Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Osiągnęłam właśnie najwyższą w życiu liczbę kilogramów, przez nadwagę coraz bardziej podupadam na zdrowiu, kompletnie nie mam formy, energii i chęci do robienia czegokolwiek. Ale to się zmieni, bo w końcu dojrzałam do tego, żeby naprawdę zatroszczyć się o siebie.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 90660
Komentarzy: 423
Założony: 27 października 2007
Ostatni wpis: 12 lutego 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
PrettyInPink

kobieta, 42 lat, Lublin

168 cm, 84.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

4 maja 2008 , Komentarze (3)


Dziś niedziela, co onacza że jutro trzeba już iśc do pracy. Dopiero wszyscy byli podjarani długim weekendem, a to już po nim. Nie zrobiłam praktycznie nic co sobie założyłam. Ale faktem jest, że w końcu się wyspałam :))

Dietowo dzisiaj jako tako.
śniadanie: 4 małe kromki chleba, twaróg i dżem
II śniadanie: jabłko
obiad: 3 plastry gotowanej szynki wieprzowej, 450 dag kalafiora gotowanego, sałata z sosem vinegret
deser: pół dużego kubka lodów bakaliowych, kostka czekolady gorzkiej, pół kubka budyniu czekoladowego, 5 babeczek (deser był rozłożony na kilka mini deserów spożywanych w ciągu dnia)
kolacja: 2 kotlety mielone, 2 kromki chleba.

Poszalałam dziś z jedzeniem. W ogóle nie były potrzebne mi te słodycze, a szczególnie lody. Ale przyszła do mnie dziś przyjaciółka i przyniosła wiadro lodów, które miałyśmy razem zjeśc. Nic o tym nie wiedziałam wcześniej więc nie mogłam jej zabronic takowych lodów kupywac. Wiec zjadłam, choc nie cała porcję.

Z cwiczeń zero. Byłam na 2 krótkich spacerach, ale szybko do domu wracałam bo zaczynało lac. Dziś z cwiczeń chce zrobic 8 min abs i 8 min buns, co najmniej.

A jutro imieniny kolezanki i w perspektywie wyjscie na pizzę i piwo. Mało dietkowo będzie :(

3 maja 2008 , Skomentuj


Dziś mam totalnie leniwy dzień. Już nie pamiętam kiedy tak bardzo się byczyłam. Ale fajnie było. Obudziłam się po 8, ale z łóżka zwlekłam się dopiero w okolicach 11, bo oglądałam tv, jadłam śniadnie w łózku. Później się umyłam, ubrałam i w zasadzie cały dzień spędziłam włócząc się od komputera do telewizora, zwyczajnie w świecie nic nie robiąc. Posprzątałam tylko i jadłam oczywiście :). Cały dzień pada więc prawie w ogóle nie byłam na dworze, wyszłam przed dom na jakieś 5 minut w przerwie między jedną ulewą a drugą. I tyle.

Dziś zjadłam:
śniadanie: 3 kromki ciemnego chleba, 3 jajka na miękko
II śniadnie: pasta z makreli i 2 kromki chleba
obiad: 2 plastry gotowanej szynki, gotowane brokuły, ogórek z rzodkiewką
deser: 2 jabłka, kostka czekolady, wafelek czekoladowy (nie mogłam się powstrzymac)
kolacja: mały kefir, musli, banan

Dopiero po tym jak zjadłam porządną porcję węglowodanów w postaci musli czuję się najedzona. Nawet po obiedzie nie byłam syta, dlatego musiałam dopchac jabłkami i słodyczami. Ale teraz jest już ok.

Z cwiczeń to zrobiłam dzis tylko 8 min legs i połowę 8 min buns. Po tych 10-12 minutach wysiadłam. Jestem cała zlana potem, a chciałam zrobic jeszcze cwiczenia na brzuch i ramiona. Ale może nie wszystko na raz. Jutro je zrobię.

Martwiłam się, że na wadze nie widac czy chudnę czy tyję, czy coś się w ogóle zmienia więc poszłam za waszą radą i dokładnie się dziś zmierzyłam. Chrzanię wagę, teraz będę się mierzyła :)
Moje wymiary, na dzień dzisiejszy, dokładnie wyglądają tak:

2 maja 2008 , Komentarze (1)

Dzisiaj był straszny dzień. Nie dośc, że musiałam pracowac, gdy normalni ludzie mieli wolne to jeszcze na dodatek cały dzień jestem potwornie głodna i nie mogę niczym tego głodu przytkac. Zjadłam trochę dużo dziś, ale powstrzymałam się od słodyczy i starałam sie odzywiac bardzo zdrowo.

Jadłospis:
śniadanie: mały jogurt naturalny z musli
II śniadanie: kanapka (kromka chleba pełnoziarnistego, szynka pieczona, ogórek), jabłko
lunch: jabłko, mały kefir, otręby granulowane
obiad: talerz zupy wielowarzywnej, trochę mięsa gotowanego
deser: jabłko
kolacja: talerz płatków ryżowych na mleku z cynamonem, banan

Nic kompletnie sie nie ruszam. Miałam dziś iśc na rower, ale pogoda jest koszmarna. Wieje, pada, jest zimno i to wcale nie zachęca do wychodzenia na dwór. I straszliwie nie chce mi się cwiczyc. Najchętniej obejrzałabym jakiś film zajadając pizzę :D

Weekend zapowiada się drętwo. Żadnych ciekawych planów, znajomi rozjechali się na długi weekend majowy. Ale jutro ciekawa perspektywa przede mną. Rodzice wyjeżdzają więc będę sama w domu. Może sobie jakiś domowy wieczór spa zafunduję ;)

1 maja 2008 , Komentarze (3)

Wczoraj znalazłam ten artykuł na onecie. Dużo się z niego dowiedziałam, może i wam się przyda. Jest trochę długi, ale warto go przeczytac.

Co znaczy kochać siebie
Renata Arendt - Dziurdzikowska
Jestem dla siebie ważna i cenna. Kocham siebie, więc otaczam swoje ciało miłością i troską. Kocham siebie, więc zapewniam sobie wygodne miejsce do życia, które zaspokaja moje potrzeby i w którym przyjemnie jest przebywać. Kocham siebie, więc wykonuję pracę, która daje mi radość, pozwala wykorzystywać zdolności i talenty. Kocham siebie, więc myślę o innych z miłością. Kocham siebie, więc żyję teraźniejszością, doświadczając każdej chwili jako dobrej…”. To są słowa jednej z Nauczycielek. Kochamy siebie?
Zanim zaczniesz czytać ten tekst, zrób, proszę, krótkie ćwiczenie. Wstań i podejdź do najbliższego lustra. Przez dłuższą chwilę popatrz sobie w oczy i powiedz swoje imię, a następnie zdanie: „Kocham cię i akceptuję taką, jaka jesteś”. Jak poszło? Tortura? Całkiem przyjemne?

Jest wiele książek na temat znaczenia miłości do siebie. Autorzy polecają lustro, twierdząc, że znakomicie odbija uczucia do siebie. Amerykańska terapeutka Louise Hay, autorka znanej także w Polsce książki „Możesz uzdrowić swoje życie”, pisze, że od spojrzenia w lustro zaczyna się ożywczy
proces powrotu do siebie. Tych, którzy przychodzą do niej po pomoc, prosi, aby wzięli ze sobą małe lusterko. Na pierwszym spotkaniu mają tylko spojrzeć sobie głęboko w oczy z akceptacją i miłością. Okazuje się, że dla wielu to wyzwanie ponad siły. Rzadko obserwuje spokojną reakcję. Niektórzy krzyczą, inni są bliscy płaczu lub wściekają się, niektórzy krytykują swój wygląd lub cechy charakteru albo twierdzą, że NIE MOGĄ tego zrobić. Jeden z mężczyzn cisnął lusterkiem o podłogę, inny wybiegł z pokoju.

Wayne Dyer w popularnej od dziesięcioleci pozycji „Pokochaj siebie” także proponuje zacząć od prostego pytania: „Czy podoba mi się moje ciało?”. John Welwood w książce „Idealna miłość, niedoskonały związek” pisze, że wewnętrzny krytyk najpełniej dochodzi do głosu, gdy patrzymy w lustro: „Jak reagujesz na twarz wpatrującą się w ciebie? Jak reagujesz na zmarszczki? Akceptujesz siebie bezwarunkowo czy też bezlitośnie osądzasz?”.  

Hanna Wilczyńska-Toczko, dziennikarka Radia Gdańsk, jest, jak mówi, na drodze do miłości do siebie. Co widzi w lustrze? O, teraz już spokojnie patrzy sobie w oczy, uśmiecha się do siebie życzliwie i łagodnie, może nawet stanąć nago przed lustrem. Ale jeszcze kilka lat temu było naprawdę ciężko: – Głos wewnątrz mnie nieustannie nadawał: jesteś kiepska, zaraz się wyda, czy oni tego nie widzą? Aby go zagłuszyć, pracowałam coraz więcej, robiłam coraz więcej programów, starałam się, ale czułam się coraz gorzej, nie lepiej. Zrobię wszystko, żeby tylko nikt nie poznał, jak źle o sobie myślę. Coś okropnego.

Nie taka, jak trzeba

Zbyt słaba. Zbyt silna. Za gruba. Za chuda. Za niska. Za wysoka. Za leniwa. Za stara. Za młoda. Trochę nierozgarnięta. Nieciekawa. Nijaka. Mało inteligentna. Za bardzo pyskata. Louise Hay pisze, że gdy przychodzą do niej ludzie z problemami zdrowotnymi, finansowymi, dotyczącymi związków czy czegokolwiek jeszcze, ani przez chwilę nie zajmuje się tymi problemami, koncentruje się tylko na jednej sprawie – na miłości do siebie. „Najgłębszym przekonaniem większości z nas jest »nie jestem dość dobra«, »nie jestem w porządku«, »nie robię wystarczająco dużo« – pisze Hay. Jeżeli tak myślimy o sobie, to jakim cudem mielibyśmy stworzyć życie oparte na miłości, radości, dobrym samopoczuciu i zdrowiu?” – pyta.

Sonia Raduńska, autorka „Białych zeszytów” i niedawno wydanych „Kartek z białego zeszytu”, od ponad 20 lat pracuje z kobietami w grupach rozwoju osobistego. – Wiele kobiet mówi, że są nic niewarte, dopóki nie znajdą mężczyzny, który je pokocha, nie wyjdą za mąż. Albo dopóki nie schudną, nie urodzą dziecka, nie zrobią kolejnego dyplomu. Stawiają sobie i światu warunki – mówi. Zna to z własnego doświadczenia. Na przykład nienawidziła siebie, gdy paliła papierosy. Przestanę palić, to siebie pokocham – taki był jej warunek. Ale to nie działa. Dopiero wtedy, gdy zaakceptowała siebie w całości, mogła bez wysiłku rozstać się z papierosami.

Pokochać siebie to czarodziejska różdżka rozwiązująca problemy, pisze Hay. I obiecuje: „Gdy pokochasz siebie, doznasz takiego przypływu uskrzydlającego szczęścia, że zatańczysz z radości”. I pokochasz innych.
 
Bo czymże jest miłość? – zastanawia się Wayne Dyer. To umiejętność i chęć pozwolenia tym, na których ci zależy, aby byli, kimkolwiek zechcą, bez nalegania na spełnienie twoich oczekiwań. Jak możemy osiągnąć taki poziom miłości? Bardzo łatwo, twierdzi Dyer, kochając siebie, czując, że jesteśmy dla siebie ważni, cenni i piękni. Nie będziemy wtedy oczekiwać, by inni potwierdzali naszą wartość, dopasowując swoje zachowanie do naszych wymagań. Jeśli czujemy się pewni siebie, nie potrzebujemy, by inni byli tacy jak my. „Zaczynasz kochać siebie i nagle spostrzegasz, że umiesz kochać innych, dzielić się z nimi i działać dla nich dzięki temu, że najpierw myślisz o sobie i robisz coś dla siebie – wyjaśnia Dyer. – W twoim dawaniu nie ma żadnego wyrachowania. Nie robisz tego dla podziękowań czy zysku, ale dla prawdziwej przyjemności, jaką sprawia ci pomaganie innym czy kochanie ich”.

Najważniejszą rzeczą ze wszystkich jest kochać siebie. Spotkałam to zdanie w dziesiątkach książek traktujących o wewnętrznym rozwoju i duchowości.

Inteligencja miłosna

Wyrastamy w przekonaniu, że kochanie siebie jest złem. Jako dzieci nauczyliśmy się, że to, co było dla nas najbardziej naturalne, miłość własna, jest równoznaczne z byciem samolubnym i zarozumiałym. „Nauczono cię uważać innych za ważniejszych od siebie i myśleć przede wszystkim o sprawianiu im radości, gdyż takie zachowanie oznacza, że jesteś »dobrym« dzieckiem. Inni są ważni, ty jesteś nieważny. Nie ufaj własnemu zdaniu – to wniosek numer jeden, utrwalany za pomocą całego arsenału nakazów”
– przypomina Dyer.

John Bradshaw w „Powrocie do wewnętrznego domu”, kolejnej klasycznej pozycji dotyczącej odkrywania miłości do siebie, twierdzi, że każdy z nas, dorosłych, ma w sobie 25 tysięcy godzin taśm nagranych przez rodziców i inne ważne dla nas w dzieciństwie osoby. Codziennie odsłuchujemy je w naszej głowie. Ile godzin na tych taśmach to komunikaty o tym, że jesteśmy wspaniali, kochani, bystrzy i inteligentni? Lub o tym, że możemy robić to, czego pragniemy, a gdy dorośniemy, będziemy kimś niezwykłym? Ile zaś nagrano tam zakazów we wszystkich możliwych formach? W naszej kulturze nienawiść do siebie jest jak epidemia, która w jakimś stopniu obejmuje niemal każdego. Nawet tych, którym udaje się ją ukryć pod pozorem sukcesu albo dobrego wyglądu.

Wielu z nas jest także przekonanych, że kochanie siebie jest niepoważne; że nie przystoi człowiekowi inteligentnemu. „Jeśli kochasz siebie, jesteś człowiekiem niezwykle inteligentnym – przekonuje Dyer. – Ponieważ prawdziwym miernikiem inteligencji jest umiejętność szczęśliwego i pozytywnego przeżywania swojego życia w każdym jego momencie”.

Proces kochania siebie zaczyna się od niekrytykowania siebie bez względu na okoliczności. Nigdy. Louise Hay wspomina pierwszy wygłoszony przez siebie wykład. Kiedy zeszła ze sceny, powiedziała sobie natychmiast: „Luizo, byłaś świetna. Byłaś absolutnie fantastyczna jak na pierwszy raz. Po pięciu lub sześciu razach będziesz profesjonalistką”. Kilka godzin później powiedziała sobie: „Myślę, że dobrze byłoby zmienić kilka rzeczy. Zmienimy to i tamto”. Nawet jeśli robimy coś niedobrego, co rani nas i innych, możemy to widzieć i zmienić, a jednak siebie nie oceniać. Nigdy siebie nie krytykuj, nigdy, powtarza Hay. Nawet jeśli inni to robią.

Hania Wilczyńska-Toczko opowiada zdarzenie z ostatniego karnawału. Tańczyła ze znajomym mężczyzną i on nagle mówi: „Mam dobrą pracę, rodzinę, szkoda, że nie wszystkim tak świetnie się układa. No, na przykład ty, rozwiodłaś się, nie masz męża, nie jesteś w stałym związku… Współczuję ci”. To ją rozbawiło. „A więc tak niektórzy myślą? Muszę spełnić jakieś warunki, żeby się dobrze czuć, kochać siebie?”. Ale ani przez chwilę nie poczuła się gorsza od tego mężczyzny. Pomyślała: „Mam inną drogę. Cieszę się sobą i tym, co osiągnęłam, synem, pracą, przyjaciółmi. Lubiłabym być z mężczyzną, ale skoro nie jestem, nie rozpaczam z tego powodu”. 

Jest więc tak: chcę czegoś, mogę nawet tego pragnąć, ale brak tego czegoś nie wpływa na moją samoocenę.

Miłość do siebie jest… naturalna

Nasza pierwotna natura jest piękna i dobra – zwracają uwagę mistrzowie i nauczyciele duchowi we wszystkich czasach. John Welwood pisze: „Spostrzeżenie dotyczące pierwotnej dobroci nie jest credo zapożyczonym od Pollyanny w stylu New Age. Mistycy i mędrcy Wschodu i Zachodu, od Platona do Lao-Cy i Buddy bezpośrednio doświadczyli esencji ludzkiej natury jako wrodzonej czystości serca, które jest źródłem pozytywnych wartości, takich jak miłość, troska, odwaga, poczucie humoru, mądrość, oddanie i siła. Nasze wewnętrzne piękno jest zdecydowanie potężniejsze i prawdziwsze niż wszystkie nasze poglądy na temat dobrego i złego ja”.

Pokochać siebie jest wyzwaniem na całe życie. Z każdym dniem, miesiącem i rokiem możemy kochać siebie bardziej i bardziej, krok za krokiem odkrywać swoją doskonałą naturę. Potrzebujemy jedynie zaangażowania w mierzeniu się ze swoimi lękami i ograniczającymi przekonaniami. Potrzebujemy rozpoznać swoje najgłębsze pragnienia i podążać za nimi. Uporządkować przeszłość.

W marcu, gdy piszę ten tekst, Jacek Banach, 35-latek, do niedawna kierownik projektów w firmie telekomunikacyjnej, pakuje się do wyjazdu do Peru. Wyjeżdża na siedem miesięcy, a może na dłużej, może na zawsze. Ma międzynarodowe uprawnienia, więc może pracować wszędzie. Zwolnił się z pracy, wynajął swoje mieszkanie, sprzedał samochód. Przez pierwsze trzy miesiące będzie żył z dala od cywilizacji w peruwiańskiej wiosce i poznawał świat szamanów. Co potem, jeszcze nie wie.

– Ta podróż jest wyrazem miłości do siebie, dokończeniem procesu wewnętrznej transformacji, swoistą inicjacją w dorosłość – mówi Jacek. – Facet musi opuścić znane i wyruszyć w nieznane. Takie zmierzenie się z czymś spoza buduje w nim mężczyznę.

Wewnętrzny proces dojrzewania zaczął się wiele lat temu. Jak to zwykle bywa – od trudnych pytań: Kim jestem? Co tu robię? Po co dzieje się to wszystko? A więc od niezrozumienia: – Nie potrafiłem wpasować się w codzienny świat, brakowało mi przestrzeni na coś ważnego. Pytałem siebie, dlaczego nie mogę się cieszyć, swobodnie siebie wyrażać – mówi.
– Zrozumiałem, że chcę zostawić swoje obecne życie. To świadomy krok
– wiem, że nie uciekam, czuję po prostu, że coś się skończyło, a to, co ważne, ma się dla mnie wydarzyć w Puszczy Amazońskiej. Dlaczego tam? Szamani mają wiedzę potrzebną, aby dojrzeć emocjonalnie i rozwinąć świadomość. W naszej kulturze człowiek rusza w życie z dyplomem magistra w kieszeni, a ciągle jest dzieckiem. W całym tym procesie ważne jest, aby zostawić to, co znane, co daje poczucie bezpieczeństwa: wygodne życie, pracę, mieszkanie, przyjaciół, najbliższych – bo takie doświadczenie ma moc przemiany, pozwala dotrzeć do wewnętrznej siły. Pod okiem szamańskich mistrzów ludzie od wieków dojrzewali, odnajdywali w sobie wolność i harmonię ze światem zewnętrznym, to jest prastara wiedza.

Hania Wilczyńska-Toczko długo porządkowała swoją przeszłość, pracując nad wybaczeniem – sobie i innym. Droga do siebie Moniki Gajdzińskiej, tłumaczki książek i filmów z angielskiego, zaczęła się od kursu masażu mauri w Danii i na zajęciach z psychologii zorientowanej na proces.

– Pojechałam do Danii, gdzie jest szkoła masażu, jako tłumaczka. Byłam zachwycona tym, co dzieje się z ludźmi podczas pracy z ciałem, więc prowadzący zaprosił mnie, bym spróbowała masować. Masaż mauri odbywa się w tańcu. Czułam, jak moje ciało otwiera się: biodra, miednica, ramiona, uszy, stopy, wszystkie części. To był początek. Stopniowo uczyłam się traktować siebie w inny sposób, jak materię poddawaną obróbce przez proces alchemii życia. Kolejne etapy
– praca, dzieci, rozwód, samotność, miłość – potwierdzały wartość tego sposobu przeżywania życia. Już wiem, że dopóki czuję się otwarta na wszystko, co do mnie przychodzi, na wszystkie doświadczenia i uczucia, dopóty czuję się dobrze, wolna i bezpieczna, kocham siebie, mogę kochać innych. Wtedy właśnie doświadczam miłości do siebie jako pierwotnej, instynktownej siły.

Welwood pisze, że otwieranie się na doświadczenie bez względu na to, jakie ono jest, stanowi głęboki akt miłości do siebie. To tak, jakby mówić sobie: „Jestem w porządku, będąc tym, kim jestem. Zgadzam się na siebie w całości. Przyjmuję siebie bez względu na to, co czuję i myślę. Doceniam swoje życie nawet wtedy, gdy jest pełne trudności. Jestem szczęśliwa, że żyję. Nie muszę się z nikim porównywać i nikogo naśladować. Nikt inny nie może przemówić moim głosem”.

Monika Gajdzińska ten stan świadomości nazywa szyciem sukienki:
– Zszywam siebie z różnych kawałków, przeżyć, zdarzeń, które się na mnie składają. I mam całość – mój los, jedyny i niepowtarzalny. Dany mi. Przyjmuję go.

Niech płynie

„Kocham siebie, więc otaczam swoje ciało miłością i troską. Kocham siebie, więc zapewniam sobie wygodne miejsce do życia, które zaspokaja moje potrzeby i w którym przyjemnie jest przebywać. Kocham siebie, więc wykonuję pracę, która daje mi radość, pozwala wykorzystać moje zdolności. Kocham siebie, więc myślę o innych z miłością. Kocham siebie, więc żyję teraźniejszością, doświadczając każdej chwili jako dobrej…” – pisze Louise Hay.

– Przez wiele lat nie pozwalałam sobie na radość, jakbym nie zasługiwała – mówi Hania. A teraz odkrywa, jaka to frajda robić sobie niespodzianki, troszczyć się o siebie, pojeździć na nartach, na rowerze, żeglować, chodzić po górach. Wieczorem poćwiczyć jogę, obejrzeć dobry film, poleżeć w wannie pełnej aromatycznych olejków.
Posłuchać dobrej muzyki. Świętować dziennikarskie nagrody.

Monika od czasu do czasu wyrusza w samotną, oczyszczającą wędrówkę wzdłuż brzegu morza. Idzie przed siebie po pustej dzikiej plaży. W maju idzie na łąkę – brzęczącą, pachnącą i wilgotną. Dokazuje ze swoimi dziesięcioletnimi synami bliźniakami. Ucztuje z mężczyzną. Śmieje się do rozpuku z przyjaciółkami. Coraz częściej czuje się przepełniona radością życia.

Jacek Banach pragnie związać się z kobietą, mieć dzieci. Jednak dotychczasowe związki pokazywały mu, że to wciąż jeszcze nie ten moment. – Nie chcę krzywdzić siebie i innych, nie chcę też przekazywać swoim dzieciom starych wzorców życia. Chcę dotrzeć do nowych wartości, których nigdy jeszcze nie było w naszej rodzinie, a czuję, że mogę je odnaleźć i wnieść do życia.

Stare wzorce to podążanie za tym, co wykreowało społeczeństwo, kultura, religia, utarte ścieżki życia i kariery. Nowe – podążanie za wewnętrznym głosem, intuicją, życie po swojemu, czyli w taki sposób, aby rozumieć sens tego, co się wydarza. Znać język świata. Znać swoją wartość. Ufać.

– Coś mi się przytrafia i umiem czytać znaczenie zdarzeń, bo to nie są oderwane fakty – wyjaśnia Jacek.
– Odczytuję znaki na drodze i podążam za nimi. Odkrywam swoją wartość, potencjał, coś najcenniejszego we mnie, rozwijam to coś i wnoszę do społeczności, w której żyję. Płynę z nurtem, nie walczę, nie zmagam się. Cieszę się, że żyję. 

– Miłość do siebie? Wystarczy po prostu miłość – mówi Sonia Raduńska. 15 lat temu w wypadku samochodowym zginął jej mąż. A potem przyszła nowa miłość do mężczyzny, nieodwzajemniona: – Dzisiaj widzę, że to nie ma znaczenia, odwzajemniona czy nie. Najważniejsze, że otworzyło się serce, że pozwoliłam miłości płynąć, poddałam się jej strumieniowi.

W połowie lat 90. zginął także mężczyzna, którego kochała Hania. Byli ze sobą dwa lata. Zdarzyło im się coś najlepszego, cud bliskości. Ta miłość stała się drogowskazem, oświetliła drogę do siebie.


7 sposobów pobudzania miłości własnej

1. Zwróć uwagę, jak reagujesz, gdy inni próbują ofiarować ci miłość lub akceptację. Sceptycznie? Jeśli tak, następnym razem spróbuj zareagować inaczej, podziękuj.

2. Jeśli jest ktoś, kogo darzysz miłością, powiedz otwarcie: „kocham cię”. I pogratuluj sobie odwagi.

3. Będąc w restauracji, zamów coś, na co masz ochotę, bez względu na cenę. Spraw sobie przyjemność, bo na nią zasługujesz. Zacznij kupować rzeczy, które lubisz.

4. Jak najczęściej myśl o tym, że będąc zazdrosną, umniejszasz własną wartość. Oceniasz także swoją wartość, porównując się z innymi. Jeśli osoba, na której ci zależy, wybiera kogoś innego, nie musisz źle się z tym czuć; jej wybór odzwierciedla jedynie opinię o tym kimś, nie o tobie.

5. W jaki sposób traktujesz własne ciało? Czy jesz dobre jedzenie? Czy uprawiasz ćwiczenia fizyczne? Dbasz o zdrowie? Troszcząc się o swoje ciało, mówisz sobie: „jestem dla siebie ważna”.

6. Także w kontaktach seksualnych możesz rozwijać w sobie przekonanie, że twoje zadowolenie jest nie mniej ważne niż zadowolenie partnera. Tylko wtedy, gdy sama czujesz się zaspokojona, możesz dawać przyjemność innym. Jeśli nie jesteś szczęśliwa, twój partner najpewniej także jest rozczarowany.

7. Spróbuj przestać uzależniać poczucie własnej wartości od wyników, jakie osiągasz. Możesz stracić pracę, nie podołać zadaniu, przed którym cię postawiono, może ci się nie podobać sposób, w jaki się zachowałaś, ale to nie oznacza, że jesteś bezwartościowa. Łączenie twoich osiągnięć z oceną siebie jest równie absurdalne jak łączenie jej z czyjąś opinią o tobie. Jesteś wartościowa bez względu na swoje osiągnięcia i na to, co inni mają na twój temat do powiedzenia.

1 maja 2008 , Komentarze (1)


Dziś rano stanęłam na wadze. Miała pokazac minus 2 kg, pokazała plus 1. Załamka. Tak jak pisałam wczoraj, wyglądam o niebo lepiej i czuję się dużo lepiej, ale po tym co zobaczyłam na wadze podłamałam się. Tak poważnie. Ale zamiast jak prawdziwa dorosła i odpowiedzialna osoba zacisnąc zęby i mocniej walczyc, rzuciłam się na jedzenie. Dla mnie typowe!

Śniadanie było ok: kromka pełnoziarnistego chleba i jajecznica, później zjadłam jabłko i grapefruita. Mniam. Ale potem pojechaliśmy do babci, tam poważnie zgłodniałam i się zaczęło. Zjadałam kotleta mielonego, 3 czy 4 kromki białego chleba ze smalcem. Czysty tłuszcz i węglowodany- niezbyt dobre połączenie. Niedawno skończyłam obiad: frytki, mięso duszone z pieczarkami i sałata z kefirem. Nie podoba mi sie to co zrobiłam. Dzisiaj wcale nie jestem z siebie dumna :(

Kalorii nabiłam sobie na 2 dni. Chciałam iśc dziś na rower (w końcu) ale mam trochę papierkowej roboty do nadrobienia, poza tym poważnie się zachmurzyło i dzisiaj dam sobie z tym spokój. Trochę później pocwiczę sobie w domu, taką małą pożarłoczną pokutę odprawię.

30 kwietnia 2008 , Komentarze (2)


Jestem z siebie dumna. Dietowo było idealnie :)

śniadnie: mały kefir i musli, banan
w pracy: banan, mały kefir z otrębami śliwkowymi, 3 herbaty zielone, 1,5 l wody niegazowanej
obiad: mały talerz zupy jarzynowej niezabielanej z wkładką z indyka
kolacja: jabłko, sałatka grecka

Zaraz skubnę trochę kiełbasy swojskiej bo mnie zaczyna ssac ;) 

Teraz studzi mi się półlitrowy kubek czerwonej herbaty.
Szafa gra!

Jutro jest mój dzień ważenia. Docelowo miałam schudnąc do jutra 2 kg. Zrobiłam mały falstart i zważyłam się jakieś 3 dni temu, waga ani drgnęła więc wątpię czy waga wskaże 76 kg. Ale zobaczymy, może nie będzie tak źle.

Może waga nie spadła ale naprawdę zaczyna mi się podobac to co w lusteku widze. Jestem smuklejsza i mam mniej wystający brzuchol. Słodko :D

28 kwietnia 2008 , Skomentuj


Witajcie dziewczynki po szalonym weekendzie. I żarłocznym weekendzie również.

W sobotę miałam dużą rodzinną imprezę i żeby nie miec później wyrzutów sumienia z góry zdecydowałam, że na ten jeden jedyny dzień porzucę dietę. Z idei pomysł był świetny, ale mogłam przewidziec, że skoro sobie popuszczę jednego dnia to lawina ruszy. Jak zwykle. I ruszyła. W sobotę było jedzenie i picie, w niedzielę było jedzenie i picie. Wczoraj wieczorem powiedziałam sobie BASTA i miałam dziś już byc grzeczna. I byłam, podczas śniadania :p

śniadanie: mały jogurt orzechowy z musli
II śniadanie: 2 jabłka, pieczone mięso z indyka
lunch: kurczak w sosie słodko- kwaśnym, ryż, surówka z białej kapusty
później przyszłam do domu i zjadłam 3 kanapki z białego pieczywa i boczku pieczonego domowego (mniam), z 10 delicji, cukierka czekoladowego pistacjowego, grapefruit, kiwi, trochę sałaty z rzodkiewką i śmietaną, 2 kromki chleba smażonego w jajku. Chyba tyle. No i wypiłam 1,5 litra wody i litr herbaty czerwonej. Więcej grzechów nie pamiętam.

Jutro już obiecuję byc grzeczna. Muszę i chcę, bo mimo że waga stoi w miejscu to sama widzę, że coraz smuklej wyglądam. I morda jakaś mniejsza się wydaje :p Nawet dalsza rodzinka zauważyła, że zeszczuplałam. Miłe to było :) Tak więc, żeby nadal było miło, a nawet coraz milej muszę zebrac dupę w troki.

Zaraz padam na podłogę i trochę brzuszki pomęczę.
A jutro aerobik, przyłożę się do niego i wypocę kilka extra kalorii. A jutro poproszę brata, żeby zrobił mi przegląd generalny rowerka i trzeba będzie jakąś codzienną trasę opracowac. Będzie ok.

24 kwietnia 2008 , Skomentuj


Jak zwykle w ciągu dnia dieta szła mi super duper:

śniadanie: kromka pełnoziarnistego chleba + jajecznica z pieczarkami
w pracy: 2 jabłka+ kefir mały+musli
obiad: ryba gotowana+warzywa na patelnię+ ogórek
deser: 5 babeczek

Jestem głodna!!!!! Myślałam, że mam głód słodyczowy więc zjadłam babeczkę jedną, potem drugą i następne (niech już szybciej będzie ta sobota to goście przyjdą i resztę babeczek zjedzą, nie będę ich musiała okrążac szerokim łukiem). No ale to nie był głód słodyczowy, po prostu jestem zwyczajnie głodna i czas coś wchlamac.

A za godzinkę zbieram się na aerobik coby wypocic kalorie, które pożarłam w babeczkach wczoraj i dziś. Lecę na podbój lodówki :)

23 kwietnia 2008 , Komentarze (2)


Zjadłam 8 babeczek. Nie powstrzymałam się. Tak pięknie pachniały, masa była czekoladowa a wszystko działo się w pomieszczeniu obok, ale przy otwartych drzwiach. Nie pożarłam ich na raz, sięgałam po nie co jakiś czas, ale suma sumarum i się nazbierało. Delektowałam się każdą z nich. Powinnam byc na siebie zła, ale były cudownie pyszne :)

23 kwietnia 2008 , Skomentuj


Dzisiaj byłam baaaardzo grzeczna.
śniadanie: pół kubka płatków ryżowych na mleku
II śniadanie: 2 banany
lunch: serek wiejski
obiad: płatki owsiane z mlekiem i rodzynkami
kolacja: pierś z kurczaka, sałata z sosem vinegret, pieczarki duszone

Teraz mama robi masę do babeczek (pysznych) i tak mi się słodkiego zachciało. I to nie byle co słodkie, taką cudną babeczkę z masą chcę. AAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!! ratunku

Ale muszę się opanowac.... we wrześniu Hiszpania, przecież nie mogę leżec na plaży i wyglądac jak mały waleń. Hiszpania, Hiszpania, Hiszpania......jak będę sobie powtarzała to może się powstrzymam. Dziś.