Pamiętnik odchudzania użytkownika:
tomberg

kobieta, 52 lat,

172 cm, 72.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

21 grudnia 2009 , Komentarze (5)


Prezenty. Tomek jeszcze za nimi gania, ja zdążyłam zaopatrzyć się we wszystko dla wszystkich. Trzy podejścia wystarczyły. Szukałam konkretnych rzeczy, bo najpierw obmyślam lub słucham sugestii. Parę dni temu pomagałam Majce w jej malowankach, konkretnie zajmowałam się czyszczeniem pędzelka i wymianą wody w kubeczku. Chciałam tylko zeby kolory pozostały czyste a nie bure. Powstało 5 obrazków na których figurują Maja, Mama z Sonią, Tata jako pająk, Bałwan oraz Mikołaj. Poproszę Tomka o dokumentację fotograficzną w celu pochwalenia sie w przyszłości oraz umieszczenia w pamiętniczku. Dziś Majka nanosiła ostatnie poprawki, ja zaś umieszczałam cuda w wiankach, znaczy w ramkach. Tymczasem Maja zorientowała się, że nie ma żadnego prezentu dla swojej młodszej siostrzyczki. Powtórzyła dokładnie jota w jotę a nawet z nadwyżką numer sprzed lat mojej własnej siostry Karoli. Otóż Karolina poczyniła następujące kroki, gdy okazało sie iż nie ma prezentu dla naszego brata: udała sie do pokoju Łukasza, otworzyła jego szafę z ubraniami, wyciągnęła niezbyt sfatygowany, biały podkoszulek, przyszła do mnie po radę i opinię, co sądzę czy nasz brat domyśli się że to jego własna koszulka i czy widać że nie jest nowa? Pamiętam ze nie odwiodłam jej od tego pomysłu i słusznie, bo teraz po latach jest co powspominać przy wigilijnym stole. Moja córka, choć nigdy wcześniej nie słyszała tej historii, dziś zrobiła to samo. Powyjmowała z szafy kilka nowych i nie nowych ubranek, jakieś czapeczki, rękawiczki, obcięła odpowiedniej długości wstążeczki i poprosiła o pomoc w ich zawiązywaniu na wymienionych częściach garderoby, po czym zapakowała je do plastikowej reklamówki i schowała w szafie u babci, jako prezenty dla Soni. Moja córcia!

Życzę Wam spokojnych i bezstresowych przygotowań do świąt. Pachnącej choinką atmosfery świątecznej, ciepła jak z kominka lub chociażby świeczek oraz radości i miłości zawsze!

19 grudnia 2009 , Komentarze (5)


Wiem, wiem. Zamilkłam, nie udzielam się vitaliowo. Lepsze to niż marudzenie, które, przypominam, jest ciosem w demokrację. Okrzepły emocje powitalne, nabiałowe kombinacje już grzecznie czekają w lodówce na okoliczność spożycia a dziadkowo-wnuczętowe relacje powoli wracają z poziomu nieokrzesanej radości do radości po prostu.A ja, cóż, odpoczęłam znakomicie, najadłam się frykasów do pełna i chetnie bym coś porobiła. Ciągle czuję się jak gość i najwidoczniej mam z tym problem. Tracę energię siedząc pół dnia w fotelu i oglądając telewizję. Zgadza się, miałam potrzebę telewizora ale znudziłam się. Jakoś nie mogę się odnaleść. Nawet sypiając w swoim dawnym pokoju, nie czuję się "u siebie", niby te same ściany ale korzonki wykarczowane, czy co? Ja cię! nawet firanki w oknach, "u mnie" nigdy żadnych firanek nie ma i nie będzie, bo nie lubię.Się firanek czepiam a miałam  w demokrację nie celować. Wkurza mnie wiele. Z Majką prawie kontaktu nie mam, bo albo ją ktoś porywa albo siedzi u babci, tzn parę metrów ode mnie. Głośna taka to niech tam sobie siedzi. Tomek u Wojtka, przyzwyczaiłam się. Dzisiaj mnie pyta wieczorem co ja na to, żeby on do Wojtka zajechał. Jedź sobie, co mnie to. Właśnie. Albo mnie coś wkurza albo nie obchodzi. A radość ze świąt i taka ogólna gdzie sie podziała? Powiedziałam mu tylko, żeby sobie zabrał szcoteczkę do zębów. A on mi na to, że nie musi, bo Wojtek mu kupił nową.

Z wydarzeń bieżących tyle jeszcze, że dziś odwiedziła nas teściowa z mężem i upiekłam na tę okoliczność ciasto. Tak. Muszę zacząć coś robić, to mi przywróci równowagę. Ciasto przykładem. Normalności potrzebuję. Ja już nie chce być gościem. Buuuczę. Tyle. Zabieram się teraz intensywnie za krzesanie. Chęć do życia będę krzesać. Krzesiwa nie mam. Idą święta. Postanawiam się cieszyć.


Ps. Waga ujdzie.

14 grudnia 2009 , Komentarze (5)

 

Zły, fatalny błąd. Waga pokazała prawie pół kilo więcej, chociaż nie mam pojęcia gdzie się to ulokowało oby w rzęsach. Dziś dzień cukierkowo-czekoladowy. Włosy wypadają. Wracam na Islandię! Wypadłam z rytmu, obezwładniona przez chaos. Sonia nie współpracuje. Kupiłam wczoraj porcję smoczków, dytków, titków a ona wszystko mieli i wypluwa. Tomek wrócił rano i teraz odsypia. A mieliśmy jechać do urzędu.Wczoraj zadzwonił wieczorem i powiada:

-Wiesz, ja chyba jeszcze dzisiaj zostanę u Wojtka na noc. A potem zrobimy sobie z tydzień przerwy, trzeba odpocząć od siebie.

-A co jeśli powiem "nie"?

-Poproszę jeszcze raz.

 

Zakichany jadłospis:

Śniadanie: 2 kanapki z pszennego pieczywa ze wszystkim i herbata

II śniadanie: jogurt kremowy mega kaloryczny oraz rafaello, trufla, 2 kawałki czekolady

A potem już tylko gorzej. Piszę z pamięci:

Obiad w Greenwayu tj. samosy z surówkami i sok z brzozy, wafelek z karmelem, znowu sernik, kawa, ptasie mleczko, herbata czerwona, z 5 kawałków razowca z wędliną, z 300g serka wiejskiego (nu nu! Adriana).

13 grudnia 2009 , Komentarze (4)

 

Właśnie w Gdyni spadł śnieg i świeci słońce. Piękna zima a Majka w adidaskach na Rozewiu! Tomek zakończył weekend pijaka i powoli zmierza w kierunku domu. Tyle tytułem wstępu.

 

Tomek dotarł do domu, zjadł obiad, wykąpał się i znowu go nie ma. Chyba jestem zbyt wyrozumiała. Co prawda każdą swoją zmianę współrzędnych konsultuje ze mną i domaga się aprobaty ale to taki jego chwyt marketingowy. A co, jak nawrzeszczę, ze ma wracać bo ja tu sama z dziećmi, bombardują, sufit się wali, wody po kolana itp.? Ano wraca w przyspieszonym trybie z miną "tak, kochanie, masz rację" oraz "jak dobrze być juz w domu". Cwany lisek, choć nie rudy.

 

Zima była ale się zmyła. Dosłownie. Jest mokro. Majka wróciła w kapciach, butki przemoczone. Wybrałam się z Sonią i rodzicami do sklepu, bo Majka obuwia zimowego nie posiada wcale. Moja rodzina uważa ze taka wyprawa z małym dzieckiem do sklepu oddalonego o jakieś 3 km i to samochodem jest dla mnie jaka? uciążliwa? za trudna? zbyt niebezpieczna? i koniecznie chcieli mi towarzyszyć. Chcą, niech jadą, proszę bardzo. Moja rola zakończyła się na wyborze odpowiedniego modelu i rozmiaru. Tym samym Majka jest bogatsza o 1 parę zimowych i 2 pary sportowych butów, ja zaś zaoszczędziłam 300 zł. To na gwiazdkę, te na urodziny i nie pozwolili zapłacić. Kupiłam w zamian 6 par skarpetek dla Tomka i 2 dla siebie.

 

Przynudzam dalej.

Śniadanie: 2 kromki razowego i 1 pszennego chleba z pastą jajeczną, wędliną , serem, pomidorem, sałatą i herbata. Solidnie ale z rana wolno mi.

Obiad: schabowy, groszek z marchewką, surówka z pekińskiej, ziemniaki,barszcz

Podwieczorek: kawa, sernik

Oraz: pomarańcza

Kolacja: pół kotleta mielonego z indyka, sałatka z pekińskiej, 2 trójkąty z ciasta francuskiego, maślanka

Oraz nadprogramowo: garść musli, wafelek srelek

12 grudnia 2009 , Komentarze (4)

 

Eeee... albo w ogóle nie wypowiadam się w sprawie nabiału. Wolę spożywać. Jest faktem, że moja wizyta w sklepie zakwitła, zaowocowała przytarganiem  kefiru, maślanki i greckiego jogurtu oraz 11 pojemniczków z cudnościami. Nabiałowe szaleństwo w trakcie, choć juz pierwsze emocje opadły.

Zjadam wszystko i niestety bez opamiętania. Moja waga dziś rano wskazała 78 kg. Wieczorem nie będę na nią wchodzić. Bo strach. Bo stoi u rodziców w sypialni. Mój wrzask mógłby ich obudzić. Poproszę porcję zimnej wody na łeb i parę solidnych chlaśnięć w twarz. Mocniej!Wystarczy. Wznawiam akcję z notatkami, która ostatnio mi pomogła. Jak zobaczę te cudaczne mikstury serwowane mojemu żołądkowi to stanie się jasne czemu on wieczorem rewanżuje się dobitnym auć. I jeszcze upublicznię ku przestrodze drobnym druczkiem! A masz!

Boleję nad nie maniem rowerka. Kiedyś był ale stał nielubiany, smutny, niepotrzebny w kącie i mama go sprzedała dobrym ludziom. Oj! wycisnęłoby sie parę kropelek cennego potu. Siedzę ci ja cały dzień prawie przed telewizorem jak wielmożna hrabianka. Sonię donoszą mi tylko w razie wrzasku, kiedy głodna. Przecież ja tu kompletnie nic nie robię! Majka wyjechała na Rozewie z moją siostrą i jej mężem. Tomasz ma weekend pijaka. Ja wczoraj zrobiłam podejście do świątecznych prezentów i zimowych butów dla Majki. Pojechałam z Sonią i Tomkiem. Mała wykazała się większą cierpliwością i wyrozumiałością niż duży. Kupiłam dwa prezenty i zero butów. Powrót do domu z centrum handlowego trwał godzinę zamiast kwadransa. Zawiodły tomkowe dawne skróty i objazdy, drogi rozkopane w najmniej spodziewanych miejscach. Dwa razy wracaliśmy do punktu wyjścia. Rozglądałam się dookola i zobaczyłam, jak moje miasto bardzo się zmieniło w ciągu jednego roku. Stoi masa nowych budynków a drugie tyle dopiero powstaje. Zadziwiające ile jeszcze wolnego miejsca w Gdyni. Wczoraj z Tomkiem uświadomiliśmy sobie ogromny rozdzwięk pomiędzy Reykjavikiem a Trójmiastem. Tu czujemy sie jak w jakiejś metropolii, gdzie hordy ludzi na ulicach i stada samochodów. Żeby włączyć się do ruchu z osiedlowej uliczki muszę przepuścić jakieś 10 - 15 pojazdów, co kawałek światła na drodze, komunikacja miejska zawalona pasażerami... Nie wiem, może dlatego ze wybrałam się na miasto w piątkowy podwieczór i to kulminacja natężenia ruchu była .

 

A teraz o tym co wciągam małym druczkiem:

Śniadanie było. 3 małe kanapki z chleba razowego z kiełbasą, serem, sałatą, pomidorem i majonezem (ale light) plus herbata.

Nadprogramowo było. Cukierek czekoladowy i 2 małe kawałki kandyzowanego melona.

Obiad był: Kotlet mielony z indyka, buraczki,szpinak,ziemniaki +woda z cytryną

Oraz: czerwona herbata i melon j.w.

Podwieczorek: kawa i mikrosernik oraz cukierek

Deser Fantazja z wiśniami. A co!

Kolacja koniecznie: 2 małe kromki razowca, 2 płaty śledzia w oleju też skromne, ogórek świeży z jogurtem, herbata owocowa.

Jeszcze sernik i z 5 pierniczków przyniesionych przez tatę. Soku z żurawiny co doniosła mama już nie mogę!

10 grudnia 2009 , Komentarze (3)

 

Lądowanie było miętkie. Kolega nasz Wojciech ulubiony, ten sam który krążył z nami po Islandii, przyjechał po nas swoim dziadkiem. Żeby nie było dodam, ze dziadek to jego wiekowy mercedes. W sumie 3 godziny poślizgu spowodowane mgłą, zepsutym wejściem do zapalniczki i tym samym brakiem zasilania dla GPS oraz podenerwowaniem naszego kierowcy. O zwykłej uczynionej z papieru mapie Wojciech nie pomyślał... w nagrodę 2 godziny krążył w pobliżu lotniska w poszukiwaniu właściwego zjazdu i słusznej drogi. Tomek ulokował swoje córki, furę z bagazami oraz mnie w rogu lotniskowego bistro, zakupiwszy uprzednio szklankę świeżo wyciśniętego pomarańczowego soku z farfoclami za 3 euro. Sam dzierżąc papierosa w ustach udał się w celu wypatrywania dziadka, co miało według niego ułatwić Wojtkowi zadanie. Co jakiś czas zaglądał do nas i zdawał relację z  połączeń telefonicznych. W tym czasie Majka rozprostowywała kostki po podróży chowając się za stołkami barowymi i wrzeszcząc na całą jadłodajnię szukaj mnie, mamo! Sonia w miarę spokojna rozglądała sie dookoła szczególnie zainteresowana migającymi kolorowymi światełkam automatów do gry. Problem następił wtedy, gdy Majka oznajmiła że chce kupę. Tomasz gdzieś, nie wiadomo gdzie, bo z okna go nie widać, do kibelka daleko, nie pozwolę dziecku wędrować samemu przez pół obcego lotniska i góra bagaży pod moją opieką oraz Sonia.Kazałam Majce usiąść na tyłku i liczyć na to że chwilowo jej się odechce. Brałam jeszcze pod uwagę opcję pozostawienia bagaży pod czujnym okiem niemieckiej załogi bistro ale te ich czujne oko łypało już na nas z jakąś taką niechętnością. Szczęśliwie w porę zjawił się Tomaszko i obyło się bez skandalu. Wkrótce pojawił się upragniony Wojtek i czem prędzej załadowaliśmy się do mercedesa, wszak było już  po 23 a pan Wojtek miał pojawić się rano w pracy. Arcytrudne zadanie. Moje dotychczasowe odchudzanie, w szczególności zaś jego efekty w postaci zmniejszonego obwodu poopy pozwoliły mi się wpasować pomiędzy dwa dziecięce foteliki na tylnym siedzeniu. Gnaliśmy jak te szalone w granicach dozwolonych prędkości. Postojów brak. Jogurtów i serników tym bardziej. Zatrzymaliśmy sie dopiero na jakiejś stacji benzynowej w celu zakupienia kanapek. Wyleciałam niby strzała bo zgięcie obu kolan było już wyjątkowo uciążliwe. A w sklepie bez lodówki, ni nabiału, ni kanapki zaś ostatni hot dog właśnie kończył swój byt w obecnej postaci pochłonięty przez nieznajomego w czarnej kurtce. Pozostały francuskie rogale ze słodkim nadzieniem. Sonia przespała całą drogę, Maja zaledwie połowę. Obudziła się nagle po jakiś 2 godzinach i nieprzytomnym głosem zapytała Wojtku, czy można się przespać w twoim samochodzie? po czym rozbudziła się już na dobre. Wojciech aż do samej Gdyni nie podzielił się kierownicą i samodzielnie pokonał cały dystans ponad 1100 km. Ja z Tomkiem przysypialiśmy na zmianę w obawie zostawienia Wojtka sam na sam z własnym zmęczeniem.

Pozdrawiam serrrrdecznie. W sprawie nabiału wypowiem się jutro.

8 grudnia 2009 , Komentarze (1)

Pozdrawiam z Polski! Lądowanie było miętkie. Sernik zaliczony, z jogurtami gorzej,  bo nie miałam kiedy wyskoczyć do sklepu. Jest zamieszanie, że głowa mała ale dajemy radę. Fajnie. Tomek wita się  a ja ogarniam nowe otoczenie. Ojej, wszyscy mi  tu za plecami łażą i jak tu coś pisać. Udaję, że piszę maila. Buzi.

Ps. Rumitko zdzwonimy się jutro.

4 grudnia 2009 , Komentarze (12)






Dziś nie piszę. Pokazuję się ponownie od tyłu, choć wcale nie wypinam. Uwaga! Wszyscy zgodnie udajemy, że na drugim zdjęciu nie mam ramiączka zawiązanego na supeł. Spodnie są jakby luźniejsze a różnica ok 2 cm w obwodzie. Nie mogłam się doczekać takich własnych zdjęc porównawczych i zrobiłam je już po 2 kg. Przede mną weekend pożegnalno?pakowalny. A potem frrruuu do Pollandi. Prezydent juz poinformowany najprawdopodobniej przez moja mamę, która dostaje prawdziwego ćwirka i nie może się doczekać. Już pewnie trzyma cieply obiad w garach. A Wy trzymajcie kciuki, żeby się tam żadna śrubka w samolocie nie obluzowała. W poniedziałek lądujemy w Berlinie. W pierwszym polskim sklepie spożywczym kupuję przynajmniej 5 produktów typu jogurt, budyń, serek i duzy kawał sernika. To wszystko zjem w drodze do Gdyni. Sama. Tomek pewnie zrobi postój przy jakimś przydrożnym rożnie. 
A! wczorajszy niemal 2 godz. spacer, nie licząc 15 minut w sklepie, to naprawdę super pomysł. Jak to mówią słońce tez zając, ucieknie, więc trzeba korzystać, bo za chwilę szaro, buro i ponuro. Liczymy na ciepłą zimę w Polsce. To tyle niepisania na dziś.

3 grudnia 2009 , Komentarze (6)


Waga pokazuje coś przez co marszczy mi się czoło i trochę nos. Jakieś takie niewydarzone 79 z hakiem. Ale nadrabiam miną i nie tylko, dziś chyba pójdę na dłuższy spacer a że leży śnieg na chodnikach, niektóre odcinki specjalne wymagają dramatycznego napinania mięśni ogółu, przy czym zużycie kalorii jest spore. Na dodatek droga powrotna wiedzie pod górkę a wózek obciążony będzie zakupami. I co ja na to? Może jednak pojadę samochodem... Szybka decyzja i... Sonia zasnęla więc idę pod prysznic. Tak, zgadza się, rowerek był. Mam godzinę, zeby się wyguzdrać. Jednak idę, bo weszłam kontrolnie na wagę (wagoholiczka jestem) i nie jest tak źle, trzeba więc utrzymywać poprawną tendencję. 

Wczoraj były naleśniki. U nas naleśniki zawsze schodzą, podobnie jak wszelkiej maści placki. Muszę w Pl kupić taką specjalną patelenkę do naleśników, bo tutaj mam mega patelnię od wszystkiego i zamiast okrągłych zgrabnych wychodzą mi jakieś postrząpione produkcje. Gdyby ogłosili konkurs na kontur Islandii usmażony z ciasta naleśnikowego, byłabym może i w pierwszej trójce. Szczególnie dobrze wychodzą mi fiordy zachodnie. 

Tomasz dostarczył mi walizkę z piwnicy, więc pakowanie czas zacząć. Znowu sie czepia dziad, ze siedzę na Vitalii. Straszy, ze mi ja zablokuje. Ale się chamsko wyłączyłam. Nie będzie mi tu dnia planował, dyrygent jeden! I tak już skończyłam. 

2 grudnia 2009 , Komentarze (1)


To juz nie te kłótnie co kiedyś, że iskrzyło nawet przez kilka dni i wióry leciały. Pokłapie jęzorem, drzwiami trzaśnie, wróci z pracy i już normalnie gada. Nawet nie ma po czym się godzić. Aż dziw, że taki zwrot może w związku nastąpić. Ale to dobrze, znaczy żeśmy dojrzalsi i silniejsi. Taki pamiętnik na Vitalii. Jeszcze kilka lat temu każde słowo z niego byłoby przejzane na wskroś i wyprute do podszewki, żeby dokopać się do drugiego dna. A teraz? Piszę już od prawie roku i dopiero teraz Tomek wykazał się odrobiną ciekawości i zajrzał. Domyślam się, iż w jego mniemaniu byly to nudne zapiski o tym, co zjadłam i ile centymetrów mam w kostce u nogi a ile w kolanie. A tu proszę, nasze życie domowe w pełnej krasie i on sam w roli głownego bohatera. Chyba nie brał na poważnie moich słów typu będę miała jutro dobry wątek na vitalię, ktore następowały po jakimś lepszym jego zagraniu. Ha! Aż wreszcie dorwał się do Tomberg i jej wypocin wciągnięty po uszy do 2.30 w nocy. Godzinę wcześniej wpadł jak burza do sypialni i niemal krzycząc oznajmił Ty! Dobry ten twój pamiętnik! Najlepsze było to z ni ch... nie zapłacę ( wpis o dziurze w dachu). Ufff odetchnęlam z ulgą. Pisanie uprawomocnione, teraz zacznę walić z grubej rury. 

Ale o obwodzie kolana tez wspomnę. Bo... tego... ostatni raz na rowerku jechalam w sobotę. W niedzielę zwyczajnie mi się nie chcialo a w poniedziałek strzyknęlo mi w plecach jak podnosiłam Sonię i łącznie z wtorkiem zarzuciłam welocypeda. A dziś już normalnie. Tylko że waga odrobinkę siup do góry, nieładnie. 

Sprawy wyjazdowe prawie pozałatwiane, zostało pakowanie i komputer. Ale to w ostatniej chwili. Gorączko wyjazdowa włącz się! Nie chce się włączyć. Eee...zdążymy, takie jest moje podejście. U Tomka nieco odmiennie, bo już dzisiaj 2 razy dzwonil z pytaniem czy juz zaczęłam sie pakować. Przecież dopiero środa a wyjazd w poniedziałek, jeszcze masa czasu. Dobrze mówię?