Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Siedzę przy komputerze i zarabiam na życie. A tyłek rośnie. Więc trzeba się było wziąć za siebie. Na razie ponad 30 kg mniej. Kilka biegów ulicznych (w tym maraton) za mną.. W czasie wolnym zajmuję się "suworologią": www.suworow.pl

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 100431
Komentarzy: 359
Założony: 29 kwietnia 2009
Ostatni wpis: 19 września 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Gerhard1977

mężczyzna, 47 lat, Kolbuszowa

179 cm, 102.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

26 października 2011 , Komentarze (2)

Wybrałem się do dentysty. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że wybrałem się z córką (8 lat), a w poczekalni znajdował się ogromny telewizor. A na ekranie pojawił się jakiś "tok-szoł" z TVN'u. Temat wybitnie intrygujący - rozmowa z Panią, która zdecydowała się na waginoplastykę - operacyjnie "poprawki" miejsc intymnych. Chciała wyglądać "jak na filmach dla dorosłych". Mimo, że mężowi podobała się taka jak jest. Tyle tytułem wstępu do programu.  Czym prędzej poprosiłem Panią recepcjonistkę o przełączenie programu w TV.

Chyba była zajęta i nie dosłyszała o czym jest rozmowa. Zapytała: "Dlaczego?". "Bo bardzo się boję, że będe musiał odpowiadać córce na pytania, jakie jej mogą przyjść do głowy po obejrzeniu rozmowy". Recepcjonistka zerknęła na ekran, przeczytała o czym ma być audycja i bez dalszych pytań przełączyła kanał.

 

 

4 października 2011 , Skomentuj

Biegowo słabo: 64 km (w tym jedne zawody: Bieg Nocny Solidarności w Rzeszowie - 6km).

Aerokickboxing- 8 treningów

Karate- 4 treningi

Rowerowy dojazd do i z Rzeszowa na bieg (łącznie 64 km) połączone z kolizją z samochodem osobowym.

Pojedyncze wyjście na basen z córką.

Wieczorne "dokręcanie" na rowerze stacjonarnym: 3 h (obejrzałem "Gwiezdne Wojny: Nowa Nadzieja" i połowę "Imperium Kontratakuje"). Do końca października planuje obejrzeć w tym trybie drugą połowę "Imperium.." i pozostałe części "Gwiezdnych Wojen"..

 

Wciąż boli mnie stopa, gdy pobiegam sobie więcej. Niestety to więcej to wszystko powyżej 10km.. Przy 10 km - boli mnie do rana dnia następnego, przy 15 km - 2 dni, 20 km - tydzień.. Okropne uczucie - dzień po treningu czuję "moc" w mięsniach, ale moje kości i stawy są za słabe, aby to wykorzystać.

W niedzielę planowałem powtórkę z Rzeszowa. Tym razem miał być bieg w Tarnobrzegu. Plan był taki, aby znowu pojechać rowerem. Tym razem wysiłek byłby już na miarę maratonu: 45km rower - 15km biegu - 45km rower. Z wyjazdu do Tarnobrzega nic nie wyszło - w niedzielę było "uroczyste wręczenie różańców dzieciom pierwszokomunijnym". Obecność rodziców obowiązkowa.  Więc popołudniowy program rekreacyjny był znacznie skromniejszy: godzina biegania + godzina roweru. 

W "moim lesie" w ostatnim tygodniu wyasfaltowano drogę, którą do tej pory biegałem w weekendy".  Biegać będzie gorzej - za to jazda rowerem po równiutkim asfalcie bez samochodów - prawdziwy luksus.  Wcześniej była piaszczysta droga, na której jazda rowerem była bardzo trudna. W lesie mnóstwo rowerzystów i kijkarzy..

 Co do biegania - znalazłem sobie pętelkę krosową  - o nieznanej mi dokładnie długości. 3 kółka zrobiłem w godzinę - co daje przeciętnie jakieś 2,5 km na pętle biorąc pod uwagę moje typowe tempo treningowe. Dwie "górki" o wysokości wzglednej do 20 m, jedna z nich biegana "wzdłuż" i "w poprzek". 3 podbiegi długie i łagodne, 2 krótkie i strome. Jakieś 5 km od domu. Plany "weekendowe" są następujące - jazda rowerem na "moją pętelkę" i  systematyczne zwiększanie liczby okrężeń. W tygodniu zestaw 2x Aero + bieg + dokręcanie na stacjonarnym.  

16 września 2011 , Komentarze (5)

Wróciłem z treningu karate. Na klatce schodowej minąłem pijanego mężczyzne opartego o poręcz. Kilkanaście minut później. Wszedłem właśnie do łazienki. Na schodach duży hałas.
Wychodzę. Sprawdzam.
Leży. Śmierdzi. Przeklina..

(Osoby wrażliwe i niepełnoletnie proszone są o zaprzestanie czytania. W dalszym fragmencie pojawią się przekleństwa)

----------------------------------------------------------

-- Wstawaj. Wyjdziemy na świeże powietrze.
(- Najlepiej go zostawić. Policja zaraz przyjedzie.)
- Czego k... mam wstawać?
- Bo dzieci mam małe i jedno już śpi..
- Aha..
- Tak. Tutaj jedna ręka, tu druga. Schodzimy pomalutku po schodach..
- Czemu MNIE trzymasz?
- Żebyś nie spadł. Ciszej dzieci śpią. Idziemy pomalutku. Jedna noga na schodek..
- Jaki ty dobry jesteś. Cipko ty moja.
- Tak, tak dupeńko. Schodzimy.
- TY SIĘ ZE MNIE NABIJASZ?
- Nie. Schodzimy. Jeszcze dwa schodki. Odpoczniemy chwilke i dalej pójdziemy..
- JA CIE.... PIERDOLNE... to .. ŚMIERĆ!!
- Dobrze. Ale jak wyjdziemy przed dom. Po co robić hałas na schodach? No jeszcze kroczek..
- PIERDOLNE.. ŚMIERĆ..
- Już mówiłem, dzieci śpią. Ciszej.. Wyjdziemy przed dom, tam mnie pierdolniesz. Dobrze?
- Dobrze...
- No jeszcze kroczek. Jest ławeczka.  Usiadź, na chwilkę. Odpocznij...

 

-------------------------------------------

Sąsiad musiał powycierać schody. Delikwent posikał się pod drzwiami...

------------------------------------------

Policja przyjechała jakieś 15 minut później...

----------------------------------------

Pierwszy raz ktoś powiedział do mnie "cipko ty moja".

13 września 2011 , Komentarze (1)

Czuję się wykończony. Nie sportem, ale rozpoczynającym się rokiem szkolnym. Od kilku dni pomagam przygotować Żonie dokumentacje do szkoły. Tonę w rozkładach zajęć, w relizacjach programów nauczania, kryteriach ocen i korelacjach. Do tego dochodzi rozpoczęcie roku szkolnego przez córkę i początek przedszkola w wykonaniu syna. Klient z W-wy dzwoni co drugi dzień w sprawie poprawek, których nie mam kiedy wykonać. Córka idzie w tym roku do pierwszej komunii i już od września proboszcz sąsiedniej parafi (a jednoczesnie katecheta) zarządził nabożeństwa do św. Brata Alberta i różańce fatimskie dla dzieci i ich rodzin. Oprócz tego mała chodzi do szkoły muzycznej i wyciąga mnie na karate (chwała jej za to). Dodajmy do tego "wykopki", Bieg Nocny Solidarnosci, przeziębienie synka...

W zeszły czwartek z córeczką "pokonaliśmy" Ojca Pio w zdolności przebywania w kilku miejscach jednocześnie. Jak wiadomo O. Pio potrafił być w jednym momencie w dwóch różnych miejscach. My byliśmy w trzech. Od 18 do 19.30  były modlitwy w sąsiedniej parafi, od 18.45 do 19.15 szkoła muzyczna, od 19.00 - trening aero. Po 35 minutach nabożeństwa "urwaliśmy się" z córką. Młoda rozpoczeła zajęcia z nauczycielem, a ja pobiegłem na Aero. Dobrze, że to sąsiedni budynek. Poleciłem małej ,aby po zajeciach  przyszła prosto do mnie i na szczęście grzecznie wykonała to polecenie.

Biegania było niewiele - głównie krótkie "wstawki" (2-5km) po treningach Aero. Przynajmniej na Aero i karate udawało mi się chodzić. Z okazji "dokumentacji szkolnej" musiałem zrezygnować z udziału w lokalnej imprezie na orientcję. Dopiero w niedzielę udało mi się trochę pobiegać. Pojechałem z rodziną do lasu odwiedzić MINI-ZOO (dziki, strusie, daniele). Po spacerku rodzina wróciła do domu samochodem, a ja biegiem. Dodałem 5km pętle i wyszło mi łącznie ok 15km.  To na razie maksymalny dystans jaki mogę bezpiecznie przebiec - pod koniec zacząłem odczuwać ból w stopie. Kolejne km mogłyby doprowadzić do kontuzjii.  Te 15km zniosłem całkiem dobrze. Ale było wystarczajaco gorąco, abym mógł sobie wyobrazić jak wygladają maratony we Wrocławiu i Krynicy. Gdy sprawdzałem wyniki i czytałem pobitewne relacje, to czułem niedosyt, że mnie tam nie było. Gratuluję wszytkim, którzy biegli. Może to głupie, ale Wam zazdroszcze.

I dedykuje ten oto link: http://demotywatory.pl/2606543/Zeby-czuc-sie-jak-nowo-narodzony

5 września 2011 , Komentarze (5)

Bieganie - 135 km (w tym 24km marszobiegu po trasie Rzeźnika i 26km "spacerobiegu" ku Madonnie)

11 x basen z dziećmi, 2x Solina, 1x pływanie (1km).

2,5h rower stacjonarny. 

 

(Początkowo tytuł brzmiał "Podsumownie września". Ciekawe gdzie ja się tak śpieszę?)

4 września 2011 , Komentarze (5)

Od dawna planowałem, że w czasie Rzeszowskiego Biegu Nocnego Solidarności powtórzę pomysł z Biegu Sokoła.Wyjazd na bieg rowerem , bieg , powrót rowerem .


Okazało się, że tym razem muszę dodać jeszcze jeden element "treningowy": wykopki. Ostatecznie plan treningu wyglądał następująco:


- wykopki od rana do 16 (wyszło tego efektywnie 4h roboty, organizacja prac była do.. kiepska).


- rower - 32km


- Bieg Nocny Solidarności - 6km


- rower - 32km


Zgodnie z planem pojechałem do Rzeszowa, przebiegłem 6 km (czas niemal identyczny z czasem sprzed 2 lat, gdy zaczynałem biegać) i zabrałem się do powrotu. Ubrałem kask, kamizelkę odblaskową, latarkę "czołówkę" i wyruszyłem w drogę powrotną.


I tu pojawił się nowy, nieplanowany wcześniej element treningowy: PADY. Jadąc po ścieżce rowerowej dojechałem do skrzyżowania z sygnalizacją świetlną. Czerwone. Wciskam przycisk. Czekam aż pojawi się "zielony ludzik" i "zielony rower". Pojawił się "zielony rower". Ruszam. I w tym momencie okazuje się, że samochód, który moim zdaniem zatrzymywał się przed światłami, wcale się nie zatrzymał, a jedynie zwolnił. Na szczęście zwolnił znacznie i pomimo tego, że wylądowałem najpierw na jego masce, a potem na asfalcie, nic mi się nie stało.


Podniosłem się. Chyba jestem cały. Chyba. "Kierowczyni" jest w sporym szoku. Ja zresztą też. Odczekujemy ok 10 minut, aby upewnić się, że nie "chyba", a na pewno jestem cały.  Rower także udaje się reanimować (zakleszczone hamulce w przednim kole). Biorę nr. komórki i spisuje tablice. Po 10 minutach ruszamy każdy w swoją stronę. 


Prawdziwą ironia jest koszulka z XXII Biegu Nocnego Solidarności na której widniej napis: TAK dla transplantologii 

2 września 2011 , Komentarze (4)

- Tato! Na rower!!

- Chwileczkę, jeszcze coś zrobie.

- Tato! Na rower!!

- Muszę wyłączyć komputer.

- JA WYŁĄCZE!!

Po czym synek odebrał mi myszkę. Kliknął na krzyżyk w prawym górnym rogu (zamykając aplikacje). Kliknął na menu Start, wybrał: Zamknij, a gdy pojawił się komunikat "Zamykanie systemu windows" potwierdził wciskajac OK.

Poszliśmy na rower. Mały ma 3 latka..

 

Zdjęcia pochodzą z treningu karate na Biegu ku Madonnie. Trening został poprowadzony przez Shenga 

31 sierpnia 2011 , Komentarze (2)

Prolog.

Czym jest ten bieg?  Trudno to określić:
- Jest to bieg organizowany przez Gabrysię Kucharską z okazji jej urodzin.
- Jest to marszobieg drogami i ścieżkami Magurskiego Parku Narodowego.
- „Wycieczka górska z elementami biegu”.
- Spotkanie towarzyskie biegaczy.
- Impreza rodzinna – wspólny wyjazd pozwalający na lepszy kontakt z dziećmi i małżonkiem.
- Chwila wytchnienia od własnych dzieci.
- Relaks biegowy.
- Czas na zastanowienie się nad swoim życiem („przeżycie duchowe”).
Odpowiedzi jest wiele, wszystkie prawdziwe, ale żadna z nich nie jest pełna.

Piątek.

Długo namawiałem Elę na ten wyjazd. W zasadzie namawiałem już rok wcześniej. Wtedy zamiast „na Madonne” pojechaliśmy na odpust do znajomych z sąsiedniej miejscowości. Tym razem namawianie zacząłem dużo wcześniej. I byłem skuteczny.

Wyjechaliśmy po południu. Ela pełna obaw „jak to będzie”. Z całego towarzystwa znała zaledwie kilka osób. Szczególnie niepewna była Tusika, z którym następnego dnia miała zostać na cały dzień. Kto to będzie? Czy się dogadają? Ale Gaba odpisała: „spoko - jeszcze nie udało mi się spotkać nikogo, z kim by się Tusik nie dogadał”.

Jechaliśmy nieco ponad 3 godziny, błądząc nieco po drodze. Na szczęście kupiona na stacji benzynowej mapa wybawiła nas z kłopotów nawigacyjnych. Po ciemku wjechaliśmy w Bartne i wyglądaliśmy domu, w którym mieliśmy zamieszkać. Wąska, bardzo trudna droga i baaaardzo długa wieś. Zastanawiamy się gdzie to może być. W końcu nie ma wątpliwości – na podjeździe pod dom stoi wesoła gromadka dzieci, które wrzeszczą: „Na Bieg do Madonny TO TUTAJ”. Chłopaki przez kilka godzin obserwowali drogę i pilnowali, aby wszyscy trafili we właściwe miejsce.

Witamy się z Gabą.  Wręczam Jej własnoręcznie upieczoną szarlotkę (wyłamując się przy tym z tradycji: „Panie przywożą ciasta”. Ale uznałem, że jak „Pan upiecze ciasto” to w sumie nic strasznego się nie stanie).

Czekamy na pozostałych uczestników. Moje dzieciaki są coraz bardziej śpiące. W końcu kładziemy je spać. Gdy tylko położyliśmy dzieci przyjeżdżają następni goście. Dzieci zostają w łóżkach i po chwili zasypiają. A ja idę się przywitać.
 

Sobota

Sobotni poranek przywitał nas wrzawą dzieciarni. Wspólne śniadanie (kolejna z tradycji) i oczekiwanie na ostatnich uczestników. W końcu przyjeżdżają. Przebierają się w stroje biegowe, a Tusik zostaje przedstawiony Eli. Tym razem Tusik nie biegnie z powodu kontuzji. Zaoferował za to swoją pomoc w opiece nad dziećmi biegaczy.

Wspólnie namawiamy Olę na „bieg” razem z nami. „Nie chcę was spowalniać” – „Tego się nie da spowolnić”. Ola nie ma szans – o tym, że pobiegnie zdecydowano już rok wcześniej:
dex-ter (2010-09-05,00:22): … następnym razem (Ola) się już nie wymiga od wspólnego truchtania, nianię wynajmiemy albo zostawimy Tusika a co! :)
Bazyliszek76 (2010-09-06,19:48): Tylko czy Tusik da radę? :)))))))))

(Tusik „dał radę” – ale nie uprzedzajmy faktów)

Startujemy żegnani przez Elę, Tusika i Dzieciaki. Biegniemy radośnie. Wkrótce zaczyna się droga „pod górę”. Przechodzimy do marszu. „Dlaczego nie powiedzieliście mi, że to wycieczka górska z elementami biegu?”. To Ola, która w końcu uwierzyła w swoje siły.  Na zmianę maszerujemy i biegniemy. Jest bardzo gorąco. Ponad 30 stopni w cieniu. Docieramy do pierwszego postoju.  Pijemy, częstujemy się ciastem i rozsiadamy się na kamieniach wystających z potoku Zawoja. Przez długi czas nikomu nie chce się ruszyć w dalszą drogę.

W końcu ponawiamy nasz marszobieg. Szybko dochodzimy do kapliczki z Madonną, od której bieg wziął swoją nazwę. Jeden z uczestników biegu, Rafał, dominikanin wyciąga z plecaka „zestaw mszalny” i odprawia Mszę Świętą. W czasie tej mszy gdzieś na ścieżce pojawia się samotny biegacz, który wybrał się na trening. Przygląda się nam z daleka, po czym biegnie dalej. Żartujemy później, że jeżeli zbliżyłby się do nas, to mógłby przeżyć prawdziwy szok na widok naszych strojów. Mieliśmy na sobie koszulki z wszystkich najważniejszych maratonów w Polsce.

Po mszy przebieram się w kąpielówki i idę się ochłodzić w potoku, który przepływa tuż pod kapliczką. Pozostali panowie także się przebierają. A panie nie mają ze sobą strojów kąpielowych. Duże niedopatrzenie. A upał jest ogromny.  A woda taka kusząca. Dziewczyny wchodzą do potoku „po kolana”. Po chwili jedna z nich wchodzi „po pas”. Jeszcze chwila i pływa w biegowych ciuchach. Jedna po drugiej nasze koleżanki idą w jej ślady. Razem z Miłoszem wpadamy na pomysł wyścigu pływackiego. Miejsca nie ma zbyt dużo. Wobec tego ustalamy zasady konkurencji – płyniemy na plecach „nogami do przodu”. Za metę będzie służył Ciutek. Płyniemy – Miłosz wygrywa o pół długości stopy.

Wychodzimy z wody, przebieramy się i suszymy. Wyruszamy w dalszą drogę. Oglądamy stare łemkowskie kapliczki i cmentarze. Tu kiedyś były wsie wysiedlone w ramach „Akcji Wisła”. Drewniane domy zostały spalone, a cerkwie i nieliczne domy murowane wysadzone w powietrze. Tylko przydomowe kapliczki pozostały. Zatrzymujemy się często,  a nasze postoje są długie. Tak długie, że zniecierpliwiona Ola wyrusza do przodu. Przed biegiem obawiała się, że będzie nas spowalniać, a zamiast tego prowadzi całą grupę! Maszerują z nią przez kilka kilometrów, potem kilka kilometrów z Gabą. Rozmawiamy, opowiadamy o sobie, poznajemy się. Gdzieś w lesie wypatruję małego dzika, który stoi w potoku dosłownie kilka kroków od nas. Inni na drodze wypatrzyli tablice ostrzegawczą: „Zwolnij!  Wilki !”. Żartujemy, że w przypadku biegaczy tablica ta oznacza zachętę do dokarmiania..

W końcu po ponad 8 godzinach docieramy do mety. Tam czekają na nas dzieciaki. Razem z Tusikiem przygotowały dla nas niespodziankę. Przybiegają do nas i wszyscy razem trzymając się za ręce przebiegamy linię mety.

Gdy my „biegliśmy” nasze dzieci także miały dzień pełen wrażeń. Zadbali o to Ela i Tusik. Tusik wykorzystał materiały, które pozostały mu po Osiedlowym Biegu na 1 Milę. Oprócz tego dzieci miały konkurs rysunkowy oraz liczne inne rozrywki.  O tej części imprezy najlepiej opowiedział sam Tusik: http://www.forrest-limanowa.pl/aktualnosci,124.html


Wieczorem rozpaliliśmy ognisko. Przy ogniu Gabrysia Kucharska dekorowała dzieci za udział w biegu dziecięcym. Pierwsze medale „dorosłe” trafiły do Eli i Tusika – jako podziękowanie za ich pracę. Tutaj zmieniła się zasada dekoracji. Osoba, która dostała medal dekorowała następnego w kolejce. Uśmiech z jakim Ela wręczał medal Tusikowi wskazywał, że doskonale ze sobą współpracowali. A brawa jakie dostali od dzieci oraz uśmiechy na dziecięcych twarzach najlepiej pokazują jak zostali ocenieni przez „podopiecznych”. Potem piękne medale dostali pozostali uczestnicy.

Pora była już późna.  Czas było położyć dzieci spać. Mój synek koniecznie chciał spać z medalem pod poduszką. Gdy dzieci zasnęły wymknąłem się jeszcze na chwilę na ognisko, aby wysłuchać całej serii dowcipów o Chucku Norisie (to w wykonaniu dzieci, które męczyły Gabę) oraz o niedźwiedziu, wiewiórce i lisiczce (w wykonaniu Gaby). Potem wysłuchałem jeszcze kilku piosenek zaśpiewanych przez Gabę i udałem się na spoczynek.

 Niedziela

Następnego dnia wybraliśmy się wszyscy oprócz kontuzjowanego Tusika na Magurę Wątkowską. Mój synek znalazł sobie "kawał kija" i przez większą część drogi uderzał tym kijem we wszystkie mijane kamienie i korzenie. Z tyłu obserwował to rozbawiony Rafał. Gdy Ela próbowała przerwać małemu zabawę Rafał zaprotestował: „Zostaw mu ten kij – On już z dziesięć smoków ubił”. Po kolejnych dziesięciu smokach mały uznał, że zwyciężył i nie ma po co męczyć się dłużej. Dalszą drogę przebył na moich rękach.


Na Magurze Wątkowskiej Rafał odprawił kolejną Mszę Świętą. Zaraz po mszy musiał szybko wracać do Bartnego i dalej do Warszawy. Nie obyło się bez gorących pożegnań. Bardzo gorących. Istniało realne niebezpieczeństwo, że „wujek Rafał” załamie się pod „górą” tulących się do Niego dzieci. Rafał ruszył szybko w dół, a pozostali wracali wolno, delektując się rosnącymi przy szlaku jeżynami.


Po powrocie do „bazy” Tomek poprowadził pokazowy trening karate. Z córeczką przebraliśmy się w kimona, synka przepasałem pasem. Ćwiczyliśmy wspólnie: Tomek, ja, dzieciaki Tomka, moje i Gaby. Pozostali obserwowali rozbawieni. Szczególną radość widzów powodował mój Benek – który ambitnie ćwiczył ze wszystkimi. Po zakończeniu treningu zaczęła się część pokazowa. Tomek wykonał KATA (układ ruchów) z  BO (kijem), TONFĄ (pałka z porzeczką) i SAI (szpikulcem). Razem z Gabrysią próbowaliśmy wykonać podstawowe kata z karate. Już po fakcie Tomek przypomniał mi, że w KATA ważna jest nie tylko kolejność ruchów, ale także prawidłowa postawa. Niestety pamiętałem sekwencję, pamiętałem strefy uderzeń, pamiętałem nawet o KIAI (okrzyku). A o prawidłowej pozycji niestety zapominałem. Potem jeszcze chwilkę „walczyłem” z Tomkiem. Tu wmieszał się mój synek, który przybiegł ratować tatusia i wyraźnie dał nam do zrozumienia, że on sobie nie życzy abyśmy się bili.

Epilog.

A potem nadszedł czas rozstania. Cytując Gabę: „Rozpacz pożegnania i powrót do domów.”. Moje dzieci wielokrotnie upewniały się, że za rok przyjedziemy do Bartnego. A Ela, którą wcześniej musiałem długo przekonywać do wyjazdu potwierdziła:
-  „Za rok przyjedziemy.”
Ale postawiła dodatkowy warunek:
- „Tylko tym razem wyjedziemy dużo wcześniej, tak aby do Bartnego przyjechać rano i pomóc Gabie w przygotowaniach do imprezy”.
A potem kolejny:
- „I trzeba koniecznie namówić Tusika, aby za rok znowu razem ze mną opiekował się dziećmi”.

19 sierpnia 2011 , Komentarze (5)

Moja żona dowiedziała się w końcu, że w tajemnicy przed Nią chodzę do kardiologa. Że mam problemy z sercem. Że z powodu biegania mam rozrost jednej z komór serca i muszę już biegać do końca życia. Dowiedziała się od swojego brata, a ten dowiedział się od kolegi, z którym chodzę na karate. Skąd wiedział o tym kolega - nie mam pojęcia.. Ile każde z nich dodało po drodze nie mam pojęcia..

Nie mam problemów z sercem i nie chodzę do kardiologa. Nie muszę biegać "do końca życia" - ale bardzo tego chcę. Szczerze podziwiam zawodników z kategorii K-70, K-80, M-70 i M-80. Chciałbym aby i mi udało się dotrwać w dobrej kondycji do tego wieku. Nie chcę wrócić do sytuacji gdy będę nosił na sobie dodatkowe kilkadziesiąt kilogramów tłuszczu. Bieganie to moja "tarcza" przed otyłością. To radość z biegu. To satysfakcja na mecie. To spotkania z przyjaciółmi i znajomymi. To wspaniałe wspomnienia.

 

Co jest prawdą w informacjach o moich "problemach zdrowotnych"?

- Po Silesii (i poprzednich maratonach) miałem problemy ze stopami/kostkami - w następnym miesiącu biegałem mało. Teraz jest OK, ale staram się oszczędzać stawy. Biegam tyle co do tej pory, a dodatkowe kilometry "dokręcam" wieczorami na rowerze stacjonarnym.

- Zlazł  mi paznokieć (po Jurajskim),

 

Co jest prawdą w informacjach "o sercu"?

- Biegacze miewaja "przerost komory". Ale nie wszyscy i nie zawsze. I raczej nie amatorzy biegający 30km tygodniowo. Nie byłem u kardiologa i nie czuję takiej potrzeby.

- Wszyscy biegacze mają "wielkie serce" do biegania. Wielkie serce mają Ci co wygrywają i Ci w końcówce. Kto nie wierzy - niech stanie kiedyś przy mecie maratonu w ostatniej godzinie.

 

Co jest parawdą w tym, że "muszę biegać?

Nie muszę. JA BARDZO CHCĘ BIEGAĆ!! A w szczególności w przyszłym roku przebiec Rzeźnika..

14 sierpnia 2011 , Komentarze (1)

I znowu nie zrealizowałem założeń. W piątek napisałem na forum: przez dwa najbliższe tygodnie będę "wzorowym" mężem ("wzorowy"="siedzący w domu").  Wytrwałem w tym postanowieniu do wieczora.. Wieczorem Żona wspomniała, że prosili ją, aby w niedzielą pojechała po Teściową do Polańczyka ("bo Tato nie chce sam jechać"). Wspomniała też, że sie zgodziła.. Ale widzę, że taka niechętna do tego wyjazdu. A mi zaświeciły się oczy i w głowie zaczął kiełkować podstępny plan. Krótko pisząc zaoferowałem się, że to ja pojadę odebrać Teściową z Polańczyka, tylko "przy okazji podjadę do Cisnej i trochę sobie pobiegam" (w domyśle: trochę pobiegam - drugi odcinek "Rzeźnika" - tam i z powrotem. Odcinek Cisna-Żebrak-Cisna jest tylko minimalnie krótszy od dwóch pierwszych odcinków Komańcza-Żebrak-Cisna).
 
Sobotę spędziłem "wzorowo-rodzinnie".

A w niedzielę wczesnym rankiem (4.20) zadzwonił budzik. Zwlokłem się z łóżka, spakowałem i wsiadłem do samochodu. Przejazd przez śpiacy Rzeszów był bardzo szybki - ulice puste, sygnalizacja w większości miejsc wyłączona. W kolejnych miejscowościach widziałem ludzi zdążających na poranne msze święte.

O 8 rano byłem już Cisnej. Krótki rzut oka na mapę, przypomnienie sobie profilu trasy: najpierw ostre podejście, potem już znacznie bardziej płaska trasa "wierzchołkami" na Wołosań - stamtąd długi i w miarę łagodny zbieg w kierunku Jawornego (tu podejście) i zbieg do Przęłęczy Żebrak. A potem powrót w odwrotnym kierunku. Od początku zakładam marszobieg - mam ćwiczyć oszczędzanie sił. Te 30 km (2x15km) po górkach może i bym wytrzymał biegiem - ale nie o to mi chodzi. Chcę poznać trasę i poczuć jaka ona jest. Chcę zobaczyć jak będe się czuł po 30 km. Chcę po prostu sprawdzić kawałek trasy. Takie doświadczenie może się bardzo przydać za rok. Po obejrzeniu mapy rezygnuję z zabrania jej ze sobą. I tak będe biegł szlakiem.

Wychodzę z samochodu, znajduję znaki czerwonego szlaku i zaczynam biec. I błyskawicznie, jeszcze w Cisnej tracę je z oczu. Przebiegam jakąś ulicę i szukając czerwonych znaczków wbiegam  pole namiotowe. Ktoś z obsługi pyta mnie, czego sobie życzę? "Pobłądziłem. Szukam czerwonego szlaku.". Widzę pobłażliwy uśmiech "Trzeba przebiec przez mostek kolejki i tam jest skręt w prawo". Wracam z 200 metrów. Jest - są znaczki narysowane na mostku. Nawet je wcześniej widziałem - ale nie wpadłem na to, że trzeba przebiec przez mostek (brak strzałki-zakrętu). No trudno - przebiegam przez mostek. Kilkaset metrów trasa wiedzie brzegiem rzeki a potem odchodzi w górę. Przebiegam po kamykach przez potok. "A to są te słynne potoczki, przez które przebiega się na trasie". Lekko  pod górę  - jeszcze biegnę. Ostro pod górę - szybki marsz, tak jak zaplanowałem. Wyprzedzam kilka osób. Idę szybko - wkrótce pierwszy wierzchołek. Przebiegam sto metrów i znowu podejście. To już chyba jestem u góry. Roślinność się zmieniła - już nie wielkie drzewa, lecz znacznie bardziej odporne drzewka i krzewy. Niższe, szerokie, odporne na wiatr i surowe warunki glebowe. Biegnę wąską ścieżką. Na kolejnych podbiegach jest trudniej niż myślałem. Po solidnym podejściu spodziewałem się łagodniejszej trasy. Z mapy wynikało, że odległości pomiędzy poszczególnymi szczytami będą większe, a różnice wyskości mniejsze. Ale właśnie po to tu jestem aby sprawdzić to na własnych nogach. O ciągłym biegu wierzchołkami nie ma mowy. Podejści i zbiegi układają się w cykle. Jeden, drugi, trzeci... Drzewa są zastępowane przez krzewy i łąki górskie. Kolejne piętro roślinności. Zaraz  - to już powinien być Wołosań z długim zbiegiem, przerwanym tylko na chwile przez pojedyncze wzniesienie. A tu znowu pod górkę. Gdzie ten Wołosań? Szybkim marszem podchodzę pod kolejny wierzchołek i zbiegam łagodnie. W końcu dobiegam do skrzyżowania szlaków. To już prawie Jaworne. Patrzę na słup wskazujący odległości do poszczególnych punktów. Jak jeszcze daleko do Przełęczy Żebrak?   

Duża tablica "Narodny Park Poloniny". Słupek graniczny. Strzałka wstecz "Jasło 0.30", "Cisna ...30". Strzałka w przód "Smerek przez Fereczatą 2.30". Strzałka w bok "Ruskie Sedlo ...". Czerwone znaki rozchodzą się w trzy różne strony. Granica państwowa. Napis "Okrąglik". Przypominam sobie opis trasy "Tutaj kilka drużyn pomyłkowo pobieglo słowackim czerwonym szlakiem granicznym, tracąc wiele czasu". Ale to nie jest odcinek Cisna-Przełecz Żebrak. To odcinek III Biegu Rzeźnika, Cisna-Smerek. Już wiem dlaczego profil trasy nie zgadzał się z zapamietanym.

W Cisnej po znalezieniu czerwonego szlaku pobiegłem nie w kierunku Przełęczy Żebrak, a w kierunku na Jasło. Co za wpadka. Biec dalej? Jak daleko? Nie mam mapy - nie wiem jak daleko odbiegłem od Cisnej. Biegłem 1h45min. Może dalej pobiec szlakiem? Ale ile? Zbiegam kilkaset metrów - szlak czerwony odchodzi od granicy w "polską stronę". Ale ciągle mam problem z przestawieniem kierunków. Że wschód to tam gdzie wcześniej był zachód. Rezygnuję z dalszego biegu. Wracam do Cisnej. Tym razem biegnie mi się lżej. Choć wcale nie dużo szybciej. Na długim zbiegu zaczynają mnie boleć paluchy. (Pojawiły się potem niewielkie odciski - trzeba będzie pamiętać o plastrach!!).

Zbiegam do Cisnej. 3h15 minut. Planowałem powrót z Żebraka w jakieś 4h.30min. Jestem godzinę do przodu. Pobiec w kierunku Żebraka? Już mi się nie chce. Wsiadam do samochodu, przyglądam się mapie i wyruszam do Polańczyka. Tu jestem ok 12.30. A umawiałem się na 15.00. Rozmawiam z Mamą - jest spakowana, ale chciała by zjeść obiad, który wkrótce podadzą. Umawiamy się, że mam chwile czasu dla siebie. W sanatoryjnym pokoju zostawiam dokumenty, pieniądze i klucze od samochodu. Wychodzę i szybkim krokiem idę ok. 1,5 km do kąpieliska nad Zalewem Solińskim. Nie mam stroju kąpielowego, ale przecież w spodenkach biegowych też można pływać. Spoglądam na tablicę informacyjną: "Jakość wody - DOBRA". "Oj zepsuję wam zaraz jakość wody". W spodenkach w których przebiegłem ponad 20km po górach wchodzę do wody. Już wiem dlaczego na naszym basenie jest zakaz wchodzenia w takich spodniach do wody ("Tylko krótkie kąpielówki"). Pływam łagodnie ok 1/2 h. Wracam marszem do sanatorium. Po drodze wypad w krzaki w celu przebrania ociekających wodą spodenek na inne. Na szczęście spodziewając się przepocenia zabrałem koplet zapasowych ciuchów. Gdy wracam do sanatorium jest już po obiedzie. Pakujemy się do samochodu i wracamy do domu. Znowu kilka godzin za kółkiem. Muszę sie pilnować. Ziewam. Po chwili jednak dochodzę do siebie. Ok 17 dojeżdżam do domu. Zjadam obiad i jeszcze idę "odebrać rodzinę z festynu". Razem z dziećmi głaskamy konika i wracamy do domu.

Na dzisiaj dość.