Ten wpis będzie długi i nudny, ale muszę się wygadać☺️. Wczoraj miałam bardzo fajny dzień. Niby nic szczególnego się nie wydarzyło, ale czuję, że to mój dobry początek tej trudnej drogi do lepszej sylwetki. Ale po kolei. Wstałam rano wyspana. Od jakiegoś czasu kontroluję jakość snu na opasce. Przeważnie albo śpię za krótko albo zasypiam za późno. A czas głębokiego snu mam strasznie krótki, bo lekko ponad godzinę 🙄 ale wczoraj wszystko było ok 🙂 sen głęboki ponad 2 godziny 😲 i dało się to odczuć. Energia na cały dzień. W końcu moja 2-latka Ninka zaczyna nocki przysypiać, więc i mi się udziela lepsze spanie. Odprowadziłam z Nina starsze dzieci do autobusu do przedszkola a później mała jeszcze mnie wyciągnęła na spacer z rowerkiem. Wróciłam to zjadalam orzechy na przekąskę. Zmieniłam kolejność posiłków w jadłospisie i w dni powszednie zaczynam od przekąski. Pożywne śniadanie jem ok 9. Tak mi lepiej. Póki jestem w domu to właśnie po porannej przekąsce robię trening. Planuję siłowy 3 razy w tygodniu + raz bieganie. Wczoraj wpadło bieganie po południu. Ale o tym za chwilę. Później czytanie/pokazywanie obrazków z małą. Dostała na urodziny fajną książkę z obrazkami i cały czas kogoś męczy żeby z nią czytać 😁. Fajne jest to, że starsze dzieci (4 i 7 lat) też z nią czytają, gdy rodzice nie mają czasu. Ale ostatnio zauważyłam, że poświęcam im więcej czasu, książki, gry, przytulasy 🥰. Nawet ostatnio przeszło mi przez myśl, że chciałabym mieć czwarte dzieciątko. Tyle we mnie miłości, że jeszcze bym podzieliła 🥰 a to wszystko za sprawą tych słodkich i niekoniecznie grzecznych szkrabów 🙂.
Przyda się akapit, żeby się wszystko nie zlało 😁. Tego tygodnia nie mogę zaliczyć do najlepszych pod względem diety (u mnie tydzień liczy się od czwartku do czwartku, bo to dzień mojego ważenia), bo weekend był "za słodki" (słodycze). Ale przez ostatnie dwa dni ładnie trzymałam diety i czuję się tak lekko że już zapomniałam o słabszym początku 🙂. Za oknem bywają przebłyski wiosny i dlatego czuję, że w moim sercu też już wiosna. Wczoraj trochę ogarnęłam ubrania dzieci. Odłożyłam te co już za małe. Dziś trzeba znieść z góry te większe. I znowu pranie. Ale miesiąc temu mąż kupił mi suszarkę bębnową i teraz pranie jest przyjemnością. Na dodatek ładnie pachnie i nie trzeba prasować (czasem jedna rzecz się trafi pod żelazko). Dlatego bardzo wszystkim polecam. I dodam, że z tej suszarki od razu się chce składać wszystko i do szafy. A z tej stojącej to czasem wisiało kilka dni, kilka następnych leżało i czekało na poskładanie 😏. Sąsiadka mnie namówiła i też bardzo chwali. Dziś też mam power żeby w domu posprzątać.
Wracajac do dnia wczorajszego na śniadanie zjadłam kanapki z pastą z soczewicy i marchewki. Do tego sałata, pomidorki i ogórek kiszony. Kiedyś za nim nie przepadałam, a teraz chyba codziennie jem. W ogóle przez ostatnie dwa dni (chwilo trwaj jak najdłużej!!) w ogóle nie mam ochoty na słodycze, a wręcz szukam więcej warzyw w lodówce. Na obiad zjadłam zupę krem z kukurydzy posypaną pestkami dyni i swojskie pierogi z serem na słodko. Podsmażone na patelni. Pychotka ☺️. Ale zauważyłam po sobie, że po samych pierogach na obiad szybko odczuwam głód. A z tą zupką nasyciły na dłużej. Dla rodzinki zrobiłam lasagne, bo syn już od kilku dni się domagał. A jak zobaczył w niej pomidora to jeść nie chciał 😕. Mała zjadła trochę, jak to dziecko. Starsza nie chciała. Mąż trochę, bo nie był głodny. Więc prawie cała została i dziś będę im pomagać zjadać. Chociaż bym wolała coś lżejszego, ale nie lubię wyrzucać jedzenia. Zwłaszcza, że na weekend wyjeżdżamy to trzeba pozjadac resztki 😄. Dwie godzinki po obiedzie zawiozłam syna na trening. Tylko 50 min. Ja w tym czasie biegam po schodach. Baaardzo wysokich. Mamy w mieście zamek krzyżacki i te schody właśnie tam prowadzą. Mam na schody 30 min, bo jeszcze muszę dobiegnac ze szkoły po 10 minę każdą stronę. I tak udaje mi się przeważnie 11 razy wbiegnąc na górę i spowrotem. Wczoraj miałam taki power, że zrobiłam 12 rundek 💪🏃. Mimo deszczu. Na początku padało w miarę słabo. W pewnym momencie nawet poczułam że chyba przestaje. A zaczęło lać jeszcze bardziej. Zmoklam jak kura, ale później poczułam lekkość w sobie i ogólne odprężenie 🙂
Po powrocie prysznic i kolacja. Omlet z marchewką 🥕 i pieczywem. Dodałam od siebie trochę koperku i jarmużu (innych witaminek nie było w lodówce 😁). Wyszło pyszne i sycące. Pokrecilam się, ogarnęłam lekcje z synem i dzień poleciał. Jeszcze jedna ważna sprawa. Nawet wczoraj naszła mnie ochota, żeby zrobić mężowi małą przyjemność 😉. Chyba moje libido się normuje☺️.
Tak więc podsumowując, same pozytywy. Na koniec wrzucam jeszcze fotki w wczorajszego menu i tabelkę z pomiarami. Waga w tym tygodniu spadła tylko o 0,1kg, ale ja czuję się świetnie i to najważniejsze. Oczywiście czekam na większe spadki.
Dzis też będzie piękny dzień. Ogarnęłam brwi, lekki makijaż. Teraz biorę się za śniadanie, bo trochę się rozpisalam. Przepraszam za chaos w treści, ale po prostu energia mnie rozpiera i wszystko na raz bym pisała 🙂