Pamiętnik odchudzania użytkownika:
tomberg

kobieta, 52 lat,

172 cm, 72.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

28 listopada 2009 , Komentarze (12)


Pogubiłam się w rachubie przez te 2 dni chorobowe Tomka ale dziś już jestem na miejscu i o czasie. Ostatni tydzień do wyjazdu pozostał i trzeba pozałatwiać zaległości, zaszczepić małą glizdę, podopinać sprawy finansowe, wyczyścić lodówkę, poprać brudy i spakować walizy. Chciałam jeszcze kupić jakieś suweniry z islandzkim piętnem dla najbliższych, tylko czy ja aby zdążę? Ponadto odwlekam odnalezienie papierów gwarancyjnych komputera, bo Tomek chce oddać go na czas wyjazdu na przegląd. Oby w ostatniej chwili, bo cięzko się z nim rozstać, tak go kochamy, naszego komputeruńcia. 

Sprawy vitaliowe na dobrej drodze. Poranna waga bardziej optymistycznie nastraja, dzis nawet dwie 7 puściły mi oczko na co odpowiedziałam gestem o jednoznacznej konotacji. Rowerek sporo mi pomaga w osiągnięciu planowanego półkilogramowego zrzutu. Już niewiele brakuje żeby Tomasz mnie nosił na rękach. Wczoraj zrobił jedno podejście alem się wyślizgnęła. Próba odbywała się nad łóżkiem, więc jestem w jednym kawałku, bez zarysowań.

 Ogólnie wszystkie zdrowe, tylko ja jakaś taka straśnie nerwowa baba. Uszzz... A bo Sonia mi się tu wierci i nie wiadomo dokąd zmierza. Z Tomkiem się pokłóciłam i cisza, nie gadamy ze sobą. Wysłałam mu wczoraj smsem listę koniecznych zakupów, na której była m.in. kostka masła w srebrnym opakowaniu, co zawsze muszę sprecyzować, bo tych maseł od groma i się chłop gubi. Tomek dzwonił raz, ze już skończył pracę i jedzie do sklepu. Ok. Drugi raz, że już jest pod sklepem a potem idzie do kolegi. Dobrze... Za trzecim razem pytał, czy chodzi o to masło w srebrnym opakowaniu z taką zieloną choinką i kuleczkami dookoła co wyglądają jak kupy renifera? Tak! masło w świątecznej edycji! No... ale nie o masło poszło. Dziś w ogóle nie dzwoni, więc to grubsza sprawa. Zobaczymy jak się potoczy, najpierw trzeba wybadać teren. 

26 listopada 2009 , Komentarze (8)


Kroniki nasze domowe

Owszem dzialo się, przewrót niczym ten kopernikański. Tomasz kąpał dziecko, ja zaś siedziałam przyglądając się jedynie całemu procesowi. Szczęśliwą wybranką została Sonia, pierwszy raz w swojej historii kąpana przez ojca. Majka, jako pomoc kąpielowa, umyła stópki i polewała wodą brzuszek. Sonia obdarowywala uśmiechami wszystkich dookola. Ja, matka, w pogotowiu z ciepłym ręczniczkiem koloru zielonego, czekająca na przejęcie czyściutkiej dziewczynki. Zanim to jednak nastąpiło Tomasz musiał wypróbować jeden numer. Jedną ręką przepisowo obejmując Sonię pod główką, drugą udając że zatyka jej nosek ze słowami A teraz Sonieczko tatuś nauczy cię nurkować sprawdzał naszą, głównie moją, odporność na stres. He he he znamy się jak łyse kuce ale i tak czasami dam się wkręcić, choć nie tym razem.

26 listopada 2009 , Komentarze (4)


Znowu mi się to zdarzyło. Nocna sesja z vitalią z przyczyn nieuzasadnionych. Leżę a w głowie szturm myśli nie do wyciszenia. Poczytałabym, zmęczyła piękne oczy i zasnęła pewniej ale od tygodnia przepalone żarówki w obu lampkach nocnych czekają na wymianę. Półtora godziny braku kontroli i słuchania tych pędzących myśli i to o czym... trzeba poprać ciuchy przed wyjazdem, oby Sonia spała w samolocie, proszek do prania muszę kupić, a! i chleb i mleko, cukier koniecznie, może jakieś ciasto bym upiekła... Jak zaczęłam studiować menu barów mlecznych, tego w Gdyni i tego na Przymorzu, no nieee, tego już za wiele i jeszcze w brzuchu burczy głodomór. Wstałam z zamiarem uraczenia się soczkiem marchewkowym bo jakoś nie potrafię się przemóc i dobrze! do nocnych sesji lodówkowych. Ale najpierw odpaliłam vitalię. Co slychać? To i to ... zapomnialam o soczku. Później jeszcze miałam taki pomysł, tak ok 1.30 żeby się zważyć ale nie zdążyłam. Sonia jeść wołała. Co za noc! Co za noc... Mimo wszystko wyspałam się, tak, tak, starzeję się, coraz mniej snu mi do szczęścia potrzeba.

Idę popedałować. Później dodam coś do kronik. Miłego dnia wszystkim życzę!

25 listopada 2009 , Komentarze (8)


 Chłopa mi przewiało, jęczy w łożku, wstać nie może, filmy non stop ogląda, jedno wielkie utrapienie. O 5 nad ranem w poniedziałek zadzwonił do mnie do sypialni z jękiem Aniaaaaa pooooomóż... Wyskoczyłam z wyrka jak ten ninja pingwin i lecę na ratunek a on, bidulek, utknął na boczku i jedyne co mógł zrobić to sięgnąć po telefon. Maści, smarowidła, szalik na plecki, pigułka, soczek i w środę pomaszerował do pracy lekko tylko wygięty. Vitalia leży odłogiem, nic napisać nie dałam rady, jedynie pozaglądałam gdzieniegdzie ale też nie za dużo bo nad uchem co chwile
już?, długo jeszcze? a co cię obchodzi jak inni żyją? Dziś zato mogę i pół dnia tu siedzieć. Dwa dni oglądania filmów i to niekoniecznie takich co to miały premierę kinową, ściągał same krwawe jatki i tasakiem w łeb albo idiotyczne komedie. I powtórki z zasobów komputerowych. Tomek i jego chorowanie. Zaczęliśmy się zastanawiać co on takiego robił gdy nie bylo komputerów ani internetu. Dosłownie "zaczęliśmy" bo musiałam sama dojść do konkluzji, gdyż Tomka pochłonęła akcja. Pewnie oglądał filmy na wideo bo w jego czytelnictwo ciut wątpię. 

No tak. Wynudziłam się z leksza i zgłodniałam z tych nudów. Wczorajszy dzień szczególnie obfitował w kuchenne wizyty. Mimo to waga nie wychyla się dalej niż o 100 g w obie strony. Rowerka nie odpuściłam. Tomek nawet się specjalnie nie chichrał, co najwyżej podkręcał opór, chyba mu zależy na moim zgrabnym w przyszłości tyłeczku. 

Kroniki domowe
Tomkowe filmy, filmidła i filmiki. W przerwach podszczypywanie i gilgotki, obu szczerze nie cierpię ale niecierpliwie znoszę w imię partnerstwa i miłości. Bywają też dialogi jak ten o koledze Tomka, którego imienia nie mogłam sobie przypomnieć. Tomasz jak to on, trochę przewrotnie, coś podpowie, coś pokręci, wreszcie litościwie podsunął mi taki oto ciąg skojarzeń Bogusław, Bożykwiat, Irys  po nim dopiero wpadłam na właściwego Irka. A potem kinematografii ciąg dalszy.

21 listopada 2009 , Komentarze (5)


Spisywanie zarzucone, bo i po co, skoro ustalony rytm wcinana, mało a często, nawet bardzo często całkiem mi odpowiada i nie mam potrzeby podjadania. Pedałuję uparcie. A waga spada. Mała na literę S ładnie współpracuje, bo jej też się rytm dnia stabilizuje i już wiem, ze tuż po naszym wspólnym śniadaniu będzie dłuższa drzemka co oznacza dla mnie że pora uronić kilka kropel potu. A nawet jak się obudzi, nie ma problemu, mam na nią patent. Stawiam nosidełko przed rowerem, ten dyngs do mierzenia pulsu zainstalowałam na kierownicy i on się majta jak wahadełko kiedy pedaluję, więc Sonia pod wpływem tej hipnozy lezy spokojnie a ja dojeżdzam do końca. W ogóle patenty na dzieci, dziwna sprawa... a to standardowe uwaga na Mikołaja za oknem albo że ci rózgę przyniesie, tomkowe
marsz do kąpieli, bo ci zaraz papierosem dziurę wypalę na czole, czy też mój sprzed chwili idz wysmarkaj nos bo z katarem nie wpuszczają na basen... Sami naszym dzieciom taką kołomyję sprawiamy! Chociaż pogróżki Tomka zbywane są śmiechem i są częścią zabawy, nie jest wesolo tylko wtedy gdy Tomasz huknie oj! aż ja się boję  .

20 listopada 2009 , Komentarze (4)


Troszkę inny dzień niż tamte zapowiada się, bo Majka została w domu. Nie przeszkodziło to Tomkowi w porannych próbach wyciągnięcia dziecka z łóżka tak natarczywie, ze aż musiałam interwaniować. Zapomniało się gapciowi, choć jeszcze wieczorem mi przypominał, ze przedszkole zamkniąte. Wieczór wczorajszy też nie taki sam. O godz. 22 z hakiem wszyscy zapakowani do łóżek i słodko spiący a niektórzy ssący. Wszyscy oprócz mnie rzecz jasna. Sonia męczyła przez półtorej godziny. Już prawie zasypiała, ale nieee, jeszcze sobie pokwilę na dobranoc.  Z nudów sięgnęłam po telefon i odpaliłam gierkę Rally 3D. Rany! jaka ja beznadziejna jestem! Z jednego pobocza na drugie slalomem... Żenada. Kubica by zemdlał. Po ulicach jakoś jeżdzę prosto, skręcam normalnie a w telefonie jak paralityk. I na końcu komunikat Niestety bez medalu. Ba, nawet mój czas nie zakwalifikował się do zamieszczenia w tabeli... Na rowerze znacznie lepiej mi idzie. Dojechałam wczoraj prawie pod dom, czyli 10,5 km, resztę musiałam zrobić piechotą. 

Jedzeniowo też nieźle, wczoraj skończyło się jedynie na 6 podejściach i bez żadnych doskoków do lodówki. Wafelek przyniesiony przez Tomka był wliczony w rozkład posiłków. Słodycze to genialny wynalazek, więc dla mnie kawa plus coś do kawy to standard poniżej którego nie zejdę.  Bez tego czuję jakbym się umartwiała. I to jest świadome. Już kiedys próbowałam wykluczyć słodycze zupełnie ale to skutkuje tym, ze ciągle o nich myślę i snuję plany rabunku na stoisko z cukierkami a potem rzucam się jak oszalała i jem bez umiaru. Lepiej już działa postanowienie, że mogę coś słodkiego tylko z kawa lub herbatą. To zgadnijcie teraz ile razy na dobę gwiżdze u mnie czajnik? Ale to też jest jakieś tam ograniczenie jeśli wiem, że nawet do jednego kawałka czekolady musze wypić szklanke herbaty. 

Obiecałam dzisiaj Majce że będziemy malować obrazki w prezencie dla babć i dziadków. Tymczasem.


19 listopada 2009 , Komentarze (6)


Nie licząc ciasteczka, daktyla i 3 garści płatków różnorakich zjedzonych a jakże! z nudów wczorajszy dzień był bez zażalen. Poważnie. Pozdrawiam szczególnie moje komentatorki, dzięki Wam wiem już o co chodzi z tym wspieraniem się. 
Dziś to co innego. Nie bijcie! Nie pedałowalam. Aaaa bo za późno wstałam, za to wypoczęta jak nigdy i w te pędy do kompka bukować bilety powrotne bo cena jako taka sie pokazała. I do Polski prawie na golasa...spłukani akurat przed świętami. A potem miałam wizyty w przedszkolu i u pielęgniarki celem śledzenia postępów moich dziewczątek. Jedna i druga otrzymały po złotym medalu, obie zdolne, śliczne, spontaniczne. Oho! Sonia drzemkę ucina, pedałować czas zacząć. 
I rozdarło się dziewczę po 7 km. Czuję się, jakbym utknęła gdzieś w połowie drogi powrotnej. Może jeszcze uda mi się przejechać tą 5ę, jak nie to trzeba będzie nocować poza domem. Dziś nawet przyodziałam strój a la sportowy, no ładnie, coraz ładniej. Pamiętam jak parę lat temu wymyśliłam sobie zajęcia sportowe a skończyło się na zakupie owych spodni, żeby mieć w czym chodzić na siłownię. Na karnet już nie starczyło. 

Z kronik naszych domowych.
A coś sie domownicy nie starają za bardzo. Sonia okichała sobie plecy, Majka kufajka, Tomasz co masz? Ania bania. Rymowanki specjalnie dla Nonos. Nie ma za co.

18 listopada 2009 , Komentarze (6)


Zdaje się, że właśnie nastąpiła wiekopomna chwila. Przeglądając wasze pamiętniki i czytając notki świeżo odchudzonych i szczęśliwych ze zmiany rozmiarów babeczek zaparłam się jak osioł. Ja też tak chcę. I to wcale nie jest takie skomplikowane, zwlaszcza gdy wszystko tu ode mnie zależy. Udało mi się wczorajszy popas zakończyć o 21 szklanką mleka sojowego i zjeść tylko 1 nadprogramowego cukierka. Dwoch momentów za to nie lubiłam. Padłam wczoraj w okolicy 22.30 i po krótkiej ale jakże regenerującej drzemce, obudziłam się za sprawą Soni, która jeść wołała. Dziewczynka trochę pomarudziła, najadła się i zasnęła. A ja? Czułam się tak wypoczęta, ze do 1 patrząc  w sufit opowiadałam sobie senne historie. W końcu wstałam i szczęśliwie Vitalia po pół godzinie zmogła mnie, na co liczyłam. Drugie nielubiane to dzisiejsze pedałowanie. 12 km przejechałam ale jak opornie mi to szło proszę uprzejmie nie pytać. Nuuudne. Rower stoi w przedpokoju daleko od wszelkich rozrywek. Sięgnęłam po ulotki reklamowe, omal nie spadłam z roweru, nuuuda, włączyłam telewizor, obrady islandzkiego parlamentu, to i to, gadu gadu, nikt się nie trzaska krzeslami, nie wydziera, czyli co? nuuuda. Jedynie 2 ostatnie km dzisiejszego etapu  wyzwoliły kapkę adrenaliny, bo był to wyścig z Sonią i jej kwileniem. Wygralam. Nawet z mojego pamiętnika wieje nudą. I Tomek dzwoniący co parę minut to jest dopiero nudziarz! Wymyśl coś chłopie bo nie mam o czym pisać. Idę dalej się odchudzać. 

17 listopada 2009 , Komentarze (5)

Uczciwie i skrupulatnie co do kęsa. Postanowiłam kontrolnie spisać wszystko co wczoraj włożyłam do gąbki łącznie z godziną karmienia.  Nie chce mi sie przepisywac całej listy, powiem tylko że jest tego 10 punktów! po odjęciu pozycji pitnych jak sok czy mleko z jogurtem zostaje 7. Nie było by najgorzej bo porcyjki przypominają raczej te które zjada Majka (talerzyk deserowy lub salaterka) ale kostkę żółtego sera i kaszkę manną o 21.45 powinnam już sobie odpuścić. Ma to tę dobrą stronę, że uchroniło mnie przed zjedzeniem jednego lentilka, którego już już prawie miałam w ustach i wtedy sie ocknęłam, bo przeciez nie zapiszę tego jako jakiegoś posiłku, i włożyłam go z powrotem do paczki. Przygotowywanie kanapek do pracy dla Tomka również obyło się bez skubania. Podjadaniu pomiędzy posiłkami mówimy nasze stanowcze nie! Może się wreszcie nauczę? Oby zanim znudzę się tym notowaniem. Nie mam w domu ani jednego owoca, warzywa też na wykończeniu, nic dziwnego ze ubikacja mi się popsuła. Odkryłam za to moc przeterminowanych mielonych otrębów, które kiedyś omyłkowo kupiłam sądząc że to bułka tarta. W połączeniu z jogurtem działaja na moje kiszki jak zawodowy wymiatacz.


Z kronik naszych domowych. 

A co tu się niby ma dziac nadzwyczajnego... Majka z nowej fryzury zadowolona, Tomasz odlicza na palcach dni do wyjazdu, Sonia cieszy się do swoich zwierzątek, w kólko powtarzając te same wiadomości: słonik niebieski, krokodyl zielony a hipopotam różowy. Na jutro mama zapowiedziała sprawdzian, trzeba się przygotować.


16 listopada 2009 , Komentarze (2)


Trochę się tego nazbierało. Zacznę od mojej ulubionej serii ponagleń porannych w wykonaniu Tomka. To jest sprzed kilku dni i już miało odejść w zapomnienie ale szkoda żeby się zmarnowało. A szło mniej więcej tak:
Majka, zobaczysz, że się doigrasz. I ja nie będę patrzył, że tu sa dziewczyny, że są włosy na głowie czy hamburgery w sosie McDonaldowym!

Taaa... I tym sposobem zgrabnym wręcz tanecznym krokiem następuje przejście do kolejnego tematu. Kwestia włosów. Jak powszechnie wiadomo 5 letniej niemal księżniczce nie przystoi nosić krótkich fryzur. Aczkolwiek czesanie codzienne jeszcze NIGDY nie obcinanych włosów to droga przez mękę i dla czesanej i dla czeszącej. Dlatego już od dawna powzięliśmy plan skrócenia zniszczonych końcówek. Plan był, gorzej z jego wykonaniem. Tomasz kategorycznie zabronił mi jakiegokolwiek samodzielnego majstrowania przy fryzurze Majki. Postrzyżyn dokona fryzjer i koniec. Tyle ze ja, jako głównoczesząca miałam już tej plątaniny serdecznie dość i akt niesubordynacji był bardzo bliski. Właściwie przeszkodą był jedynie grzebień w kolorze niebieskim, który od pewnego czasu znikł z pola widzenia. Tymczasem wczoraj Tomasz, jako głównomyjący, zabrał się za rozczesywanie mokrych kołtunów przy pomocy szczotki. I co zrobił kiedy nastąpilo apogeum jego zmagań z fryzurą? Poobcinał kołtuny. Bez ceregieli, bez grzebienia, bez linijki... Ale trzeba przyznać, że włosy rozczesane na medal. A że krzywo? Phi...

Kwestia ślimaka. Ta dotyczy tempa dokonywanych zmian na pasku wagi. Tzn. porządki na nim robię raz w tygodniu, w niedzielę ale ich wartość zmusiła mnie do odstrzelenia motylka i zainstalowania ślimaka. Jak tak dalej pójdzie, czyli 100 g na tydzień, to swój cel osiągnę za grubo ponad 2 lata! Ponadto zeszły tydzień obfitował w wycieczki rowerowe, do tego zmniejszyłam porcje a zwiększyłam częstotliwość jedzenia, dzięki czemu nie rozpychałam żołądka i chwilami nawet odzywał się mój głodomór. Chociaż dla odmiany doszły kłopoty z ubikacją. Nic. Wczoraj pedałowania nie było, w tym tygodniu dodaję w nagrodę po 2 km dziennie. Najlepiej mi sie jeździ z rana, toteż dzisiejszy dystans juz odfajkowałam. Odfajkowałam?