Dzięki kochane
Na was na prawdę można liczyć!! Ruszyłam wczoraj doopkę, nie ma się co smutasić i zamartwiać, nasi wrogowie tylko z tego się cieszą, a najbardziej nasz wspólny wróg: wredny tłuszczyk.
Wsiadłam na rowerek, przejechałam 30 km i od razu zrobiło się lepiej
Najtrudniej było dopełznąć do rowerka, potem poszło z górki.
Jak już poczułam działające endorfinki, to stwierdziłam, że pójdę za ciosem i zajmę się czymś, co sprawia mi przyjemność a nie np sprzątaniem. Zajęłam się samochodzikiem. Kupiłam mu nowy lejek do tankowania i zauważyłam wycieraczki, ale pamiętając swoje nieudane zmagania przy ostatniej wymianie, zrobiłam minę słodkiej idiotki i poprosiłam sprzedawcę o pomoc. O dziwo, udało się! Z rozpędu pojechałam na myjnię i wypucowałam od zewnątrz i od środka swoje autko. Należało mu się to już dawno
Potem zakupiłam nowe kwiatki na balkon, które już dziś posadziłam.
Po południu pojechałam z koleżanką na ślub innej i wieczór spędziłam na miłych ploteczkach. Wprawdzie kalorycznie wyszło 2172 kcal, ale wcale się nie martwię, bo waga i tak pokazała 91,8 kg.
Dziś z dietką nie będzie już tak łatwo, bo wieczorem idę na imieninki Hanny i nie ma to tamto. Nie zamierzam do wieczora pościć, bo to tylko spowolni mój metabolizm i podwójnie mi się odłoży wieczorne żarcie. A może jak nie będę taka wygłodzona, to i pochłonę mniej?
Wieczornych kalorii nie będę doliczać, bo jak? Nie wezmę przecież z sobą wagi. Co nie znaczy: hulaj dusza, piekła nie ma.
Teraz już dzielnie rowerkuję i w planach małe sprzątanko i prasowanko, ale bez przesady