Dzisiejszy dzień minął nieoczekiwanie w miarę spokojnie. Poza tym, że ostatnio ciągle jestem rozdrażniona, i to chyba nawet nie przez dietę, ale stres w pracy (nawet jak jestem w domu, niestety o niej myślę) i permanentny brak czasu na wszystko. W dodatku od niedawna mam zajęcia ze znienawidzoną docentką, na szczęście już ostatnie... Ale to też mnie wk... Denerwuje. Jak w tym kawale o babie prawie że.
Pod względem diety było dobrze, bo przez większość czasu byłam zajęta. Gotowałam, robiłam paznokcie, znowu gotowałam, bo to akurat uwielbiam. I obejrzałam przy tym chyba z pół drugiego sezonu amerykańskiego Masterchefa.
Fotomenu:
Śniadanie: omlet z trzech jaj (nie dałam rady zjeść całego) z cheddarem, salami i pomidorami, do tego papryka i pomidorki z bazylią.
Obiad: pupleciki w sosie carbonara, makaron i sałata.
Kolacja / przekąska: fit deser a la bounty znaleziony na Instagramie. Nawet nawet.
Plus 15 minut na orbitreku.
Jedzenie na jutro do pracy też mam już przygotowane, brakuje tylko śniadania. No i mam zamiar się zważyć (o ile nie zapomnę).
Wczoraj wszystko szło dobrze (bo byłam w pracy i nie miałam czasu myśleć o żarciu), ale po powrocie do domu czułam się kompletnie wyczerpana. Spałam prawie 11h i oczywiście dziś przez pół dnia byłam nieprzytomna. W dodatku odczuwam coś jakby... zespół niespokojnych rąk..? A właściwie ręki. Ni to boli, ni to drętwieje... Prawa na szczęście, więc to raczej nie zawał. Ale mam tak już od kilku dni i zaczyna mnie to drażnić.
Dziś już tak różowo nie było, wpadło trochę słodyczy, bo chodziłam po ścianach. Ale i tak jestem w miarę zadowolona, w końcu nie zeżarłam całej czekolady czy paczki ciastek, jak to mam w zwyczaju.
Fotomenu.
Wczoraj:
Śniadanie: zblendowana pomarańczowa owsianka z bananem i sproszkowanym rokitnikiem.
Przekąska: kalarepa i papryka.
Lunch: falafele, pomidorki z favitą, ogórek kiszony.
Obiadokolacja: coś, co miało być dorszem w sosie, a okazało się dość ohydnym gulaszem z jakiejś innej ryby, zresztą pełnej ości. Do tego surówka z roszponki i pire z ziemniaków.
Dzisiaj:
Śniadanie: owsianka z owocami tropikalnymi i bananem.
Przekąska: batonik.
Lunch: surówka z favitą.
Przekąska: cukierek.
Obiad: kurczak caprese, pilaf, surówka.
Przekąska: magerquark (coś jak chudy twaróg) z erytrytolem, aromatem rumowym i kostką gorzkiej czekolady. Wyjątkowo niefotogeniczne.
Pojeździłam też 10 min. na orbitreku. Więcej mi się nie chciało.
Dzisiaj byłam po prostu głodna. Śniadanie zjadłam o 10:00, ok. 11:30 przekąskę i już dwie godziny później lunch, a o 15 byłam głodna jak wilk. I to nie tak, że jadłam same warzywa, bo były i płatki, i kasza gryczana i kotlet sojowy. Nie wiem, co mnie dzisiaj opętało, może organizm domaga się odpoczynku, bo od miesiąca znów lata na najwyższych obrotach.
Króciutko:
Śniadanie: zblendowana malinowa owsianka z bananem i sproszkowaną żurawiną.
Dzisiejszy dzień był wyczerpujący... Wróciłam z pracy dwie godziny później niż miałam wrócić, a ostatnio zdarza się to coraz częściej. Poza tym musiałam rozwiązać pewien nieprzyjemny problem i czuję się nieswojo.
Dietę na szczęście utrzymuję (wow, aż dwa dni!). Wpadł tylko niespodziewany kawałek ciasta, ale niewielki. No i nie wszystko sfotografowałam, zapomniałam o zrobieniu zdjęcia obiadokolacji, bo byłam zbyt wyczerpana po pracy. Jadłam zresztą to samo co wczoraj.
Dzisiejsze menu:
Śniadanie: zblendowana owsianka z masłem orzechowym, bananem i sproszkowanymi jagodami.
Przekąska: papryka, bo nie miałam nic innego.
Lunch: kasza gryczana, warzywa na patelnię, wege kotlet z nadzieniem pomidorowym.
Obiadokolacja: to samo co wczoraj, zdjęcia brak.
Nieplanowane: ciasto Donau Welle.
Na
Na wagę wejdę pewnie pod koniec miesiąca, zakładając, że uda mi się tak długo wytrzymać.
Jedzenie na jutro do pracy też przygotowałam, poza owsianką, bo tę przygotowuję codziennie rano. Lunch będzie taki sam jak dziś, a na obiad... To zobaczycie jutro.
Cześć! Jestem na Vitalii po raz nie wiem który i po raz nie wiem który próbuję schudnąć. Już dwa razy udało mi się zrzucić spory nadbagaż (15 i 25 kg), ale ten niestety szybko wracał.
Obecnie osiągnęłam najwyższą w życiu wagę, z którą czuję się bardzo nieszczęśliwa - nie mieszczę się w ciuchy, sapię przy najmniejszym wysiłku, mam problemy ze skórą, czuję się nieatrakcyjna. Jestem uzależniona od cukru, a przez to wiecznie zmęczona i „na głodzie”.
Nie zamierzam stosować jakiejś specjalnej diety, zresztą zawsze w ten sposób osiągałam najlepsze wyniki. Będę tu po prostu wrzucała swoje codzienne menu i może jakieś przemyślenia i trochę informacji o sobie. Dziś pierwsze fotomenu.
Śniadanie: zblendowana owsianka z bananem, sproszkowaną żurawiną, mlekiem i jagodami goji.
Przekąska: jabłko i marchewka.
Lunch: kuskus, ogórek małosolny, pół papryki, ser feta.
Obiad (bardzo średnio fotogeniczny, ale smaczny): cała masa warzyw (marchew, papryka, cukinia, cebula, pieczarki, szpinak) i domowe kopytka.
Poza tym wypiłam jakiś litr wody (będzie więcej) i dwie kawy z mlekiem.