Cześć!
Po długiej (oj długiej) nieobecności wróciłam.
Jakoś nie chciało mi się wchodzić. Schudłam, utyłam, schudłam, utyłam chyba niejednokrotnie ale skończyło się oczywiście na czym? łatwo zgadnąć pewnie inaczej by mnie tu nie było
Bożeno zwątpiłam, patrze się w lustro i zastanawiam się JAK, JAK siebie do tego stanu doprowadziłam. Brzuch mam wielgachny jak w ciąży, uda to wielkie parówy pełne cellulitu, a ramiona mam większe niż niejeden mój kolega!
Skończyło się dobre (a raczej tłuste) i od dzisiaj się ogarniam.
Znaczy już miałam złe śniadanie, i lody, i wgl to co złe na nocowaniach ale jako że nie wierzę w "od jutra" to od 15 jestem na diecie. Można i tak.
Nie wiem, możliwe że was będę teraz katować postami, komentarze do waszych rozmyślań dodawać ale, pomimo że motywacji nie potrzebuje (no proszę was. Ten tłuszcz sam w sobie jest motywatorem ) to jakoś liczę że w tych pierwszych dniach to dostarczy mi mistycznej więzi i samozaparcia czy czegoś w ten deseń.
A teraz coś sobie poćwiczę.. choć troszkę bo zapał to mam taki, że nie pogada...
Jak któraś dotrwała do końca postu (ale diety także) to podziwiam A teraz dawać piękne komentarze, o tym jak się trzymacie, wasze smutne historie czy cokolwiek chcecie.
Łączę się w bólu, i determinacji.
Powodzenia i pozdrawiam spasiona Misiałke