Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Lubię spacerować, zwiedzać, jeździć na rowerze, ale bardzo żałuję, że nie mam na te aktywności tyle czasu, ile bym chciała. Po różnych przeżyciach osobistych nazbierało mi się sporo nadprogramowych kilogramów, które bardzo chciałabym zrzucić, by czuć się lżej, piękniej i być bardziej pewną siebie.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 5315
Komentarzy: 82
Założony: 15 lutego 2016
Ostatni wpis: 28 maja 2018

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
penelopeia

kobieta, 40 lat, Łódź

165 cm, 88.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

28 maja 2018 , Komentarze (8)

Trochę wyglądało to tak, jak na tym zdjęciu - zwiałam od diety, odpuściłam, ale co jakiś czas oglądałam się za siebie... Kilogramy, które zrzuciłam, wróciły, nawet z pewną nawiązką. Miałam żal do siebie, że się poddałam, że nie dałam rady. Było trochę trudnych miesięcy - jednak praca dała mi w kość, to wstawanie o 4, zmęczenie. Na wiosnę tego roku coś się zmieniło, powiały wiatry zmian, a we wrześniu się udało - zmieniłam pacę. Wróciłam do swojego miasta, już nie dojeżdżam 120 kilometrów, do pracy mam 20 minut. I... odżyłam! :)

Zapisałam się na angielski, który tak bardzo chciałam sobie powtórzyć, wrócić do niego. Wysypiam się, mam czas na książki, na chodzenie do bibliotek, które kocham, na spotkania z przyjaciółmi, z siostrzeńcem, który za chwilę skończy 2 lata :) I znów zaczęłam myśleć o sobie, o tym, jak źle czuję się ze swoją nadwagą. Nowa praca dała mi możliwość skorzystania z karty sportowej. Pomyślałam - czemu nie? Spróbuję, zawsze mogę przecież zrezygnować...

Nie zrezygnowałam! Mija już drugi miesiąc, odkąd regularnie ćwiczę. Zaczęłam od poszukania odpowiedniego miejsca. Z natury jestem leniem, więc wiem, ze sama nie dam rady. Znalazłam dobry klub niedaleko domu, spróbowałam bodajże 4 rodzajów zajęć i pokochałam jedne - pilates. Fantastyczne! Świetna prowadząca, mała grupa, dobrze się tam czuję, moje ciało się wzmacnia. Dołożyłam do tego siłownię - pewnego dnia, przed pracą, poszłam o 7 i powiedziałam trenerowi wprost, ze nic nie umiem, że się wstydzę, ale chcę coś zrobić. Ustaliliśmy wstępny plan treningowy, którego się trzymam, pokazał mi, jak ćwiczyć na poszczególnych przyrządach. Każda wizyta na siłowni, gdzie zazwyczaj są sami faceci, podnoszący ciężary, jest dla mnie pewnym stresem, ale - co zaskakujące - atmosfera tam jest przyjazna, nikt się na nikogo nie gapi, wszyscy mówią mi "cześć", co sprawia, że stres i wstyd nieco odpuszczają. Chodzę, to najważniejsze :) Ćwiczę kardio i siłowo, żeby wzmocnić ręce, ramiona, mięśnie klatki piersiowej. Dobrze się czuję, przestały mnie boleć plecy, czuję, jak moje ciało się wzmacnia i na pilatesie np. dłuzej wytrzymuję w pozycji, łatwiej mi pewne ćwiczenia wykonać, a na siłowni pokonuję coraz dłuższe dystanse na bieżni (marsz) czy orbitreku.

I tym sposobem do ćwiczeń 2-3 razy w tygodniu postanowiłam dołożyć dietę. Mam nadzieję, że teraz, gdy jeszcze ćwiczę, waga zacznie spadać, a ja będę bardziej zmotywowana. Próbuję, póki mi się chce, bo wiem, ze często miewam słomiany zapał. Mam wielką nadzieję, ze tym razem będzie inaczej :)

24 maja 2017 , Komentarze (6)

Pierwszy miesiąc z Vitalia minął. Wynik - minus 4,2 kg. Fajnie :) Do celu jeszcze daleeeko, bywa bardzo trudno, czasem czuję zniechęcenie, ale walczę dalej. Bo są pierwsze efekty :)

Oprócz wagi widzę różnicę w ubraniach. Jakieś półtora tygodnia temu kupiłam sobie dwie nowe pary spodni (stare dżinsy zdarłam, jak zawsze przetarły mi się na udach - większe dziewczyny znają ten ból...). I ku mojemu zaskoczeniu przeszłam z rozmiaru 44 na 42 :) Więcej - założyłam wczoraj spodnie kupione przed rozpoczęciem diety i... są za duże! Wiszą na mnie i nie wygląda to ładnie, ale radochę i tak miałam :D Poproszę mamę o zwężenie i nadal będę w nich chodzić, ale to taki namacalny dowód, że dieta działa. Widzę też (niewielkie, ale jednak) zmiany w górnej partii ciała - brzuch mi trochę opadł, już tak nie odstaje w części wątrobiano-żołądkowej (pod biustem). Ponieważ nadal nie bardzo mam czas na ćwiczenia, to na pewno jeszcze trochę potrwa, ale cieszę się, ze coś zaczyna się dziać. Ćwiczę tylko trochę z hantelkami i motylkiem.

Przede mną drugi miesiąc, który łatwy nie będzie. Za niecałe dwa tygodnie jadę do Pragi służbowo na kilka dni, dzień po powrocie - na krótki urlop w góry. Te dwa tygodnie na wyjazdach będą niełatwe, nie wiem, jak uda mi się zachować odpowiednie odstępy między posiłkami (zwłaszcza w Pradze, gdzie nie mogę przewidzieć rozkładu zajęć) i ich kaloryczność/wielkość. Ale spróbuję. Mam wsparcie, którego zawsze mi brakowało we wszystkich dietach - bratnie dusze to jest to! ;)

3 maja 2017 , Komentarze (8)

Nie jest łatwo. W zasadzie - wiedziałam, że nie będzie prosto i przyjemnie, wiedziałam, że walka o siebie to raczej góra trudności do pokonania niż przyjemny spacerek... A jednak trochę mi ciężko. Z drugiej strony jest ktoś, kto mnie wspiera, stara się, żebym pilnowała swoich posiłków, a nawet sam też próbuje zmienić swój sposób żywienia. To trochę motywuje. Wreszcie! Wreszcie jest ktoś, kto daje mi choć trochę siły. W bratnich duszach jest moc :)

Cały zeszły tydzień nie był łatwy. We wtorek okres, a wraz z nim obezwładniający ból brzucha przez dwa dni, faszerowanie się lekami, niechęć do jedzenia i picia. Próbowałam trzymać się posiłków, ale raz czy dwa pominęłam podwieczorek. Potem kolejne dwa dni - i ból głowy od zatok. Kolejne godziny bólu, który pod koniec przeszedł w migrenę. Kto jest migrenowcem, jak ja, ten wie, że to nie jest zwykły ból głowy. Wreszcie udało mi się jako tako ogarnąć. Majówka, wbrew pozorom, okazała się wcale nie łatwiejszym czasem. Zaskoczyło mnie, że w wolne dni trudniej jest utrzymać dietę, regularność posiłków, a już na pewno - pić odpowiednią ilość wody. Nie przytyłam - ale i nie straciłam nic od soboty, a mamy już środę :( Liczę na to, że najbliższe dni pozwolą mi powrócić do regularności i w sobotę ujrzę na wadze chociaż 100 gramów mniej :)

20 kwietnia 2017 , Komentarze (14)

Wiem, że powinno się ważyć raz w tygodniu... Ale jakoś nie wytrzymałam i ważyłam się codziennie od świąt, chcąc zobaczyć, jak one na mnie wpłynęły. W święta przybyło mi tylko 200 gramów, więc niedużo, za to od trzech dni waga stoi w miejscu :( Tłumaczę to sobie zbliżającym się okresem i prawdopodobnie mam rację, ale jak wiadomo - rozum swoje, a odczucia swoje, pewnie to znacie, i to z każdej dziedziny życia :) Trzymam się dość ściśle diety, dużo piję wody, herbaty, mięty. Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu będzie lepiej.

Dieta jest dla mnie dużym wyzwaniem. Nie ze względu na ilość czy jakość posiłków, bo głodna nie jestem i większość rzeczy mi smakuje, ale ze względu na konieczność ich przygotowywania, zaplanowania, co i kiedy zjeść, pilnowania się, żeby zrobić konieczne zakupy. Ogólnie skupienia się na posiłkach. 

Wstaję o 4:20. Staram się trochę pogimnastykować, ale nie zawsze o tym pamiętam. Potem robię sobie śniadanie. Pociąg do pracy mam o 6:40, drugie śniadanie jem w pracy około 8:30-9. O 12 mam przerwę i jem obiad, a przekąskę (którą ja nazywam podwieczorkiem) - już pociągu, czasem na dworcu, około 16-17. Docieram do domu około 19, jem kolację i szykuję sobie wszystko na kolejny dzień. 

To wszystko pomaga mi jeść systematycznie i mam wielką nadzieję, że wyrobię sobie taki nawyk i mi to zostanie już na zawsze, ale czasami, po powrocie do domu, marzę tylko o śnie, a nie o gotowaniu, nieważne jak krótkie i mało skomplikowane by nie było. Ale - nie można. Bo waga musi w końcu drgnąć, a ubrania muszą w końcu zacząć być na mnie za duże :)

A jak Wam idzie?

14 kwietnia 2017 , Komentarze (4)

Wspominałam już, ze z natury jestem leniem? ;) Bardzo trudno jest mi się zmobilizować, po prostu mi się nie chce. Nie przepadam za aktywnością fizyczną z prostego powodu - szybko się męczę. To trochę takie błędne koło, prawda? Lubię tylko rower i basen, ale także spacery i wędrówki po górach (chociaż dyszę przy tym potwornie - problemem nie jest moje ogólne zmęczenie, tylko brak kondycji).

Postanowiłam to dzisiaj wykorzystać. W pracy mam już wolne, więc mogłam się wyspać i zaplanować sobie dzień na spokojnie. Na popołudnie jestem umówiona z S., ale wcześniej chciałam odebrać buty, które zamówiłam online. Sklep znajduje się jednej w niedużych galerii handlowych. Postanowiłam, że pójdę tam pieszo. Spod mojego bloku jest to niecałych 5 km, więc w zasadzie nie tak daleko, ale część drogi biegnie pod górę. Uparłam się jednak i - poszłam.

Mam dwie pary sportowych butów (po wizycie w sklepie już trzy :D ). Raz, że mi się podobają, a dwa, ze przy mojej wadze są idealne - niezwykle wygodne, dobrze amortyzują, nie boli mnie kręgosłup przy dłuższym chodzeniu ani stopy/pięty (mam płaskostopie poprzeczne). Wyposażona w dobre buty i wodę w plecaku - ruszyłam. I muszę Wam powiedzieć, że jestem z siebie niezwykle dumna :) Oczywiście dotarłam i to jest najważniejsze, ha, ha :D Ale szłam w zasadzie bez żadnego przystanku (z wyjątkiem dwóch przejść dla pieszych, gdzie zatrzymały mnie światła), na spokojnie maszerując w stałym tempie. Nie zmęczyłam się zbytnio, choć zgrzałam, ale zajęło mi to 55 minut, a więc dokładnie tyle, ile pokazywały mapy wujka Gugla :) A zdążyłam się już przekonać, że oni tam narzucają dość szybkie tempo, zazwyczaj do podanych tam parametrów dodaję 10-15 minut, kiedy chcę gdzieś dotrzeć pieszo. A teraz - voila! :) Nie lubię się spieszyć, dość wolno chodzę, więc ten mały sukces sprawił, że bardzo mi się poprawił dzisiaj humor :)

13 kwietnia 2017 , Skomentuj

Pierwszy dzień za mną. Śniadanie w porządku, drugie śniadanie fajne (koktajl), obiad trochę mdły, bo dałam za mało przypraw, ale bardzo sycący. W drodze do domu, w pociągu, mała przekąska, a potem kolacja - pyszna! Ponieważ mój dzień jest bardzo długi (wstaję chwilę po 4 rano), około 21 poczułam głód... Pozwoliłam sobie tylko na jabłko, dwa orzechy włoskie i popiłam miętą. Coś tam w brzuchu jest, ale bez przesady :)

Po pracy pojechałam do S. - to mój najbliższy przyjaciel. Oboje uwielbiamy jeść. Jakie on robi sosiki! ;) Wie, że próbuję schudnąć (sam też ma nieco za dużo kilogramów) i trochę się ze mną droczy. Przywiozłam mu dzisiaj cały swój zapas cukierków typu michałki. Częstował, ale - oparłam się! Ja jadłam swoją kolację, a on - jajecznicę z kiełbaską i cebulą... Wiecie, jak to pachniało?! Obłędnie! Ale wytrzymałam, a potem nawet zapomniałam i taka jestem z siebie dumna :) Jeden dzień - ale duma jest. I trochę więcej wiary w to, ze dam radę przez kolejne dni i tygodnie. A przecież idą święta! Mcie jakiś pomysł, jak sobie z nimi poradzić? Dla mnie kłopotliwa będzie niedziela - jadę do rodziców na obiad. Może po prostu zjeść mniej, a pozostałe posiłki wg własnej rozpiski? To chyba najrozsądniejsza opcja.

Jutro mam już wolne, zamierzam zrobić zakupy na kilka kolejnych dni, do wtorku włącznie, kiedy wracam do pracy, i chcę trochę pomaszerować. I tak planuję spacer do sklepu, gdzie czekają na mnie kupione online buty, więc mam motywację :D

12 kwietnia 2017 , Komentarze (6)

Znacie te motywacyjne teksty o upadaniu i podnoszeniu się? No, to coś takiego właśnie dzieje się u mnie - po raz kolejny próbuję zawalczyć od siebie. Zaczynam jutro. Obiad przygotowany, wszystkie składniki na najbliższe dni kupione. Święta będą dużym wyzwaniem... Ale spróbuję, spróbuję, może coś się uda. Liczę na ładna pogodę w najbliższych tygodniach, żeby pojeździć na rowerze - obok basenu to moja ulubiona aktywność fizyczna. 

Do boju! :)

20 lutego 2016 , Komentarze (8)

Nie bardzo wiem, czy wierzyć mojej wadze... Po dwóch dniach pokazała -1,2 kg. Wprawdzie na Vitalii mam wpisane, że startuję od 88 kg, ale tak naprawdę było to 88,6. Naczytałam się za to wczoraj na forum o tym, że waga postawiona na miękkim podłożu, takim jak panele, pokazuje niższą wagę niż postawiona na twardych kafelkach. Sprawdziłam (fakt, dość późno w nocy) i się podłamałam... Wyświetlacz pokazał jakąś kosmiczną wagę :( Hm... Chyba muszę odsapnąć. Zobaczę wieczorem, przy zwyczajowym ważeniu około godz. 20. Sprawdzę w obu warunkach.


Nie oznacz to, że się poddaję. Wbrew swojej naturze lenia, idę do przodu. Przeszłam nawet wczoraj zaplanowany przez instruktora trening, choć kompletnie mi się nie podobał. Po pierwsze - rozgrzewka, a na jej początek 8-minutowy bieg. Serio? Komuś przy wadze prawie 90 kg zaleca się bieganie?! Od dawna wiadomo, że bieganie nie jest dla wszystkich, że osobom o większej wadze, gdzie BMI zbliża się do otyłości, bardziej szkodzi niż pomaga, np. na stawy. Nie biegłam, maszerowałam w miejscu. A cała reszta treningu strasznie powolna i nudna. Rozumiem, że lepiej wykonywać ćwiczenia powoli i dokładnie, ale to już lekka przesada. Cóż, zrobię dziś to, co mam zaplanowane, ale jutro (dzień wolny od treningu) spróbuję wybrać sobie jakieś ćwiczenie z FKO.

A wczoraj zyskałam dodatkową motywację :) Ustalono mi konkretny termin wyjazdu erasmusowego z pracy - czerwiec, gorąca Hiszpania! Przecież nie będe na plaży pokazywać swoich wylewających sie boczków, prawda? :P

18 lutego 2016 , Komentarze (6)

Wczoraj wszystko sobie na dziś ładnie przygotowałam i jestem bardzo ciekawa, jak mi się uda trzymać diety. Najbardziej obawiam się, że będę głodna... Oczywiście jako naczelny Smerf Maruda już coś zmieniłam w planie diety :P 


Okazało się, że wybrałam 4 posiłki dziennie, a powinnam była 5 (to zmiana, której dziś dokonałam). Mój tryb życia jest specyficzny i niestety 4 posiłki to za mało - mój dzień trwa bardzo długo. Wstaję około 3:20, śniadanie muszę zjeść maksymalnie do 4:10, potem wychodzę z domu. Jadę do pracy pociągiem 120 km (2 h), w pracy jestem - w zależności od tego, czy jadę swoim standardowym pociągiem, czy zdążę na wcześniejszy - między 7:20 a 8. Pracuję do około 15:30, potem znów w pociąg i do domu, gdzie docieram około 19. W przypadku jadłospisu z 4 posiłkami, ostatni mam zjeść o 16:30, czyli w pociągu :) I jest to ciepły posiłek. Wszystko byłoby ok (dziś przed wyjściem z pracy odgrzeję sobie obiad i zjem w pociągu jeszcze ciepły - będzie pachniało :P), ale kiedy już będę w domu, na pewno będę głodna, brakuje mi tu właśnie jakiejś przekąski. Mam nadzieję, że z 5 posiłkami dam radę to ogarnąć. Wolę 5 zdrowych posiłków niż 4 i uczucie głodu albo jakieś podjadanie.

Nigdy wcześniej nie miałam takiej diety i niestety nie przewidziałam, że 4 posiłki to błąd, ale cóż - kto się nie myli, ten nie ma ;) Na dziś jestem przygotowana! Śniadanie bardzo fajne, sycące, za chwilę zrobię sobie drugie śniadanie. Najbardziej jestem ciekawa ciepłego obiadu, bo w trakcie przygotowania wszystko obłędnie pachniało! I wygląda bardzo smakowicie :) Ten przepis na pewno zagości już na stałe w mojej kuchni, niezależnie od tego, czy się będę chciała odchudzać, czy nie. Muszę go "sprzedać" siostrze - na pewno się jej spodoba, a ona też dba o linię. 

Jestem też ciekawa, jak to w rzeczywistości będzie z kosztami - czy naprawdę koszt tygodniowy do około 60 zł. Wczoraj na produkty dzisiejsze i częściowo jutrzejsze wydałam dwadzieścia kilka złotych (Biedronka i Tesco), ale też niektóre z nich są na dłużej, jak paczka makaronu czy kuskus - tego nie zjem na raz, wiadomo :)

Wieczorem czekają mnie ćwiczenia. W zasadzie od kiedy kilka dni temu zaczęłam sama sobie ćwiczyć, czuję się trochę lepiej, lżej. I o to w tym właśnie chodzi :)

17 lutego 2016 , Komentarze (14)

Stresuję się... Dziś, już całkiem niedługo, bo za mniej niż godzinę, dostane swoja pierwszą poważną dietę. Od rana tłuką mi się po głowie myśli, czy dam radę.


Optymizm to jedno, ale wytrwałość - to całkiem inna sprawa... Z natury jestem raczej leniem - do wielu rzeczy muszę się zmuszać (potem już jakoś idzie, ale ten pierwszy moment jest najtrudniejszy). Nigdy nie byłam na diecie - na takiej prawdziwej. Od czasu do czasu próbowałam jeść zdrowiej, trochę ćwiczyć, ale nigdy nie starczyło mi motywacji. Ten rok jest trochę inny, pod różnymi względami - ogarniam sprawy osobiste, osiadłam już trochę w nowej pracy (za chwilę miną mi w niej 2 lata), bardzo ją lubię, czeka mnie trochę zmian. Dlatego uznałam, że to dobry czas na zmianę także w wyglądzie i zdrowiu. Zanim wykupiłam dietę na Vitalii, trochę zaczęłam zmieniać swoje nawyki. Ale to jest takie trudne! Uwielbiam słodycze, kocham czekoladę. Jak sobie jej odmówić? Jedyna opcja - nie kupować. W pracy czasem idziemy z koleżankami na pyszną kawę z kiosku Ruchu (mielone ziarna!), próbuję wtedy nie widzieć tych wszystkich batoników. Jem więcej owoców - wiem, to też cukier, ale już wolę taki niż puste kalorie w wafelku. Od kilku dni jakoś udaje mi się oszukać organizm. Ciągle sobie powtarzam to, co kiedyś gdzieś wyczytałam - apetyt to nie głód. W markecie, gdzie robię zakupy, w ogóle nie wchodzę w alejkę ze słodyczami, a jeśli już mi się zdarzy - patrzę w podłogę - serio! Byle nie rozglądać się na boki - i do kasy. Próbuję co wieczór trochę ćwiczyć - krótka rozgrzewka, pajacyki, przysiady, trochę ćwiczeń na nogi i brzuch. Żadna rewelacja, bo szybko się męczę, nie mam kondycji, a ze względu na mój ciężar ćwiczenia nie są łatwe. Ale - zawsze to coś, prawda?

Dziś "dzień zero", dostanę dietę, pomyślę nad nią, zrobię pierwsze zakupy, a jutro - zaczynam. Oby mi się udało... Wam też życzę powodzenia! :)

Dziś również swoje święto mają mruczące futrzaki - Dzień Kota. Moje dwa potworki dostaną coś smacznego z tej okazji :)