Moje plany tabelkowe wzięły w łeb... Zaplanowałam sobie ćwiczenia, ale tym razem nic z tego nie wyszło. To nie znaczy jednak, że nie mam ruchu. W piątek i sobote 1,5 godz latałam za młodym, który jeździł na rowerze. W piątek biegałam z nim, ścigałam, szłam bardzo szybko. Jak wróciłam tak mnie nogi i pachwiny bolały, że padłam ze zmęczenia :P W sobotę było trochę wolniej, bo odjęliśmy boczne kółka. Ale za to ręce bolały mnie od utrzymywania za Młodego równowagi. Do tego umyłam okna w pokoju i kuchni, więc ruch zaliczyłam. W niedziele długi spacer. Na ćwiczenia nie było ani ochoty ani czasu. Najważniejsze, że się ruszam.
Dieta, no cóż. Chyba zakleję sobie usta super glutem albo czymś podobnym, ale równie silnym. Staram się ograniczać, ale muszę zdecydowanie zmienić myślenie, bo daleko nie zajdę. Jest lepiej, ale do ideału jeszcze daleko. Przede wszystkim staram się nie oszukiwać siebie. Jak zjadłam za dużo to staję przed lustrem i mówię, że zjadłam za dużo, a nie, że ok. Mam nadzieję, że po świętach wszystko się unormuje i ruszę pełną parą. A teraz będę robiła to co robię tylko lepiej :)