Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Walczę o lepszą wersję siebie, o lepszą Dee ;)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 37595
Komentarzy: 332
Założony: 10 maja 2009
Ostatni wpis: 30 stycznia 2021

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
dee79

kobieta, 45 lat,

155 cm, 70.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

29 sierpnia 2015 , Komentarze (20)

Uwielbiam ten stan, gdy któryś tydzień z rzędu wchodząc na szklaną, pojawia się 5 z przodu :D Ciągle jest 9 z tyłu, ale nic to!! 5 z przodu to podstawa :D Teraz już jestem pewna, że to nie z powodu wahań wody, miesiączki, itp. 

Dieta działa (pewnie działałaby lepiej, gdybym jej bardziej przestrzegała), ćwiczenia działają (bywa różnie z regularnością) i fitbitowanie działa (tu jestem zaangażowana w 100%) :D

Aaaaa!! i jeszcze jedno: pożegnałam sie już z prawie całym cellulitem :D (gołym okiem nie widać nic, musze mocno scisnąć skórę i dopiero wtedy coś tam się jeszcze pojawia) To na pewno zasługa fitbitowania (codziennie od 2 i pół miesiąca po minimum 15 000 kroków, co daje ponad 10 km - dzień w dzień, bez wyjątków). 

Idę na śniadanie :) Udanego weekendu Vitalijki :)

24 sierpnia 2015 , Komentarze (8)

Fajnie jest wrócic do własnej kuchni. Niby wróciłam do domu już tydzień temu, ale nie gotowałam, nic-a-nic... Zrobiłam i sobie, i Lubemu jeszcze jeden tydzień rozpusty. Dupy nam się nie rozrosły przez tę rozpustę, więc jest ok. 

Natomiast dziś już pomaszerowałam do garów. I muszę przyznać, że pomaszerowałam z przyjemnością i ogromnym uśmiechem na twarzy. Obecnie mam brejka na kawę, siedzę sobie na dywanie przed kominkiem, a w mieszkaniu roznosi się wspaniały zapach czosnku, bakłażanów, papryki, bazylii, oregano... Właśnie skończyłam pichcić warzywne leczo - oczywiście w/g mojego własnego pomysłu, któremu przyświecała idea: "co-się-nawinie-bo-termin-leci". Wiem, wiem, powinnam gotować zgodnie z dietą SD i działać w/g planu dietetyka, jednak bardzo nie lubię wyrzucać jedzenia, i uważam, że jesli coś miałoby się zepsuć - to wolę odejść od planu i przygotowac coś innego (byleby było zdrowe i smaczne). A o takie przerobienie wołały papryki, pieczarki i kilka ząbków czosnku. Do tego doszły bakłażany, przecier pomidorowy i cebulka. No i oczywiście przyprawy. Leczo wyszło przepyszne. 

Wczoraj zrobiłam zakupy zgodne z listą diety Smacznie Dopasowanej (uwielbiam SD za listę zakupów, megaśna oszczędność czasu oraz kasy). Prócz tego w koszyku znalazły się nadwyżkowo: fasolka szparagowa, wyżej wspomniane bakłażany, kalafior, marchewka... ot - były w dobrej cenie, a ja lubię warzywka :) 

Z kalafiora planuję zrobić "muffinki". Robiłam już szarlotkę z kiwi na otrębach i płatkach owsianych (przepyszna, zresztą nieskromnie powiem, że szarlotka to moje popisowe ciasto, zawsze wychodzi mimo iż nigdy nie trzymam się jakiegoś konkretnego przepisu - po prostu eksperymentuję), piekłam też ciastka marchewkowe (w wersji dla ludzi oraz w wersji dla psiaków, zawsze znikały w tempie błyskawicznym)... teraz przyszedł czas na kalafiora w roli głównej - w/g poniższego przepisu (to co zmienię na bank - to użycie mikrofalówki na NIE! użycie mikrofalówki - bardziej przemawia do mnie gotowanie na parze)... może coś jeszcze pozmieniam, nie wiem, wydzie "w praniu" :) 

Aaaa, zapomniałabym się pochwalić: wczorajszy bieg był zaje-fajny 8) 

Pomijając lekkiego kacyka, który mi towarzyszył przez pierwsze 2-3 kilometry (smiech) 

No ale tak się dzieje, gdy trafia się niespodziewana impreza urodzinowa, która przeciaga się do późnych godzin nocnych, a bieg odbywa się następnego dnia rano (ok, może nie do końca rano, bo w południe, ale dla mnie to było bardzo-rano). 

Z planowanych 5 km zrobiło się 6 i pół (były to okrążenia, więc oczywiście pogubiłam się w liczeniu). Czas był bardzo przeciętny - bo na 5kę strzeliło mi prawie 35 minut, choć - gdy się budziłam - nie sądziłam, że w ogóle dam radę dowlec się do łazienki, a co dopiero przebiec 5 km :p 

Stroje do biegania były nietypowe, bo i bieg zwykły nie był, prócz biegu, biliśmy rekord Guinnessa (chodziło o ilość osób ubranych w sumo-stroje) :) Aaaaa i nie sądziłam, że to tak szybko powiem po powrocie do Irlandii, ale dziękuję za deszcz!! Dzięki za deszcz w trakcie biegu oczywiście, bo gdyby świeciło słoneczko, to pewnie bym umarła po połączeniu urodzinowego kacyka z gorącem oraz tym jakże seksownym i przewiewnym strojem sumo. Bieg, jak się łatwo domyślić, nazywał sie SumoRun;)

Za tydzień start w kolejnym biegu (też na 5 km). Tym razem PinkRun - będzie... różowo :D

22 sierpnia 2015 , Komentarze (3)

Szklana zrobiła mi prezent na urodziny :D (prezent)

Pomimo pobytu w kraju, gdzie pochłonęłam tonę lodów, wypiłam hektolitry piwa, pożarłam masę polskiej kiełbasy, kapusty, pierogów.. wszytko zapijałam maślanką i zagryzałam ogórkami i śledzikami... 

Pomimo nieumiarkowaniu w jedzeniu i piciu przez ponad 2 tygodnie (aaa no tak, 3 ostatnie dni w Holandii obfitowały w jedzenie typu: frytki z majonezem + browar).

Pomimo tego całego szaleństwa - szklana uparcie pokazuje 5 z przodu!!!! 

Jutro - w ramach prezentu urodzinowego (prezent) od mojego Lubego - pierwszy raz w życiu biorę udział w zorganizowanym biegu - tylko 5 km, albo aż 5 km... Dla mnie chyba w sam raz ;) Jestem mega podjarana, nie mogę sie doczekać :D 

Udanego weekendu Vitalijki :D

10 sierpnia 2015 , Komentarze (4)

Przed chwilą odbyłam rozmowę z Izą i Gosią na skype. Przemiłe dziewczyny, fajnie spędzone pół godzinki. Po rozmowie - w ramach  podziękowania za współpracę - mój abonament na dietę został przedłużony o 3 miesiące 8) Sama rozmowa odbyła się w bardzo przyjaznej atmosferze. Nie nazwałabym tego ankietą, czy wywiadem, ale właśnie rozmową. Dziewczyny są przesympatyczne, bardzo otwarte i kontaktowe. A do tego bardzo ładne 8) I wyglądają tak świeżo, jakby te upały nie robiły na nich najmniejszego wrażenia. Ja się roztapiam w obecnych temteraturach. Przywykładm do 15-20 stopni max. A tu mnie dopada 30-35. Ale nie narzekam, nagrzewam się i pocę jak świnka (pot)

Bardzo dziękuję za prezent w postaci przedłułżonego abonametnu, strasznie miły gest w z Waszej strony :D 

Osobiście planowałam przedłużenie abonamentu we wrześniu. Teraz planuję przedłużenie abonamentu w grudniu ;)


To tyle, jesli chodzi o prezent od Vitalii (prezent) A jeśli już znalazłam kilka mintu, to mogę skrobnąć kilka słów. 


Obiecywałam, że w ostatnią środę dam posta, czy udało mi się osiągnąć wymarzoną 5 z przodu - otóż udało mi się :D Waga w środę pokazała 59,8 kg. Ciągle dużo, ale do przodu. Jestem bardzo zadowolona :) 

Ważenia piątkowego nie było, tak jak pisałam, będę się ważyć dopiero po powrocie do Irlandii (chodzi mi o ważenie się na tej samej wadze). W zeszły piątek powieliłam ostatnią wagę, czyli 60 kg. Najbliższe ważenie 21 sierpnia. Dzień przed moimi urodzinami. Może szklana mi zrobi niespodziankę i utrzyma 5 z przodu i, na przykład, dołoży 8 na drugim miejscu ;) Zobaczymy. 

Nie nastawiam się na spadek wagi podczas mojego pobytu w kraju. Tu są: śledzie, ogórki, pyszne ziemniaki, smaczny chlebek, swojskie kiełbasy i lody, i piwo, i grile, i jeszcze lody, i dużo wody, i znowu lody, i kapusta zapijana maślanką (i rewolucje żołądkowe, i posiedzenia w miejscu, gdzie król chadza piechotą :PP) Generalnie to pochłaniam tu masę różnych różności, których nie pochłaniam na codzień. Waga pewnie pójdzie do góry, ale nic to, mam wakacje :D

Lecę na dwór. Cieszyć się słońcem. Do później Vitalijki (pa)

31 lipca 2015 , Komentarze (9)

Tak, tak.. schudłam 5 kilo. Dużo-niedużo. W długim-niedługim czasie. Wszystko jest względne. Ja jestem zadowolona :) 

Nie liczyłam na szybki spadek wagi - nie taki był mój cel. Owszem, zakładałam, że będę gubić ciut więcej, bo ok 3-3,5 kg na miesiąc, ale nie gubiłam tyle. Średnia miesięczna to ok 2,5 kg. 

Dietę Vitalii zaczęłam 9 czerwca. Teraz mamy końcówkę lipca. Minęło 7 tygodni i 2 dni. Jest mnie mniej o 5 kg. W obwodach poleciało 57,5 cm (mierzyć zaczęłam się w kwietniu i do pierwszego mierzenia odnoszą się moje porównania).

W środę lecę do Polski. Chcę postawić stopę w kraju z wagą zaczynającą się od 5. Jest to bardzo realne i bardzo mnie to cieszy :D 

W środę zrobię krótki wpis informujący, że udało mi się osiągnąć 5 z przodu (nie zakładam, że mi się nie uda!!). Po powrocie z PL zważę się ponownie. Chcę się ważyć cały czas na tej samej wadze, więc w kraju ważenia nie będzie.. będzie za to przepyszne jedzenie, za którym - nie ukrywam - tęsknię.. i którego się trochę boję. Ale mam nadzieję, że będe potrafiła wykazać się rozsądkiem i silną wolą. Jak mantrę będę sobie powtarzać: "minuta w ustach, godzina w żołądku, całe życie w biodrach" ;)

Trzymajcie kciuki za moją 5 z przodu (której jeszcze nie ma, ale będzie) i za jej utrzymanie w kraju :) No tak, i wyszło "dzielenie skóry na niedźwiedziu" :PP 

28 lipca 2015 , Komentarze (11)

Flex się ładuje. 

Przysiadłam więc na krześle i mam chwilkę dla siebie. Ja, kawa i laptop. 

Mogę skrobnąć kilka słów. 

Taaa!! Jentelegentnie, nie ma co!!

Zamiast pisać na Vitalii, powinnam sobie zrobić listę spraw i rzeczy "to-do". Do PL lecę w przyszłą środę. I już wiem, że grafik mam mega napięty. Zresztą to normalne. Odkąd mieszkam tutaj, zawsze, gdy zjawiam sie PL mam w ch*j - za przeproszeniem - rzeczy do załatwienia. 

Eh, te czasy, gdy się mieszkało w kraju i z niczym nie trzeba się było spieszyc. A teraz tydzień i do odhaczenia: wizyta u lekarza, badanie krwi, dentysta, dermatolog, ginekolog, "łamaczk kości", spotkania z rodziną, wyjazd do dziadka na drugi koniec Polski, znajomi.. 

Nie będę przynudzać o sprawach prywatnych ale, o łamaczce kości mogę wspomnieć więcej. To będzie moja druga wizyta u Pani Żabki - tak ją nazywam, bo ma największą kolekcję żab w Polsce (o tutaj można sobie o tym poczytać: https://app.vitalia.pl/rekord/rekordowa-kolekcja-zab)

Pani Ewa jest niesamowita. Szczuplutka, malutka a silna jak wół! Gdy byłam u niej pierwszy raz w kwietniu zeszłego roku (ból pleców, napięcie mięśni, bóle głowy, itp), gdy ją zobaczyłam, to sobie pomyślałam: "aha, naciełam się, nie ma szans, żeby takie chuchro zrobiło dobry masaż i mnie ponastawiało"... a potem się zaczęło. O matko!! Dosłownie. Mamuśka czekała na mnie za drzwiami - i kilka razy chciała nawet interweniować - podobno tak się darłam. Ja nie pamiętam. Przyznaję bez bicia: wizyta nie była bezbolesna, ale!!! po zabiegu czułam się jak nowonarodzona. Ustąpił ból pleców. Napięcie w mięśniach, stawach odeszło w zapomnienie. Po wyjściu z gabinetu czułam się, jakbym miała z 10-15 lat mniej. No i minęły bóle głowy - nie nawiedzały mnie przez ponad rok (a wcześniej dopadały mnie straszne migreny). 

Obecnie wciąż nic mnie nie boli, nie rwie, nie łupie.. na wizytę ponowną idę bo chcę, bo wolę utrwalić efekt, a nie czekać, aż coś się zacznie ze mną niedobrego dziać (gdybym była w PL to pewnie czekałabym, ale odkąd mieszkam za granicą - zmieniła mi się mentalność - lepiej zapobiegać, niż leczyć).

Lecę po kolejna kawkę, a co. Flex się jeszcze trochę poładuje, a potem pieski na spacer i do pracy. No i lunch mojemu lubemu przygotować. 

****

Po lunchu. Po kawie. Przed spacerem i pracą. 

Udanego dnia Vitalijki :) 

24 lipca 2015 , Komentarze (3)

Piątek zawsze jest lajtowy. Wstaję, idę do łazienki i spotykam szklaną. Aaaa - najpierw oczywiście siku (każdy gram się liczy ;)). Potem szklana. Dziś pokazała 60,5kg. Liczyłam raczej na przyrost wagi, niż na spadek. 

Z 2 powodów: wyjazdu mojego Lubego do Polski na kilka dni, no i z powodu okresu. 

Pofolgowałam sobie trochę. nie to, żebym sie obżerała, ale o regularności posiłków nie było mowy. Śniadań nie było. Pierwszy posiłek, hmmm aż wstyd się przyznać, gdy robiłam się głodna, czyli w okolicach 17-18 (dla usprawiedliwienia dodam, że chodziłam spać ok 3-4 nad ranem i wstawałam ok 9-10 rano). Na "śniadania" jadłam coś gotowanego, czyli coś, co bardziej przypominało obiad. Potem zjadałam jakieś jabłko/banana/wypijałam koktajl, a na kolacje (dobrze po północy) kanapka z zieleniną i serkiem wiejskim, serek wiejski bez kanapki, za to z placuszkami bakłażanowo-cukiniowymi, albo warzywa gotowane na parze z maślanką, albo ooo tak, to było niewybaczalne: placki cukiniowo-mączno-mięsne smażone!!! z sosem na śmietanie!!! (nie chce myśleć o tym ile one miały kalorii, a poszło ich sporo, bo były strasznie dobre). Do tego kusiła mnie czekolada, bardzo kusiła i skusiła (w ciągu tygodnia może z pół tabliczki zniknęło), garść rodzyek, pół butelki wina, 2 piwa (o rany, jaka spowiedź), kasza z boczkiem (!!!! - na szczęście boczku niedużo), awokado, 4 kiwi,  bagietka z czosnkiem (białe pieczywo!!!), kurczak z grila... Generalnie dietę miałam w dupie. 

Co do ćwiczeń i ruchu - prócz sprzątania - prawie nic, po prostu nie starczało mi czasu (moim celem było wypucowanie całego domu na błysk, nie tylko "na widoku" ale wszędzie: szafki, zakamarki, garderoba, strych... postanowiłam wywalić to, czego się nie używa, naprawic, co zepsute, zrobić przemeblowanie, itp). 

Fitbitowo - ok 10km dziennie i koniec (ale większość nastukane podczas zanoszenia prania do pralni i odnoszenia do suszenia a potem składania do garderoby). Z psami chodziłam na mego krótkie spacery (po 2 km na psa dziennie - chyba mają mi to za złe, ale nic to, porządek miał pierwszeństwo). Nieczęsto Luby wyjeżdza i zostawia mi dom do własnej dyspozycji - a generalne porządki u mnie to jak prawdziwa wojna: wszystko wywalam z szafek, segreguję, szoruję, w skrócie: jak sprzątam to jest megaśny pierdolnik, który dopiero w końcowej fazie zanika i robi się błysk. 

Aaaaa, zapomniałabym, wczoraj zorientowałam się o 23:30, że do mojego fitbitowego gola (15k) brakuje mi 5k - więc wskoczyłam na bieżnię i nadrobiłam 5k w 27 minut (ok 4km) - mega dumna z siebie jestem :D

Jedyne czego nie zdążyłam zrobić, to przemalowanie łazienki (ale to nadrobię zanim wylecę do PL - bo taaaaaaaak!!) 

Podsumowując

Na spadek wagi nie liczyłam - a stał się cud i ubyło mnie 0,2 kg - niedużo, ale ubyło. W obwodach też głównie ubyło: 

szyja - 33 (+1)

biust w pochyle - 100 (bez zmian)

pod biustem - 77 (-1)

talia - 69 (-2)

brzuch - 74 (bez zmian)

biodra - 94 (bez zmian) 

udo (prawe i lewe się wyrównało; góra/dół) - 58/39 (-1/-1)

kolano (prawe i lewe) - 36/36 (bez zmian)

łydka (prawa i lewa) - 37,5/37,5 (bez zmian) 

kostka (prawa i lewa) 23/23 (bez zmian)

biceps (prawy i lewy; luźny i napięty) 28/32 (bez zmian)

łokieć (prawy i lewy) 23/23 (bez zmian)

przedramie (prawe i lewe) 25/25 (bez zmian)

nadgarstek (prawy i lewy) 15/15 (bez zmian) 

Jedyny przyrost w szyi - pewnie od kręcenia głową "Q*wa, jaki pierdolnik" :p

Czy jestem zadowolona?

I tak i nie. Bo z jednej strony spadek cieszy, a z drugiej strony smuci - bo pojawił sie BEZ diety i BEZ ćwiczeń. A to trochę demotywuje. I roją się głupie myśli: "...to znaczy, że da się wpierdzielając smażone placuszki popijane browarkiem.. a do tego nie ćwicząc...". No dobra.. nie roją mi sie takie myśli świadomie - ale jak moja podświadomość do tego podchodzi, tego nie wiem. 

Wczoraj (właściwie to było już dziś, bo po północy) wrócił mój Luby. Wszedł do domu i zaniemówił. To była najlepsza nagroda jaką mogłam dostać za kilka dni zapierdzielania ze ścierką i mopem :D (zaznaczam: nienawidzę sprzątać, ale kocham mieć porządek). Potem siedzieliśmy przy żywczyku i pętku kiełbasy lisieckiej do 3 w nocy i gadaliśmy o Polsce, o wyjeździe, o psach, o ludziach, o pogodzie w PL i jej braku tutaj... i o tym, jak za sobą tęskniliśmy. A potem poszliśmy spać. Cudnie było się do niego przytulić i usnąc. Tak ciepło i bezpiecznie. 

A teraz pora wrócić na "właściwe tory". Znów zbratać się z dietą Vitalii, wrócić do ćwiczeń i fitbitowania. Marzy i się polecieć do PL z 5 z przodu :) Ot - taka zachcianka (i do tego drugie marzenie: nie przytyć w Polsce - ha! to nawet nie jest marzenie, to jest wyzwanie :D)

Udanego piąteczku Vitalijki :) A potem super weekendu :) 

23 lipca 2015 , Komentarze (11)

Dawno, dawno temu, w roku 2009 nosiłam śliczne, jeansowe spodnie w rozmiarze 3. Kupione w USA. Kochałam je bardzo. A potem przytyłam. Oczywiście miłość miłością (a do tego ta nadzieja: "jeszcze kiedyś je założę") i spodnie wylądowały w szufladzie, gdzie leżały sobie do dziś.. ba! nawet z Polski do Irlandii ze mną przyjechały, gdy się przeprowadzałam, a co! Jak miłość - to miłość!) 

W ciągu ostatniego półtorej roku - zawsze gdy zaglądałąm do szuflady ze spodniami - unikałam patrzenia na moje kochane jeansy (Bogiem a prawdą... po jednej stronie szuflady leżało sobie kilka par spodni, tzw. "na chudsze czasy"). 

W tym tygodniu - z racji, iż mój Luby pojechał w odwiedziny do Polandii - postanowiłam zrobić gruntowne porządki - z solennym postanowieniem: jeśli w coś nie wchodzę, czegoś nie noszę, nie używam - oddaję, wyrzucam, pozbywam się!!

Przyszedł sądny moment na szufladę ze spodniami... z ciężkim sercem wyjełam kilka par spodnii "na chudsze czasy", czyli moje ukochane jeansy w rozmiarze 3, kolejne jeansy w rozmiarze 36, i jeszcze jedne sztruksy również 36, i jescze jedne.. i jeszcze jedne... I już je odłożyłam do pudła, którego zawartość postanowiłam oddać... ale coś mnie tchnęło. A może to był tylko ostatni, rozpaczliwy krzyk nadzieji: "nie rób tego, przymierz, najpierw przymierz".

Krótkie rozważania: za i przeciw. No przecież nie wyglądam jak w 2009, do tego jestem spuchnięta przez okres, nie przymierzam - po co się dołować... a z drugiej strony... nadzieja umiera ostatnia. 

Zdjęłam moje domowe dresy, stanęłam przed lustrem. Oj nie podobam się sobie dziś i to bardzo niepodobam. Z powodu okresu jestem spuchnięta. Włosy nieumyte, jakaś zmęczona jestem, poszarzała na twarzy - ale przecież 4 dzień z rzędu sprzątam - więc nie powinno mnie dziwić, że wyglądam jak kosmołuch. 

No nic to. Wzięłam moje ukochane 3-jeczki do ręki, pogładziłam materiał, pozachwycałam się krojem, kolorem, rozmiarem... Okręciłam się przed lustrem, obejrzałam moje grube uda i wielki tyłek, i zawyrokowałam: "no way!! żeby te jeansy na mnie weszły".

Ale słowo się rzekło - kobyłka u płotu... 

Najpierw prawa noga - ostatnio gdy je próbowałam przymierzać, a było to w okolicach stycznia, utknęłam w połowie prawego uda... tym razem.. Oooo!!!! udo się zmieściło.. no to lewa noga... i znów zadziwienie, to udo też się mieści.. No to czas na tyłek i biodra... 2-3 podskoki.. i już! Spodnie wciągnięte. Teraz jeszcze przydałoby się je zapiąć. I znów zwątpienie: "no way!!". Ale próbuję, wciągam bebech i... O rany!! Udało się!!! Zapięte. Myślę sobie: "nie oddychaj, tylko nie oddychaj"... no ale ile tak na bezdechu można? Oddetchnęlam, raz, drugie. Guzik sie nie urwał! Na tyłku nie explodowały.. Oki.. na pewno nie wyszłabym w nich jeszcze do ludzi (wiadomo: boczki, brzuszek wystający znad paska, materiał na udach zbyt napięty...) ale sam fakt, że się w nie wbiłam przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. 

Wniosek?

Dieta daje radę, Ćwiczenia i chodzenie robią swoje. 

Spodnie - wszystkie pary - powędrowały znów do szuflady... Niedługo znów będę je przymierzać. Za kilkanaście dni jadę do Polski, potem wracam.. Może przed wylotem, a może po powrocie. A może i przed, i po... Zobaczymy.. W każdym razie jestem szczęśliwa :D Nie sądziłam, że jest jakakolwiek szansa na to, by się wbić w te 3-jeczki (z rozmiarem 36 nie musiałam aż tak walczyć, ale dalej wystaje mi brzusio znad paska.. no i są napięte za bardzo na udach.. ale to się da naprawić, wystarczy dalej zapierdalać. Warto - bo działa)  

17 lipca 2015 , Skomentuj

Lubię piątki! W piątki mam ważenie, potem spędzam trochę czasu na Vitalii, potem praca, a potem jest weeeeeeekeeeeeend!!! Wróciłam z 10 km spaceru z psami :) Zlało mnie 2x do suchej nitki... i 2x wyschłam :) Porobiłam nożyce (bo wyzwanie). A teraz idę sobie pohulać i poczytać :) A co! Można i hulać, i czytać w jednym czasie. Przyjemne z przyjemnym. 

17 lipca 2015 , Komentarze (2)

...niemniej jednak - efekty są. Malutkie i po malutku, ale są. 

Na przestrzeni tygodnia -0,3kg 

W pomiarach ubyło mi po 1 centymetrze w brzuchu oraz w biodrach. Reszta bez zmian. 

Czy liczyłam na coś więcej? Raczej nie, nawet nie spodziewałam się, że będzie jakikolwiek spadek na wadze, tudzież w obdowadch. Ten tydzień był dość luźny jeśli chodzi o dietę (odstępstwa od diety na przestrzeni tygodnia: 2 lody rożki, 3 paski czekolady gorzkiej z imbirem - prze-py-szna!, 1 piwo oraz 2 weekendowe drinki). Z ćwiczeniami było różnie, jedno w czym się nie opierdzielałam to chodzenie (i trochę biegałam). 

Czekam na 5 z przodu. Myślę, że za 2 tygodnie tam się już powinna pojawić :) Fajnie będzie :) Brakuje mi jej i tęsknię za nią. Ale bez pośpiechu. Wolę małymi kroczkami do przodu i na stałe. 

Udanego weekendu Vitalijki :) ja zmykam do pracy :)