie to męka. 

WAGA:

Zeszły tydzień:

86.6 kg

Obecnie:

85.9 kg

Spadek:

- 0.7 kg

Uznaję, że z taką wagą kończę czerwiec. Nie zamierzam ważyć się we wtorek, bo dwa dni nic mi nie dadzą. Obwody także już pomierzyłam, więc po części jestem gotowa na podsumowanie kolejnego miesiąca. 

W dzisiejszym wpisie najważniejszą rzeczą jest to, że: 

Ślimak przekroczył półmetek trasy! 🐌💪😁 Zajęło mu to “tylko” pół roku, ale co tam. Ważne, że wciąż brnie do przodu. 

Wracając do odchudzania nie sądziłam, że będzie to takie przyjemne. W głowie miałam tylko ten cały stres, w którym żyłam podczas poprzedniej próby. Oczywiście efekty cieszyły równie mocno jak teraz, a nawet mocniej, ale porażki były milion razy boleśniejsze. Ale w tym momencie potrafię robić to wszystko z głową, z czego jestem najbardziej dumna. Nic na siłę i wbrew sobie. Nie przytyłam w tydzień, toteż w tydzień tego balastu nie zrzucę. Jestem w tym całym procesie przerażająco spokojna. 

Nawet mając gorszy okres pod względem samopoczucia (tak jak w tym tygodniu na przykład), gdy po głowie chodzą mi myśli typu: Ale mi dzisiaj chujowo. Chyba zrezygnuję na ten jeden dzień z diety i ćwiczeń. Źle mi, więc po co się starać. Nie poddaję się im. Duszę je w zarodku. 

Pozbywam się takiego myślenia, które podsuwa najprostsze, bezwysiłkowe rozwiązania. Nie mogę jeszcze powiedzieć, że wygrałam z czymś takim na stałe, ale potrafię z nimi skutecznie walczyć. Nie wymówkuję już tak bardzo jak wcześniej. A gdy nawet próbuję, szybko wbijam sobie to z głowy. Bo trzeba i już. Wymówkom mówimy wielkie grube N I E. 

Z tym bojowym nastawieniem Was żegnam, dziewczyny. Do usłyszenia w następnym tygodniu. 😊 

21 czerwca 2020 , Komentarze (21)

Dobry wieczór wszystkim w ten deszczowy dzień 😊

1. Kalorie — 6/7  W niedzielę pozwoliłam sobie na kawałek ciasta. Nie żałuję niczego. Znalazłam idealny sposób na dobicie kalorii — łyżka masła orzechowego + owoc/warzywko/2-3 łyżki musli + jogurt i jestem prawie że na zero. I bardzo objedzona. Tyle wygrać. W końcu pierwszy raz w tym roku jadłam truskaweczki. Późno, ale przynajmniej zdążyłam ich skosztować. 

Na zdjęciu z masłem orzechowym, bo czemu by nie. Były przepychota. Teraz czekam, aż porzeczki, borówki i agrest dojrzeją i będę mogła je jeść kilogramami. 

A tutaj wyżej wspomniany "pospacerowy" deserek. 

2. Woda — 7/7 — Gorąco sprawia, że piję bardzo dużo, więc chwała za upał. Chociaż go szczerze nie znoszę. Dla mnie te 15/16 stopni to taki max. W weekend trochę popadało i od razu się człowiekowi lepiej zrobiło. 

3. Spacery/marsze — 45.80 km — Dziwnie mało. Ale od piątku deszcz, więc udało się wcisnąć tylko kilka krótkich spacerów po 2-3 km, czyli dużo poniżej mojej zwyczajowej średniej. Szczerze, nie czuję się z tym jakoś bardzo źle. Trochę "leżącego" relaksu mi się zdecydowanie przydało. 

4. Aplikacja: Ćwiczenia dla kobiet — 5/5 — Na całe szczęście tylko pierwsze treningi były takim szokiem dla mojego organizmu, że zakończyły się przeogormnym zakwasem. Teraz jest dobrze. Mam tylko jedną małą frustrację – nie umiem robić brzuszków z klaskaniem 😂. No za cholerę mi to nie idzie.

5. Skakanka: poniedziałek – 1350; środa – 1400; piątek – 1500; niedziela – 1600 — Spędzam teraz na skakaniu około 15 minut i wciąż nie potrafię tego porządnie robić. Chyba nigdy się nie nauczę. Ale cytując chłopaków z Jump Rope Dudes: Just do the thing. Najważniejsza jest systematyczność i żeby się nie poddawać.

WAGA:

Zeszły tydzień:

87.5 kg

Dziś:

86.6 kg

Spadek:

- 0.9 kg

W końcu ustawiłam się tak, że odnotowuję cotygodniowe spadki. Nie są powalające, ale każda taka mała zmiana to dobra zmiana. Nie przeciążam się, nie stresuję. Żyję na całkowitym lajcie i są efekty. Jak długo taki stan rzeczy będzie trwał nie wiem, ale póki się utrzymuje, grzechem byłoby się tym nie cieszyć ☺. Teraz mam rozkminę, jakim cudem schudłam więcej niż ostatnio, kiedy w porównaniu z poprzednim tygodniem ten był bardziej "leniwy" jeśli chodzi o aktywność fizyczną. 🤔 Nie żebym się nie cieszyła, bo moje ciałko trochę odsapnęło, ale dziwnie mi jakoś.

Życzę udanego tygodnia, dziewczęta 😁

14 czerwca 2020 , Komentarze (32)

Witam w podsumowaniu nr 5. 

Zaczął się drugi miesiąc moich działań odchudzających. (To znaczy tak technicznie to chudnę sobie powoli od początku roku [oprócz kwietnia – wielkanocne żarcie ze mną wygrało], ale tygodnie liczę od pierwszego podsumowującego wpisu Vitaliowego i odkąd zaczęłam się więcej ruszać.) Jestem pod wrażeniem, że udało mi się tyle wytrwać. Liczyłam, że przy pierwszym wahaniu wagi pieprznę to w cholerę, pousuwam wpisy i znowu stąd zniknę. A tu proszę, wciąż się męczę. 

Dobra, ogień z tym.  

1. Kalorie — 7/7 — Znowu mam mały problem z dobiciem do limitu. I zauważyłam, że bardziej się najadam, spożywając te same porcje co te kilka tygodni wstecz. Zaczęłam w tym tygodniu tak jakby stosować zasadę małego talerzyka. Tak jakby, bo u mnie to nie talerzyk, a głęboki talerz o małej średnicy. Jak widzę, że jest wypchany po brzegi i z górką to aż mi dziko. 

Co do żarcia. W piątek wpadł kebab z surówką. Przyznaję bez bicia, bardzo się na niego cieszyłam. Ale... Po zjedzeniu nie poczułam żadnej pozytywnej emocji. Wcześniej zachwycałam się tym, jak zajebisty jest i mega pyszny. Wciąż taki jest, do tego był lekko ostry, więc taki jak lubię. Ale euforia po zjedzeniu była o wiele mniejsza. Znikoma wręcz. W sumie zeżarcie tego kebsa sprawiło, że już po 16 skończyło mi się okienko żywieniowe. Niby wedle fitatu miałam jeszcze jakieś 200 kcal do spożytkowania, ale kebsa liczyłam "na oko", więc wolałam nic nie dojadać. I po fakcie stwierdziłam, że bardziej najadłam się skromnym obiadem (żurek z 100g ziemniaków, 2 jaja sadzone + 100g buraczków) niż tą wielką bułą, która była jakieś dwa albo i więcej razy bardziej kaloryczna niż cały obiad. 

2. Woda — 7/7 — Tak szczerze to w sumie mogłabym usunąć ten punkt z podsumowań, bo picie tych dwóch litrów wody już weszło mi w krew, ale wiem, jak ważne jest to podczas redukcji, więc niech tu sobie będzie i w razie kryzysu przypomina mi, że trzeba. 

3. Spacery/marsze — 60,89 km — Znowu za dużo. To, że naprawdę lubię spacerować, mnie gubi, bo tak czy inaczej łażę jak najęta. A potem mi nogi zwyczajnie w tyłek wchodzą. 

4. Aplikacja — 6/6 — We wtorek zakończyłam pierwszy miesięczny program z aplikacji. Jestem w cholerę z siebie dumna. Teraz czeka mnie plan dwumiesięczny, akurat idealny na wakacje. Już wyższy poziom. Ćwiczenia głównie na uniesienie pośladków i spłaszczenie brzucha. Bardziej mam nadzieję, że z tą drugą rzeczą zadzieje się coś dobrego, bo jest z czym pracować. Na tyłku mi tak średnio zależy. Po tym miesiącu ćwiczeń zauważyłam już jedną dobrą rzecz. Dotyczy ona planka. W pierwszym planie nie było takiego zwyczajnego planka, ale co kilka dni pojawiał się taki na wyprostowanych rękach, z unoszeniem nóg do góry. Przyjemne to nie było, ale zdecydowanie łatwiejsze niż zwykła deska. Na początek robiłam po 20 s, na sam koniec 40/45 s. W drugim planie pojawił się za to klasyczny plank. 20 s. I spodziewałam się, że będzie tak jak zawsze — po połowie czasu zacznie mi chodzić całe ciało i ledwo wytrzymam do końca. Ale mile samą siebie zaskoczyłam, bo w sumie za bardzo go nie odczułam. Po prostu zrobiłam i już. To bardzo dobrze wpłynęło na moje samopoczucie. Dla niektórych to pewnie żadne osiągnięcie, ale mnie to szczerze ucieszyło. 

A co do ogólnego wrażenia po tych pierwszych dniach ćwiczeń na brzuch i poślad — jest ciężko. Zwłaszcza z tymi na brzuch. Pocę się jak wieprz. Ale jest moc 💪. Zakwas mi tak siadł na bebech, że głęboki oddech wywołuje dyskomfort. Czerpię z tego sadystyczną przyjemność. Na całe szczęście w tym planie uwzględnione są dni przerwy, więc nie będę się za mocno nadwyrężała. 

5. Skakanka: wtorek – 1200; czwartek – 1250; sobota – 1300 — We wtorek udało mi się w jednej serii skoczyć 500 razy. Wciąż niedowierzam. Mocno mi to poprawiło humor. Mono mono. Chociaż wciąż mam za dużo przerw podczas skakania, szczerze to uwielbiam. Bo dobrze pamiętam, jak jeszcze niedawno nie byłam w stanie zrobić tych 200 -300 skoków bez odczuwania palenia w dolnych kończynach i z mega zadyszką. A teraz skaczę sobie ponad tysiąc razy i jest w miarę okej. Wciąż dyszę, ale kończę trening z wielkim uśmiechem na twarzy. 

WAGA:

Sprzed dwóch tygodni:

88.7 kg

Dziś:

87.5 kg

Spadek:

- 1.2 kg

No i cyk. Spadeczek. Mały, bo mały, ale własny. 😂 Wychodzi 0,6 kg/tydz, czyli tyle, ile po wyliczeniu nowego zapotrzebowania mam ustawione na fitatu. Niech tak sobie powoli spada dalej, a niedługo stanę się naprawdę szczęśliwym człowiekiem. Marzy mi się zejście poniżej 80, oj, marzy mi się. Myślę, że gdy uda mi się zobaczyć na wadze liczbę zaczynającą się od 7, zaleję się łzami. Na poważnie. Rozryczę się co nie miara. Trochę mnie jeszcze od tego dzieli, ale jestem dobrej myśli. 

Ślimak z paska postępu jest niemal w połowie drogi. Brakuje 1.2 kg do półmetka i tak sobie po cichu marzę, że uda mi się na koniec czerwca dotrzeć do tego momentu. 

Uptade co tam u mnie oprócz tego, co wyżej. 

 Zrobiłam sobie zdjęcia sylwetki. Co jest dla mnie — osoby, która rękami i nogami wzbrania się przed jakimikolwiek fotkami  — przegromnym sukcesem. I aktem wręcz szaleńczej odwagi. Oczywiście nie w samej bieliźnie, bo na to się chyba nigdy nie pokuszę, ale na dwóch zdjęciach wywaliłam bebzol jak trzeba. Co najciekawsze, nie było tak okropnie, jak zakładałam. Największym problemem było znalezienie dużego lustra. Ale w końcu udało się i teraz jestem uzbrojona w kolejne motywacyjne narzędzie. Mam nadzieję, że idealnie uwieczniłam na nich moje wałki tłuszczu. Kiedyś może się tutaj pojawią.

Zakupiłam przez Internet spodenki. Takie a'la jeans, ale mocno rozciągliwe (mogłabym sprawdzić, jak nazywa się ten materiał, ale mi się nie chce). Oczywiście największy rozmiar, jaki był (42). Dodałam je do koszyka z myślą, że do sierpnia się w nie wcisnę. Trochę się nie doceniłam, bo już teraz pasują. Nie układają się zbyt idealnie z przodu, ale to się poprawi. Więc kolejny miły akcent. Jednakże nie planuję ich zakładać już teraz. Poczekają sobie jeszcze jakiś czas, aż schudnę trochę więcej. Po co mają się niepotrzebnie rozciągać. 

To dziwne, ale nie mogę się doczekać cotygodniowego ważenia. Im bliżej niedzieli, tym częściej mój wzrok pada na wagę. To dziwaczne. Ale w jakimś sensie pozytywne. Bo pomimo świadomości, że mogę na niej zobaczyć coś szalenie niemiłego, nie boję się tej chwili. Już nie. 

To tyle ode mnie. Z każdym wpisem gadam coraz więcej. 

Życzę wszystkim udanego tygodnia. 

14 czerwca 2020 , Komentarze (12)

Jak reagujecie na to, gdy ktoś Wam mówi, że przytyłyście?

Bo mój tata to mistrz szczerości i jedyny człek w rodzinie, który bez żadnych problemów i zahamowań po moim ostatnim małym skoku w bok z wagą powiedział mi wprost, że “trochę przypakowałam”. I potem od czasu do czasu mi o tym przypominał. (Jako JEDYNY. Reszta odzywa się zazwyczaj tylko wtedy, gdy schudnę. Małe pochwały i takie tam.)

I szczerze, na początku bolało troszeczkę. Ale w końcu się ogarnęłam i byłam w stanie na jego małe uwagi o moich nadprogramowych kilogramach odpowiedzieć: Tak, przez zimę przytuliłam dziesięć kilo. 

I w taki oto sposób Kapitan Szczery Do Bólu nieświadomie stał się pierwszą motywacją do działania. Bo mimo że jego słowa przestały tak mocno na mnie działać, pragnęłam, by nie mógł dłużej tak mówić. By nie było tych przypakowanych kilogramów. 

I zanim Tadeusz stanie się w waszych oczach czarnym charakterem, powiem, że działa to także w dobrą stronę, bo on jako pierwszy zauważył, że już coś tam mi się schudło. I powiedział to głośno, pochwalił. Rzucił, że powrót do spacerków pomógł. W żaden sposób tego nie skomentowałam, ale miło się zrobiło na serduchu. 

Właśnie stwierdziłam, że chyba muszę trochę przekształcić pytanie z góry. 

"Ty tłuściochu, weź się w końcu za siebie." — Motywacja czy powód do płaczu? 

U mnie tak pół na pół. W gorsze dni to drugie. Ale ostatnimi czasy tych gorszych dni jest zdecydowanie mniej, moja werwa i motywacja do chudnęcia są na tak wysokim poziomie, że takie coś mnie jedynie motywowuje. 

Jak już przy tej motywacji jesteśmy. Macie może do polecenia jakieś spoko kanały YouTubowe o odchudzaniu? Oglądam sobie Motywatorkę, Alexeell i Amber Bruininck, ale chętnie zapoznam się z czymś nowym. 

Coś ostatnio się nie mogę z Wami nagadać, dziewczyny. Ale to chyba dobrze. 😁

7 czerwca 2020 , Komentarze (23)

Witam ponownie 😊

1. Kalorie — 7/7 — Widzicie to? 😮 Sama nie wierzę, że się udało, zwłaszcza że włączyło mi się ostatnio małe podjadanie. Któremu się lekko poddałam. Naprawdę lekko. Aż mi dziwnie, że miałam cały tydzień "czysty". 😁

2. Woda — 7/7 — Tu jak zawsze plan wykonany w stu procentach. To jedyny punkt, o który nie muszę się martwić. 

3. Spacery/marsze — zrobione 54,15 km — W końcu udało się lekko ukrócić spacery (szczegół, że tylko o 5 km w porównaniu do zeszłego tygodnia). Wyjdzie w praniu, czy to dobrze, czy źle. Zresztą jest ich mniej, ale i tak wypada po 7 km dziennie, więc swoje się nachodzę.

4. Aplikacja: Ćwiczenia dla kobiet — 7/7 — zostały mi dwa ostanie dni planu dla początkujących i od środy przechodzę na poziom średniozaawansowany :D jestem z siebie dumna, bo po raz pierwszy udało mi się wytrwać 30 dni z aplikacją. Ćwiczenia zrobiły się dłuższe, trening trwa około 10-13 minut i zostawia po sobie ślad w postaci małego bólu tu i tam, ale dzięki temu wiem, że coś dobrego się z tym moim rozlazłym ciałem dzieje. 

5. Skakanka — poniedziałek – 1000; środa – 1050; piątek – 1100; niedziela – 1150 — Skakanie zamiast stawać się coraz łatwiejsze, daje mi jedynie większy wycisk. Końcówka tygodnia to już w ogóle mnie rozwaliła, ale to po części wina ogólnie słabego samopoczucia. Nogi nie miały siły unosić się do góry, przez co serie skakania były o wiele krótsze niż zazwyczaj. Ale nie poddaję się i dalej cisnę. 


Teraz powinna się pojawić waga, ale z racji tego, że w sobotę rozpoczął mi się okres – stąd wspomnanie wyżej średnie samopoczucie i ociężałość – postanowiłam darować sobie ważenie. I tak liczba, którą ujrzałabym na szklanym licu, nie miałaby za wiele wspólnego ze stanem rzeczywistym. Więc żyję sobie w całkowitej nieświadomości jeszcze przez tydzień, mając nadzieję, że nie zrobiło się mnie więcej. 

Z pozytywnych rzeczy dotyczących odchudzania, zaobserwowałam, że zaczynam się przesładzać. Przez większość czasu staram się żyć zasadą 80/20, więc zdarzy mi się zjeść coś niezdrowego. Głównie coś słodkiego. I zrobiłam sobie w tym tygodniu shake'a bananowego pół na pół na mleku i wodzie, z płatkami owsianymi i odrobiną kakao (gorzkiego). Jedyną słodką rzeczą był właśnie ten banan, dość mały muszę dodać, i myślałam, że padnę po spróbowaniu efektu końcowego. Serio aż się skrzywiłam, taki był słodki. Dopiłam do końca, w sumie żeby się napchać, ale to było ciężkie zadanie. Potem tuż przed okresem wpadł wafelek czekoladowy, to samo. Słodycz nie do opisania, aż mdląca. Nawet domowe kokosanki sprawiły, że na długo odechciało mi się słodkiego. To oczywiście cudowna sprawa i mam nadzieję, że to pierwsza oznaka tego, że w niedalekiej przyszłości całkowicie zrezygnuję z cukierasków i ciasteczek. 

Druga rzecz — ważyć się nie ważyłam, ale za to otworzyłam szafę, wygrzebałam z niej spodenki i o siódmej rano wciągałam je po kolei na dupę (nie wiem gdzie w tym zdrowy rozsądek, patrząc na to, że jestem napompowana z każdej strony, ale whatever). W jedną parę się nie dopinam (w moje ulubione 😭), dwie są lekko ciasnawe (mam za duży bebzol), ale reszta pasuje. A jeszcze dodam, że pod lupę poszły jeansowe i te takie materiałowe zapinanie na rząd guzików. Nienajgorzej. Jestem przygotowana na ciepłe dni. Planuję w to lato przekonać się do noszenia sukienek i spódnic, bo nie czuję się w nich zbyt komfortowo. Pamiętam, że za dzieciaka nie miałam z tym problemu, a raczej chyba mamie było łatwiej znaleźć jakąś porządną spódnicę na wielkiej gumie niż pasujące na mnie spodenki. Jednak później, gdy uświadomiłam sobie, jak ogromna jestem i jak bardzo odstaje mi brzuch i tyłek, wszelkie sukienki poszły w odstawkę. (I spodenki też i ogólnie rzeczy, które się na mnie za mocno opinały.)

Ale w zeszłym roku zakupiłam jedną "sportową" spódnicę, a na początku tego roku pokusiłam się o sukienkę a'la bluza dresowa na długi rękaw. To, że wygląda jak bluza było głównym powodem tego, że w ogóle zwróciła moją uwagę. I mam ambitny plan założyć jedną z tych rzeczy przynajmniej raz na wypad "na miasto". Marzy mi się, by do czasu rozpoczęcia się lata tak na sto procent, zrzucić trochę brzucha (bo o pozbyciu się tyłka to raczej nie ma co marzyć), ale nie wiem, jak to będzie.

Jezu, ale się rozpisałam. Chyba coraz lepiej mi idzie to uzewnętrznianie się 😆

Trzymajcie się, dziewczyny, i do usłyszenia przy kolejnym podsumowaniu.