Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Bardzo lubię tańczyć, szczególnie tango argentino. No ale wyobraźcie sobie słonicę tańczącą ten piękny, zmysłowy taniec. Poza tym śpiewam w chórze, często mamy koncerty, a ja stoję w pierwszym rzędzie. Wypadałoby jakoś ładnie wyglądać, no nie? Edit 2020: czas na zmiany. W chórze już od zeszłego roku nie śpiewam. Kiedyś trzeba odpuścić ;) Za to zaczęłam regularnie biegać. Zrobiłam nawet kurs animatora slow joggingu.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 576156
Komentarzy: 5114
Założony: 30 stycznia 2007
Ostatni wpis: 30 sierpnia 2021

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
alam

kobieta, 57 lat, Olsztyn

159 cm, 88.80 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Nie przytyć ;)

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

22 marca 2014 , Komentarze (11)

Nabyłam dziś drogą kupna w Lidlu kijki. Córka mnie namówiła: "Jak już śmigacie z Kluskiem po lesie, to róbcie to jak trzeba!" Nawet wypróbowaliśmy z księciem małżonkiem po południu. Krótko, tylko pół godzinki, bo się ściemniało, ale jak treściwie. 

Powiem wam: REWELACJA!!!  O, ja głupia mała ci...! Czemu żem wcześniej tego nie wypróbowała? Zatem będziemy śmigać, że ho ho, bo mamy dwa komplety. Oby jutro pogoda się za bardzo nie skiepściła.

21 marca 2014 , Komentarze (3)

Waga waha mi się w granicach 84 kg i dobrze, bo w zasadzie niewiele robię, żeby była mniejsza. 

W tym tygodniu nie rowerkowałam, doba za krótka (szloch) Chociaż wczoraj popołudnie miałam już luźne, ale dopadło mnie tzw. przesilenie i padłam.

Wyczytałam u otulonej bardzo mądre słowa o odchudzaniu, więc pozwoliłam je sobie tu skopiować:

Tu artykuł faceta, który zajmuje się indywidualnym trenerstwem i dietetyką, NAZYWA SIĘ KUBA MIODUSZEWSKI:

TERMOGENEZA ADAPTACYJNA, CZYLI WIĘCEJ NA RAZIE NIE SCHUDNIESZ

Ci z Was, którzy kiedykolwiek konsekwentnie odchudzali się przez dłuższy okres czasu, zauważyli zapewne jedno nieprzyjemne zjawisko. Po kilku miesiącach postępów, spadków w obwodach i na wadze, utrata kolejnych centymetrów i kilogramów stawała się coraz trudniejsza – czasem wręcz niemożliwa, mimo coraz bardziej rygorystycznej diety i cięższych treningów. W dzisiejszym poście postaram się wyjaśnić, czym było to spowodowane.

Jeśli dostarczamy naszemu organizmowi mniej kalorii, niż wynosi nasze zapotrzebowanie energetyczne (czyli mówiąc inaczej kiedy jesteśmy na diecie redukcyjnej), powodujemy szereg zarówno korzystnych, jak i negatywnych zjawisk. 

Pozytywnym zjawiskiem jest zużywanie przez organizm tkanki tłuszczowej jako źródła energii (w celu pokrycia istniejącego deficytu) – oczywiście, żeby to właśnie tkanka tłuszczowa była preferowanym przez nasze ciało źródłem energii musi wystąpić również szereg innych zależności, ale o tym kiedy indziej. Upraszczając – dzięki deficytowi kalorycznemu możliwe jest tzw. „chudnięcie”.

Jak już wspomniałem nie dzieje się to jednak bez konsekwencji. Zaliczamy do nich:

- mniejszą produkcję hormonów tarczycy, pełniących kluczową rolę we wszystkich procesach metabolicznych (stąd problemy osób chorych na tarczycę z odchudzaniem)

- obniżenie poziomu testosteronu (szczególnie niepożądane dla mężczyzn)

- obniżenie stężenia leptyny, kosztem zwiększenia stężenia greliny i kortyzolu. Te, obco dla niektórych brzmiące nazwy hormonów warto zapamiętać. Leptyna to hormon, który odpowiada za kontrolę apetytu i podkręcenie procesów energetycznych, grelina z kolei nieprzypadkowo nazywana jest „hormonem głodu” – im wyższy poziom greliny, tym większą mamy ochotę na jedzenie. Kortyzol zaś to tzw. „hormon stresu” – nie wdając się w szczegóły jego nadmierne stężenie jest dla nas wysoce niekorzystne.

- spowolnienie procesów składających się na przemianę materii (ściśle związane ze zmniejszeniem ilości dostarczanych kalorii)

Te wszystkie zjawiska składają się na tzw.”termogenezę adaptacyjną”, będącą swoistą odpowiedzią obronną organizmu na deficyt kaloryczny, którym go obciążamy. Poziom termogenezy adaptacyjnej może być różny i zależy od wielu czynników. Generalnie organizm broni się tym mocniej im nasz poziom tkanki tłuszczowej jest niższy, im większy jest deficyt kaloryczny (stąd nie ma nic głupszego niż diety typu „1000 kcal”) oraz im dłużej trwa nasz cykl redukcyjny.

Jak się przed tym bronić? Ja wierzę w dwa, powiązane ze sobą sposoby – jeden stosowany w skali mikro, a drugi w skali makro. Mikrosposobem jest znany i lubiany „cheat meal”, czyli stosowany okresowo (raz na 4-14 dni) oszukany posiłek wychodzący poza ramy naszej standardowej diety. Oprócz wspaniałych cech psychoterapeutycznych doskonale podlecza on naszą upośledzoną odchudzaniem gospodarkę hormonalną (szczególnie mam tu na myśli stężenie leptyny i greliny). W dietach, które rozpisuję zawsze znajduje się cheat meal, sam aktualnie wsuwam go dwa razy w tygodniu.

Drugim sposobem, tym razem w skali makro, jest ok. 2-tygodniowa przerwa od odchudzania raz na kilka-kilkanaście tygodni. Za optymalną uznaje się przerwę raz na 8-12 tygodni, ja skłaniam się ku tej górnej granicy. Niektórzy podczas tej przerwy robią sobie jednego wielkiego cheata dietetycznego i jedzą co chcą i ile chcą – nie wydaje mi się to najlepszym rozwiązaniem. Bezpieczniejsze jest po prostu wyrównanie zapotrzebowania kalorycznego, czyli dostarczanie tylu kcal ile nasz organizm faktycznie potrzebuje. Te kalorie powinny pochodzić z pożądanych dietetycznie produktów, aczkolwiek podkręcić należy liczbę spożywanych węglowodanów (które na diecie redukcyjnej są mocno ograniczone, a mają kluczowe znaczenie dla poziomu leptyny). 3-4 cheat meal’e (nie cheat meal day’e!) w tym okresie też nie powinny zaszkodzić.

Wizja dwóch tygodni najadania się i częstszych oszukanych posiłków, po miesiącach głodówki powinna wydawać się bardzo kusząca- o dziwo tak nie jest. Większość moich Klientów podchodzi do tego bardzo sceptycznie, obawiając się zaprzepaszczenia efektów wcześniejszej diety. Tymczasem ta przerwa w redukcji jest małym krokiem w tył wyłącznie w celu nabrania rozpędu i wznowienia odchudzania się z jeszcze większą mocą. Jest to także niezbędny dla naszego organizmu moment na „złapanie oddechu” , który jest niezbędny do kontynuowania walki z niechcianymi fałdami tłuszczu.

Z moich obserwacji też takie wnioski wynikają (swinia)

12 marca 2014 , Komentarze (9)

Nie cierpię zmian!!!! Jestem człowiekiem, który łatwo się przyzwyczaja, nawet jeśli pewne rzeczy są mało wygodne. Jednak są okiełznane i oswojone. A tu na nowo przyszło mi oswajać edytor wpisów, wrrr.

Miałam w szkicach zbiór demotów, a tu dziś się okazuje, że wszystkie są te same i nawet nie mogę się zezłościć emotikonką.

Poza tym doba, a co za tym idzie cały tydzień a nawet miesiąc, mi się obkurczyła. Nie mam na spanie a czasem nawet na pedalenie. Chociaż rowerek staram się wcisnąć w każdą wolną lukę. Wczoraj się nie udało :(

Waga zupełnie nie chce współpracować, a ja na prawdę jestem grzeczna. Nie przekraczam 1700 kcal dziennie, jem co 3 godziny, nie podjadam, nie jem słodyczy, pedalę, a tu nic. Jedynie w sobotę i w niedzielę oglądałam rano coś optymistycznego (84,2) a tak to już praktycznie drugi tydzień bujam się w okolicach 85 kg. W zeszłym miesiącu bujałam się w okolicach 87, ale można się zniechęcić, jak to tak wolno idzie. Dzisiaj rano to już byłam zła. Ja potrzebuję sukcesu, żeby wytrwać!!!!

Właśnie mam ochotę tak się pocieszyć... i nie wiem, czy się powstrzymam. Oby.

9 marca 2014 , Komentarze (5)


W skarpetkach czy bez przez cały tydzień moja waga pokazywała równo 85 kg. Już myślałam, że się zacięła, bo grzeczna byłam bardzo. W piątek zdjęłam wreszcie skarpetki  i zmiana. Dziś 84,2 kg, choć nieśmiało przez chwilę widziałam 83,8.
Grzecznie dietkuję i ćwiczę na rowerku.
W soboty zwykle jeżdżę na basen, ale dopadło i mnie przeziębienie lub wirus. Boli gardło, męczy katar, więc odpuściłam sobie. Może to błąd, ale jakąś wymówkę trzeba czasem mieć. Za to posprzątałam dokładniej w domu, tzn. nie tylko odkurzyłam, ale i umyłam podłogi, wypucowałam kuchnię i łazienkę. Dziś zmieniłam pościel i mam w planach jeszcze prasowanie, bo znów się nazbierało. 
Pogoda piękna, choć rano nieźle zaszroniło. Zatem w planach długi spacer z Kluskiem.
Potem odpoczynek:

2 marca 2014 , Komentarze (12)


Aktualne w każdej sytuacji!

Weekend się kończy  zdecydowanie za szybko minął.
Jak zwykle planów miałam wiele, niewiele zrobiłam. Nauczyciele wiedzą, co mam na myśli.
My to czasami jak nasi uczniowie, startujemy z praca domową w niedzielę wieczorem.
Ale nawet teraz nie chce mi się zastartować 

Niedziela minęła relaksacyjnie. Najpierw długie spanie, potem rowerek i przed obiadem dwu godzinny spacerek z Kluskiem po lesie. Było super! Zapomniałam, jak to z Puciem często wypuszczaliśmy się do lasu, gdy jeszcze miał dużo siły. Nawet książę małżonek powiedział, że trzeba tak częściej, bo kondycja słaba.
Dietkowo całkiem nieźle, bo nie byłam u teściowej  a w domu nie ma ani grama słodycza. Chociaż jak włącza mi się ssanie, to nie ważne co, byle kalorycznie.
Ssanie się nie włączyło i mam nadzieję, że przez długi czas się nie włączy, bo trzeba się jakoś do lata ogarnąć. Przydałoby się zejść chociaż odrobinę poniżej 80 kg. Takie tam drobne marzenie 

1 marca 2014 , Komentarze (9)


Czas na jakieś podsumowania, choć nie ma się czym chwalić 
Najważniejsze, że coś ruszyło. I to nie tylko na wadze, bo w głowie tez coś się przestawiło, że chwyciłam wiatr w żagle, na razie zefirek, ale może się rozhula.
Patrzę w swoje notatki wagowe i takie nasuwają mi się wnioski:
1. Po Nowym Roku te 85 kg to był efekt dwóch czynników: śmierć Pucia i jelitówka, która mnie po prostu odwodniła. Czyli przytyło się w okresie świątecznym.
2. Cały styczeń udawałam, że coś robię. Ani nie dietkowałam, ani nie ćwiczyłam  Jednak nie poszłam na całość, bo trzymałam się  przy 87 kg  U mnie to sukces. Na rowerku przejechałam 145 km.
3. W lutym już ruszyłam tyłek, prawie codziennie była jakaś aktywność fizyczna, ale udawałam raczej, że dietkuję. W dniach wrednej @ zaczęłam spoglądać już na 88 kg.  To mnie postawiło o pionu i wreszcie pilnuję, co jem. 
4. Luty zaczęłam z wagą 87,6 kg a zakończyłam z 85,9 kg. Ubytek 1,7 kg cieszy tym bardziej, że waga zaczęła spadać dopiero ok. 20-tego. Przejechałam 615 km.
5. Tendencja spadkowa się utrzymuje, bo marzec zaczynam z 85,1 kg. 

Te 0,8 kg to były chyba jeszcze pączki, bo niestety byłam miętki Miecio. Twardo trzymałam się do 17:00, ale poszłam do teściowej, a ona napiekła twarogowych pączków. Potem była jeszcze próba, na której zjadłam dwa  regularne pączki z lukrem i ajerkoniakiem. Cóż, było, trzeba to przyjąć na klatę i trzymać się obranej linii natarcia, bo działa!
Dziś miał być basen, ale niestety rano był nieczynny z powodu zawodów, a ze względu na piesa, który sam został w domu, nie chciałam czekać. Najwyżej dłużej pojeżdżę rowerkiem.
Synek zaczął ćwiczyć w domu. To znowu zasługa Pauli. Przez 2 tygodnie ciągała go do siłowni. Teraz ćwiczy coś Jilian i mnie się to podoba, jak dojrzeję, to też się przyłączę. Na razie nastawiam się mentalnie. Z siłowni na razie zrezygnował, bo to zajmuje więcej czasu, a tu matura za pasem.
Piesio chyba się zaaklimatyzował na dobre. Nawet już nie rozrabia, jak zostaje sam. Staramy się nie zostawiać go na długo. Chyba zaczyna przyzwyczajać się do naszego rozkładu dnia  Nie szczędzimy mu spacerków. Przy Puciu staruszku nie spacerowaliśmy już tak intensywnie. Bardzo podoba mi się ten dodatkowy ruch. 
Własnie przyszedł do mnie i zaczął zaczepiać łapką, bo już za długo siedzę wg niego przy kompie, zamiast się nim zajmować 

24 lutego 2014 , Komentarze (5)


Oj, tak, tak. Mija już luty a ja drepczę w miejscu.
Chyba coś ze wzrokiem mam, bo raczej ostatnio na wadze było 85,9, bo dziś 86,1 kg. Już niewiele brakuje mi do paska, ale ostatnio w ciągu jednego potrafię nagromadzić cały kilogram i wcale nie mam kłopotów z wypróżnianiem.
Mój motywator wraca dziś do Gdańska. To dzięki córci tak się zbliżyłam do paskowego wyniku.  Dalej muszę sama walczyć.
Wracam do ważenia i zapisywania paszy. Jeszcze jakoś przeżyć tłusty czwartek i będzie z górki. Ten tydzień poświęcę na przetestowanie, czy mój plan ćwiczeń jest realny. Już wiem, że rowerek możliwy jest tylko z rana przed pracą. Potem muszę gdzieś wcisnąć zumbę i brzuszki. 
Dziś rowerek zaliczony 30 km.
Zobaczymy co dalej, bo chyba muszę ogarnąć domek.

21 lutego 2014 , Komentarze (13)

Cały miesiąc się bujałam z wagą ok. 87 kg. Raz trochę w dół, innym razem w górę. Można się zniechęcić  W tym tygodniu była wręcz huśtawka cyrkowa, bo z dnia na dzień 1 lub 2 kg w górę lub w dół. Ale tym razem winna jest wredna @.
Dziś zobaczyłam wreszcie wynik mniejszy niż na pasku 84,9 kg  Jak się zakorzeni, zmienię pasek, bo jakoś nie dowierzam.
Miałam bardzo intensywny tydzień. Od niedzieli intensywne i codzienne próby do Barona Cygańskiego. Wczoraj była premiera. Jeszcze dziś i jutro koncerty i szykujemy się do kwietniowego Stabat Mater Schuberta.





Trzy razy się przebierałam :)

Tangowo też się mi zbiegło na ten weekend, cóż karnawał 
Wczoraj z racji koncertu tanga nie potańczyłam, za to po załapałam się na salsę. Chyba w ramach dobicia się, bo przecież taki spektakl to nie jakiś pikuś. A przecież jeszcze rano była próba generalna.
Dziś i jutro po koncercie oraz w niedzielę też imprezujemy z tangowym towarzystwem. 
Zastanawiam się, czy dożyję poniedziałku.
Rowerek wcisnęłam tylko w poniedziałek. Po prostu doba za krótka.
Córcia w domu, to pilnuje, żebym z barku czasu nie zapychała się bułami i batonikami. Chyba dlatego waga łaskawa, trzeba po prostu pilnować korytka.

Piesio się zadomowił. 
Oto Tristan vel Klusio

6 lutego 2014 , Komentarze (6)


Ech, jakoś nie mogę się rozpędzić w tym nowym roku 
Ferie się kończą a ja w czarnej dooopie ze wszystkim.
No, może widać maleńkie światełko w tunelu: chyba będziemy mieli nowego bokserka  Piszę chyba, bo na pewno będzie, gdy zawita już do domu. Takie oto cudo, Tristan:



Po śmierci naszego Pucia szukałam pociechy w internecie i trafiłam na stronę Fundacji SOS Bokserom. Jak poczytałam sobie, ile cudownego nieszczęścia czeka na jakąkolwiek pomoc, zabrałam się do roboty. Chociaż nie myślałam o adopcji. Jednak im więcej czytałam, tym bardziej nie mogłam przeżyć, że u nas jest takie puste miejsce, a tam są boksie czekające na miłość. Zaczęłam procedurę adopcyjną. Pani z Fundacji zaproponowała mi bokserka z Olsztyna, którego właściciele muszą oddać, bo zmienili pracę i w ogóle dla niego nie mają czasu. Wieczorem na próbie pochwaliłam się koleżance, która jest zresztą weterynarzem. Okazało się, że jest to bokserek naszej wspólnej koleżanki. Ja niestety nie wiedziałam o jej obecnej sytuacji czasowej, bo od jakiegoś czasu z nami nie śpiewa. Teraz nie mogę się doczekać...

Odchudzeniowo i ruchowo bez zmian, czyli NIC.
Wczoraj wprawdzie spięłam tyłek i ruszyłam się na basen (2 km w godzinę), dziś już przejechałam na rowerku 40 km. Ale znając siebie wiem, że może to być kolejny słomiany zapał. Jedzenie staram się ogarniać, ale marnie mi to wychodzi. Zawsze pojawi się coś nadprogramowego w polu widzenia 
Waga kręci się w okolicach 87 kg, co i tak jest sukcesem, gdy pomyślę o napadach żarłoczności, które mnie ostatnio nawiedzały.

9 stycznia 2014 , Komentarze (6)



Wczoraj zjadło mi kawałek wpisu 
A mianowicie nowy plan MAXIMUM, bo minimum jest ten sam, niezmienny: schudnąć i nie przytyć.

Do końca stycznia 2014  - 84 kg
Do końca lutego 2014 - 82 kg
Do końca marca 2014 - 80 kg
Do końca kwietnia 2014 - 78 kg
Do końca maja 2014 - 76 kg
Do końca czerwca 2014 - 74 kg
Do końca lipca 2014 - 72 kg
Do końca sierpnia 2014 - 70 kg
Do końca września 2014 - 68 kg
Do końca października 2014 - 66 kg
Do końca listopada 2014 - 64 kg
Do końca grudnia 2014 - 62 kg

I wtedy raczej bym już nie chudła, tylko walczyła o utrzymanie wagi, co, jak same wiecie, jest chyba trudniejsze niż odchudzanie. Tyle razy udało już mi się schudnąć w swoim życiu , ale ani razu nie utrzymałam swojej wagi 
Plan realny, ale patrząc na zeszły rok, był przecież podobny. Całkiem ciała nie dałam wprawdzie, ale czuję niedosyt. Przez chwilę korzystałam z diety IGPro, byłam zadowolona. Spróbuję na razie, korzystając z tego, czego się nauczyłam, pociągnąć sama. Jak nie będzie efektów, znów wykupię dietę.
Od poniedziałku wróciłam do pedalenia, idzie nieźle .
W sobotę wrócę do basenu, a od ferii spróbuję włączyć coś jeszcze, może zumbę i jakieś ćwiczenia modelujące, może Chodakowską?
Moją największą motywatorką została moja córka. Jakby co, będę miała u niej wsparcie.
Paula wykupiła sobie we wrześniu dietę smacznie dopasowaną, żeby mieć pewność, że dostarcza organizmowi wszystkiego, co trzeba. Trwa w niej do dzisiaj i jest bardzo zadowolona. Schudła, mimo, że nie miała nadwagi, ale mięśni też nie. Wygląda wspaniale, ma mnóstwo energii. Ale ona się wyrodziła, bo ja taka systematyczna i zawzięta jak ona nie jestem . To ona znów zmotywowała mnie do rowerka. Będąc w domu na święta odkurzyła xBoxa i zumbę, codziennie dawała czadu. W Gdańsku chodzi do fitness-clubu. Zawstydziła mnie! Zwykle, to ja wszystkich namawiałam do aktywności fizycznej. Ona nawet przez pewien czas wytargowała od dziadka zwolnienie z wfu. A teraz taka zmiana!!! Bardzo się cieszę!!!