Pamiętnik odchudzania użytkownika:
tomberg

kobieta, 52 lat,

172 cm, 72.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

17 lutego 2010 , Komentarze (8)


Otóż uczę się się na chirurga. Praktykuję na wieprzowinie chcąc uczynić jadalną popularną galaretkę. Poczyniłam już pewne kroki w tym kierunku. Krok pierwszy: wykonanie telefonu do mamy z prośbą o instruktaż. Krok drugi, skoro znów mam komputer jest logiczny: wyszukanie w googlach i czynności porównawcze pokrewnych tematycznie przepisów. Krok trzeci: prace wydobywcze z zamrażarki prosięcej giczki oraz golonki jak również partii mięsa niezidentykowanej przeze mnie, jako że znawcą tematu nie jestem a dopiero sie ucze na chirurga, o czym wspominałam powyzej. Krok czwarty: oczekiwanie na rozmrożenie zawartości miski. Krok piąty: przystąpienie do oględzin oraz złapanie się za głowę oburącz w geście bezradności. Krok szósty: właściwe prace chirurgiczne wykonywane w silikonowych rękawiczkach przy pomocy skal... znaczy tępego noża, czyli usunięcie nadmiernie owłosionych części stopy (?) oraz obrzydliwego paznokcia a także okopcenie nogi nad świeczką w celu nie wiadomo jakim. Krok siódmy: czynna pomoc asystującego dr Tomasza, czyli opalenie wieprzkowej nogi nad płomieniem utworzonym z benzyny do zapalniczek wlanej do pokrywki od słoika, bo przecież kobieto, co ty wyprawiasz, tak nigdy tego nie zrobisz. Daj mi to!  Krok wreszcie ósmy: gotowanie galarety z bezwłosej nogi oraz innych części świni i zobaczenie co z tego wyjdzie. 

16 lutego 2010 , Komentarze (2)

Wpis czy rowerek? Wybrałam pedalowanie, więc nici ze wpisu, bo mała dziewczynka już wy wiecie co. No tak. Kompek wrócił, bo ściąganie części potrwa z 10 dni a chory tęsknił zwłaszcza za mną. Kryzysowa Islandia właśnie dała nam sie we znaki. Komputer przy zakupie dostał dwu letnią gwarancję, z czego rok od firmy Apple i rok od tutejszego sklepu Apple. W tym czasie sklep kaput znaczy zbankrutował, wobec czego nowy sklep oznajmił ze owszem naprawi sprzęt ale za część trzeba będzie zapłacić. A że zaszwankowała matryca... wiecie, rozumiecie który z męskich atrybutów by nas strzelił! Zaczęły sie telefony do znajomych z kontaktami, kombinacje i wyprawy oraz sięganie po środki przeróżne żeby tylko nie płacić. Bo co nas obchodzi że sklep splajtował, jest gwarancja i kropka. A tu nawet rzecznik praw konsumenta ręce rozłożył i minę zrobił, ze tak mu przykro. Nam też. 

Dziecię niestrudzone w wierceniu się i przeszkadza. Tomek dziś wagaruje, proszę pani. 

14 lutego 2010 , Komentarze (4)


Co ja biedna zakłopotana mam teraz zrobić? Światelka migają, czyli że internet jest ale komputeruńcio odszedł. Czeka w naprawie i się niepokoi chłopak, czy go w ogóle stamtąd wykupimy za kaucją. Olaboga ojojoj!
Waga po przyjeździe fatalna nawet do 80 kg sięgająca, teraz w okolicy 78. 
Tomek z Miećką testują jakąś gierkę i mnie denerwują, skupić się nie dadzą. 
Zapomniałam ucałować rowerek ale za to po 10 km dziennie staram się z niego wykrzesać. Lodówka zapełniona po brzegi, zwłaszcza jej część przypodłogowa, gdzie stacjonują szczątki połówki świniaka. Taaa... jak w Polsce za komuny, co? Ale dla mięsożercy takie rozwiązanie jest korzystne finansowo. Nogą dopchnęłam żeby choć trochę miejsca na jakieś warzywka zostało. 
Ważna wiadomość! Tomek rzucił papierosy! Od przyjazdu na Islandię nie pali, nie popala a posiłkuje się nikotyną w tabletkach i e-papierosem, śmiesznym i drogim gadżetem ale bardzo pomocnym w zrywaniu z nałogiem. Trzeba się wziąć do roboty, przecież stanął zakład! A słodycze nie odpuszczają niestety. W słodki tłusty czwartek zaszły dwa pączki wyczekiwane z wypiekami na twarzach. Tomasz zamówił w polskim sklepie i po pracy miał odebrać, co uczynił tylko czemu tak długo kazał na siebie czekać? Jakieś półtorej godziny! a my z Majką w oknie stojące i wyglądające bialego opelka z pączkami wewnątrz. Dwa razy wode na kawę wstawialam zanim dojechał, doturkotał na miejsce. Akurat pączków to ja nie jadam często.
Albo i nie będę ryczeć. Pozdrawiam. Może coś się wykombinuje samo w sprawie kompka. Żeby chociaż jakiś zastępczy klamot...

30 stycznia 2010 , Komentarze (3)

 
Wszystkiego dużo, łącznie ze śniegiem i nie wiadomo jak skalkulować czas dojazdu do Berlina. W poniedziałek przed północą dotrzemy do Reykjawiku. Ja prawdopodobnie o jakieś 1,5 kg cięższa i o 1 cm szersza w siedzeniu. Pustą lodówkę powitam z otwartymi ramionami a rowerek ucałuję. Od wtorku Tomek zaczyna swoją codzienną tyrkę, Majka swoją od środy a ja w celach zarobkowych wyjdę z domu dopiero w czerwcu. Mam sporo czasu na budowanie w głowie solidnej struktury powrotu. Odpoczęłam gruntownie, by nie powiedzieć wynudziłam się po pachy i objadłam po szyję. Sprzyjał temu czas kumulacji wszelkich świąt rodzinnych, policzyłam dziś nad ranem, że łącznie z najbliższą niedzielą będzie tego okrągłe 6: święta BN, Sylwestra, urodziny Majki, chrzest Soni, urodziny siostry mojej Karoliny, urodziny naszego taty. Słowem 5 tortów pojedzonych. I dlaczego najczęściej ja jestem osobą, na którą wypada wylizywanie talerzyka po ostatnim kawałku pozostałym z uroczystości? Nie liczę tego, który spadł na podłogę po niecelnym rzucie w Tomka. Chwilę zastanawiałam się nad zdatnością do spożycia, nim wylądował w śmietniku. Resztki pozostałych tortów zjadłam bez wahania i nie zastanawiając się nawet nad ich bombową kalorycznością. Bywało, ze popijałam torcik herbatka odchudzającą, bo wydawało mi się to całkiem logicznym rozwiązaniem.
Następne wpisy postanawiam z Reykjaviku. I obiecywam częstszą dostawę świeżych. To taka próbka gramatyki dla zaawansowanych. Pozdrawiam


21 stycznia 2010 , Komentarze (3)


Niewielkie kroki dzielą nas od wyjazdu z Polski. To już tylko tydzień z nawiązką. Smutno i wesoło równocześnie. Plan powrotu nadal aktualny, myślę że to już nasze ostatnie frrrr samolotem w stronę Islandii, bo do Polski spakujemy co się da i popłyniemy promem. Robi się naprawdę całkiem realnie, jesteśmy już po rozmowie z kolegą od biura nieruchomości i mieszkanko w sobotę obfotografujemy my. Na pierwszy rzut zaproponował, on, wystawienie jej, kawalerki, w zabójczo wysokiej cenie, bo wariatuńcie się zdarzają! Będzie dobrze, spory margines na polu przeznaczonym do targowania ceny. Ja wiem, ze rynek nieruchomości nieprzychylny dla sprzedających itp ale co mnie to. TAK! TAK! Ależ się nakręcam!

Spodnie kupiłam. Otóż gzymsy, jak mawiała czyjaś, nie pomnę już czyja, babcia. Lekko elastyczne i nr mniejsze niż pierwotnie przymierzałam. Może dam się sfotografować w przyszłości. Parę nowych ciuchów tez mi się należało, zwłaszcza że Tomek fundował z naszej wspólnej kasy ale jego karty. Och! jaki on nieobiektywny! Niemal wszystko mu się podobało i leżało idealnie. Byle szybciej wyjść ze sklepu, taka męska filozofia.

W najbliższą sobotę nasza dziewczynka Sonia ma swoje kościelne święto. Kupiłam jej cudne wdzianko z tej okazji i już nie mogę się doczekać, żeby ją przyodziać w te anielskie szaty. Och i ach! Znowu się rozpędzam. Kroniki domowe zaniedbałam jak i podobnej maści czynności vitaliowe. Niemal wszystko co domowe zaniechane np. gotowanie, pranie i te trzecie, sprzątanie, traktowane minimalistycznie. Chociaz akurat wczoraj prośbę Tomka o przygotowanie mu kolacji potraktowałam przychylnie a nawet więcej. Sporządziłam, idąc tropem własnej zachcianki, sos tatarski pokroiwszy wyślizgujące się uparcie spod noża obślizgłe grzybki z octu i ogórki razem do spółki w majonez rzuciłam popieprzywszy na koniec. Sos gotowy. Kanapki mu bardzo pracowicie przygotowałam i do tego herbatkę, jak lubi. I Tomasz przeszczęśliwy z tym talerzem pełnym dóbr polskich do pokoju powędrował z zamiarem spożycia równoczesnego z oglądaniem włączonego telewizora. Przekonany, ze talerz postawił na komodzie, odbiornik włączył po czym nosz k... jego mać usiadł dupskiem w kalesonach na talerzu z misternie wykonanymi kanapkami przeze mnie. Ale teraz odpierdoliłem! rozległo się w naszych skromnych progach do wtóru ze śmiechem aż boki zrywać. Zapamiętać, zeby w tym miejscu pojawiło się zdjęcie ukazujące talerz nędzy i kalesony rozpaczy. 

Dobranoc wszystkim.

16 stycznia 2010 , Komentarze (2)


Decyzje zapadły. Cele zostały wytyczone. Wracamy do Polski!  Dajemy jeszcze Islandii szansę wykazania się, bo może ma jeszcze względem nas jakieś ambitne plany. Jeśli w ciągu roku, półtorej nie pojawią się ciekawsze perspektywy powrót do Polski murowany. Animatorem pomysłu był Tomasz. Teraz razem, najpierw mentalnie, potem realnie budujemy nasz plan powrotu. Jeszcze przed urodzeniem Soni, kiedy po raz pierwszy padły słowa o powrocie podczas załatwiania jakiś spraw w centrum Reykjaviku, moją reakcją był bunt i wilgoć w oczach. Pomyślałam wtedy że prędzej czy później trzeba się będzie pożegnać z Islandią. Teraz myślę inaczej. Nie będzie wielkiej smuty. Zamiast tego planuję radość z powrotu. Podkreślę w tym miejscu zwrot "planuję radość", bo chwilowo motyli w brzuchu nie ma, co najwyżej larwy, ale to i tak dobrze wróży na przyszłość. Plan jest a to najważniejsze. Zaciskamy pasa, spłacamy samochód i co tam jeszcze z zadłużeń pozostało, sprzedajemy nasza polską kawalerkę i... kolejny raz zaczynamy od nowa. My, Bliźniaki, jesteśmy w tym na szczęście dobre. Lubimy.


Jakoś taki straszno poważny ten mój wpis. Skupiona już jestem na niedalekim powrocie do Islandii i śmieszności nie odnotowywuję. Tomek podjął się zaprzestania palenia, choć udaje mu się je co najwyżej silnie ograniczyć. Pierwszego dnia wypalił tylko trzy papierosy, zjadł za to dwa do trzech razy więcej pożywienia niż normalnie. Popraw mnie, jeśli się mylę Tomaszu. Stało się to dzień po 5 urodzinach Majki, więc żywność zalegała stosami w lodówce, wystarczyło sięgnąć. Nerwowość za to objawiał taką, że zmuszona byłam rzucić w niego resztką urodzinowego tortu łącznie z talerzykiem. Celowanie moje marne, gdyż nie trafiłam w ogóle.

6 stycznia 2010 , Komentarze (4)


Na zdjęciu z naszego balu rozczochrańców pierwszy plan jak widać zajmuje psia pupa. Piesek przeprasza, że się rozpanoszył. Jak powszechnie wiadomo pieski w sylwestrową noc bywają zagubione, wystrachane i należy ich mocno bijące serduszka szybko przytulić.
 
Plan posylwestrowy zakładał wycieczkę na Rewę w celu spożycia rybki znad morza. Kolega nasz Wojciech ulubiony sylewstrował nieopodal i z chęcią dołączył do szanownej wycieczki. W drodze panowie zdali szybkie relacje ze swoich balów a raczej domówek. .Najciekawszy wątek wojciechowego opowiadania miał miejsce o płónocy. Kiedy nastąpił moment hucznej eksplozji petard nagle rozległ się dzwięk drżącego cichutko szkła. Coś niechybnie wprawiło w wibracje wszystkie stłoczone na stoliku kieliszki, szklaneczki i butelki a trzęsienia ziemi na Pomorzu tej nocy żadne sejsmografy nie odnotowały.  Przyczyną był oparty o nogę stołową maleńki zdygotany ze strachu piesek. Wojciech bawił w domu właścicieli zwierzątka maluśkiego niczym ratlerek tyle ze bardziej owłosionego, bywa ze z kokardką na czubku i odzianego w pelerynkę. No jak te pieski się zwą? Wiecie przecież. To on był bohaterem sylwestrowej anegdotki. York miniaturka.

2 stycznia 2010 , Komentarze (4)


To był już Sylwester? Ach tak... bez fajerwerków w duszy. Zebranie za ścianą w mieszkaniu brata i bratowej w gronie przebierańców pod hasłem  "Bal  nieudaczników albo popaprańców, czyli zapraszamy wszystkich co to nie mają się gdzie podziać w tę sylwestrową, zimną noc"|. Nadmienić wypada, że Tomasz paradował w przykrótkich spodniach i fatalnym krawacie oraz aksamitnej marynarce będących na wyposażeniu garderoby mojego taty od jakiś 20 lat. Ja z braku lepszego pomysłu przebrałam się za ofiarę szalonego stylisty amatora. Po drugiej stronie domu Sonia pod opieką moich rodziców i telefony co pół godziny, bo alarm najwyższego stopnia, dziecko pręży się i łka wniebogłosy. Wzięłam więc glizdę ze sobą i większość nocy spędziłam w sypialni, bo co kilka minut robiła sobie pobudkę. Majce za to podobały się i sztuczne ognie i tańce w towarzystwie wszystkich cioć i wujków. Tomek zmorzony wódzią legł w nogach łóżka oraz moich, po czym nad ranem nieprzytomny choć rozbawiony oświadczył " Zostaliśmy zastrzeleni przez strzelców ukrytych po prawej stronie w porzeczkach". Kolega Wojciech, zaprawiony w komputerowych bojach i znawca tematu, błyskawicznie zdiagnozował, że to  "Call of duty" rozgrywał się w uśpionym, ogorzałym umyśle Tomasza. Za najistotniejsze uważam oświadczenie Tomasza, iż wódki już nie ruszy bo ma jej dosyć, najwyżej jedno piwko. Odnotowałam sumiennie, wytknę w razie potrzeby. Kolezanki zaświadczą, bo przeczytały.
Ot na takie posylwestrowe wspominki mnie wzięło.


Chyba cni mi się za Islandią, naszym choć nie naszym mieszkankiem z pustą lodówką. Spodnie nie zając, dałam mamie na przechowanie fundusz spodniowy, zeby go nie rozpirzyć. Wszystko nie tak. Pod wieczór ledwo stoję na nogach, głowa mi opada, kładę się do łóżka i czekam, czekam, czekam. Sen przychodzi koło 2.30. Energię czerpię z herbaty. Z czerwonej, zielonej, białej, każdej.

W spa jeszcze nie byłam. Wybieram się dopiero.




30 grudnia 2009 , Komentarze (7)


Z miną posępną, pochyloną głowicą i okrągłym brzuszkiem dołączam do grona turlających się, najedzonych łakomczuszków omijających wagę szerokim półkolem. Popijając czerwoną herbatę apeluję do samej siebie o rozsądek w żywieniu: opamiętaj się póki nie jest jeszcze za późno. Nadeszła właśnie przykra ta chwila, kiedy poczułam ze niechybnie mnie przybywa. Bioderka mi to powiedziały i żołądek bombardowany bez przerwy nowymi dobrami. Uczucie ciągłej sytości przejadło mi się. Na szczęście znakomita większość wigilijnych specjałów została już strawiona ewentualnie zamrożona. Przede mną jeszcze bal sylwestrowy z jego zakąskami a potem już tylko noworoczne postanowienia, o których mogę powiedzieć jedynie, że licho wie co to za jedne. Pewnie coś o odchudzaniu. A ja mam cięgle pełen żołądek! I o niczym innym nie myślę! Wcale nie o tym miało dzisiaj być. Zamierzałam napisać, ze byliśmy u teściowej w Słupsku i takie tam. Że się nasłuchałam jaka to niemądra jestem. Nie pozwól mu! On przyjechał do matki czy do kolegów? Gdyby nie to, ze Sonia mi nie odpuszcza, sama wracałabym pod rękę z Tomaszem, nad ranem i ze śpiewem na ustach. Jak to? być w Polsce raz na rok i nie zabalować? Niepodobna. A co w zamian? Na dobranoc mam żarty podchmielonego Tomka, na dzieńdobry jego browarczany chuch. O porannym oddechu nie będę się rozpisywać. Humor tomkowy jaki jest każdy widzi, choć nie każdy się na nim poznaje (czytaj: mama Tomka). Chyba nie wejdę w te spodnie co je zamierzałam kupić w rozmiarze 42, Co teraz? Kupić za małe? Nie kupować wcale? Kupić elastyczne? Jutro nie jeść?

25 grudnia 2009 , Komentarze (3)


Bo święta od tego są żeby się najeść do syta. Było gwarno i wesoło. Spotkanie w dużym gronie, składkowe, z podziałem kulinarnych obowiązków. Jam mistrzyni i koneserka sernika, który mi przypadł w udziale razem z kapuścianymi pasztecikami i rybą po grecku zwaną. Wywiązałam się nienagannie. Przy wigilijnym stole było i tradycyjnie i nietypowo. Opłatek, życzenia, większość potraw i odpowiedni cytat z Bibli przeczytany przez mojego brata zaliczam do grupy pierwszej. Gołąbki z ryżem oraz sosem kurkowym zaserwowane przez teściową siostry a takze piosenki Dżemu zamiast kolęd będące pomysłem mojego taty, który odkąd obejrzał film "Skazany na bluesa" stał się naczelnym fanem tej grupy w naszej familii, należą do nietypowych wątków tegorocznej wigilii. Także inicjatywa Trzech Szwagrów, by po kolacji spotkać się na pępkowym z okazji narodzin Jezusa nie była wcześniej praktykowana. Ponieważ uszanowali odwieczny prikaz naszej mamy by podczas wigilii nie było spożywania, procenty zabrali ze sobą i wytrąbili pod dachem brata. Mama machnęła ręką na ten pomysł, tym samym dając Szwagrom swoje przyzwolenie. Dziś na śniadaniu pojawili się wszyscy trzej jednakowo sfatygowani ale zgodni co do tego, że to była najlepsza wigilia w ich życiu. Ach byłabym zapomniała: Gwiazdor tego roku nie poskąpił prezentów, chociaz osobiście się do nas na górę nie pofatygował. Rozumię, był nieco zabiegany. Chociaż czworgu z nas udało się zamienić z nim kilka słów przez domofon. W próbach wyrolowania Majki i całym zamieszaniu wokół podrzucania prezentów tak, by się nie zorientowała  w hecy ze Świętym Mikołajem, nikt nie zauważył ze tato zszedł na dół i zadzwonił do domofonu. Odebrała mama, zmarszczyła brwi i oddała słuchawkę Tomkowi. Ten zrobił minę " o co tutaj chodzi?" i ze słowami trzymaj, bo ja już sam zgłupiałem podał mi słuchawkę. Usłyszawszy kapitalnie zmieniony głos taty odpowiedziałam, ze oczywiście jest tutaj Majka po czym wręczyłam słuchawkę córce. Z wypiekami na twarzy i okrągłymi oczętami Maja dzielnie odpowiadała na pytania Świętego i grzecznie zaprosiła go do nas. W tym czasie niezauważalnie dla dziewczynki prezenty wylądowały pod choinką a ona dowiedziała się że Mikołaj wrzucił je przez okno. Przydałoby się w przyszłym roku zorganizować jakiegoś wiarygodnego przebierańca, bo niedługo będzie już za późno. O mnie tez Mikołaj pamiętał, dostałam kilka fajnych gadżetów, w tym czerwony szlafroczek z kapturem, który u niego osobiście zamawiałam również kosmetyki i prześcieradła. Z Tomkiem zrobiliśmy sobie darowanki niespodzianki. Ja, widząc że łazi często z powypychanymi kieszeniami, kupiłam mu plecak. Tomasz sprezentował mi karnet na wybrane przeze mnie zabiegi w hotelowym spa więc, wybaczcie nieobecność ale zamierzam pławić się w luksusach w najbliższym czasie. Pozdrawiam!