Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Najbardziej na świecie lubię gotować i piec. Niestety wiąże się z tym też fakt, że uwielbiam jeść, co nie jest dobre dla mojej wagi.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 10484
Komentarzy: 36
Założony: 19 września 2010
Ostatni wpis: 29 marca 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
keszka

kobieta, 36 lat, Poznań

169 cm, 95.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

12 lutego 2012 , Skomentuj

Wychodzę z dołka. 
W ramach relaksu wybrałam się w odwiedziny do rodziców :) Niestety wiąże się z tym zarzucenie diety. Ale od jutra powracam.
Z mężczyzną chyba lepiej.
Tylko z tymi studiami ciężko. Tak już mi strasznie się nie chce. 
Wszystko robię, żeby tylko przypadkiem czegoś się nie nauczyć. Cóż...

9 lutego 2012 , Komentarze (2)

Dziś wcale nie bardziej optymistycznie niż ostatnio.
addictedd - dzięki za komentarz. Pobuszowałam po nim w twoim pamiętniku i gdzieś przez głowę przeleciała mi myśl, że powinnaś chyba odpuścić sobie tego faceta. Potem pomyślałam, że w zasadzie nie mogę tak na to patrzeć, bo nie znam wszystkich szczegółów, a jedynie odniosłam jakieś ogólne wrażenie na temat tej sytuacji z Twojego pamiętnika. Później jeszcze pomyślałam, że w zasadzie gdyby jakaś postronna osoba popatrzyła na mój związek to też zasugerowałaby mi rozstanie. No i znów wyszło jak w przysłowiu - "Przyganiał kocioł garnkowi". Smutno.
A jak smutno, to znów się wyżalę. 
Dziś dowiedziałam się, że mój mężczyzna znów ma w nosie swój proces edukacji. Po tym, jak spadł na studiach 1,5 roku, a przez pół roku uparcie twierdził, że nadal studiuje oszukując mnie perfidnie i z premedytacją, ciężko jest mi zaufać mu w jakiejkolwiek kwestii dotyczącej studiów. I tak dziś przez przypadek (poprosił mnie o włączenie swojego komputera, bo potrzebował coś z niego ściągnąć będąc w pracy) wyskoczyła mi wiadomość z komunikatora, że starosta roku prosi go o kontakt w sprawie jakiejś poprawki. Po plecach przeszedł mi dreszcz. Zapytałam go o to - stwierdził, że już to zaliczał i będzie miał przepisaną ocenę. No ok, ale przecież jutro jest ostatni dzień sesji, a wpisu w indeksie nie widać. 
Wyszło na to, że osobnik, z którym jestem, kompletnie nie ma pojęcia o jakichkolwiek terminach związanych ze swoimi studiami, nie interesuje się wcale wynikami egzaminu poprawkowego, który napisał 1,5 tyg. temu i w ogóle to hulaj dusza piekła nie ma.
Czasem mam wrażenie, że on żyje zawieszony gdzieś w jakimś świecie, o którym ja za grosz nie mam pojęcia. 

I dziś wreszcie usiadłam i zastanowiłam się, czego oczekuję od życia, związku i mężczyzny, który będzie to spajał. A zatem:

Pragnę urodzić dziecko. Teraz, zaraz. Wiem, wiem :) ciąża trwa 9 miesięcy. Ale o to właśnie chodzi, chcę zajść w ciążę. Chciałabym też, aby osoba, która się do tego przyczyni była w pełni zaangażowana w ten proces, albo wykazała chociaż cień entuzjazmu z tym związany. Po prostu, żeby była na to gotowa. Mój obecny twierdzi, że nie jest :(

Chciałabym, aby to wreszcie ktoś zatroszczył się o mnie. Dotychczas to ja myślę o opłaceniu na czas rachunków, zrobieniu zakupów, o tym co będzie na obiad, o karmieniu zwierzaków, o planowaniu wakacji i weekendów, o naprawie niedomykających się szafek w kuchni, o wymianie wody w akwarium, o zakupie czujnika temperatury wody w chłodnicy do auta, o złożeniu zakupionego mebla... że o praniu i innych obowiązkach domowych nie wspomnę. A tak bardzo pragnę, żeby to ktoś za mnie pomyślał chociaż raz. Żeby mnie czymś zaskoczył, ucieszył. I żebym nie musiała po raz setny powtarzać, że chciałabym aby coś zrobił. Mój zawieszony w dziwnej myślowej mazi mężczyzna nie dostrzega przyziemnych potrzeb i obowiązków :(

Wiem, że gdzieś są tacy mężczyźni. I nie wiem, czy mam czekać na jakąś odmianę, czy przeprowadzić wspomnianą w temacie dzisiejszego odcinka rewolucję? 

Jeśli dobrnęłaś/dobrnąłeś do tego momentu - napisz proszę, co o tym sądzisz w komentarzu. 

7 lutego 2012 , Komentarze (1)

Dobija mnie chyba wszystko. Poza pracą w zasadzie.
Chyba wraz z hektolitrami herbaty, która miała mnie rozgrzać tej zimy, wlała się we mnie szarobura depresja. Siedzi teraz gdzieś w okolicach mojego żołądka i sprawia, że czuję się coraz gorzej. Wracam z pracy do domu i zaczyna panoszyć się w moim ciele i przedzierać do mózgu. Wychodzi oczami w postaci łez. Sama nie wiem, dlaczego płaczę, nie wiem, dlaczego jest mi źle. Wiem tylko, że jest. Przez to ustrojstwo nie mogę się skupić na pisaniu projektów zaliczeniowych na studia. A przecież są ciekawe i wcale nie aż tak trudne. I nic nie pomaga, siedzę i ryczę.
Mój mężczyzna zachowuje się tak, jakby nie widział, co się dzieje ze mną. Albo nie chce widzieć. W każdym razie na pewno nie potrafi mnie z tego wyciągnąć. Ciekawe, czy są jeszcze gdzieś na świecie mężczyźni, którzy potrafią czynić takie cuda. Gdybym była w trakcie poszukiwań mężczyzny moich marzeń, szukałabym takiego, który tak potrafi. A najlepiej jeszcze, żeby choć trochę lubił porządek. I kochał koty. 
Nawet jeść już się nie chce. Nawet czekolady.

Gdzie się schowałyście, Szczęście i Radość? 

Tak napisałam, bo każdy czasem chce się poużalać nad samym sobą.

1 listopada 2011 , Komentarze (1)

No i wracam pokonana. Niestety nie dokończyłam poprzedniego odchudzania, pomimo, że do celu zostało mi nie wiele, bo ok. 5 kg. Etap ten zakończyłam w kwietniu. Od tego czasu przytyłam znów 9 kg :( Postanowiłam więc znów wziąć się za siebie i dobić do upragnionej 60-tki :)
Dlaczego zarzuciłam wcześniej dietę? Oj, dużo się działo. 
Po pierwsze - przeprowadzka. Szalone dwa (a nawet trzy) tygodnie załatwiania, nerwówki o pieniądze, pakowania i przewożenia. A to tylko drugi koniec miasta. 
Po drugie - chaos w domu - przygarnięta przyjaciółka, która chwilowo dachu nad głową nie miała, przenosiny jej rzeczy do naszego mieszkania, ciągłe imprezy (przynajmniej do początku lipca;))
Po trzecie - nowa praca - niestety siedząca. Tu muszę przyznać, że wyszło mi to zarówno na dobre jak i na złe. Na dobre, bo stałam się bardziej zorganizowaną osobą. Na złe, bo jednak siedząca praca, mniej chęci do przygotowywania posiłków po pracy, więcej pieniążków na słodkie przyjemności.
No i na koniec wakacje we Włoszech, gdzie przepyszne jedzenie w postaci makaronów i pizzy zaoowocowało po tygodniu wzrostem wagi o prawie 4kg.

Tym razem postaram się wytrwać do końca, a może nawet jeszcze dłużej, bo wiem, że vitalia może czynić cuda;)

12 marca 2011 , Skomentuj

Hej kochane! W związku z tym, że od paru tygodni chudnę zaledwie 0,5kg/tydzień postanowiłam trochę się poruszać. Jako, że za oknem coraz słoneczniej i cieplej wybrałam się z moim mężczyzną  w piątek na basen. Popływałam 45 minut żabką (bo niestety kraulem nie potrafię:( ) i odkryłam 3 rzeczy:
pierwsza: ból w lewej dolnej części pleców przy poruszaniu lewą nogą (rozchodził się do biodra przy machaniu nóżką)
druga: kondycja ma na bardzo niskim poziomie stoi - można powiedzieć właściwie, że ona leży
trzecia: po 15 minutach niesamowicie bolały mnie ramiona
Co do 1 - przyczyną może być niewygodna kanapa:(
Drugi punkt da się jakoś poprawić, nad czym postanawiam popracować.
Trzeci - nie mam mięśni w ramionach (zakwasów też nie było na drugi dzień).

W ramach realizacji postanowienia o kondycji wybrałam się dziś na rolki. Zrobiliśmy 6 kilometrów średnim tempem, co dla mnie - początkującego rolkarza - spory wyczyn. Niestety nie obyło się bez brutalnego zetknięcia z ziemią po uprzednim osiągnięciu zbyt dużej prędkości (zjazd z górki). Efektem tego posiadam na nadgarstku piękny placek zdartej skóry, zupełnie jak dziecko. Wyniosłam z tego naukę na przyszłość: kup babo ochraniacze i kask!
A jutro może znów rolki, zależy na ile obowiązki pozwolą. Dodatkowo na wieczór zaplanowany basen. 
Dziś zaczęłam też A6W. Kiedyś dawno dawno temu dotrwałam do 24 dnia. Teraz mam nadzieję ją skończyć i mieć piękny brzuszek :)
Jeśli po takich aktywnościach waga co czwartek nadal będzie tak oporna jak dotychczas to nie wiem, co zrobię. Póki co jestem pełna nadziei ;)

Pozdrawiam wszystkie czytające i życzę jak najwięcej słonecznych dni.

3 marca 2011 , Skomentuj

Dziś w zasadzie to nie rozkwitam. Wiem, wiem, powinnam być dumna z tego, co już osiągnęłam. Niestety dobija mnie to, że waga jest uparta i nie chce spadać. Może to z powodu zbliżających się dni, które każda kobieta z chęcią wykreśliłaby z kalendarza. Nastrój raczej nieszczególny. 

17 lutego 2011 , Skomentuj

Troszkę mi smutno, gdy na wadze znów prawie ta sama waga. Zamiast kilograma ubyło mi zaledwie 300 gramów. Przydałoby mi się trochę ruchu. Niestety kompletnie nie mam ochoty wynurzać nosa za drzwi, gdy na zewnątrz tak sypie śniegiem. Do tego dochodzą mi jeszcze problemy z zasypianiem. Oj, chyba szykuje mi się cieższy czas teraz.

13 lutego 2011 , Skomentuj

Przez tą całą sesję rozjechał mi się kompletnie porządek dnia. Wstaję w południe i nie wiem, czy mam zjeść pierwsze czy drugie śniadanie. Zazwyczaj wybieram pierwsze, jeśli jestem bardziej głodna. Potem o 15 lunch, ale zdarza się, że przegapię i jem o 16. Potem jakiś obiad, jak mi się chce. Ale zazwyczaj to mi się nie chcę. Przekąski już nie jem, bo jest na nią za późno. Niestety siedzę do późna w nocy i znów drugiego dnia wstaję o 12. Nie wiem, jak z tego błędnego koła wyjść. Na szczęście jutro ostatni już egzamin i mam nadzieję, że jakoś zdołam uporządkować mój dzień. 
Niestety w związku z nieregularnym trybem waga stoi w miejscu. Martwi mnie to. Szukam motywacji na forach, ale nie motywują mnie niestety zdjęcia lasek, które warzą po 50 kg przy moim wzroście. Mam ogromną ochotę wybrać się na jakieś zajęcia fitness, wyskakać i wyszaleć, ale nie mam z kim i nie mam za co. A co najważniejsze - nie mam kiedy. A przecież MUSZĘ (!) stracić jeszcze gdzieś te 9 kilo! Muszę!
Uczyć też mi się nie chce. Do tej pory wszystkie egzaminy mam zaliczone, ale czuję, że jutrzejszy (najgorszy, bo ustny) jednak mi nie pójdzie. Pomimo tego nie mogę się zabrać za naukę. Potrzebuje już zmiany pogody. Wiosno przybywaj!

28 stycznia 2011 , Komentarze (1)

A wraz z sesją ogromna ochota na czekoladę. Paskudna, rozciapciana zima, goniące terminy oddawania projektów i przyprawiające mnie o nadmierne ilości stresu egzaminy sprawiają, że mam coraz większą ochotę na słodycze. Nie pomaga niestety kostka gorzkiej czekolady - uparcie domagam się pysznej mlecznej milki i to w ilości co najmniej pół tabliczki. Na szczęście jakoś się trzymam i nie pałaszuję aż tyle. Do tego dochodzi brak czasu na przygotowywanie posiłków a nawet na zakupy, co skutkuje nieregularnym jedzeniem. I w tym tygodniu niestety nie schudłam kilograma. Może też jest to już ten moment, w którym coraz trudniej gubić kolejne kilogramy i przydałoby się trochę więcej ruchu. Zatem wyciągnę zza szafy hula-hop i zacznę coś kręcić ;) Marzy mi się też Kinect do konsoli. Miałam okazję pobawić się tym sprzętem gdy nie był jeszcze dostępny w sprzedaży. Niby niewinna gra, trochę machania łapkami, podskoków, a potrafi nieźle zmęczyć. A oderwać się od tego też w zasadzie ciężko, wiec godzina przyjemnych wygibasów byłaby zapewniona. Problemem niestety nadal pozostaje cena. Póki co czekam na obniżkę ;)
Mam ochotę na tydzień w ciepłych krajach. No 3 dni chociaż. A jak wy radzicie sobie z ponurą pogodą?
Napotkałam ostatnio też pewien problem, mianowicie mam pół szafy za dużych ubrań. Większość na mnie po prostu wisi i źle w nich wyglądam, ale nie mam serca ich wyrzucić. W końcu za niektóre ubrania zapłaciłam stosunkowo niedawno całkiem sporą kasę, a wyglądają na prawie nowe. No i za coś trzeba będzie wypchać szafę nowym rozmiarem ;)
Macie jakieś sprawdzone sposoby na porządki w szafie? Gdzie pozbywacie się nieużywanych już ciuszków?

Pozdrawiam ciepło wszystkie czytelniczki :) 

3 stycznia 2011 , Komentarze (2)

Na początek życzę wszystkim vitaliankom 

Szczęścia w Nowym Roku!!!
Sukcesów w dietkowaniu i jak najszybszego osiągnięcia zamierzonych celów. 

Jak by tu podsumować ubiegły rok...
Może napiszę tylko, że były chwile cudowne i chwile tragiczne. O tych drugich chciałabym szybko zapomnieć. Co ważne, uwierzyłam bardziej w siebie w tym minionym roku. W lipcu rzuciłam palenie i wytrwałam w tym postanowieniu. Teraz o papierosie nawet nie pomyślę. Z kolei w październiku wzięłam się wreszcie za swoją wagę i zaczęłam przygodę z Vitalią. Dzięki temu przez ostatnie trzy miesiące straciłam 17 (siedemnaście!) kilogramów. Z rozmiaru 46 "przesiadłam się" w 40, w którym to rozmiarze kupiłam spodnie w zeszłym tygodniu. Swoją drogą nie wierzyłam, że w nie wejdę, gdy brałam je z wieszaka. Po prostu wizualnie wydawało mi się to niemożliwe. W przymierzalni zdziwienie przyćmiło mi radość z faktu, że (mało tego) spodnie na mnie pasują, dopinają się bez problemu i po prostu wyglądam w nich świetnie. 
Niezmiernie się cieszę z tych moich dwóch sukcesów, jednak nie zamierzam teraz spocząć na laurach. Do celu pozostało mi jeszcze 12 kg, a pewnie prócz diety jeszcze coś sobie wymyślę. 
Dobrze, starczy tego dobrego.

Chciałam podzielić się z wami też tym, co w Vitalii mnie denerwuje.
Pierwszą rzeczą są zdjęcia przy posiłkach, które nie odpowiadają opisowi.
I tak np. potrawa, jaką jest chleb żytni razowy opatrzona jest zdjęciem, na którym chleb gra rolę drugoplanową. Natomiast w roli pierwszoplanowej rozpanoszyła się sałatka z pomidora czy innego czerwonego warzywa, którą chętnie bym wciągnęła do mojej obiadokolacji. W opiniach o posiłkach też często panuje niemały chaos - opinie nie dotyczą dań, do których są przypisane. 
Drugą sprawą jest trudność w zdobywaniu produktów. Warzyw w sosie holenderskim nie mogę znaleźć dosłownie nigdzie (a mieszkam w niemałym mieście), podobnie jak Bakusia o smaku bananowym. Z tego, co widać na stronie producenta (Bakoma), serek ten dostępny jest w smaku truskawkowym, waniliowym, biszkoptowym i czekoladowym. Podobnie na stronie Hortexu w zakładce "katalog produktów" warzywa z sosem holenderskim nie występują.
Wydaje mi się, że w tym przypadku można by co jakiś czas sprawdzić, czy produkty w bazie danych Vitalii (szczególnie te, które mają konkretnych producentów) nadal są dostępne i czy producent przypadkiem nie zmienił nazwy. Może i jest to żmudne, ale w końcu za darmo tych dietek nie dostajemy, co nie?
Ktoś mógłby powiedzieć - skoro nie ma, to dodaj do nielubianych lub weź zamiennik o podobnej kaloryczności. Oczywiście, można by tak zrobić, tylko że nie za to płaciłam. Poza tym skuszona nazwą i nierzadko zdjęciem, z chęcią spróbowałabym danej potrawy, przez co latam po sklepach z wywieszonym jęzorem i szukam produktu. Chyba nie tędy droga kochani...

Póki co tyle byłoby moich wywodów.

Pozdrawiam wszystkich gorąco wśród tej niekończącej się zimy!