Cytat z pamiętnika kukurydzianki: "Dziewczyny! Masakra!
Wchodzę dziś na wagę a tam .... kg - najwięcej od nie wiem sama kiedy. Dupa wciąż mi rośnie. Chyba będę musiała porzucić wszystko, co znam. Ale wtedy życie stanie się mało przyjemne :("
To o mnie szukałam właśnie słów jak to napisać i przypadkiem znalazłam gotowca, dziękuje tylko ja w miejsce kropek wpisuje 55,7 kg. Straszne zamieszanie mam w głowie. Przez ostatnich 10 lat, ćwicząc różne fiku miku=dywanówki, tez te w .. nie wiem jak to nazwać.. w miejscowym domu kultury=sali gimnastycznej, prowadzone przez te.. nie wiem jak je nazwać? instruktorki? po miesięcznym kursie nie wiadomo gdzie, ważyłam 52-3 kg. I czułam się szczupła, ale flakowata, taka typowa skinny fat (jak zdjęcia oglądam to ojej i łał jednocześnie).
A od 3 lat ćwiczę na siłowni i chodzę na treningi do instruktorów na zupełnie innym poziomie. Widać zarys mięśni i dużo lepszą jakość ciała. I ważę prawie 3 kg więcej i to też widać, spodnie ciasne a, S. mówi "nareszcie jest za co złapać, a same kości to będziesz miała w grobie".
Kiedyś głównie jabłka i sałatę jadłam i ciastka. Teraz więcej białka, orzechów (niekontrolowane ilości + rodzynki i figi suszone), ale też jakiś słodkich alkoholi wieczorem, tak wieczorem!!
I nie wiem jaką siebie wolałam. Chyba taką, którą właśnie nie jestem. Beznadziejne to - że rozum z wiekiem nie do każdego przychodzi.